Opowiadanie to jest wynikiem kolektywnej pracy członków listy buffy-pl.

Na poczatek regulamin:
// ------------- POLSKA POGROMCZYNI v1.1 ------------
// START: 5.10.2003, 15:18
// --------------------------------------------------
// Autorzy:
// wielu ;-)
// --------------------------------------------------
// Opowiadanie listowe buffy-pl
// --------------------------------------------------
// Prowadzacy i nadzorca: RMK
// --------------------------------------------------
// Regulamin:
// 1) Dopisujemy po 5-10 zdan, nie wiecej. /usuniety :-)/
// 2) Jezeli dwie osoby dopisza sie w tym samym momencie to obowiazuje
// to co napisala pierwsza osoba [liczy sie czas pojawienia przesylki
// na liscie]
// 3) Prawo do skreslen i poprawek mam tylko ja
// 4) Dolaczajac do opowiadania zgadzacie sie na opublikowanie go w
// BuffyPedii
// 5) Autor moze zastrzec prawo do prowadzenia postaci. Prawo to
// zdjete moze zostac zdjete przez autora lub mnie. Autor musi uwazac
// by swoja postacia nie utrudniac pisania reszcie autorw.
// 6) Wszystko czego nie reguluje ten regulamin zalezy od mojego
// widzimisie ;-)
// --------------------------------------------------
// Miejsca publikacji:
// buffy-pl oraz ewentualna strona buffy-pl
// BuffyPedia
// [jezeli chcesz umiescic opowiadanie na stronie kontaktuj sie z
// rmk@spec.stopklatka.pl]
// --------------------------------------------------

[przyp Lilah: pkt 5 jak na razie dotyczy mojej Nimry, poki sie RMKa nie odwidzi
:)]

<RMK START>
Gdzieś w Polsce

Noc była niespokojna.
Za oknem szalała burza, ale ona od maleńkości nie bała się burzy więc
tylko przykryła głowę kołdrą i odwróciła sie od okna.

Synndale, po ostatecznej rozgrywce

- Buffy co Ty właściwie zrobiłaś? - spytała niepewnym głosem Willow
- Nic – odparła zapytana – no może nie nic..... - przerwała – po prostu
od teraz każda potencjalna pogromczyni ma takie same moce jak ja......

Gdzieś w Polsce

Obudziła się.
Coś wyrwało ją ze snu.
"Może to tylko odgłosy burzy?"
Odwróciła się na drugi bok. Nie mogła jednak ponownie zasnąć. Sięgneła
na oślep po szklankę stojąca przy łóżku, potrąciła ją a szklanka
rozpoczęła wędrówkę po drodze wskazanej jej przez grawitacje....
Gwałtownie się obróciła. Jej zmysły pracowały na pełnych obrotach.
Wiedziała dokładnie co ma zrobić. Szybkim ruchem odwróciła się w
kierunku spadającej szklanki. Jednym rzutem oka oceniała w półmroku
jej prędkość i położenie. Wiedziała co zrobić. Czuła to. Gwałtownie
wyciągnęła lewą rękę i złapała szklankę tuż przed upadkiem.......
"Nieżle" pomyślała oszołomiona. “Nawet kropelka się nie wylała”
Zbliżyła szklankę do ust i upiła kilka łyków. Czuła, że jej serce
znowu pracuje równo i spokojnie.

Anglia, Londyn, tymczasowa siedziba Rady Obserwatorów

- Szanowni Zgromadzeni. Jak zapewne wszyscy wiecie Pogromca pokonał
wroga, jednak by to uczynić musiała swoją moc przekazać wszystkim
potencjalnym pogromcą. - przerwał i popatrzył po zgromadzonych –
wiecie co to znaczy. Profesor McDowell przedstawi wam sytuacje.
Prowadzący zebranie usiadł, a siedzący po jego prawej dłoni starszy
mężczyzna podniósł się. Potoczył wzrokiem po zgromadzonych przy stole.
Niewielu przetrwało rzeź zorganizowaną przez wroga. On przy swoich 55
latach był najstarszym wśród zgromadzonych. Przyglądał się młodym
twarzą zgromadzonym przy stole. To wszystko były dzieci poprzednich
członków rady. Najstarsze z nich nie miało jeszcze trzydziestki.
Popatrzał pod scianę gdzie zwykle miejsca zajmowali młodsi członkowie
rady. Jego wzrok spoczął na grupie 13-14 latków którzy w skupieniu
przyglądali się zgromadzeniu. Otrząsnął się i zaczął:
- Jak wiecie wampiry i demony istnieją. Każde z was wie o tym i miało z
nimi do czynienia. Na pewno nieraz zadawaliście sobie pytanie czemu
zwykli ludzie nie mają z nimi takich problemów jak my. Czemu rządy nie
tworzą oddziałów do walki z siłami ciemności. Odpowiedź jest prosta.
Ludzie na drodze ewolucji nabyli prostego mechanizmu obronnego, po
prostu podświadomie wyczuwają miejsca gdzie mają miejsce zjawiska
nadnaturalne. Wyczuwają je i unikają ich. My też mamy tą cechę, ale
umiemy ją wykorzystywać do świadomych działań. - przerwał na chwilę by
znowu podjąć – Ale inaczej sprawy mają się z Pogromcami. One mają
naturalna tendencję do szukania wampirów i innych demonów, dodatkowo z
tego co udało nam się zauważyć istoty takie jak wampiry i ich
pobratymcy są w jakiś sposób przyciągane do Pogromców. A to oznacza
kłopoty – znów przerwał. Po pełnej napięcia chwili znowu się odezwał –
Poprzedni Pogromca pozwolił wszystkim potencjalnym Pogromcą na
przyjęcie swojej mocy. To oznacza, że każda z nich stała się teraz
potencjalnym obiektem ataku dla wampirów. Każda z nich działa na nie
jak magnes. Niestety praktycznie żadna z nich nie ma wiedzy jak
walczyć z wampirami. Są szybkie, są zwinne, potrafią walczyć, ale nie
wiedzą o tym. A to oznacza kłopoty. Każda z nich zamieniona w wampira
stanie się bardzo potężna. Każda z nich może stać się zaczątkiem
naszej zguby- znowu przerwał, a jego słowa zawisły w powietrzu.. -
Dlatego musimy je znaleźć, każda z nich musi mieć swojego obserwatora.
W dawniejszych czasach żadne z was nie otrzymałoby tak ważnej misji
przed ukończeniem 20 roku życia, ale teraz musimy ryzykować. Każde z
was uda się do swojego kraju i otrzyma tam odpowiednie dyrektywy.
Udajcie się teraz do Bram i wracajcie do siebie. Powodzenia.

</RMK>

<TECHNOPAGAN START>

Gdzies w Polsce, rano.
[oki, chce wprowadzic imie, wiem, ze to bedize samolubne i w ogole, ale tego
nie da sie napisac bez imienia ;)]
- Marta! Marta... sniadanie! - dobiegł kobiecy głos z kuchni
- Taa... mhm. - dziewczyna odwrocila sie na drugi bok i zakryla glowe
koldra. Po chwili postanowila jednak podniesc sie z lozka i ciezkim krokiem
udala sie do lazienki.
20 minut pozniej, kuchnia tego samego domu.
Mloda dziewczyna z luzno zwiazanymi w kucyk rudymi wlosami wbiegla do
kuchni, rzucajac plecak i teczke z rysunkami na podloge.
- Juz jestem. - krzyknela i zlapala za pierwsza z brzegu kanapke.
- Kochanie, czy nie wydaje ci sie, ze nasza corka poprowadzila juz do
perfekcji poranne blokowanie lazienki? - spytal retorycznie ojciec i szybkim
krokiem udal sie w strone upragnionej oazy spokoju. W tym czasie matka Marty
mocowal sie ze sloikiem drzemu truskawkowego.
- Tomasz, wyjdz juz z tej lazienki i pomoz mi z tym nieszczesnym sloikiem.
- Czekaj, moze ja spobuje. - zaoferwala corka.
Dziewczyna energicznie zlapala za nakrywke scisnela ja i w momencie, kiedy
jej ojciec wlasnie otwieral drzwi od lazienki, Marta otworzyla niesforny
dzem. Zakretka, ktora miala w reku zgiela sie w pol i z impetem uderzyla w
drzwi od lazienki tuz kolo glowy jej ojca, kawalki farby opadly na podloge.
- Marta, czys ty oszalala? - jej ojciec wlepil w nia przerazone oczy.
- P-przepraszam - wyjakala Marta - ja tylko-
- Jakbys nie gramolil sie tak bardzo, to nic by sie nie stalo - skwitowala
sytuacje matka - poza tym teraz robia fatalne zamkniecia w tych sloikach.
- T-to ja juz moze pojde, bo sie spoznie. - rzucila wybiegajac z domu Marta.
Ojciec podniosl zgieta w pol zakretke, spojrzal na nia, przymierzyl sie do
jej odgiecia, jednak metal ani drgnal.
- Taa, fatalne robia te nakretki - mruknal do siebie.

</TECHNOPAGAN>

<OLENKA W. START>

Marta (a wlasnie-dlaczego Marta?) tymczasem wybiegla przed dom i popedzila w
strone parku znajdujacego sie kilka przecznic dalej.Biegla bardzo
szybko.Szybciej niz kiedykolwiek wczesniej.
Dopadla najblizszej lawki.Usiadla.Jej serce szybko zaczelo bic
spokojnym,rownym rytmem.Za szybko.
"Co sie dzieje,co sie ze mna dzieje?"Marta nerwowo rozgladala sie w
poszukiwaniu odpowiedzi.Chwycila porecz lawki-bez trudu wygiela ja w luk(no
dobra-wiem,ze to troche niezgrabnie brzmi,ale jak mozna wygiac porecz?).Na
ulamek sekundy w jej oczach zagoscilo przerazenie.Zaraz potem jednak
usmiechnela sie do siebie."Ciekawe co jeszcze potrafie?"Lecz stan
zadowolenia nie trwal dlugo.Pojawily sie setki pytan."Dlaczego?","Po
co?","Czemu ja?"...Zaczela sie bac.Zaczela wyczowac jakies nieokreslone
zagrozenie,zimny dreszcz przebiegl jej wzdluz  kregoslupa...Zerwala sie z
lawki.Urodzilo sie w niej desperackie pragnienie,by uczynic ten dzien
zwyczajnym,podobnym do setki wczesniejszych.Nie widzac innego wyjscia
zaczela isc w strone szkoly.

(wiem,wiem-fragment o niczym-na przyszlosc obiecuje poprawe ;)

</OLENKA W.>

<TECHNOPAGAN START>

[Marta, bo tak mam na drugie imie, poza tym zrobilam test i to bylo jedno z
niewielu imion, ktore wykrzyczane brzmi dobrze ;)]
Anglia, Londyn, tymczasowa siedziba Rady Obserwatorów
...nagle do pomieszczenia wpadl zdyszany mezczyzna.
- Z-zn- - stara sie zlapac oddech
- Dajcie mu szklanke wody - oznajmil profesor McDowell
Mezczyzna wypil lapczywie plyn i wydusil z siebie nowiny.
- Znalezlismy jeszcze jedna, najpierw sadizlismy, ze to jakies nowe zrodlo
demonicznej energii, nasze pomiary wskazywaly, ze to cos podobnego do
zjawiska, ktore obserowalismy w 1764 na obszarze obecnej Rumunii-
- Do rzeczy, chlopcze - przerwal mu profesor
- Znalezlismy jeszcze jedna pogromczynie. Ale jej energia i jej aura sa
zdecydowanie inne od pozostalych, nasze medium nie moglo jej zlokalizowac,
ale w koncu sie udalo, jest w Polsce.
Po szali przeszedl pomruk zdziwienia.
- Musimy natychmiast poslac tam obserwatora - zadecydowal McDowell - John,
czy mamy kogos w Polsce?
- Nie, panie McDowell. Ale jeden ze szkolonych wlasnie watcherow jest z
Polski.
- Mowisz o Tom'ie? [Tomku ma sie rozumiec ;)]- upewnil sie profesor
- Tak, sir - potwierdzil John - ale on jest za mlody, szkolimy go dopiero od
dwoch lat, nie ma wystarzajacej wiedzy, ani-
- Nie zrzedz John, tylko zarezerwuj nam bilety na samolot.

</TECHNOPAGAN>

<OLENKA W.>

[hmmm....chyba wiem,jaki jest Twoj plan technopagan ;)]

a tymczasem w Polsce
Marta zblizala sie do budynku szkoly.Dziedziniec jak zwykle o tej porze
(8:05) pelen byl postaci sunacych niespiesznie ku glownemu
wejsciu.Dziewczyna zawachala sie przez moment,po czym szybkim krokiem
pokonala odleglosc dzielaca ja od drzwi."A jesli cos zauwaza?,A jesli znow
cos powyginam albo polamie?A jesli..."
-Maaaartaaaa!-z zamyslenia wyrwal ja znajomy glos najleprzej
przyjaciolki-Jak dobrze ze jestes,no bo pamietasz, mamy ta klasowke z
geometrii,a ja sie balam,ze nie przyjdziesz a wiesz ze ja nic nie umiem...i
ze...Marta! Hello! Mowi sie! Dobrze sie czujesz?
-Tak,swietnie,tylko...yyy... sie nie wyspalam i...no...ten...cos mi sie
snilo...i...jeszcze rano...sloik z dzemem..i...lawka...i....
-Dobra,niewazne i tak juz jest po dzwonku,wiec musimy szybko...nie,wiesz
co?pojdziemy do tej cukierni naprzeciwko i wszystko mi spokojnie
opowiesz-stwierdzila z naglym entuzjazmem  Ania[ok,dopuszczalne sa protesty
w zakresie imienia przyjaciolki Marty ;)]
-A matematyka...-probowala wtracic Marta,ale przyjaciolka juz ciagnela ja w
strone wyjscia.
Piec minut pozniej siedzialy juz przy stoliku w cukierni popijajac ulubiony
coctail bananowy
-No wiec co sie wlasciwie stalo?-zapytala z przejeciem Anka
Marta nagle doznala dziwnego uczucia.Cos w srodku mowilo jej,ze nie powinna
nic mowic,ze wydarzenia dzisiejszego poranka powinny pozostac tajemnica
nawet przed najleprza przyjaciolka.z drugiej strony jednak bardzo chciala
podzielic sie z kims swoimi obawami.Po chwili wiec zaczela:
-Wiec dzis rano,a wlasciwie juz w nocy...
[I tu mi wena padla-so please help! :)]

</OLENKA W.>

<ANA_JOHNS>

-Więc dziś rano, a właściwie już w nocy doznałam takiego dziwnego uczucia.
Rozbudziłam sie nagle, a że padało pomyslałam, że obudził mnie hałas, ale to
było co innego.
Byłam jakaś taka ... zdezorientowana i sięgając po szklankę z wodą strąciłam
ją ...
- Ojej, no to rzeczywiście niesamowite - powiedziała ironicznie rozmówczyni
Marty.
- "Niesamowite" to sie dopiero zacznie, jeśli darujesz sobie choć na 5
sekund takie wstawki -
Marta pouczyła przyjaciółkę. - No więc wracając do szklanki, to wyobraź
sobie Anka ...
Polska Pogromczyni poczuła na sobie karcący swojej towarzyszki. -
Przepraszam, zapomniałam-
wyszeptała.
- Na przyszłość jednak pamiętaj. Już mi sie znudziło to, że wszyscy mowią na
mnie "Anka"; to przezwisko
z dzieciństwa. Poza tym Bartek też tak do mnie mówił ... - zawiesiła głos -
nie chce pamiętać niczego,
co jest z nim związane, więc błagam mówi mi poprostu po imieniu.
- Dobrze, sorry Agata. - przytaknęła Marta - OK, więc ta szklanka zaczęła
spadać na ziemię, ale ja zdołałam
ją złapać. I nie rozlało się ani kropli !
Agata rozszerzyła oczy - Słucham?! To rzeczywiście niesamowite. Mów dalej!-
ponagliła przyjaciółkę
Tak więc rudowłosa Pogromczyni, która posiadała niewielką ilość
ledwowidocznych, ale za to urzekających piegów
na nosku i pod oczami, opowiedziała o tym jak prawie zmiażdżyła zakrętkę od
słoika, a potem o tym, jak dopuściła się
dewastacji mienia publicznego, tzn zniszczenia poręczy ławki.
Agata przez chwilę siedziała w milczeniu, po czym zawyrokowała :
- Nie wiem dlaczego nagle i skąd masz taką siłę, ale pomyśl ile ci to daje
możliwości !
- Nie bardzo rozumiem ? - zdziwiła się Marta
- Sama pomyśl : jesteś silna i możesz pobić każdą dziewczynę, która zacznie
startować do twojego lubego. - Agata
uśmiechnęła się przebiegle
- Hmm ... - zaczęła rudowłosa dziewczyna - ale on nie daje mi powodów do
zazdrości, a poza tym w ciągu tych dwóch
lat jak jesteśmy razem, wszystkie "kandydatki do jego ręki" sam zbywał - na
twarzy Marty pojawił się uśmiech
- No, racja, ale wiesz nigdy nie zaszkodzi trochę ... - Agata przerwała, a
jej wzrok skupił się na wejściu do cukierni -
Cześć Krzysiek !! - powiedziała głośniej, po czym ściszyła głos i zwróciła
sie do przyjaciólki - O wilku mowa, girlfiend ...
Marta odwróciła się i zobaczyła swojego chłopaka zbliżającego się do
stolika, przy którym siedziała z Agatą.
- Hej, skarbie! - zaczęła Marta, ale napotkała karcące spojrzenie Krzyśka,
więc zamilkła
- Dlaczego opuściłaś lekcje ? Znowu ! - podkreślił chłopak
Marta zaczęła się troszkę motać i Agata postanowiła uratować sytuację :
- Krzysiu, bez nerwów! Wiesz, że nie zrobiłaby tego bez powodu.
- Blondyna, ty się nawet nie odzywaj. Jak Marta spada z lekcji, to zawsze z
tobą ..
- Co ty sugerujesz ?! - oburzyła sie Agata
- Krzysztof !- powiedziała twardo Marta
- Nic, sorry. Trochę się zdenerwowałem kiedy nie zobaczyłem cię na palarni,
po pierwszej lekcji. Chciałem poprostu pogadać..-
chłopak przykucnął przy krześle swojej rudowłosej wybranki - no i stęskniłem
się za tobą - powiedział całując ją w policzek.

Tymczasem w Anglii ...

- Tak, panie McDowell ? - powiedział Tom wchodząc do sali,w której odbywało
się posiedzenie Rady.
- Odnaleźliśmy jedną z Pogromczyń. W Polsce, Tom. Wiem, że twoje szkolenie
trwa dopiero 2 lata,
ale chyba sam rozumiesz, ze w zaistniałej sytuacji ...
- Oczywiscie, proszę pana. Już idę sie pakować.
- Dobrze, twój samolot wylatuje za 1,5 godziny. Pożegnaj się z przyjaciółmi,
bo raczej nie zobaczycie się
za szybko.
- Wiem. Ale to misja się liczy....

[ OK, mam nadzieję, że nie wkurzyliście się moją wizją, bo ja uważam, że to
tylko urozmaica opowiadanie i daje
większe pole do działania!! ;-)]

</ANA_JOHNS>

<TECHNOPAGAN>

Jakis czas pozniej, Marta idzie pustym korytarzem.
"A niech to, nie udalo mi sie zlapac Agaty, to ze umawia sie z tym gothem,
ktory wlasnie przeniosl sie do naszej szkoly, jak on ma... Kordian? Korek?
a, Kondar. No wlasnie, to nie oznacza, ze od razu musi mnie olewac. Mam
nadzieje, ze nie przefarbuje sobie wlosow na czarno, albo cos gorszego. Byle
bym tylko nie wpadla na Krzyska... nie chce sie z nim widziec, nie teraz" W
Marcie znowu pojawily sie watpliwosci, "przed Agata gram taka wielce
zakochana, a ja... Boze, przeciez ja prawie nic nie mam do Krzyska! A on
jest tak beznadziejnie we mnie wpatrzony..."
Marcie udalo wymknac sie ze szkoly niepostrzezenie, udala sie na dlugi
spacer do parku, usiadla nad brzegiem malego sztucznego jeziorka i zaczela
rzucac kamykami do wody, nagle jeden z nich wymsknal jej sie z reki i trafil
w Bogu ducha winna kaczke ktora z krzykiem poderwala sie do lotu. Marta z
przerazenie spojrzala na swoje dlonie "o co w tym wszystkim chodzi, co ja
takiego zrobilam, ze spotykaja mnie same beznadziejne rzeczy?"
Zanim Marta zdazyla sie zorintowac na dworze zapanowal juz polmrok.
Dziewczyna spojrzala w niebo " A niech to, mama dostanie szalu, juz dawno
mialam wrocic" Ruszyla szybkim krokiem przed siebie, na pustej uliczce
minela mlodego wysokiego bruneta w czarnym plaszczu, nie zwrocila jednak na
niego wiekszej uwagi, skrecila w boczna alejke i przyspieszyla kroku. Nie
wiedziala, ze mijany mezczyzna nie byl jedyna osoba, ktora spotka tego
wieczoru... z krzakow obserwowala ja para zoltych oczu.
Tymczasem niedaleko w parku.
- Tom, slyszysz mnie? - dobiegal glos z telefonu.
- Tak. - odpowiedzial wysoki brunet w czarnym plaszczu.
- Wlasnie ja minales.
- Co? - Tomek zatrzymal sie na srodku alejki.
- Wlasnie minales nasz cel, oddala sie od ciebie szybko. - w telefonie
slychac bylo coraz glosniejsze szumy. - Zrozumiales? To byla wybrana.
- Nie sadzilem, ze bedzie taka- zaczal Tomek
- Kieruje sie na - rozmowe zaklocily kolejne szumy- Zrozumiales?
Polnocny-zachod.
Polaczenie zostalo przerwane.
Brunet szybkim krokiem ruszyl w strone w ktora udala sie Marta.
"Nie jestescie tam sami" - tego zdania nie zdazyl juz uslyszec.

</TECHNOPAGAN>

<BARTEK>

Tymczesem gdzies w miescie... Wczesnym wieczorem, juz gdy zapalone byly
latarnie Kamila i Wojtek wracali z kina trzymajac sie za rece.



"Jak Ci sie podobał film kotku?" - spytał dziewczyne Wojtek

"Przeciez wiesz ze uwielbiam Meg Ryan, moglaby zagrac w najgorszym szjazie a
i tak bym była zachwycona" - odpowiedziala dziewczyna

W odpowiedzi chłopak usmiechnal sie i pocalował ja w policzek...



Gdy przechodzili przez ulice ktos nagle tracił dziewczyne i wyrwal jej
torebkę. Stalo się to w ulamku sekundy, dopiero gdy napastnik zaczal uciekac
dziewczyna zdala sobie sprawe z tego ze została okradziona. Krzykneła.
Wojtek przez chwilę stal jak wryty, ale po chwili odretwienia oprzytomniał i
rzucił sie w poscig za zlodziejem. Slyszal jak Kamila wola aby zostal, ze to
niebezpieczne, ale to się nie liczylo... Biegl szybko, nie zdawal sobie
nawet sprawy z tego ze umie tak szybko przebierac nogami. Po chwili w
zasięgu jego wzroku pojawiła sie osoba z torebka jego dziewczyny. Niewiele
myslac rzucił się na nia...



W uszach usłyszal swist i po chwlili trzask upadku na ziemię. Gdy otworzyl
oczy spostrzegl ze lezy na postaci ktora gonil , podskoczył jakby sie czyms
oparzyl. Niepewnie siegnal po torebke, ktora wyleciala zlodziejowi z reki,
ten ani drgnal. Wojtek zlapal torebke i chcial jak najszybciej uciekac, ale
cos go jednak trzymało... W glowie miał metlik...czy przypadkiem nie zrobił
tej osobie krzywdy? czy jej nie zabil?... Zlapal zlodzieja za ramiona i
przewrocil na plecy. Ten nadal sie nie ruszal... Chlopak ukucnal i spojrzal
w jego oczy, byly zamkniete, wygladał jakby spokojnie spal. Sprawdził
puls... Jego serce zamarlo, zlodziej nie oddychal... Zerwal się i zaczal
nerwowo oddychac, złapal sie za glowe i rozpaczliwie powtarzal "Co ja
zrobilem... Co ja najlepszego zrobilem... Musze uciekac...". Gdy zabieral
sie do ucieczki, cos złapalo go za noge. Odwrocił sie i z przerazeniem
zaobserwowal ze ow "nieboszczyk" jegnak zyje i ma sie chyba calkiem niezle.
Pociagnal Wojtka za noge tak ze ten mocno wyrznal głowa w ziemie... Sam
prawie jak akrobata poskoczyl na nogi. Zblizył sie do lezacego na ziemi
Wojtka... Oszolomiony chlopak zauwazyl ze cos z nim jest nie tak...ze to nie
moze byc czlowiek... Jego twarz przybrala dziwny grymas a oczyma zawladnela
dzika furia...

</BARTEK>

<ANNETTE>

Wojtek nie mogl sie ruszyc. Bestia z zoltymi oczami pochylila sie nad
nim. Blysnely biale kly. Wojtek wiedzial, ze nie ma szans. Nagle ktos
chwycil bestie za kark i rzucil na mur. Tomek.

-Wstawaj, chlopie - powiedzial. - Biegnij do dziewczyny, umiera ze
strachu. I zapomnij o tym, co sie stalo.

Gdy chlopak zniknal za rogiem, Tomek wyjal zza pazuchy drewniany kolek,
zblizyl sie do bestii i wbil w nia kolek. Bestia zamienila sie w pyl !

Marta zdyszana wbiegla do domu.

-O, moja panno! Czy cos mi sie zdaje, czy moze przez przypadek
poprzestawialy ci sie wzkazowki w zegarku ?! - krzyknela matka Marty.

- Mamo, przepraszam, ale wiesz... malowalam. I opisywalam. Wiesz, ze jak
mam wene, to po prostu nie umiem sie powstrzymac...

- No dobrze - wymruczala matka Marty [ na marginesie ; chce by Marta
zostala artystka w przyszlosci ;) ] - idz do pokoju.

Marta odetchnela i wbiegla po schodach do gory. Otworzyla drzwi do
swojego pokoju i pacnela na lozko. "Co to wszystko znaczy! " pomyslala z
gorycza. Chwycila sluchawki i wlaczyla plyte jednej ze swoich ulubionych
kapel, Evanescence. Wlaczyla sie piosenka "My Immortal"...

I'm so tired of being here
Suppressed by all my childish fears
And if you have to leave
I wish that you would just leave
Cause your presence still lingers here
And it won't leave me alone ...

Zasnela.

-Tom! Minales ja ! - krzyczal czlonek Rady.

- Spokojnie, wiem gdzie mieszka i gdzie lubi przesiadywac... [no dobra,
wiem, ze to troche za wczesnie, no ale coz ;D niech bedzie, ze ja
zobaczyl nad stawem ].

Tomek usmiechnal sie. Wynajeli mu dom naprzeciw Pogromczyni! Bedzie mogl
ja obserwowac.Jak na swoje 18 lat wiedzial duzo o ludziach. Usmiechnal
sie i wszedl do domu.

Marta otworzyla oczy. Za oknem bylo ciemno. Spojrzala na budzik. 3 rano.
Byla kompletnie rozbudzona. Wstala i zeszla na dol. Rodzice spali.
Wymknela sie z domu. Wreszcie ! Swierze powietrze! Zaczela isc przez
ulice. Nagle uslyszala grozny pomruk. Odwrocila sie. Nikogo. Gdy
odwrocila sie z powrotem, przed nia wyrosla jakas ciemna postac o
pomaranczowych oczach! Mimowolnie sie cofnela.

- Witaj, Pogromczynio! - wysyczala bestia. "O czym on mowi? Jaka
Pogromczynia...?" myslala Marta. Bestia rzucila sie na nia. Zrobila unik
i wampir wpadl na kosz na smieci. Przez chwile nie ruszal sie. Marta
pomyslala, ze znokautowala go. Odwrocila sie. Nagle wampir szybko wstal
i rzucil sie na Nowa Pogromczynie. Marta nie zdazyla zareagowac i upadla
na asfalt. Bestia juz pochylala sie nad swoja unieruchomiona
nadzwyczajna ofiara, gdy nagle wampir zmienil sie w proch! Nad nia stal
chlopak, bodajze 18 letni, z drewnianym kolkiem w reku. Rysy jego twarzy
byly spokojne, Marta pomyslala, ze nawet ... ladne. Pomogl jej wstac .

-Kim jestes ?! Co to byla za bestia ?! - krzyknela Marta i odskoczyla od
Obserwatora.

- Jestem Tomek, Twoj Obserwator...A ta bestia to wampir. Straszne
pospolstwo. A ty jestes od zwalczania tego pospolstwa! Jestes
Pogromczynia, Wybrana, Postrach wampirow i demonow.

W glowie Marty klebilo sie mnostwo, tysiace pytan.

- Kim...kim ja jestem... ? - spytala drzacym glosem.

- Jestes Pogromczynia i bedziesz zabijac wampiry.

Marta usiadla na asfalcie. Serce walilo jak oszalale. Przeciez to
niemozliwe !! Mam dopiero 17 lat! - pomyslala.

-Nie bede zadna Pogromczynia ! - stwierdzila, wstajac szybko.

-Ale ty musisz nia byc ! To twoje przeznaczenie ! Nawet, jesli nie
teraz, to pozniej! Pomysl! Jesli teraz nie bedziesz zabijac wampirow,
moga zginanc Twoi bliscy!

Marta oslupiala. Wpatrywala sie w twarz Tomka, ktora byla nachmurzona.

-Z tad ta sila...- wyszeptala. - Ale jak ja bede walczyc? Co ja mam
robic ?! I o co chodzi z tym Obserwatorem ?!

- Bedziesz trenowac ze mna... Pokaze ci, jak sie zadawac z wampirami,
jak sie przed nimi bronic i je zwalczac. Przekaze ci cala moja wiedze.
To sa obowiozki Obserwatora. Nie martw sie, wszytskiego sie nauczysz -
Tomek rozchmurzyl sie i usmiechnal. Marta odprezyla sie.

-No dobrze... mozemy sprobowac... - i odwzajemnila usmiech Tomkowi. [
Moze maly romansik ? Byloby fajnie ;) Baaaardzo prosze :D Wiecie, ja mam
hyzia na punkcie "dopasowanych" par :) Byloby milo :D ]

- Witaj, Pogromczynio.

</ANNETTE>

<TECHNOPAGAN>

[popieram to z artystka, a romansik, mniam :), tyle, ze nie tak od razu, w
koncu Marta ma nadal! chlopaka ;)]
Po tej ekstremalnie dziwnej rozmowie, Marta udala sie z powrotem do domu,
polozyla do lozka i zasnela jak male dziecko. Rano obudzila sie z lekkim
bolem glowy, niepamietajac o wydarzeniach z zeszlej nocy. Dopiero w drodze
do szkoly, kiedy dolaczyla do niej Agata, przed oczami zaczely ukazywac jej
sie urywki wydarzen.
- ...niesamowity, nie sadzilam, ze jakis goth moze byc tak fascynujacy -
Agata kontynuuowala swoje opowiadanie o randce z Konradem - i... Marta? -
Agata zauwazyla, ze Marta jej w ogole nie slucha - Marta!!
Marta otrzasnela sie z odretwienia, przed oczemi stanela jej wlasnie wizja
wampira, ktorego widziala wczoraj, po niej pojawial sie niewyrazny obraz
Tomka.
- Marta, powiedz mi co sie dzieje? Cos z Krzyskiem? Poklociliscie sie?
- Nie - Marta spojrzala na Agate - Mialam chyba jakis dziwny sen. Zobaczymy
sie po fakultecie, ok?
- Dobra. - Agata spojrzala na oddalajaca sie w strone drugiego budynku
szkoly Marte.
Po godzinie zajec Marta i Agata spotkaly sie przed budynkiem.
- Slyszalas najnowsza wiadomosc? - Agata byla tak podekscytowana, ze az sie
trzesla.
- Jaka wiadomosc? - spytala Marta "Czekaj az uslyszysz jakie glupoty mi sie
dzisiaj snily, jestem pogromczynia, to bedzie dopiero sensacyjna wiadomosc"
- Mamy nowego goscia w szkole!! Iiiii - Agata wydala z siebie okrzyk
radosci - Ponoc uczyl sie gdzies zagranica i wrocil do kraju, ponoc jest
boski!! Wyobraz sobie wysoki, brunet, zielone oczy, mmm... marzenie!
Krzysiek podobno juz chodzi wkurzony, ze bedzie mial konkurencje.
- Widzialas go?
- Kogo? - Agata byla zdezorientowana obojetnym tonem przyjaciolki - Krzyska?
- Nie, tego chlopaka.
- Nie, ale dziewczyny mi opowiadaly- tu Agata przerwala, pod szkole
podjechal zgnilo-zielony jeep, z niego wysiadl wysoki brunet -  to on -
powiedziala Agata.
Marta otworzyla szeroko oczy, ktorym nie mogla wprost uwierzyc. Kiedy
chlopak zblizal sie w jej strone, Marta szepnela.
- Tomek.
Tom mijajac dziewczyny obdarzyl Marte niezwykle sympatycznym usmiechem.
- Czesc Marta.
Marta nie odpowiedziala, jesli chodzi o Agate, to slychac bylo, jak jej
szczeka opada na podloge ;)
- Ty cholero jedna! - wykrzyczala Agata, jak tylko chlopak zniknal z pola
widzenia - Znasz go i sie nie przyznalas, jak moglas? - Agata zaczela sie
smiac.
- To bylo naprawde - wyszeptala Marta - nie zwariowalam.
- Ja bym na jego punkcie od razu zwariowala - rzucila Agata.

</TECHNOPAGAN>

<ANNETTE>

No to ja piszem dalej :) No jeju ale sie czpiacie szczegolow ! Niech to
se bedzie inny Wojtek ;)

-No, znam go - powiedziala Marta do Agaty. - Ale... - nagle sobie
przypomniala o tym snie, ze to nie byl sen. To sie zdazylo naprawde !
"nie wolno ci jej mowic, nie teraz" podszepnelo jej cos.  -Agata, musze
Ci cos powiedziec.
-To chodz do kawiarenki !
Zanim Marta sie sprzeciwila, juz siedziala nad kubkiem czekolady w
kawiarni.
-No mow, co masz mowic.
- Bo widzisz, ja do Krzyska nic juz nie czuje. Po prostu BIG ZERO.
Wiesz, jak sie cieszylam ze mam chlopaka, ale... to bylo zauroczenie.
Agata wpatrywala sie w przyjaciolke. -No, to chyba moge Ci powiedziec.
-Co ? - spytala przerazona Marta na widok wyrazu twarzy swojej
psiapsioly.
- ON MA INNA - wyrecytowala jednym tchem Agata. - Nie chcialam Ci tego
mowic wczesniej, bo widzialam, jaka jestes w nim zakochana no i po
prostu... tak sie zlozylo.
Marta wstala nachmurzona.
-Dzieki za informacje. Juz ja mu pokaze!
I wybiegla z kawiarni. Wpadla na szkolny korytarz rowno z dzwonkiem.
Podeszla do Krzyska.
- Ty draniu! - krzyknela. - Z nami koniec !! Idz se do tej swojej blond
p'''y [ robie cenzure, niektorych brzydkie wyrazy moga zgorszyc :D] !! I
nawet nie mysl, ze mnie przeblagasz !! Z NAMI KONIEC ! A ja ci tak
ufalam !
I wybiegla ze szkoly. Zeby rozladowac emocje poszla nad swoj ukochany
staw. Odetchnela gleboko. Wyjela olowek, kartke i zaczela szkicowac.
Najpierw wampira, potem Tomka... A na koncu siebie i Tomka, jak jej
tlumaczy, kim jest. Usmiechnela sie do samej siebie.
-Kim bede? Co bede robic? - zadawala sobie pytania, patrzac na swoj
rysunek.
- Bedziesz Pogromczynia i bedziesz bronic ludzi - uslyszala glos za
soba. Odwrocila sie. Tam stal Tomek. Usiadl obok niej.
- Boisz sie - powiedzial.
- Boje sie - odpowiedziala.- Ja nie wiem, co ja bede robic. A przeciez
bede musiala oszukiwac rodzicow, przyjaciol, narazac sie na
niebezpieczenstwo...
- Wszystko Ci wytlumacze. Otoz : W kazdym pokoleniu znajduje sie jedna
dziewczyna, Wybrana, ktora zostaje Pogromca. Ona zabija demony, wampiry.
Ma nadzwyczajna sile i umiejentnosci. Jej "straz" konczy sie wraz z
chwila smierci. Na jej miejsce powolywana jest nastepna dziewczyna,
jedna z Potencjalnych. Potencjalne sa to dziewczyny, ktore sa...
potencjalnymi pogromczyniami.
- Aha, powoli kapuje - powiedziala Marta.
- Pokaze Ci cos - Tomek wstal i zaczal isc. Po chwili znalezli sie na
ulicy Marty.
- Mieszkam naprzeciwko ciebie. Ale wypas, co? - powiedzial Tomek z
usmiechem otwierajac drzwi. - Zapraszam.
Marta weszla do domu. Mialo kilkanascie pomieszczen, pietro i piwnice.
Marta obejrzala ze zdziwieniem pokoje. Jedynie salon i kuchnia wydawaly
sie porzadne i przytulne. Pokoj Toma byl w nieladzie, pokoj treningowy
(tak go nazwala) srogo urzadzony, jeden pokoj mial tylko stol, na ktorym
pietrzyla sie bron typu drewniane kolki, kusze, luki. Na podlodze
pietrzyly sie stosy roznych ksiazek.
- Fajny dom - powiedziala z usmiechem, wchodzac do kuchni.
- Dzieki. Sorry za nielad, ale wiesz... dopiero wczoraj przyjechalem. -
usmiechnal sie. - Nie wiedzialem, ze ktos mnie tak szybko odwiedzi.
- Oho, wybila moja godzina powrotu. Mama bedzie wsciekla, jak nie wroce
na czas. Wroce za jakies dwie godziny i poopowiadasz mi o tej misji.
Narazie ! - Marta chwycila swoj plecak. Nie zauwazyla, ze teczka wypadla
z plecaka i rozsypala rysunki. Wybiegla z domu i przebiegla ulice. Tom
pochylil sie nad rysunkami. Byly niesamowite. Tom podniosl rysunek jego
i Marty. "Niezle sie zaczyna" pomyslal.

I co wy na to :) Znowu cos zle ??? I jesli ktos ma ochote zmienic ta
sytuacja, gdy Marta z Krzyskiem zrywa, to prosze bardzo ;) Ja scen
rozstania prawie w ogole nie umiem opisywac ;) Pozdrowienia

</ANNETTE>

<LUNA>

Marta wparowała do domu jak opentana, zameldowala sie u mamy odrobila
lekcje(przynajmniej zaczela:P), zjadla cos. Poczym powiedziala mamie ,
ze wychodzi na kilka godzin i wybiegla z domu. Prosto do Tomka, ktory
juz na nia czekal z dalsza czescia opowiesci o jej przeznaczeniu.

Otwierając drzwi zawolala:

-Juz jestem! Haloo! -nikt nie reagowal na jej nawolywaniw wiec weszla
do salonu i wolala dalej- Tomek jestes tu?!?!

W tej chwili gdy stala tylem do drzi kuchennych ktos chwycil ja od
tylu za ramie a ona odruchowo wykrecila napastnikowi reke i rzucila go
na podlage cofajac sie kilka krokow. Wtedy usłyszla jek.

-A u....-dochodzilo z podlogi-nie sadzilem, ze jestes az tak silna.

Wtedy zorientowala sie, ze jej napastnikiem jest...

Tomek...?!! Co todo cho**** znaczy !-krzyknela.

-Chcialem sprawdzic jak jestes silna i no coz dostalen to czego
chcialem...

</LUNA>

<TRIL>

( Wchodze komuś w parade? Sory... lubie pisac ;) )

Marta cofnęła się o krok i zacisnęła pięści z wściekłości.
- Co ty sobie wyobrażasz?! - Krzyknęła gdy tymczasem Tomek pozbierał się z
podłogi z zadowolonym uśmiechem, który tylko dolał oliwy do ognia. - Jeszcze
raz zrobisz coś takiego i pożałujesz! To był głupi żart.
- Wystraszyłem cie?
- Nie!
- To nie był żart tylko test. Sprawdzałem na co cię stać i widzę, że jak na
początek jest nieźle, nie wspaniale, ale nieźle. Masz instynkt.
Marta zacięła się w sobie.
- Napijesz się herbaty? Porozmawiamy.
Woda na herbatę gotowała się długo. Zanim czajnik zapiszczał, Marta zdążyła
rozejrzeć się po kuchni, zjeść herbatnika i dokładnie przyjrzeć się swojemu
Obserwatorowi.
- Mógłbym wiele powiedzieć ci o tym, kim jesteś, o legendach, przepowiedniach,
obowiązkach, ale tak na prawdę rzecz sprowadza się do jednego, do zabijania
wampirów. Na całą resztę jeszcze przyjdzie czas. - Mówił przygotowując
herbatę. Tetley... okrągłe torebki ( uwaga komentarz... nie będziemy robić
przerw na reklamy, ale jakieś reklamy muszą być; w koncu nie bylo buffy bez
reklam...) - Moim zadaniem jest cię prowadzić. Szkolono mnie do tego.
- Szkolono cię? Kto cię szkolił?
- Rada Obserwatorów.
- Och, Rada Obserwatorów... Brzmi groźnie.
Tomek uśmiechnął się nieznacznie.
- Spotkasz się z rzeczami znacznie bardziej groźnymi. Z rzeczami, w które nie
będziesz potrafiła uwierzyć.
- Już nie wierzę. - Rzuciła beztrosko i upiła łyk gorącej herbaty, przez co
oparzyła się w język. Powstrzymałoby to dalsze komentarze z jej strony,
przynajmniej na chwilę, ale ciekawość jednak okazała się silniejsza. W jej
myślach pojawił się wampir rozpadający się w pył. - Okey, to powiedz mi czy
wszyscy oni wyglądają jak Brad Pitt i Tom Cruise w Wywiadzie z Wampirem? Bo
jeśli tak, to wybacz, ale chyba przejdę na ciemną stronę mocy.
Tomek zmarszczył brwi.
- Są groźni, podstępni, im starsi tym silniejsi, ale mają jedną wadę,
przyciągasz ich i przyciąga ich krew, przewaga dla ciebie, bo wiesz o co
chodzi. Oczywiście mieszkają na cmentarzu, tam zwykle będziesz na nie
polować.
- Mhm... Będę polować na wampiry na cmentarzu. Wow. Hm... Wiesz, jak tak nad
tym pomyśleć, to... Nie wiem czy kiedyś byłeś na pogrzebie... Pewnie byłeś,
głupio pytam. Ale wiesz ta gadka "z prochu powstałeś i w proch się obrócisz"
przypomniała mi się, jak zniszczyłeś tego umarlaka.
- Wampira.
- Wampira.
- One oczywiście nie zawsze tak wyglądają. Tak...
- Tak dziwnie?
- Właśnie, zazwyczaj są bardziej zakamuflowani. Wyglądają jak ludzie.
- Gdy polują.
- Tak. Wtedy rozpoznać ich z tłumu jest znacznie ciężej.
- Chyba, że rzucają się w oczy, jak Brad Pitt. A kiedy mam zacząć te...
polowania?
- Jak tylko uznam, że nie dasz się zabić. Twój instynkt, twoja niezwykła siła
to jeszcze nie wszystko, musisz nauczyć się wykorzystywać cały arsenał swoich
możliwości.

</TRIL>

<TRIL>

Dom Tomka. Pomieszczenie przerobione na sale treningową. Marta siedzi na
podłodze i bawi się kołkiem. Tomek krąży z miną nauczyciela.
- Przede wszystkim zaufaj instyntowi. Podczas walki wszystko dzieje się
szybko, nie ma czasu na myślenie, ale nie można opierać się tylko na sile i
instynkcie bo to prowadzi w ślepy zaułek. Wampir będzie potrafił to
wykorzystać, co może stać się twoją słabością, jeżeli trafisz na
doświadczonego potwora, który wie jak grać w te klocki, taki zorientuje się
natychmiast i wykorzysta ten fakt przeciwko tobie. Twoja siła nie sprawi, że
nie będziesz się bała, więc musisz przełamać strach i zrobić wszystko, żeby
przeżyć. Przynajmniej na początek. Przełamać panikę, a później...
- Czym najlepiej ostrzyć takie kołki, jeśli można spytać?
Tomek zająknął się i potrząsnął głową.
- Czy mogłabyś skupić uwagę na tym, co mówię?
- Pewnie, nie ma sprawy. - Marta uśmiechnęła się promiennie. Tomek
odchrząknął.
-  Pogromczyni jest przynętą i zabójcą, takim chytrym 2 w 1, jesteś i Tarzanem
i Jane, tylko, że... Widzisz, jak nie dasz sobie rady sama, to umrzesz, albo
nawet gorzej.
- Pocieszasz mnie.
- Musisz zdawać sobie sprawę w co się pakujesz.
- Wcale się nie pakuję, jeszcze nie dałam ci odpowiedzi. Właściwie to wcale
nie zamierzam ganiać nocą po cmentarzach i zarywać nocy i narażać swoje życie
dla... Dlaczego właściwie miałabym narażać swoje życie?
Tomek przestąpił z nogi na nogę. Jego twarz zrobiła się nagle bardzo ale to
bardzo poważna. Zupełnie pochłodniał.
- Na to pytanie będziesz sobie musiała odpowiedzieć sama. - Uciął i odwrócił
się na pięcie. Marta osłupiała. Usłyszała jeszcze tylko, jak drzwi trzasnęły
za nim, a potem zapadła głucha cisza. Potrząsnęła głową. Nie sądziła, że
zareaguje w ten sposób.
- Ups - szepnęła do siebie - to ostatnie pytanie chyba postawiło mnie w trochę
złym świetle. - Ale myśl, że posunęła się odrobinę za daleko tylko przez
chwilę gościła w jej myślach, bowiem natychmiast zastąpiły ją obawy, że z nią
samą i ze światem, który do tej pory był całkiem normalny, nagle, z dnia na
dzień stało się coś dziwnego. - To jakiś sen.
Rzeczywiście od samego rana miała ochotę uszczypnąć się, ale jednocześnie
towarzyszyło jej przeczucie, że to nic nie da, no i nie była wcale pewna, czy
rzeczywiście chce się obudzić czy nie, czy czasem nie warto pośnić jeszcze
trochę i zobaczyć, co z tego wszystkiego wyniknie. Zacisnęła wargi. Złościło
ją i pchało do buntu to, że ktoś, jakaś Rada Obserwatorów, jakiś Tomek,
jakkolwiek przystojny by nie był, który wyrósł nagle jak spod ziemi i miał
czelność się na nią obrażać za to, że nie chce nadstawiać karku ot tak dla
pięknej idei poświęcenia i bohaterstwa. Wszyscy oni chcieli nagle kierować
jej życiem, czegoś od niej wymagali, wiązali z nią jakieś plany! Wcale jej
się to nie podobało.
- Masz rację. - Prychnęła chociaż jej Obserwator nie mógł usłyszeć. - Powinnam
sama odpowiedzieć sobie na to pytanie.

</TRIL>

<TECHNOPAGAN>

Agata przechodzac kolo lawek przed szkola, uslyszala rozmowe dwoch
dziewczyn.
- ... i wtedy dostal w twarz. Czujesz to? Nie sadzilam, ze Marta jest w
stanie cos takiego zrobic! - powiedziala jedna z nich.
- No wiem, ale on ja ponoc zdradzal. Ja na jej miejscu zrobilabym to samo! -
odpowiedziala druga konsumujac ostatni kes kanapki
- Ale teraz Krzysiek jest w koncu wolny. Ciekawe czy mialabym u niego
szanse?
- A mnie sie wydaje, ze bedzie blagal Marte o przebaczenie i powiem ci
jeszcze... - dziewczyny wstaly z lawki ich rozmowe zagluszal ruch uliczny.
- Ta - mruknela do siebie Agata - Jakby Marcie potrzebne byly jego
przeprosiny - nagle Agata podskoczyla w gore, ktos zlapal ja w pol z tylu.
Agata gwaltowanie odwrocila sie - Konrad? - Przed nia stal mlody chlopak w
czarnych ciuchach, glanach na nogach i czarnych prostych wlosach siegajacych
ramion, jego zabojczo niebieskie oczy smialy sie do Agaty zadziornie. -
Cholero jedna, malo nie dostalam przez ciebie zawalu - Agata ugryzla sie w
jezyk "jak mogla tak glupio go nazwac, glupia, glupia ja!" pomyslala.
- Ludzie juz roznie mnie nazywali, ale nikt mnie jeszcze nie zwyzywal od
choler - zasmial sie Konrad.
- Em, bo- Agata zaczela sie mieszac - ja...nie, wiesz, bo-
Konrad przyciagnal ja do siebie i pocalowal. Agata kiedy juz odzyskala
oddech spojrzala zszokowana w oczy chlopaka.
- Bylo az tak zle? - zapytal niepewnie Konrad
Agata zamiast odpowiedziec usmiechnela sie i teraz to ona "rzucila" sie na
niego ;)
[oj, mam dzisiaj romantyczny nastroj ;) ale juz konce z tymi slodkosciami
;)]
Z plecaka, ktory Konrad upuscil na ziemie wysunal sie dziwny przedmiot,
dlugi na jakies 20-30 centymetrow drewniany... kolek!

</TECHNOPAGAN>

<CALA>

Agata nic nie zauwazyla, ale kolek nie umknal uwadze Marty, ktora wlasnie
podchodzila do pary, zeby sie przywitac.
zupelnie nie wiedziala jak sie zachowac...
Agata, kiedy zobaczyla Marte od razu zainteresowala sie przyjaciolka
- mije ty biedactwo.... jak sie czujesz? moge ci jakos pomoc?? jakby co, to
wiesz, ze ja chocby....
pytania padaly tak szybko, ze Marta nie byla w stanie odpowiedziec. gdy
wreszcie zdolala przerwac slowotok kolezanki poprosila ja, zeby przyniosla
cos do picia. (no dobra, naciagane, ale musialam sie pozbyc agatki...) Agata
usmiechnieta, ze moze jakos pomoc poszla po cole.
w tym czasie marta spojrzala na (eee....jak mu tam bylo...) Konrada.
Postawila wszystko na jedna karte.
- jestes pogromca?
kiedy minal pierwszy szok chlopak wybuchnal smiechem.
- ze jak? ja?
marta poczula sie zbita z tropu. nie podobalo jej sie to uczucie.
- no ten kolek i tego.... no....
Konrad zrozumial. juz mial odpowiedziec, kiedy wrocila agata z cola.
(I chocby wszyscy byli przeciwko mne, to ja zrobie z Konrada odpowiednik
Wooda... a jak bede miala faze, to moze lowce zdeprawowanych demonow :D)

</CALA>

<TRIL>

- Twoje "coś" do picia. - Agata z uśmiechem podała przyjaciółce puszkę.
Marta odebrała ją, nie odrywając oczu od Konrada ( * mnie sie on nie kojarzy z
Woodem, tylko z tym nawiedzonym gościem z Dziadów :D sory, to wina imienia).
Żałowała, że Agata wróciła akurat w momencie, gdy Konrad zamierzał się
wytłumaczyć.
- Nie pijesz?
- Och, tak, pewnie, cola to jest właśnie to, co poprawia samopoczucie
zdradzonej dziewczynie. - Wysiliła się na uprzejmy uśmiech.
- Naprawde mi przykro z powodu ciebie i Krzyśka.
- Coś ty, całe szczęście, że znalazłam jakiś pretekst. Zerwanie to nie jest
coś w czym miałabym wielką wprawę. To mi oszczędziło mnóstwa czasu spędzonego
na przygotowywaniu mowy w stylu - przybrała minę winowajczyni- to nie twoja
wina, to ja jestem ta zła, która nie potrafi zbudować porządnego związku i
wszystko psuje. Nie powinieneś się przejmować, jesteś fajnym kolesiem, masz
ładne oczy, cięty dowcip i szaleją na twoim punkcie tabuny dziewczyn.
- To akurat jest prawda. Słyszałam dzisiaj, jak dwie takie...
Marta machnęła ręką lekceważąco.
- Zmieńmy temat. Więc... Konrad... (* skoro jesteśmy przy tym temacie... skąd
Marta zna Konrada?) co lubisz robić poza całowaniem się z moją przyjaciółką?
- No więc...
Marta uśmiechnęła się i weszła mu bezceremonialnie w nie zaczęte nawet na
dobre zdanie.
- Podejrzewam, że lubisz tematykę mroku, różne historie Brama Stokera i tak
dalej... Spacery przy księżycu po zimnych, pustych miejscach.
Agata popatrzyła na przyjaciółkę z nic nie rozumiejącą miną.
- Chyba jestem nie w temacie.
Konrad uśmiechnął się niepewnie.
- Skarbie, jesteś tak samo nie w temacie, jak i ja. - Objął Agatę ramieniem,
ale patrzył na Martę. - Mam ci do powiedzenia tylko tyle, że jestem normalnym
chłopakiem. Nie sądź po pozorach, nie znasz mnie.
- Ehmm... - Agata przestąpiła z nogi na nogę. - Czy wy jesteście o mnie
nawzajem zazdrośni, bo jeśli tak, to chciałabym powiedzieć, że to będzie bez
sensu jeśli zaczniecie się kłócić.
- Sory - rzuciła Marta, nie wyjaśniając bynajmniej kogo przeprasza ani za co i
wybuchnęła śmiechem, jakby to wszystko był jakiś żart, a gdy tamci dwoje się
oddalili, od niechcenia kopnęła kołek, który odtoczył się kawałek i
zatrzymał. Po krótkiej chwili wahania, schyliła się, podniosła go i obdarzyła
spojrzeniem mówiącym: "to wszystko twoja wina". Niewiele myśląc wsadziła go
do kieszeni kurtki i ruszyła chodnikiem. Kierowała się w stronę domu, ale nie
zamierzała jeszcze wracać. Mama pewnie czekała z kolacją, ale to nic,
zawiadomi ją później. Miała ochotę się rozerwać, dom, kolacja, lekcje do
odrobienia, to była ta nudna alternatywa. Zabawa, chciała się bawić.
Potrzebowała tego po tej historii z Krzyśkiem, bo chociaż nie chciała się
przyznać, zdrada ją mocno ubodła. No i Tomek i wszystkie problemy, które ze
sobą sprowadził. Kołek ciążył jej w kieszeni jakby był kamieniem. Myślała, że
chociaż Agata ją zrozumie, wysłucha... Potrząsnęła głową. Paskudny dzień.

</TRIL>

<CALA>

przez chwile przemknelo jej przez glowe, ze powinna powiedziec Tomkowi o
Konradzie. to bylo cos o zdawaniu relacji ze wszystkich dziwnych rzeczy.
swojemu Obserwatorowi....
- Tak... Przeciez to calkowicie naturalne, ze chce opowiedziec jednemu
facetowi o drugim.... - ciagnela dalej, z sarkazmem - to przeciez takie
dziwne, ze chlopak MOJEJ PRZYJACIOLKI, ktory kreci sie w okol NIEJ, a nie
mnie, choc teoretycznie przyciagam takie dziwolagi, wydaje mi sie to dziwne
i niepokojace.....
z kazdym wypowiadanym slowem robila siue coraz bardziej zla na Tomka,
Krzyska i na tych gosci, ktorzy wlasnie ja otoczyli.
- Och super. wlasnie zerwalam z facetem, ktory mnie zdradza, moja
przyjaciolka spotyka sie z kretynem, ktory wierzy w wampiry, a teraz wasza
czworka postanowila mnie okrasc! coz za wspanialy koniec dnia!
zmienili twarz. i marcie opadly rece. byla zalamana ogromem swojego pecha.
jeden z nich odezwal sie
- wiec to ty jestes Pogromczynia?
spojrzala na niego z politowaniem (*tak teoretycznie to ona powinna byc
przerazona i takie tam, ale wiem z autopsji, ze jak dziewczyna jest najpierw
wsciekla, a potem spotyka sie z czyms przerazajacym, to chwile zajmuje nim
dotrze do niej groza sytuacji... tutaj to "przejscie" objawia sie
zlosliwoscia)
- nie, jestem tylko dziewczyna, ktora uwielbia chodzic po ciemku po miescie
z kolkiem w reku.
z tymi slowy wyciagnela z kieszeni kolek Konrada (jak myslicie....
powinnismy jakos nazwac ten kolek?? :P)
Wampiry juz mialy zaatakowac, kiedy zza marty odezwal sie glos.
- co sie stalo? tylko czterech na jedna bezbronna dziewczyne?? czyzbyscie
mieli jakis plan??

</CALA>

<ANNETTE>

Marta odwrocila sie. Za nia stal Tomek [ ciagle o tym Konradzie i
Konradzie, dajmy szanse Tomkowi :D p.s. kim byl Wood? ] z kolkiem w
rece.

-Panowie, tak sie nie gra - powiedzial Tomek i skoczyl na pierwszego.
Tomek zabijal wampiry tak szybko, ze Marta nie miala szanschociaz
dotknanc jednego.

-Ej no ! - powiedziala Marta do Tomka gdy skonczyl. - A o mnie
zapomniales ??? Ja tez chcialam zabic !

- Chcialem sprawdzic, czy to nadal umiem - powiedzial Tomek,
otrzepujac sie z pylu. - jeszcze jestes niegotowa. Marta odburknela
cos i skierowala sie do domu.

W piatek oczywiscie w budzie laba, ostatnie lekcje i dlugii weekend,
bo w poniedzialek tez mieli wolne z powodu tego...no...dnia
Nauczyciela [WIEM, ZE TO W PONIEDZIALEK NIE BYLO, NO ALE PONACIOGAJMY
TROCHE :d] Marta wracajac do domu juz czula nastroj weekendu : filmy
wideo, popcorn i nocowanki. Ale jednak przypomniala sobie o Tomku i
misji. "No tak , papa, filmy wideo, papa kukurydzo, witajcie kolki,
kusze i ksiazki " pomyslala z gorycza. Gdy przyszla do domu, jej zlosc
spotegowalo to, ze rodzice wyjezdzali do ciotki Gertrudy [hihih trzeba
jakos rozerwac ta gadke ] ktora sie rozchorowala.

-Wracamy w poniedzialek. Pa! - matka cmoknela Marte w policzek i
wsiadla na miejsce pasazera obok jej ojca. Pomachala corce. Gdy
samochod zniknal z pola widzenia, Marta westchnela i pacnela na
schodki werandy. Po chwili z domu naprzeciwko wyszedl Tomek i spojrzal
na marte. Marta ponownie westchnela i wstala.

-Mam do Ciebie isc? Na ile? - krzyknela przez ulice.

-Nie wiem. Mozesz nawet przenocowac. - odkrzyknal Tomek. Marta weszla
do domu. Po 20 minutch wyszla z torba na ramieniu i zaczela zamykac
drzwi. Sprawdzila, czy wszystkie okna sa zamkniente, i przeszla na
druga strone ulicy.

Wiecie, mysle cos o wspolnym wideo i popcornie, wczesniej moze troche
nauki dla Marty... Wiecie, nauka najpierw, potem horrorik :D I mozna
dodac troche pikanterii... ja jestem calkowicie za <diabelek> :D

</ANNETTE>

<LUNA>

Weszla do jego domu i zamknela drzwi za soba.
-Gdzie moge polazyc rzeczy i gdzie jest moje lozko?? Bo ostrzegam o
polnocy ide spac nie mam zamiaru nocami trenowac. Rozumiemy sie.
Mowiac to spojrzala na jego mine, ktora byla raczej poblazliwa niz
grozna.
Po chwili odpowiedzial:
-Skoro tak to zaczynajmy od razu. A ciuchy rzuc gdzie chcesz potem
skombinujemy ci jakies poslanie.
Mowiac to zaczol isc w strone sali treningowej a za nim podarzala
Marta.
Tomek pokazywal jej rozne kopniecia, obroty z wykopem itp. Po tem ona
wszystko powtarzala.
godz. 23:30
-I jak mi idzie?- Spytala zdyszana dziewczyna.
-Calkiem niezle.-mowiac to odwrocil sie do niej i poslal jej usmiech
zadowolenia.
Marta siedzac na podladze rozgladala sie po pokoju i nagle dostrzega
w kacie gitare: czarna ze srebrna smuga:))
-Grasz?-Spytala tomka wszkazujac na nia.
-Czasem jak mam czas dla rozrywki. Mozyka uspokaja i rozluznia mnie.
-Jesli tak to zagraj cos. Bo widzisz przez te ostatnie dni jestem
okropnie spieta.-Mowiac to spojrzala na niego z lekko sarkastyczna
minka.
I nagle oboje wybuchneli smiechem.

</LUNA>

<TRIL>

Tomek grał wspaniale, a kiedy w dodatku zaczął śpiewać, gdy okazało się jaki
ma wówczas głęboki,  zmysłowy głos... Śpiewał z pasją i Marta cały czas
pozostawała pod urokiem jego muzyki, nawet gdy odłożył gitarę.
        - Wow. - Wykrztusiła kiedy skończył, bo autentycznie była pod wrażeniem
i
dlatego nic bardziej błyskotliwego nie była w stanie powiedzieć.
- Daj spokój, do Stinga mi daleko. - Tomek, nie patrząc na nią, zapakował
gitarę do pokrowca i odłożył na miejsce, a żeby uciąć temat wskazał na stary
zegar, który tykał ciężko. - Jest późno, chodź, pokażę ci pokój gościnny.
        Marta uśmiechnęła się, skinęła głową i chwyciwszy swój plecak z kąta
sali
treningowej, podążyła za nim.
        Dom był dość duży, ale w większości pusty. Wiele pokoi na piętrze nie
miało
mebli, ani nawet firan w oknach. Puste ściany owych pomieszczeń wywierały na
Marcie dziwne wrażenie.
        Pokój gościnny znajdował się na końcu krótkiego korytarzyka, po prawej
stronie. Tomek otworzył drzwi, żeby mogła zajrzeć do środka i spytał czy jej
odpowiada, bo jeśli nie...
- Daj spokój! Pewnie, że może być. Nie rób ze mnie królewny na ziarnku grochu,
bo nie potrzebuję nadzwyczajnych wygód. A gdzie jest twój pokój? - Tomek
wskazał na sypialnię po przeciwnej stronie korytarza, na przeciwko schodów. -
Fajnie, więc masz ten sam widok z okna.
Następnie życzyli sobie dobranoc. Marta zamknęła drzwi i zabrała się za
rozkładanie swoich rzeczy na krześle, potem usiadła na łóżku, sięgnęła po
telefon i wybrała numer Agaty.
- Cześć.
- No cześć, gdzie jesteś?
- W domu.
- Coś ty! Byłam u ciebie piętnaście minut temu, a dzwoniłam przed chwilą,
myślałam już że może coś się stało. Czemu nie odbierałaś?
- Ehm... - Marta zająknęła się, bo nigdy nie umiała zbyt dobrze kłamać. - Nie
w swoim domu. - Niemal poczuła, jak Agatę po drugiej stronie słuchawki
zatkało.
- Och, rozumiem... Ale... Nie pogodziłaś się chyba z tym idiotą...
- Nawet nie wymawiaj jego imienia! Nie, nie pogodziłam się z nim. Załatwiam
pewną sprawę. Dzwonię, żeby cię o coś poprosić.
- Poprosić?
- Tak... Czy mogłabyś... Nie wiem, jak to zrobić, ani nawet jak to zabrzmi...
Mogłabyś przez jakiś czas nie spotykać się z Konradem? Tylko dziś i jutro,
dopóki...
- Oszalałaś.
- To tylko dwa dni, po prostu nie spotykaj się z nim przez ten czas. Proszę,
to bardzo ważne.
- Oszalałaś...
- Więc?..
- Nie, może... Przemyślę to... Oszalałaś.
Klap. Agata rzuciła słuchawką. Marta pogodzona z tym, że przyjaciółka pewnie
nic z tego nie zrozumiała, zbliżyła się do drzwi, stanęła pod nimi i słuchała
dłuższą chwilę. Nic. Cisza. Szum nocnego wiatru w koronach drzew za oknami.
Marta zrzuciła buty, i w samych skarpetkach, cichutko weszła do łazienki,
odkręciła prysznic, następnie wróciła do pokoju i nacisnęła klamkę. Drzwi na
korytarz otworzyły się bezszelestnie. Nie była jeszcze pewna czego będzie
szukaću, ale każdy miał tajemnice, a tajemnice Tomka musiały być gdzieś tu
ukryte, włącznie z odpowiedziami na setki pytań, które roiły się jej w
głowie.

</TRIL>

-------------------------------------------------------------------------

Weszla do sali treningowej i podeszla do gitary. Z wahaniem siegnela
do futeralu i wyjela instrument. Gitara byla piekna, ogladala ja i jej
uwage przykola tabliczka na gryfie. Przeczytala na glos "Dla Tomka od
Mamy i Taty".
- Dostalem ja od nich 3 lata temu - uslyszala, odwrocila sie i
zobaczyla Tomka. Podszedl do niej i delikatnie wyjal gitare z jej
dloni. - To jedyna pamiatka ktora mi po nich pozostala - przerwal, a
Marta zobaczyla w jego oczach lzy.
- Niezyja? - spytala drzacym glosem bojac sie uslyszec odpowiedz.
Spojrzal na nia i delikatnie kiwnal glowa. Marta bez slowa podeszla do
niego i przytulila go. Czula jak drzy. Chciala zeby czul sie
bezpieczny, chciala zeby przestal byc smutny.
Tomek wyswobodzil sie z uscisku Marty. Schowal gitare do futeralu.
- Teraz juz wiesz - popatrzal jej w oczy i delikatnie sie usmiechnal -
ciesze sie, ze wiesz i dziekuje. - zamilkl i wyszedl.
Marta wrocila do lazienki. Weszla pod strumienie goracej wody. Czula
jak drzy, tak jakby drzenie Tomka przeszlo na nia. Zastanwiala sie
jakby sie czula gdyby stracila rodzicow.
Ciepla woda splywala po jej ciele, a ona drzala.........

Wyszla z lazienki i weszla do swojego pokoju. Zasnela.

Obudzilo ja swiatlo padajace na jej twarz. Otworzyla oczy i przekonala
sie, ze to swiatlo slonca przebilo sie przez drzewa i zlosliwie pada
wprost na jej oczy. Sprobowala sie odwrocic i spac dalej, ale
swiadomosci obecnosci tego nieznosnego paska swiatla na poziomie jej
oczu byla silniejsza. Popatrzala na zegarek i dotarlo do niej, ze
dochodzi 9 rano. Szybko sie ubrala i wybiegla z domu, przebiegla ulice
i wpadla do swojego mieszkania. Zdarzyla dopasc telefon po 4 dzwonku.

- Czesc Mamo, juz wstalam - rzucila.
- Witaj coreczko - uslyszala glos matki - skad wiedzialas, ze to ja?
- Mamo, od zawsze jak gdzies wyjezdzacie z tata dzwonisz do mnie o 9
rano zeby mnie obudzic.
- Masz racje - odparla matka. - Wrocimy z tata tak jak Ci mowilismy,
dbaj o dom i tylko zadnych imprez - Marta niemal wyczula jak mama
mowiac ostatnie slowa mruga okiem.
Skonczyly rozmowe i Marta odlozyla sluchawke.

- Hmm.. trzeba wracac do Tomka - stwierdzila i zaczela isc w kierunku
drzwi gdy jej oczy padly na koperte, ktora lezala pod drzwiami. Ktos
musial ja wrzucic przez otwor na listy, a ona wbiegajac jej nie
zauwazyla.
Koperta byla czarna....
Otworzyla ja i znalazla w srodku kawalek twardego kredowego papieru, a
na nim tylko slowo "Uważaj" i podpis "K.", odwrocila kartke i
zauwazyla dopisane olowkiem slowa "Agros nadchodzi, strzez sie".

Trzesacymi sie rekami zamknela drzwi i pobiegla do domu Tomka.
Pokazala mu kartke....

- Agros nadchodzi - przeczytal Tomek - Marta - popatrzyl jej w oczy -
mamy klopoty....


Konrad wracal ze spotkania z Agata, ktore przedluzylo sie z wieczornej
randki na calonocna. Myslal. Ale myslal, nie o Agacie, a o Marcie. Ona
wiedziala.... albo cos przeczuwala. I wiedziala cos o pogromcach, a to
bylo niebezpieczne. Wyjal komorke i wystukal numer. Uslyszal w
sluchawce chrapliwy glos i rzucil cos do sluchawki w takim samym
chrapliwym jezyku. Jedynym zrozumialem slowem bylo Agros....

Marta spedzila caly dzien wraz z Tomkiem probojac wydobyc z niego
jakiekolwiek informacje o Agrosie. Jedynym wynikiem bylo to, ze
dowiedziala sie iz Agros ma cos wspolnego z Hadesem oraz to, ze pojda
dzis na lowy.......

Wyszli okolo 21 i szli w milczeniu.
Cisze przerwal Tomek.
- Agros to pomocnik Hadesa..... w kazdym badz razie podobno...
- Tego Hadesa??? - zapytala z niedowierzaniem Marta.
- Tak
Marta czekala na dalsze wyjasnienia, ale ich nie otrzymala, chciala
spytac o cos wiecej, ale zdarzyla juz zauwazyc, ze Tomek bardzo
dawkuje informacje i lepiej nie ciagnac go za jezyk.

Czas wlokl sie straszliwie i okolo polnocy Tomek rzucil w jej kierunku
- Czas wracac.

Weszli do parku.

"Hmmm... gdyby nie to, ze podobno polujemy to mozna by to bylo uznac
za randke" Pomyslala Marta i usmiechnela sie mimowolnie.
W tym momencie Tomek delikatnie szturchnal ja w ramie:
- Uwazaj! Zblizaja sie - szepnal i szedl dalej jakby nigdy nic.
- Kto??? Wampiry - spytala z niedowierzaniem Marta.
- Tak - odparl.

Z krzakow sledzily ich pomaranczowe oczy......

Gdy Marta przechodzila obok lezacego na lawce pijaczka wyczula jakis
ruch, gwaltownie sie odwrocila i zobaczyla jak pijaczek przeksztalca
sie w wampira i rzuca do jej szyji. Nie myslac wykonala unik i
uderzyla wampira lokciem w plecy. Padl, ale w tym momencie ku jej
szyji wyskoczyl nastepny napastnik. Odepchnela go... Z przerazeniem
spostrzegla, ze w kolo niej jest co najmniej 20 wampirow....

[Tu koncze, ponizej fragment Lilah, pozwolilem sobie w nim zmienic
maly fragment by opowiadanie bylo w miare zgodne]

Stala oparta o drzewo i przygladala sie jak dziewczyna walczy z dwudziestka
wampirow. Spokojnym ruchem odrzucila dlugie czarne wlosy na plecy.
Mala byla nawet w jakis sposob ladna, mimo ze lekko kanciasta jak to nastolatka.
Piegowaty rudzielec z zielonymi oczami, prawdziwie tycjanowska uroda -
pomyslala. Kiedy dorosnie moze zawrocic w niejednej glowie. Przypomniala sobie
inne, rownie szmaragdowe oczy... Zimne, bez sladu radosci zycia, jaka kiedys w
nich blyszczala... Wlasnie dlatego przyjechala do tego kraju. Moze wreszcie
tutaj
znajdzie te jedyna rzecz, ktora ofiaruje jej wieczny spokoj... a szmaragdowe
oczy przestana byc tak nieludzko zimne...
- O ile bedzie miala okazje dorosnac - dokonczyla mysl na temat mlodej
Pogromczyni, widzac ze przeciwnicy tamtej zdobywaja przewage. Nie ruszyla sie
jednak z miejsca. To nie byla jej sprawa. Jeszcze nie...
Zreszta z krzakow wyskoczyl jakis chlopak, ktory dosc szybko przechylil
szale zwyciestwa na strone ludzi.
Obserwacja dziewczyny, jej domu i przyspieszony kurs tego szemrzacego jezyka
oplacily sie. [bylo "Pare dni temu"] Dzis rano podsluchujac rozmowe
dwojki szczeniakow za pomoca parobolicznego mikrofonu - w koncu
technika na cos sie przydala - dowiedziala sie o pojawieniu sie Agrosa.
Pomocnik Hadesa? Usmiechnela sie do siebie. Ciekawe jak zareaguje na jej widok.
I na przypomnienie faktu, ze to jej zawdziecza te mozliwosc awansu. W koncu
gdyby Hades nie zginal z jej reki, ten jakis pomniejszy bozek nie moglby sie tak
rozpanoszyc. Chyba w koncu uzyskala karte przetargowa w rozmowach z Rada.
Zreszta nigdy nie lubila bogow. Skorzana katana cicho zalopotala, pod wplywem
szybkosci ruchu, gdy sie obrocila. Chwile pozniej kobieta zniknela w mroku
uliczki...

Gdzies w Rodopach, III w pne...

Wiatr wył przeraźliwie, odgrywając upiorną melodię na skalnych szczelinach.
Drobna ludzka postać piela sie wytrwale gorskim ośnieżonym szlakiem. Jej twarz
skrywał kaptur długiej opończy.
- To tutaj. - odezwał się mlody chlopak, czekajacy na wedrowaca pomiedzy dwoma
glazami. - Tam, jak głoszą legendy, spoczywa śpiący, oczekujac przebudzenia. -
chlopak, przewodnik z gorskiej wioski wskazał ręką w stronę czerniejącego
wejścia do skalnej jaskini.
Zakapturzony minął go bez słowa i zniknął w grocie.
Mrok jaskini rozświetlala błękitna poświata. To skalne sciany fosforyzowały
delikatnym blaskiem.
Było niemal zacisznie. Wiatr i śnieg nie docierały tutaj. Zakapturzony nie mial
jednak zamiaru odpoczywac. Bez wahania ruszyl w glab ciemnych korytarzy.
Odszukal wneke w skalnej scianie i przeszedl przez nia.
Za nia znajdowała się w ogromna sala. Nie była to tylko surowa skalna grota,
wydarta z trzewi góry. Ściany pokrywały rzędy płaskorzeźb uwieczniających
niezliczone historie i obrazy. Grotę rozświetlał błękitny blask ścian oraz
rozproszone, blade światło, padające z góry. Najwyraźniej w sklepieniu
znajdowały się świetliki, tak zaprojektowane, by do wnętrza góry docieraly
promienie słońca.
Środkiem komnaty biegła droga... na której spokojnie mijać się mogły wozy. A
pewnie nawet i rydwany bojowe.
Po bokach tejże drogi wyłożonej kolorową kamienną kostką, układającą się w
wymyślne wzory  i mozaiki, wznosiły się potężne kolumny. Ich szczyty nikły w
górze, w mroku. W komnacie panowalo przenikliwe zimno. A to za sprawa materialu
z jakiego byly uksztaltowane kolumny, a zapewne takze i sciany - lodu.
Wszystko to przywodziło na myśl jakąś starożytną świątynię, tajemnicze miejsce
kultu wzniesione przed wiekami, a może grobowiec...
Wedrowiec obrocil sie gwaltownie, slyszac szmery dobiegajace ze sklanej
sczeliny, ktora wszedl do komnaty. Czym predzej skryl sie w cieniu. Zaklal
cicho, kiedy do komnaty przecisnal sie jego mlody przewodnik...
- Panie! To ja Niskos! Chłopak z wioski! Panie, jesteś tu? - krzyknął
mlodzieniec.
Wedrowiec bezszelestnie doskoczyl do niego od tylu i jednym szarpnieciem obrocil
ku sobie.
- Zamilcz głupcze! Chcesz sprowadzić na nas zgubę?!
Niskos odetchnął z ulgą, rozpoznając w stojącej przed nim postaci, tego który go

wynajął.
- Nie, ależ skąd. Ja tylko... Ja tylko pomyślałem, że będziesz potrzebował mojej
pomocy panie... - zaczął.
- Miałeś mnie jedynie zaprowadzić do groty śpiącego, nie potrzebne mi twoje
towarzystwo. - odparł mu wedrowiec ze złością.
- Wiem panie, ale jak już tu jestem, to nie mogę się dowiedzieć, po co to
wszystko? Przecież widzę, że nie chodziło tylko o wspinaczkę po górach i piękne
widoki. Czego szukasz w tym, zapomnianym przez bogów i czas, miejscu?
- Szukam... tego. - zakapturzony wskazał ręką, gdzieś za plecami młodzieniaszka.
Niskos odwrócił się. Na końcu drogi z kolumnami, wznosił się ołtarz. A
przynajmniej tym wydał się chłopakowi, prostokątny, duży blok marmuru błyszczący
bielą. Prowadziły do niego kamienne schody, tak że sam ołtarz znajdował się dość
wysoko nad posadzką. Centralny promień światła oświetlał go, padając z góry
jasną, wręcz oślepiającą smugą. Na ołtarzu spoczywał kielich...
Niskos z przejęcia oblizał wargi. Oczy mu zabłysły i podszedł parę kroków w
kierunku marmurowego piedestału. Nagle jego podniecenie ulotniło się równie
szybko, jak się pojawiło, gdy zdał sobie sprawę, co widzi.
Prosty, nie zdobiony żadnym ornamentem ani klejnotami puchar, właściwie zwykły
kubek.
Na pewno nie ze złota, co najwyżej srebrny.
Z ust chłopaka wydostało się pogardliwe prychnięcie - Tego?! Przeszliśmy tyle
mil dla kawałka metalu? Nawet mojego ojca stać na bogatsze naczynia do wina.
Któż był na tyle głupi, by wznieść dla tego czegoś świątynię? A może powinienem
rzec szalony?! - zakrzyknął gromko, chcąc dać upust swojemu niezadowoleniu.
- Miałeś się nie odzywać młokosie! Zaspokoiłeś ciekawość, a teraz wracaj do
domu! Póki jeszcze możesz. Nim nie będzie...
Gdzieś z oddali dobiegło przeciągłe, żałosne wycie wilka. Mrożący krew w żyłach
zew. Nim umilkł, w ciemnościach za ołtarzem zabłysła para czerwonych ślepi. A
potem następna i kolejna, i jeszcze jedna... Oczom Niskosa ukazały się cztery,
czarne bestie. Wyglądały jak wilki, ale rozmiarami przekraczały trzykrotnie,
każdego leśnego drapieżnika, jakiego chłopak widział w swoim życiu. Stwory
przysiadły na tylnych łapach, po dwa, po obu stronach ołtarza. Z obnażonych kłów
ściekała im ślina, a z gardeł wydobywał się złowrogi warkot.
- ...za późno... -  Zakapturzony dokończył bezbarwnym głosem, zrywając przy tym
jednym szybkim ruchem okrywającą go opończę. Szary płaszcz załopotał w powietrzu
niczym skrzydło ptaka i znieruchomiał na zaśnieżonej posadzce.
Niskos zamrugał zaskoczony. Wedrowiec był kobietą.
Na jej strój składały się wysokie buty, dobrze przylegające do ciała skórzane
spodnie i takiż napierśnik, zakończony paskami skóry. Taki jaki zwykli nosić
konni hetajrowie z eskort poborców podatkowych, którzy co roku odwiedzali
wioskę. Włosy, sięgające ledwie do ramion, miała nad czołem przewiązane
płócienną opaską. W błękitnym świetle, młodzieńcowi trudno było okreslić jakiego
są koloru. Na pewno jasne; najpierw pomyślał, że w kolorze złota, ale zmienił
zdanie, gdy zobaczył twarz kobiety...
Czas wycisnął już na jej rysach piętno. Niskos ocenił, że jest dużo starsza od
jego matki, a może nawet babki, która liczyła sobie pięć dziesiątek zim. Mimo
tego trzymała się prosto, a jej ruchy były wyważone, ale nie powolne. Bardziej
gibka niz muskularna. Patrzac na nia, byl pewien, ze gdyby nie skorzany
napiersnik i spodnie ujrzalby jak pod opalona skora kobiety preza sie wycwiczone
miesnie. Ale najbardziej poruszył go wyraz jej oczu. Zielonych jak gorska
laka... Nigdy wcześniej nie spotkał się z czymś takim, ale był pewien, że tak
patrzy człowiek, który widział i przeżył niejedno i jest śmiertelnie zmęczony.
Bestie na widok kobiety zaczęły poszczekiwać, powarkiwać i skowyczeć jedna przez
drugą, napełniając komnatę kakofonią dźwięków.
Niskos odruchowo przycisnął dłonie do uszu. Nie był w stanie uczynić kroku, choć
bogowie mu świadkami, że miał wielką ochotę uciec stąd jak najdalej.
- Oddajcie mi to, po co przyszłam, a pozwolę wam cieszyć się wiecznym życiem. -
Głos kobiety stał się silny i donośny. Przebił się przez panujący jazgot, jak
sztylet przez miękkie ciało.
Wilki zamilkły.
Nagle ich sylwetki zaczęły migotać, jak rozgrzane powietrze w upalne dni,
kontury zacierać, łapy wydłużyły, a pyski straciły psi wygląd... Niskos zamknął
i otworzył oczy przekonany, że ze strachu zaczął majaczyć. Nie zobaczył wokół
ołtarza ogromnych drapieżników. Zamiast nich stały tam cztery kobiety o
niewyobrażalnie bladej skórze, ciemnych ustach i długich czarnych włosach. Ich
ciała spowijały szaty tego samego koloru, z jakiegoś lekkiego i zwiewnego
materiału. Mimo tego nie wyglądało na to, by odczuwały zimno. Z ich ust nie
unosił się najmniejszy obłoczek pary...
Niskos nerwowo przełknął ślinę. Coraz mniej mu się to wszystko podobało.
- Ty! Byłaś jedną z nas. - odezwała się jedna z nich zmysłowym głosem,
przypatrując się nieznajomej ciemnymi oczami.
- Wiesz. Pamiętasz. Rozumiesz. - podjęła druga.
- Nasz pan powróci pewnego dnia. Strzeżemy jego spokoju. - dodała trzecia.
- Odejdź, jeszcze nie czas, by go zbudzić. - dokończyła ostatnia.
Kobieta nawet nie drgnęła. Odwzajemniła się czterem istotom, równie zimnym i
beznamiętnym spojrzeniem.
- Wasz pan jest martwy od dziesięcioleci. Widziałam jego śmierć.
- Milcz śmiertelna! On śpi snem głębokim, bez ciała, lecz odrodzi się w nowym. -
zaintonowały wspólnie. - A nikt z żywych, ni umarłych, mocą mu nie dorówna...
- Nie jestem tu po to, by słuchać waszego zawodzenia. Więc jak będzie? -
przerwała im kobieta, wyraźnie znudzona - Wiem jak odesłać was w niebyt.
Pozwolicie mi zabrać kielich czy...
Nieludzko piękne twarze tamtych wykrzywiły się w zwierzęcych grymasach.
- Zabijemy cię, zdrajczyni! - zawyły wszystkie cztery i rzuciły się w stronę
kobiety. Chłopak nie wierzył własnym oczom, widząc jak te istoty najwyraźniej
unoszą się w powietrzu.
- Możecie spróbować - zły uśmiech pojawił się na wargach nieznajomej.
Błyskawicznie wyrzucila dlon przed siebie. Powietrze przeszył dziwny, niski,
wibrujący dźwięk. Cos pomknelo na spotkanie niezwykłych istot. Wszystko działo
się tak szybko, że sam nie był pewien, co widzi. Jedna ze zbliżających się
kobiet krzyknęła ze złością i skręciła w bok, uderzając o ścianę. Druga
szarpnęła się do tyłu, chwytając za ramię. Z pomiędzy długich palców pociekła
ciemna krew. Coś, iskrząc, odbiło się od lodowej kolumny, zabrzęczało wściekle.
Pozostałe dwie syknęły gniewnie i zatrzymały się w miejscu.
- Twoja broń nie może nam nic uczynić! - zawołała jedna z nich. Druga
wyszczerzyła zęby i zachichotała. Niskos zauważył, że ma kły niczym dzikie
zwierzę.
Nieznajoma płynnym ruchem wyszarpnęła coś zza pasa. W pierwszej chwili chłopak
pomyślał, że to dwa krótkie sztylety, ale zaraz zdał sobie sprawę, że to ostro
zakończone kawałki kości. Obróciła nim wprawnie w dłoniach, aż zafurkotało.
- Ale to może! - odparła i cisnęła jedną z kości. Ta z kobiet, która przed
chwilą się śmiała krzyknęła rozpaczliwie, gdy pocisk trafił ją w pierś. Siła
ciosu posłała ją na jedną z kolumn. W tej samej chwili jej ciało rozpadło się w
pył.
Nieznajoma zaśmiała się krótko. Jednym skokiem znalazła się przy drugiej
kobiecie - która pełnym niedowierzania wzrokiem patrzyła na szczątki swojej
towarzyszki - i z całej siły wbiła jej drugą kość w oczodół. Nie czekając na
efekt swojego działania, wyszarpnęła nietypowy oręż i odwróciła się tyłem do
swojej ofiary. Akurat na czas, by stawić czoło dwóm pozostałym kobietom, które
już doszły do siebie i teraz wyjąc, i krzycząc wściekle, nadlatywały w jej
stronę.
Tego dla Niskosa było już za wiele. Obrócił się na pięcie i puścił biegiem w
stronę szczeliny między dwiema skałami. Nie miał najmniejszej ochoty oglądać się
za siebie, przekonany, że nieznajoma została już rozszarpana na drobne
kawałeczki.
Na kilkanaście kroków przed upragnionym wyjściem, coś uderzyło go w plecy i
powaliło na ziemię. Przejechał brzuchem po posadzce i zarył twarzą w kupę
śniegu.
Potrząsnął głową oszołomiony i odwrócił na plecy. Nim zdołał uczynić coś więcej,
jedna z tych trupiobladych kobiet, dopadła go, siadając mu na piersi i
przygważdżając do ziemi swoim ciężarem.
Istota oparła się dłońmi o jego ramiona i roześmiała szaleńczo, odchylając głowę
do tyłu. Potem spojrzała mu w twarz, oblizała lubieżnie wargi, ukazując przy tym
ostre, białe zęby, i zaczęła powoli nachylać się do jego szyi.
Niskos zdał sobie sprawę, że krzyczy. Rozpaczliwe, ile sił w płucach, przejęty
pierwotnym strachem upolowanej ofiary. Krzyczał nawet wtedy, gdy z piersi
kobiety wychynął kościany szpikulec, a ona sama, wydawszy z siebie agonalny jęk,
zaczęła rozpadać się w proch.
Dopiero, gdy gardło odmówiło mu posłuszeństwa, a w płucach zabrakło mu już
oddechu, raptownie umilkł. Cisza aż dzwoniła w uszach.
Nad nim stała nieznajoma, trzymając w ręku kość. Nachyliła się nad Niskosem, w
jej oczach widział drwinę.
- Wynoś się.
Chłopakowi nie trzeba było dwa razy tego powtarzać. Podpierając się rękami,
ślizgając na oblodzonej posadzce, niemalże na czworakach dopadł szczeliny i
przepchnął się przez nią, nie zważając na otarcia, łamiące się paznokcie i
dźwięk rozdzieranego ubrania. A potem ruszył biegiem skalnymi korytarzami,
pragnąc jak najszybciej wydostać się z groty...
Powoli wspięła się po schodach. Chociaż miała wielką ochotę biec, dopaść. Jednak
nie, wiedziała, że musi sama przed sobą być pewna tego, co chciała zrobić.
Podeszła do piedestału. Po raz nie wiadomo który znów przeanalizowała plan.
Plan, którego realizacji poświęciła resztę swojego życia. Nie żałowała tego. To
była jej nadzieja, to pozwoliło jej się nie poddać. Teraz obawiała się tylko
jednego. że mogła się mylić.
Uniosła puchar.
- Nareszcie, po tylu latach. odnalazłam to, czego szukałam. - wyszeptała. Po
czym jednym haustem wypiła zawartość naczynia, szybko nim spróbuje się
rozmyślić, do dna!
Fizyczny ból był nie do wyobrażenia. Ogień trawił jej wnętrzności, kości zdawały
się z płynnego metalu, który jakiś gigant upodobał sobie ukształtować na nowo.
Zgięła się w pół. Upuszczony kielich potoczył się z metalicznym stukotem po
oblodzonych schodach i znieruchomiał w kupce śniegu. Na jego krawędzi błysnęła
czerwień.
Opadła na kolana, opierając zroszone potem czoło o lodowaty piedestał.
Powstrzymywała się od krzyku, starając się całą energię poświęcić na zachowanie
zmysłów. Wiedziała, co jeszcze musi zrobić. Sięgnęła za pazuchę po niewielki
pakunek zawinięty w lnianą szmatkę. Postawiła go ostrożnie na ziemi przy
piedestale, chociaż nerwy krzyczały z bólu. Musiała się pospieszyć. Zanim straci
przytomność. Oparła glowice sztyletu o brzuch. Zacisnęła zęby i jednym szybkim
ruchem przeciągnęła nadgarstkami po ostrzu z obu stron. Uśmiechnęła się, ten ból
był niemal pieszczotą.
Czuła jak z każdym uderzeniem serca wraz z wypływającą krwią, uchodzi z niej
życie. Panujące w grocie zimno spowolniało proces, ale wiedziała, że zawartość
kielicha sprowadzi na nią śmierć, nawet jeśli nie cała życiodajna substancja
wyciecze z jej żył...
Rytuał musiał zostać dopełniony... Z trudem obróciła głowę i koniuszkami palców
musnęła spoczywające na ziemi zawiniątko.
- Ostatni z bogów, czas byście dotrzymali obietnicy... - wyszeptała nim ogarnęła
ją ciemność.


-Kim jestes?- spytala Marta, patrzac na Konrada.
-Ja? Przyjacielem. - odparl z szelmowskim usmiechem Konrad.
- A dlaczego zabijasz wampiry...? Przeciez nie jestes ani Obserwatorem,
ani Pogromca...
- Wiesz, moja siostra byla kilka lat temu Potencjalna. Zwyklem z nia
chodzic na patrole. Ale... potem zachorowala i juz nie mogla patrolowac.
Wiec robie to ja.
Marta spojrzala zaskoczona na chlopaka. Oczy mu sie smialy.
-No...to witaj w klubie - odpowiedziala Marta, bo nic innego nie
przychodzilo jej do glowy. Konrad usmiechnal sie szerzej.
-Zwykle patroluje druga czesc miasta, z ktorej pochodze... ale dzisiaj
przywialo mnie tutaj.
Spojrzal na druga strone ulicy. Stal tam dom Agaty.
-Dobra, to ja nie przeszkadzam. Ide tepic pospolstwo ! Nara - rzucila i
szybko sie oddalila. Chodzac ulicami i alejami nie zauwazyla niczego
podejrzanego.
-No, cip cip, wampirki, tas tas. Jak zaraz nie wyleziecie to bede miala
przez was zawalona prace z algebry!
Zaczynala juz szosta aleje, gdy nagle zauwazyla jakis cien na koncu
uliczki. Bezszelestnie ruszyla na niego. Chwycila ofiare za gardlo
przyduszajac, i juz, juz miala wbic kolek, gdy zauwazyla, ze to nie
wampir. Byl to dziwny demon, bez nosa, oczy mial czarne i byl bez uszu.
-Kim jestes - wysyczala Marta, dalej podduszajac demona.
- Jestem sluga swietego Argosa! Pusc mnie, jesli nie chcesz poczuc jego
gniewu!
-Gdzie sie ukrywa ?!
- Nie powiem ci !
-Powiesz ! - Marta bardziej scisnela gardlo demona.
-Nie powiem - wycharczal. Wyjal sztylet i pchnal sie prosto w swoje
serce, rozsypujac sie w pyl.
-Gdzie jestes, bydlaku !  ARGOSIE ! - krzyknela Marta. Pierwsze krople
deszczu spadly na ziemie.

Nazajutrz.

-Musimy porozmawiac - powiedziala rankiem matka do Marty.
-Tpfak? - spytala z tostem w buzi.
- Pani Kowalska powiedziala mi, ze nie bylo cie na ostatnim kolku
plastycznym i muzycznym, opuscilas sie w twoich lubianych jezykach. Co
sie dzieje?
Marta spuscila zwrok.
-Wiem, ze smierc ojca bardzo cie przybila, ale na tym swiat sie nie
konczy. Pamietaj, ze koniec czegos jest zawsze poczatkiem drugiego.
Marta spojrzala na mame.
-Obiecuje, ze sie poprawie. Wiesz, jak algebra mnie dobija.
Cmoknela mame w policzek i wybiegla przed dom. Spotkala Agate.
-Juz myslalam, ze zaspalas.
-Bylabym zaspala, ale wiesz co w nocy... - i nagle przygryzla sie w
jezyk - " Agata nie moze sie dowiedziec o tym, ze jestem Pogromczynia"
pomyslala.
-Co ? - spytala Agata.
-Nic nic.
[A teraz malutki off-topic ;) ]
Pierwsza lekcja byla to muzyka. Klasy trzecia A i czwarta C muzyke mieli
wspolna.  W holu minela Tomka, ktory usmiechnal sie do niej w drodze do
sali muzyki. Gdy wpadla do sali, sala byla juz pelna.Usiadla obok Agaty
i Konrada. Na srodek weszla pani Kowalska.
- Dzisiaj bedziemy cwiczyc spiew! - oznajmila.
Po sali przebiegl okrzyk niezadowolenia.
- Cisza! Slowa juz znacie, melodie tez. To trzy, cztery!
W calej sali rozlegl sie falsz. Pani uciszyla klasy.
-Bede pytala na wyrywki, bo naprawde mam was dosc - rozesmiala sie.
I nagle wskazala na Marte. Szybko odszukala w pamieci slowa. I zaczela
spiewac. Nikt jeszcze nie slyszal Marty a capella  jak spiewala. Robila
to jedynie na kolku muzycznym. Uslyszeli chrapliwy, niski glos Marty.
Wszystkim opadla szczeka.
Pozniej
- Tomeeek! - krzyknela Marta widzac znajoma sylwetka w holu. Tomek
odwrocil sie.
-Tak slucham ?
- Wczoraj na patrolu spotkalam sluge Argosa. Nie udalo mi sie nic z
niego wyciagnanc, bo sie zabil - powiedziala Marta sciszonym glosem.
-Bede musial pojsc na patrol razemz Toba - powiedzial. - Trzeba znalezdz
kryjowke tego ...tego czegos. A jesli tych slug jest wiecej, bedzie
latwiej.

------------------------

<<<< KONIEC SUMMARY RMKa z 30.11.2003>>>>>

<<<<< START DALSZE CZESCI OPOWIADANIA PP POJAWIAJACE SIE NA LISCIE>>>>>

<LUNA>
Przy palarni.
    -Agata!!-zawolal Konrad biegnac do niej.
    Lapiac oddech.
    -Mys..la..lem, ze..cie ..nie ..do ..gonie.
    Z usmieche kladac mu reke na plecach.
    -Uspokuj sie i powiedz czemu tak ci sie spieszylo.?
    -Czemu?-powiedzial jakbyz lekkim wyrzutem, az Agacie zbladla
    minka-Spojrz na siebie taka ladna laska i nie mialbym sie do niej
    spieszyc?!?!
    Po tych slowach oboje zaczeli sie smiac spacerujac karytarzem.


    Malo ale musialam to napisac:P

    luna
</LUNA>


<ANNETTE>

Normalnie ostatnio nikt nic nie pisze, wiec ja cos naskrobie :)

Marta siedziala przy swoim biurku i odrabiala lekcje. Rodzice juz
wrocili, w calym domu bylo slychac rozpakowania, nawolywania, krzyki,
gdzie co ma stac i gdzie co wlozyc, a Marta nie umiala sie skupic. Cos
zakrzetalo jej pamiec. Codziennie budzila sie i myslala o wampirach,
potem o Tomku, o rodzicach, o Konradzie, Agrosie, Agacie... Czesto miala
dosc. Ale to bylo nieodwracalne. Ona zostala Pogromczynia i tylko smierc
mogla ja wyswobodzic z tego obowiazku. Jednak byla jedna dobra rzecz...
Tomek. Zawsze, gdy go wspominala, jego usmiech, cos dziwnego sie z nia
dzialo. Rumienila sie i spuszczala wzrok... Otrzasnela sie i wrocila do
lekcji. Gdy skonczyla, poszla sie zdrzemnac. Trwal sezon Zniw. Musiala
wychodzic na cale noce z Tomkiem na polowania (dlatego miala juz 10
spoznien w szkole). Obudzil ja budzik. Byla jedenasta. Odrzucila koldre
(zmylka, ze niby juz spi) . Zeszla cicho na dol, do ciemnej kuchni i
wyszla. Podeszla do domu Tomka. Siedzial na lawce przed tarasem.
-Gotowa?- spytal. Marta popatrzyla na niego i... glos ugrzedl jej w
gardle.
- Tak - wykrztusila.
'' Co mi sie stalo?'' myslala goroczkowo Marta, gdy szla z Tomkiem przez
park. Ksiezyc przeswiecal przez wysokie drzewa, powietrze bylo cudownie
rzeskie i chlodne. Marta rozglodala sie wokolo wypatrujac wampirow.
Nagle zauwazyla jakis cien. Gestem kazala Tomkowi znieruchomiec.
Podszedla z jednej strony, Tomek z drugiej. Postac miala zarzucony na
oczy kaptur. Glowe miala spuszczona, szla szybko. Miala na sobie cos w
stylu peleryny. Marta rzucila sie na postac od tylu, Tomek obezwladnil
postac. Zerwali kaptur. Twarz, ktora im sie ukazala, przerazila ich.
Demon praktycznie nie mial oczu, nosem byly dwie dziury.
- Gadaj, kim jestes - syknal Tomek, chwytajac demona za kolnierz i
potrzasajac.
- Jestem wiernym sluga Agrosa, najpotezniejszej istoty na swiecie ! -
wychrypiala istota.
- Gdzie znajduje sie jego kryjowka?! - wykrzyknal Tomek.
- Nic nie powiem ! -wychrypiala istota. Tomek mocno nia potrzasnal.
- Mow !!
- Nie !
Tomek po raz kolejny potrzasnal demonem, tyle ze z calej sily.
- Stara f...
I demon nie dokonczyl bo rozsypal sie w proch. Tomek zaklal. Marta stala
z boku nic nie mowiac.
- Nie martw sie, noc dopiero zapadla - powiedziala z szelmowskim
usmiechem Marta.
- Racja - mruknal Tomek. Dalej byl niezadowolony. Ruszyli dalej. Przez
15 minut nic sie nie dzialo. Ich kroki slychac bylo glosnym echem po
calym parku. Nagle w krzakach zauwazyli pare pomaranczowych oczu.
Przybrali pozycje obronne, gdy otoczylo ich ponad 30 wampirow. Marta
natychmiast wyciagnela kolek i sprawnie nim operowala. Jednego wampira
obezwladnila kopem z wyskoku, drugiego uderzeniem z lokcia w plecy. Ten
drugi wampir mial noz. Marta nie zauwazyla go. Gdy zabila wiekszosc
wampirow i biegla na pomoc Tomkowi, wampir z nozem przecial jej skore
nogi tuz nad kostka. Marta chwycila sie za noge, upadla i krzyknela z
bolu. Zdarzyla zabic wampira z nozem. Tomek zabil ostatniego wampira i
podbiegl do Marty.
- Co ci sie stalo ?!- wykrzyknal. Marta zdjela but, skarpetke,
podciagnela nogawke. Okazalo sie, ze rana wyglada gorzej niz
przypuszczal. Oderwal kawalek swojej koszulki i ciasno zawiazal na
ranie.
-Mozesz chodzic? - spytal z troska. Marta stanela i steknela. Zarzucila
reke na kark Tomka i zaczela kustykac. Szlo jej strasznie :), wiec Tomek
wpadl na pomysl. Szybko zlapal ja w okolicy kolan i podniosl na rekach.
- Wez przestan ! - powiedziala i probowala sie wyrwac.
- Nie, zaniose cie. Bedzie szybciej - odpowiedzial.

No to ja na razie tyle :) Rozwincie to jakos (no wiecie jak :PP ) .
Pozdrawiam

Annette

</ANNETTE>

<JERRY>

Z Martą na rękach skierował się szybkim krokiem w stronę najbliższego
wyjścia z parku. Był mocno przejęty -- to pierwsza rana jego
podopiecznej odniesiona w walce -- dlatego bacznie obserwował drogę
przed nimi. Marta, trochę onieśmielona taką bliskością, odgoniła szybko
różne przyjemne myśli i także skupiła się na poszukiwaniu potencjalnych
napastników. Nie czuła, że rana na jej nodze krwawi coraz mocniej, a
prowizoryczny opatrunek przesiąka krwią.

Tomek szedł szybko i pewnie, pomimo że asfaltowa alejka byłą nierówna i
popękana, a gdzieniegdzie korzenie rozsadziły asfalt przepychając się
pod nim przez wiele lat z cierpliwością, na jaką stać tylko drzewa.
Nagle zatrzymał się gwałtownie.

-- Co się stało? -- spytała Marta.

Tomek stał przez chwilę nasłuchując, po czym pokręcił głową.

-- Zdawało mi się, że coś słyszę -- powiedział cicho i ruszył dalej.

Żadne z nich nie zauważyło, że kilka kropel krwi upadło na kamienną
płytę, której fragment widoczny był pomiędzy pęknieciami asfaltu.
Obserwator i pogromczyni oddalili się szybko, a w miniaturowej kałuży
przez chwilę przeglądał się księżyc. Nie nacieszył się jadnak swym
czerwonym odbiciem, gdyż po chwili, z odgłosem przypominającym siorbanie
zakończone cmoknięciem, krew Marty zniknęła.


Tomek zatrzymał się przed drzwiami swojego domu i delikatnie postawił
Martę na ziemi. Mimo to dziewczyna jęknęła z bólu. Wyjął klucze i szybko
otworzył drzwi. Gdy zapalił światło i spojrzał na nogę dziewczyny poczuł
duży niepokój. Fragment koszulki, którą opatrzył ranę, przypominał
krwawy strzęp, a cała noga poniżej kostki była czerwona od krwi. Nie
namyślając się długo Tomek ponownie wziął Martę na ręce. Tym razem
dziewczyna już nie protestowała. Obserwator nogą zatrzasnął drzwi i
wniósł Martę do sali treningowej. Nożyczkami wyjętymi z apteczki rozciął
delikatnie opatrunek. Rana nie wyglądała dobrze: cały czas sączła się z
niej krew, a wokół pojawiła się opuchlizna.

</JERRY>

<MAGILLA>
W tej samej chwili gdzieś w parku: - Twoja krew Pogromco ssmakuje mi
najbardziej... już niedługo się sspotkamy...



-Tomek, z moją raną coś jest nie tak... bardzo boli - jęknęła Marta
-Nie wygląda najlepiej, ale zajmiemy sie tym.
Odkaził ranę, posmarował ją dziwną mazią i zrobił nowy opatrunek.
- Powinna się zagoić, chociaż troszkę- powiedział gdy Marta spojrzała na niego
pytająco. Spojrzeli sobie prosto w oczy, Marta poczuła, że rumieni sie więc
odwróciła głowę i wyksztusiła:
- Muszę iść do domu, nie chcę żeby rodzice zauważyli moją nieobecność, tylko eee
sama nie dam rady.
Tomek uśmiechnął się. Widział zakłopotanie Marty, ale to podobało mu sie nawet.
Była teraz taka bezradna z tą swoją raną.
-Chodź, zaniosę cię - delikatnie podniósł Martę i kolejny raz wzišł na ręce. Był
troche zmęczony, bo w końcu nie ważyła 5 kg.
Szybko bezszelestnie przedostał sie na drugš strone ulicy. Postawił Martę przed
drzwiami.
- Dzieki Tomek, dalej sobie jakoś poradzę
- To był mój obowiązek, dobrze, że nie stało się nic gorszego.
- Hmm, ale zabiłam tego wstretnego wampira, a rana sie zagoi. Dzielna jestem
co? - Marta paplała jak nawiedzona:P
Tomek zapatrzył się na nia. "Jaka Ona jest śliczna"-pomyślał - "No co ty
chłopie, to jest pogromczyni, twoja podopieczna "-Tomek "bił sie " z myślami.
-Hej, czy ty mnie w ogóle słuchasz - Marta wydawała sie być podirytowna

No to dołozyłam troszke swojego nie wiem czy sie spodoba, ale chcialam sprobowac
:-)
Pozdrawiam Magilla:-P

</MAGILLA>

<LUNA>
Gdy to powiedziala spojrzala na rane i powiedziala:
- Jeszcze tylko jedno male pytanko jak mam wytlumaczyc te rane
starym?-mowiac to spojrzala na niego z lekka nadzieja, ze cos wymyli
bo ona nie miala zadnego pomyslu.
-To jest bardzo dobre pytanie.- odpowiedzial wyrwany z zamyslenia.
-Moze wstan przed nimi i wymknij sie do szkoly zostawiajac kartke, ze
musialas cos zalotwic i wyszlas wczesniej. A pozniej powiesz ze
potknelas sie o cos i rozcielas rane na wyatajacym kawalku szkla.
-No nie.-powiedziala ze skrzywiona mina.
-No co jak nie chcesz to wymysl cos innego.-zucil zly reakcja Marty,
która zaraz dodala.
-To dobry pomysl ale chcialm zasnac a tak mam nie przespana noc.
-A to czemu?
-Bo jak bys sie nie zorientowal jest juz 6:05 wiec tylko umyje sie,
wypije kawe, zjem cos szybko i wyjde bo mama budzi sie o 6:30.
-Przykro mi.
-Mi tez.
Powiedziawszy to weszla do domu i zamknela drzwi zostawiajac Tomka na
dworze.

mialam troche weny wiec napisałam
miłego czytania
luna

</LUNA>

<LILAH>
Hejka
Zanim poslalam to, to Luna zdazyla dopisac swoj kawalek, a nie mam sily juz po
raz 6 tego zmieniac :) (alescie przyspieszenia dostali, ze nie nadazam, no! he
he). Probuje teraz dopisac ciag dalszy, tak, zeby pasowal do tego co ona juz
podeslala - tzn. scenki juz z udziałem Marty i Tomka - i mam nadzieje, ze na
dniach uda mi sie to skonczyc. Na razie podsylam pierwszy fragment, zeby mi juz
nie lezalo - jako takie "miedzyczasie", przed dotarciem Marty i Tomka do domu...
Mam nadzieje, ze nie umrzeciez nudow nad tym tekstem <g>


- Twoja krew Pogromco ssmakuje mi najbardziej... już niedługo się sspotkamy...-
na wpół zacharczał, na wpół zasyczał w ciemności. Oblizał się zeschniętym
językiem, znów smakując posokę Pogromczyni. Już niedługo odbierze z nawiązką
krwawą zapłatę, za te wszystkie lata pod ziemią, w czarnej, ciasnej jamie, w
której za jedynych towarzyszy miał najpaskudniejsze robactwo i wszędobylskie
korzenie. Tak blisko powierzchni, a tak niedostępnej dla jego członków
pogrążonych w letargu... Trwał tak, wyschnięty na wiór. Niezdolny zaspokoić
głodu, ożywić swego ciała gorącą ludzką krwią, mógł tylko pochłaniać drobiny
życia nic niewartych zwierząt... I pamiętać... Pamiętać noc, w którą szamanka
Wieletów dokonała rytuału by trwał w agonii za wygubienie jej plemienia w imię
bóstwa, któremu służył... Bóstwa, którego nie obchodziły jego cierpienia...
Tak, cierpiał, ale cierpliwie czekał... Sarmacka kobieta popełniła błąd, nie
zabijając go, gdy miała okazję. Uznała, że nie zasługuje na łaskę spłonięcia w
promieniach słońca lub zamiany w pył od szybkiego ciosu. Była niezwykle dokładna
w tym co zaplanowała, ale zapomniała o jednym... Że czas był jego
sprzymierzeńcem... Stepy, będące kiedyś pustkowiem, zamieniły się w ludzkie
mrowiska... Kości kończyn i ścięgna, nawet pozbawione czerwonej leczącej mocy, w
końcu się zrosły, tak samo jak żebra, kręgosłup i pogruchotana czaszka, a okowy
z drewna, brązu i srebra pokryte magicznymi rytami pochłonęła ziemia.... Ale
mimo tego, minęłoby jeszcze pół wieku, zanim mógłby o własnych siłach wyjść na
powierzchnię, gdyby nie ta dziwna krew... W jednej chwili obudziła go, a z każdą
kolejną napełniała go dawną mocą. Tak niewielka ilość, a ile w niej siły. Wraz z
nią w jego umyśle pojawiło się słowo - Pogromczyni. Tylko tyle. Ale wiedział
dwie rzeczy: że Pogromczyni kimkolwiek jest, jest człowiekiem i może umrzeć, i
że pragnie więcej jej krwi... Mógł już swobodnie poruszać rękami i nogami.
Mięśnie znów ożyły, skóra, choć wciąż jeszcze zbrązowiała od ziemi, nie była już
popękana i szorstka, stawała się przyjemnie elastyczna. Czuł jak w środku,
niemal sproszkowane wnętrzności przyjmują swoją zwykłą poskręcaną, zapadniętą i
lekko wysuszoną formę. Wargi rozchylił mu uśmiech. Nie musiał się obawiać, że
zgubi zęby przy najlżejszym ruchu. Oczy mogły już rozróżniać drobiny piachu i
żwiru, a nawet kolory warstw gleby. Zaczął powoli rozgarniać ziemię palcami,
rozkoszując się ruchem, świadomością wysiłku, a nawet dotykiem grudek
spadających mu na twarz. Gdy długie, poskręcane paznokcie zachrobotały o
kamienną płytę, pchnął ją silnie, rozłupując na pół i wyrzucając gdzieś w
ciemność. Był wolny! Krew naprawdę go ożywiła. Jednym zrywem stanął na nogi,
rozbryzgując na boki ziemię, wyrwaną darń i kawałki asfaltu. Cóż za ironia...
Ludzie spacerowali tą parkową alejką, nie zdając sobie sprawy, że pół metra -
metr pod nią spoczywa żywcem pogrzebany...
Nie musiał tego robić, ale nie mógł sobie darować, by nie zaczerpnąć powietrza.
To była prawdziwa uczta, po zapachu mokrej ziemi i splątanego zielska.
- Coś tu strasznie cuchnie, nie? - na dźwięk głosu skulił się jak zwierzę i
odwrócił gwałtownie, gotowy rzucić się do gardła intruzowi. Przed nim stała
długowłosa kobieta, w męskim odzieniu, mocno przylegającym do jej ciała.
Szczególnie na biodrach i nogach. Górę okrywało jej coś w rodzaju krótkiego
skórzanego kaftana. Był rozpięty, tak, że bez trudu dostrzegł dobrze zarysowane
piersi pod materiałem białej koszuli. Nie rozumiał słów, ale nie miało to
znaczenia. Oblizał się, na myśl o czekającej go przekąsce.
- A, to przecież ty - kobieta znów się odezwała. - Nie słyszałeś o mydle i
nożyczkach?
Przysiadł na piętach i warknął krótko, już wyobrażając sobie jak rozrywa jej
drgające ciało.
- Najwyraźniej nie słyszałeś. A chociaż o wodzie? - kobieta rzuciła z sarkazmem,
krzywiąc usta w złośliwym uśmiechu.
Znieruchomiał. Jej zęby... Były takie jak jego. Parsknął rozczarowany. To nie
człowiek.
- Zcernoboch - zaklął zły. - Przepadnij, idź precz. Ona jest moja, moja, jej
krew moja, nie dam. Zabiję cię strigoi vii! - zaczął syczeć i szczerzyć zęby.
Nie odda zdobyczy.

Gdy dziewczyna i ten chłopak, skończyli swoje popisy z trzydziestką niezbyt
rozgarniętych wampirów, poczekała cierpliwie aż odejdą na tyle, żeby jej nie
zobaczyć. Potem zeskoczyła z gałęzi, z której oglądała sobie całe widowisko i
podeszła do smolistej kupki pyłu, która została po "wiernym słudze Agrosa".
Kucnęła i dotknęła substancji opuszkami palców. Zaczęła węszyć. Wzdrygnęła się
od doznań, jakie wywoływał w niej aromat krwi dziewczyny, wciąż unoszący się w
powietrzu. Niech to szlag, ta mała pachniała tak niesamowicie apetycznie.
Potrząsnęła głową i skoncentrowała się na mazi pokrywającej palce. Tak, ta sama
sztuczka, co poprzednio. A oni znów dali się na to nabrać. Zapach był
wyraźniejszy niż wczoraj. Nic dziwnego, wtedy spadł deszcz i trochę to trwało
nim odnalazła trop. Mimo tak wielu lat, które minęły od czasu, gdy ostatni raz
czuła ten zapach, wciąż doskonale go pamiętała. Towarzyszył każdemu pojawieniu
się tego czarującego łajdaka i tej rozbrajającej erotomanki. Uśmiechnęła się
smutno. Dawne czasy... Ale to znaczyło, że Agros ją okłamał, twierdząc, że
działa sam. Był nieśmiertelny, ale posiadał inne moce. A Hades nie żył... Musi
się dowiedzieć kim jest ten paskudnomordy stwór, który robi wodę z mózgu
Pogromczyni i jej chłopakowi. I komu tak naprawdę służy...
Nagle poderwała się na równe nogi. Spod ziemi, niedaleko miejsca, gdzie stała
dobiegały syki i szmery, jakby zwierzę kopało norę. Chwilę później w powietrze
wyfrunął fragment sporej kamiennej płyty. Gdy huknął w asfalt alejki,
rozpryskując się na dziesiątki kawałków, ona już była po drugiej stronie
ziejącego wykrotu, schowana za pniem drzewa, niewidoczna dla tego czegoś co
właśnie wyłaziło z dziury. Osłoniła przedramieniem oczy przed grudkami ziemi i
fragmentami alejki. Gdy je opuściła ujrzała humanoidalnego stwora, o splątanej
sierści i długich, zawijających się pazurach. Stworzenie, z nieludzką szybkością
wyprostowało się. Zdała sobie sprawę, że to co wzięła za sierść to były
skołtunione, niesamowicie długie włosy, otulające istotę jak płaszcz.
Bezszelestnie podeszła bliżej. Zmarszczyła nos, pod wpływem odoru, jaki bił od
tego czegoś. Tamten ze świstem wciągnął powietrze. Wciąż jeszcze jej nie
zauważył. Właściwie to powinna była się odwrócić i odejść, ale coś podkusiło ją,
żeby skomentować ten smród. Humanoid odwrócił się błyskawicznie, przyjmując
pozycję do skoku. Miała przed sobą nie zwierzę, a gołego faceta. Zarośniętego i
z paznokciami, których pozazdrościłby mu każdy hinduski fakir. Niezbyt wysoki,
ale jej uwadze nie umknęły mocne mięśnie drgające pod skórą. Miał w sobie więcej
z drapieżnika niż z człowieka. Przykucnął i warknął na nią. Jej oczy
zlodowaciały, a z twarzy zniknął ironiczny uśmieszek. Wampir. Jeszcze jeden.
Tak, nie myliła się. Nie słyszała bicia serca.
Nagle zaczął dziko podskakiwać, wymachiwać rękoma, pluć na nią i coś
wykrzykiwać. Brzmiał nawet dość znajomo, coś jakby staromacedoński... Znała
sporo języków, ale nigdy jakoś nie przykładała się specjalnie do nauki dialektu
wrogiej Grecji Macedonii. Zresztą nie było takiej potrzeby, od kiedy
towarzyszyła jej osoba, która posługiwała się nim, doryckim i paroma jeszcze
innymi od dziecka. Osoba, od której dzieliły ją obecnie tysiące kilometrów,
jakkolwiek to rozumieć... Którą kochała... I którą chciała zabić...
Nie miała czasu na więcej gorzkich rozmyślań, bo mężczyzna niemal rozmytą smugą
rzucił się w jej stronę. Dała równie godny podziwu pokaz szybkości, schodząc mu
z drogi. Niestety, w pobliżu nie było nikogo kto mógłby docenić umiejętności
obojga. Nie mówiąc już o tym, że każdy człowiek albo nie byłby w stanie w ogóle
dostrzec ruchu, albo uciekłby przerażony na ich widok. No przynajmniej jednego z
nich - dodała w myślach nieskromnie.
- Widzę, że nalegasz, żebyśmy zawarli bliższą znajomość. A to pewnie jest gra
wstępna? - rzuciła do niego po attycku, odrzucając katanę, a wraz z nią tę
cienką warstewkę cywilizacyjnej ogłady jaką prezentowała wśród ludzi. Znów była
wojownikiem.
Oczy tamtego zalśniły dziko, choć nie wyglądało na to by ją zrozumiał. Cokolwiek
sobie myślał - jej empatia nie obejmowała nieludzi - intuicyjnie czuła, że chce
ją rozerwać na strzępy z jakiegoś powodu.
Co za pech! Tyle tego tatałajstwa pałętało się po świecie, a ona musiała nadziać
się na jakiegoś starożytnego dzikusa, który nawet nie rozumiał co do niego
mówiła. Niemal roześmiała się w głos, kiedy zdała sobie sprawę z absurdalności
powyższego. Taaa, przyganiał kocioł garnkowi. You are ancient bitch, babe... -
mruknęła do siebie.
Poderwali się niemal równocześnie. On zaatakował nisko, próbując przetrącić jej
kolana i obalić na ziemię. Udało jej się odbić w górę, tak że szponami wyrwał
tylko spory fragment trawnika. Poprawił zaraz zamaszystym ruchem drugiego
ramienia, ale nim jej dosięgnął kopnęła go z całej siły od dołu w szczękę. Komuś
innemu pewnie by złamało kark, ale zarośniętego tylko trochę odrzuciło do tyłu i
niemalże w tej samej wybił się obiema nogami do przodu. Zaskoczył ją na tyle, że
spóźniła się o ułamek sekundy, próbując uniknąć jego rąk. Przeszedł bokiem, ale
na tyle blisko, by walnąć ją całym sobą w lewy bark. Świat wywinął kozła, a ona
zachłysnęła się z bólu, kiedy jej ciało uderzyło o ziemię. Ten skurwiel wybił
jej ramię! Rozgwieżdżone niebo zerkające przez gałęzie drzew przysłoniła
szponiasta łapa. Szarpnęła się w lewo, tracąc tylko fragmenty koszuli rozdartej
przez tamtego. Mała cena za uniknięcie wgniecenia twarzy do środka czaszki. Ale
rachunek i tak był dość niekorzystny - dzikus był na niej, przygniatając ją do
ziemi swoim ciężarem. Chyba zauważył, że ma niesprawną lewą rękę, bo nawet nie
zadał sobie trudu by ją unieruchomić. W przeciwieństwie do prawej, którą złapał
w nadgarstku i mocno przyciskał do podłoża, jednocześnie ciągnąć w górę. Był
cholernie silny. Nawet jak na wampira. Czuła, że jeszcze chwila, a zaczną jej
pękać ścięgna. Może i mogła żyć wiecznie, ale nie miała najmniejszej ochoty
spędzać tej wieczności jak bohaterki "Ze śmiercią jej do twarzy" - w kawałkach!
Z uśmiechem - bo chyba tym miał być mało przyjemny grymas w jego wykonaniu -
oparł się prawą dłonią na jej piersi. Jęknęła, gdy nacisk wywołał błysk bólu w
uszkodzonym barku. Był pewny zwycięstwa...
- Gdzie z tymi łapami brudasie! Na pierwszej randce, chyba obowiązują pewne
zasady? - z tymi słowami walnęła go czołem w nos. Poczuła na twarzy gorące
krople. Nie sądziła, że bardzo mu zaszkodzi, ale liczyła, że zadziała
instynktownie... Nie pomyliła się. Kiedy przeniósł ciężar do przodu,
jednocześnie nieco się unosząc, kopnęła go końcem szpiczastego buta w krocze,
wkładając w cios całą swoją wściekłość. Kwiknął krótko. Napór jego ciała na jej,
nieco zelżał. Wykorzystała to błyskawicznie, opierając podeszwę drugiej nogi na
jego brzuchu i jednym szybkim ruchem przerzuciła go za siebie.
Podgięła nogi pod siebie i zrywem poderwała się do pionu. Musiała sama przed
sobą przyznać, że miała poważne trudności. Nie zdarzyło jej się do tej pory,
żeby jakiś krwiopijca był silniejszy od niej. Co jest grane? Był facetem, więc
nie mógł korzystać z tej samej mocy, co ona... Nie chciała wzywać na pomoc JEGO.
To byłaby ostateczność... i w jakiś sposób porażka. Nagle zatoczyła się do tyłu,
niemal wywracając, kiedy fala doznań wdarła się do jej mózgu... To jedna z
kropli krwi, która opryskała jej twarz spłynęła do kącika ust.... Pogromczyni!
Ten bydlak ożłopał się krwi tej małolaty. W jednej chwili wszystko zrozumiała.
Nic dziwnego, że jej przeciwnik był tak diabelnie szybki i silny. Krew
Pogromczyni działała niczym adrenalina, amfetamina, ekstazy - i co tam jeszcze
tylko ludzie wymyślili na podkręcenie fizjologii - w jednym. Tyle, że trzeba
było być wampirem, żeby odczuć tego kopa. Na nią podobnie działała tylko jedna
rzecz, ale wiązało się to z utratą wszelkiej kontroli, a nie miała zamiaru dawać
MU tej satysfakcji...
- I co, bycie panem i władcą, czyli facetem ma jednak złe strony? - posłała do
zaczynającego się gramolić z ziemi dzikusa.
- OK., przestajemy się pieścić, chcesz na ostro, to proszę - warknęła i rzuciła
się w jego stronę. Wskoczyła mu na plecy. Oplotła mu udami biodra, najsilniej
jak była w stanie. Mężczyzna stał już na dwóch nogach. Przez moment próbował
dosięgnąć ją rękami, chwilę później jednak ruszył biegiem ku najbliższemu
drzewu. Nie był taki głupi jakby się wydawało. Wiedziała, że ma ułamki sekund.
Ignorując rwący ból w bezwładnie podrygującym barku, odgięła się do tyłu,
zamachnęła prawym ramieniem i z całej siły wbiła dłoń w plecy stwora.
  Krzyknęli równocześnie. On czując jej palce rozrywające mu wnętrzności, ona,
gdy z impetem walnął nią w rozłożysty pień, łamiąc jej przy okazji kilka żeber i
uwalniając się z uścisku jej nóg. Szczęście w nieszczęściu, że nie musiała
oddychać - uderzenie na pewno pozbawiłoby ją resztek powietrza w płucach.
Oszołomiona osunęła się po pniu, ale nie rozwarła mocno zaciśniętej pięści w
trzewiach przeciwnika. Gdy odsunął się od niej, jej ramię z cichym mlaśnięciem
wyszło z jego pleców. Wampir znieruchomiał i obejrzał się na nią. W jego oczach
ujrzała zdziwienie. Nie wiedziała tylko czy bardziej z zaskoczenia, że wciąż
jest żywy, czy z tego, że w ogóle śmiała mu coś takiego zrobić. Przeniósł wzrok
na jej dłoń, w której niemal miażdżyła jego zbrązowiałe ze starości serce.
Zacharczał i miotnął się w jej stronę.
- A, jeszcze te wasze patyki - szepnęła i jednym ruchem posłała organ w
powietrze. Widziała jak stwór rozpaczliwie usiłuje go schwytać, jak jego palce
mijają się o milimetry, a serce przelatuje mu nad głową, by chwilę później
spotkać się z ułamanym konarem przeszywającym je na wylot.
Dzikus z przeciągłym - Zcernobooooooooch - w oka mgnieniu rozpadł się w pył.
Odetchnęła z ulgą. Dobrze, że zadziałało. Jakoś nie czuła się na siłach, by
skorzystać z planu B - urywanie głowy. Ze stęknięciem podniosła się z ziemi. Z
niechęcią popatrzyła na pień drzewa, a potem wymierzyła i uderzyła w nie wybitym
barkiem.
- Fuuuuuck.. - wyrwało jej się przez zaciśnięte zęby. Znów była na ziemi -
uklękła z czołem opartym o chropowatą korę i z prawą ręką mocno przyciskającą
lewe ramię do boku. Owszem, dzięki temu kim była, większość uszkodzeń bolała ją
o wiele mniej niż śmiertelników, ale jednak bolała... Szczególnie, że nie była
teraz w amoku i nie korzystały ze znieczulenia na fizyczne rany jakie dawał
głód, w zamian przyprawiając o innego rodzaju ból.
- "Lubisz to, prawda? Bliski kontakt z ofiarą, zabijanie... " - dudniący głos w
głębi jej czaszki. Skrzywiła się, jeszcze tylko JEGO jej brakowało.
- Nie, to TY to lubisz. - odpowiedziała.
- "Ja, ty, ty, ja, co za różnica?" - niemal widziała jak wzruszył ramionami. Do
diabła! Miał rację. Żadna różnica. Prawie żadna. Ale póki będzie, choć
minimalna, ona wciąż będzie sobą.
- "Czemu, nie poprosiłaś mnie o pomoc? Rozprawiłbym się z nim jednym gestem. Po
co się tak męczyć?" - zawsze próbował.
- Sam stwierdziłeś, że to lubię - odgryzła się. Niedoczekanie. Wolała tysiąc
razy wybijać i nastawiać sobie ramię, niż pozwolić MU zapanować na sobą. - A
teraz wynoś się. Idź, odwiedź swoich krewnych, których zabiłam.
- "Cha cha cha - bardzo śmieszne. Że też musiało trafić na ciebie, a nie na tę
twoją k...." - jego głos cichł, aż zamilkł zupełnie, zepchnięty siłą jej woli w
głębokie zakamarki umysłu. Ostatnio odzywał się coraz częściej. Czy naprawdę
rozmawiała z dawno umarłym bóstwem, czy już popadała w szaleństwo?
Wstała, podeszła do katany i schyliła się, by ją podnieść. Nadwerężone żebra
zapiekły. Przez rozdarcia jakie zostawiły pazury tamtego, palcami obmacała
szramy na prawym boku i piersi. Jej ciało już zaczęło naprawić rozdartą tkankę.
Chociaż minie parę godzin zanim zniknie opuchlizna i żółta wydzielina na
brzegach ran. Bydlak pewnie miał za paznokciami pokłady bakterii tężca. Szlag,
kolejna koszula do wyrzucenia. Czy ona ma kasy jak lodu?! Szczególnie tutejszej?
Mrucząc pod nosem, różne wymyślne inwektywy pod adresem starożytnego krwiopijcy,
ruszyła na przełaj przez park...
Pa
Lilah

Hejka
Jeszcze tylko jeden dialog z Tomkiem, ktory podesle jutro i obiecuje, ze nie
bede was draznic moimi pomyslami przez jakis czas :)


Tomek na wszelki wypadek obszedł dom Marty dookoła dwa razy, sprawdzając czy nie
czają się, gdzieś w pobliżu jeszcze jakieś wampiry. Do wschodu słońca co prawda
została tylko godzina, ale nigdy nic nie wiadomo... Jutro, właściwe to dzisiaj -
poprawił się - skontaktuje się z Radą, żeby zdać raport. Ale najpierw prześpi
się choć parę godzin - z trudem stłumił ziewnięcie. Zamknął dokładnie drzwi.
Jako tako przygotował kanapę do spania. Zdjął spodnie, koszulę, bokserki i
skarpetki, i wszystko rzucił w kąt. Miał cholerną ochotę uwalić się na łóżko tak
jak stał, ale zwalczył pokusę i noga za nogą powlókł się na piętro do łazienki.
Stanął przed lustrem i maszynką elektryczną pospiesznie zgolił całodobowy
zarost. Wszedł do kabiny prysznicowej i odkręcił kurek. Wtarł we włosy trochę
szamponu, a potem spłukał go, poparskując, kiedy piana dostawała mu się do ust.
Oparł się jedną ręką o ściankę, uniósł twarz do góry i pozwolił, by strugi
gorącej wody omywały go, przynosząc ulgę zmęczonym mięśniom. Miał zamknięte
oczy, nie widział więc cienia, który mignął za zaparowaną szybą... A szum
prysznica zagłuszył ciche kroki... Woda z pianą wirem znikała w odpływie.
Skrzydło kabiny powoli się przesunęło. W powstałej szczelinie pojawiła się
ludzka sylwetka. Światło padające od tyłu uniemożliwiało rozpoznania szczegółów.
Dopiero gdy postać obróciła się bokiem w jej konturach wyraźnie zarysowały się
krągłości tu i tam...
- Co za noc. Na każdym kroku goły facet.
Tomek zaskoczony otworzył oczy. Niewiele zobaczył, a za to resztki szamponu
dostały mu się pod powieki.
- Kto... Marta? - zapytał na poły z niedowierzaniem, na poły chyba z nadzieją.
W odpowiedzi usłyszał śmiech. W końcu udało mu się wypłukać piekące mydliny.
Zamrugał kilkakrotnie i wreszcie mógł spojrzeć na nieoczekiwanego gościa. Tak,
kobieta. Ale zdecydowanie nie Marta. Wyższa, na pewno starsza, czarnowłosa...
Stała oparta plecami o framugę kabiny, z ręcznikiem przewieszonym przez ramię i
przyglądała mu się z wesołymi iskierkami w oczach.
  Nie był specjalnie wstydliwy, ale pod tym spojrzeniem poczuł się bardzo
nieswojo. Oderwał dłoń od ściany. Pech chciał, że w tym samym momencie złapał go
skurcz. Syknął i odruchowo ugiął zdrętwiałą nogę. Na śliskiej powierzchni, bez
oparcia, w połowie ruchu, chyba tylko Pogromczyni byłaby w stanie utrzymać
równowagę. Nie da się ukryć, nie był nią i po nieudanej próbie odzyskania pionu,
z plaśnięciem pośladków wylądował na dnie brodziku.
- Nie rzucaj się tak. Ja nie gryzę... zbyt mocno. Szkoda by było, żebyś sobie
uszkodził ten zgrabny tyłeczek. - wyraźna kpina w głosie tamtej, tylko go
dodatkowo rozłościła.
Nim pomyślał jak się podnieść, zachowując resztki męskiej dumy, został chwycony
pod ramię i podciągnięty do góry. Jej dotyk obudził w nim coś dziwnego.
Mieszaninę niepohamowanej wściekłości i... pożądania.
- Kim Pani jest? I co Pani robi pod moim prysz... w moim mieszkaniu? - spytał
zły, usiłując nie zaczerwienić się i opanować chęć zasłonięcia.
Był nagi, co nagle odczuł nad wyraz dotkliwie, ale ta kobieta pozbawiała go też
zupełnie osłony psychicznej.
- Proszę. - podała mu ręcznik. Owinął się nim, ostentacyjnie bez pośpiechu.
- Mogłaby Pani...? - zmierzył jej sylwetkę wymownym spojrzeniem.
Kobieta z odsunęła się, pozwalając mu wyjść spod prysznica, ale z jej twarzy nie
zniknął wyraz rozbawienia.
- Pytam jeszcze raz, co Pani robi w moim mieszkaniu? Jak Pani się tutaj
dostała? - ręcznik jak na złość nie chciał się dać zawiązać.
Wzruszyła ramionami. - Dzwoniłam do drzwi, ale nikt nie otwierał. Widziałam, że
na górze pali się światło. Pomyślałam, że może coś się stało, więc nacisnęłam
klamkę i weszłam. - zignorowała zupełnie jego formalny ton i wciąż zwracała się
per "ty". - Czy niesienie pomocy bliźnim w tym kraju jest karalne?
- Nie, ale włamanie owszem. Niech Pani nie kłamie, dokładnie zamknąłem drzwi. -
odparł zimnym tonem.
- Dobra masz mnie - wbrew słowom nie wyglądało na to, żeby faktycznie tak
uważała, a na pewno się tym nie przejęła. - Weszłam przez okno. Ale naprawdę
dzwoniłam i pukałam. Słowo harcerki. - to ostatnie w jej ustach zabrzmiało
bardzo... perwersyjnie. A przynajmniej takie wrażenie odniósł. Zmarszczył brwi,
odganiając od siebie dwuznaczne myśli. Co się z nim dzieje?
 Kobieta mówiła z bardzo silnym akcentem. Polski najwyraźniej nie był jej
ojczystym językiem, ale radziła sobie dość dobrze.
- Jeżeli sądziła Pani, że może coś tu ukraść, to rozczaruję Panią. Wprowadziłem
się dopiero parę dni temu. Będzie Pani dźwigać na plecach kanapę, a może lepiej
telewizor? Poręczniejszy. - też potrafił zakpić. Odwrócił się do lustra, udając,
że bez reszty pochłania go rozczesywanie mokrych włosów. Jest facetem i
Obserwatorem, nie musi jej się obawiać, jakiekolwiek ma zamiary... No właśnie. -
Chyba, że źle Panią oceniłem i...
- Jestem kurwą, szukającą klienta? - weszła mu w słowo. Usłyszał dźwięk
rozpinanego zamka błyskawicznego, szelest materiału i brzęk sprzączki od paska
uderzającą o posadzkę.
Zamarł, mimo wszystko zaskoczony i zastanawiając się czy powinien się odwrócić,
czy właśnie zupełnie zignorować jej starania.
- Oczywiście, że źle mnie oceniłeś, nie pochlebiaj sobie. Nie jestem tutaj dla
twoich wdzięków, mój mały. - słowom towarzyszył stuk zasuwanej osłony od
prysznica.
Nie mógł zaprzeczyć, że jednak poczuł się w jakiś sposób urażony jej
wypowiedzią. Czy ten "mały" to jakaś aluzja na temat jego... - przemknęło mu
nieoczekiwanie przez głowę. - Do diabła o czym ja teraz myślę! - skarcił się
wściekły sam na siebie. Ta kobieta zdecydowanie wyprowadzała go z równowagi na
wszelkie sposoby. Trzeba to skończyć.
- Co Pani wyprawia? Co to ma znaczyć? Krzyknął. Co ona sobie wyobraża?! Co za
bezczelność! Był już przy kabinie, kiedy osłona znów została odsunięta i stanął
oko w oko z czarnowłosą. No prawie oko w oko...
 - A na co to wygląda? - rzuciła z sarkazmem. - Chcę wziąć prysznic.
- Proszę natychmiast stamtąd wyjść... - dokończył siłą rozpędu.
- Poważnie mam wyjść? - Przesunęła się trochę w prawo jakby faktycznie
zamierzała spełnić jego życzenie. - Napatrzyłeś się już? A może chcesz się
przyłączyć? - spytała z nutką ironii w głosie. Tomek zdał sobie sprawę, że gapi
się na nią bezwstydnie. Hipokryta, akurat na nią - coś szepnęło mu w umyśle
złośliwie. Czym prędzej podniósł wzrok do góry na jej twarz. Ale to niewiele
poprawiło sytuację. Jej oczy... Błękitno-szare...  One... W nich... Szare
zimno... Błękitny ogień... Ciarki przeszły mu po plecach, nie mógł w nie
patrzeć, umknął spojrzeniem w bok. - Zresztą twoja podopieczna, chyba miałoby
coś przeciwko, jak sądzę?
- Co? - zaskoczyła go zupełnie. - Marta? Czemu... My nie... To znaczy ona nie...
Nie jesteśmy... - zająknął się.
- Dobra, dobra, mnie się nie musisz tłumaczyć. Tylko jej - dodała, niemal się
śmiejąc. - Mar(a)tha - przysiągłby, że powiedziała to z doskonałym aramejskim
akcentem! - Ładne imię. Znaczy Pani domu, pasuje do niej... - mruknęła do siebie
nagle jakoś nieobecna, zaraz jednak wrażenie minęło - Słuchaj, daj mi dziesięć
minut. Potem odpowiem na twoje pytania. A przynajmniej na część z nich - Znów
zasunęła osłonę.
   - A jak mamy sezon na szczerość, to przypomnę ci, że ten dom nie jest twoją
własnością, tylko Rady. To ona go wynajęła, prawda? - dobiegło poprzez szum
prysznica.
Niemal podskoczył jak oparzony. Rada! Wszystko jasne. Przysłali kogoś, żeby go
sprawdzić jak sobie radzi. Cholera jasna, a on ją wziął za złodziejkę! Gorzej...
Za dziwkę! Głupi, głupi kretyn. Idiota - wymyślał sobie w myślach.
Otwierał właśnie drzwi od łazienki, kiedy coś miękkiego trafiło go w głowę.-
Acha i mam prośbę - usłyszał - pożycz mi jakąś swoją koszulę, moja do niczego
już się nie nadaje.
Podniósł z podłogi kłąb materiału, który kiedyś był chyba biały i wyszedł na
korytarz. Schodząc po schodach ze zdziwieniem przyjrzał się niesionej koszuli...
Na boku miała pięć, długich, równych rozcięć...


Podzeililam na dwie czesci, bo dlugie... Tak to jest jak mnie dopadnie
pisanie...
Robie sobie przerwe i czekam na wasze dopiski, co teraz z tego wyjdzie...


Tomek ubrał się w świeże rzeczy, a te rzucone w kąt pospiesznie upchnął w jednej
z szuflad szafy, stojącej w przedpokoju. Na drzwiach powiesił wieszak z
czerwoną, rozpinaną koszulą - powinna pasować na jego gościa - ocenił. Tęsknie
popatrzył na rozłożoną kanapę. Sen diabli wzięli. No trudno. Może później w
ciągu dnia jakoś się zdrzemnie. Postawił oparcie do pionu, złożył koc w kostkę,
poprawił poduszki. Ogarnął spojrzeniem pokój. Tyle musi wystarczyć. U góry
stuknęły drzwi. Po chwili kobieta weszła do pokoju. Miała na sobie tylko dżinsy,
końce ręcznika przewieszonego przez kark zasłaniały jej piersi. Nie na tyle
jednak, by nie dostrzegł szram na jednej z nich i boku... Odwrócił wzrok,
chociaż kobieta w najmniejszym stopniu nie wglądała na skrępowaną.
- Na drzwiach powiesiłem koszulę...
- Dzięki. Już możesz się odwrócić
- Bliskie spotkanie z kosiarką? - zażartował, mając na myśli ślady na koszuli i
jej blizny.
Usiadła na fotelu. Nie przejęła się, że koszula ma tylko kilka guzików
zapiętych... dolnych. Tomek przełknął nerwowo ślinę i zajął miejsce na kanapie,
trochę z boku, tak żeby nie zaglądać jej w dekolt.
- Raczej z przechodzonym Wolverinem. Ciesz się, że padło na mnie. Ty i
Pogromczyni nie mielibyście z nim szans. - odparła, wycierając mokre włosy.
- Nie bądź tego taka pewna. Ja nie jestem taki ostatni, mimo że mam dopiero
dwadzieścia lat. A Marta ma potencjał i szybko się uczy.
- Owszem ma potencjał, ale jest trochę za bardzo w gorącej wodzie kąpana.
Powinieneś nauczyć ją panowania nad sobą, koncentracji na zadaniu. Działanie na
emocjach w tej profesji prowadzi tylko do kłopotów.
Co miała na myśli? Przecież jego nic nie łączyło z Martą... Podobała mu się, to
prawda, ale znał swoje miejsce jako Obserwator. Wie, że nie wolno mu przekroczyć
pewnych granic, wszystko jedno jak bardzo by tego chciał...
- W walce nie można się rozpraszać i trzeba umieć poświęcić... coś lub kogoś -
zakończyła twardo.
- Mówisz to z własnego doświadczenia? - spytał z lekkim uśmiechem, chcąc nieco
złagodzić ponury wydźwięk słów.
Wzruszyła ramionami. - Nie uczą tego Obserwatorów? Trzeba się zdystansować do
pewnych rzeczy, bo inaczej się przegra. A tutaj chyba gra toczy się o wysokie
stawki?
- A ty? Nie jesteś Obserwatorem? - spróbował choć trochę zmienić temat. Nie
chciał rozmawiać o poświęcaniu... szczególnie kogoś i skutkach przegranej w tej
grze, o której większość zwykłych ludzi nie miała pojęcia. Czasem żałował, że
nie może być tak samo beztroskim ignorantem jak oni...
- Nie. Chociaż od pewnego czasu obserwacją też się zajmuję. Szukam informacji.
Przy okazji eliminuję niepożądane jednostki. - skrzywiła kącik ust.
- Jak ten Wolverin? A masz jakieś imię?
-Hmm kilka... W twoim języku moje imię tłumaczy się jednocześnie jako obcy,
przybysz, gość. Nie za ładnie prawda? Dlatego przyjmijmy, że nazywam się Nimra,
ok.?
- To z arabskiego... Tygrysica - pokazał, że zna się na tym co robi. - Chyba
dużo podróżujesz?
- Owszem - skinęła głową.
- Napijesz się czegoś? Niestety mam chyba tylko piwo... No wiesz kawalerski
dom - uśmiechnął się przepraszająco.
Pokręciła przecząco głową - Nie, dzięki. Nie piję... alkoholu. Szkodzi mi.
- Więc... Jakie masz instrukcję dla mnie? - przeszedł do sedna. Chciał mieć to
jak najszybciej z głowy - Liczę, że Rada jest zadowolona z moich dotychczasowych
raportów. Czy może jesteś tutaj, by mnie zastąpić? - spytał, mając nadzieję, że
w jego głosie nie daje się wyczuć niepokoju. Będzie posłuszny, ale coś go
zakłuło w sercu na myśl, że musiałby zostawić Martę... Pod ręką poczuł jakąś
mokrą szmatę. Wyciągnął ją spod poduszki. To był jego podarty podkoszulek, z
którego zrobił Marcie prowizoryczny opatrunek.
- O przepraszam. Nie zauważyłem tego wcześniej. - rzucił zakłopotanym tonem -
Pozostałość po ostatniej potyczce. Zaraz posprzątam... - Głos uwiązł mu w
gardle, kiedy podnosząc się, spojrzał Nimrze w twarz. Miała źrenice rozszerzone
czarną plamą na tęczówkach, usta rozciągnięte w niemym warknięciu, wyraźnie
węszyła! Wyglądała rzeczywiście trochę jak kot.. Dziki kot, który zwietrzył
zdobycz... Tyle, że żaden tygrys nie mógł dorównać drapieżnikowi bez duszy...
Tak dać się podejść! Dupa jestem, a nie Obserwator. Co z głupia śmierć... Marta,
co z Martą? Muszę ją ostrzec - przemknęło mu równocześnie przez głowę. Nie
wierzył, że ma jakąkolwiek szansę, a mimo to nie miał zamiaru poddać się bez
walki. Rzucił się w stronę drzwi. Zastąpiła mu drogę. Próbował uderzyć ją
pięścią w twarz, ale zablokowała mu przedramię. Drugą rękę miał wciąż wolną i
wykorzystał to, wbijając paznokcie w gojące się szramy na jej boku. Zginie, ale
przynajmniej nie będzie łatwą ofiarą. Wyszczerzyła kły, ale wbrew jego
oczekiwaniom nie rozszarpała mu nimi gardła, za to otwartą dłonią pchnęła go
silnie w pierś, posyłając z powrotem na kanapę. Usiadł ciężko. Nim spróbował
znów się poderwać, była już za nim. Złapała go mocno od tyłu, jednym
przedramieniem otaczając mu szyję, drugim przepasując w poprzek piersi i
przyciskając go silnie do oparcia kanapy.
- To nie było miłe. Wiesz o tym, że kobiety nie wolno tknąć nawet kwiatem? -
szepnęła mu wprost do ucha. Lodowaty szept śmierci.
- Nie jesteś kobietą! - wystękał przyduszony - Jesteś wampirem!
Zaśmiała się cicho - Śmiertelnicy i te wasze stereotypy. Niech ci będzie. Piję
krew, więc pewnie nim jestem. Kiedyś byłam człowiekiem o wielu umiejętnościach.
Szamanką, wojowniczką, obrończynią i niszczycielką... Dziś jestem stworzeniem,
które potrafi tylko jedno, ale ma wiele imion... W moim kraju, takie jak ja
nazywano mainás. Wiesz co to znaczy?
- Szalona... - odpowiedział na jej pytanie.
Jej dotyk oszałamiał go w dziwny sposób. Powinien się bać, zamiast tego czuł
narastająca wściekłość. I tę żądzę... W takiej chwili! Miał ochotę wyć, jak
dziki wilk w pełnię. Śmiech. Uświadomił sobie, że to jego głos! Śmiał się
ochryple. Nie mógł przestać. Próbował się otrząsnąć. Szarpnął się w daremnej
próbie uwolnienia z jej uścisku.
- Daj spokój. Wiesz, że to nic nie da. Skup się. Miałam wiele okazji, żeby cię
zabić. W parku, pod prysznicem... Wciąż mogę to zrobić. Ot jednym ruchem skręcić
ci kark. A jednak wciąż żyjesz, daje ci to coś do myślenia?
- Bawisz się mną. Jak kot myszą. Lubisz to prawda? Jak każdy wampir...
- Przestań! - chyba nie spodobało jej się to co powiedział - Słuchaj, puszczę
cię teraz i porozmawiajmy jak dwoje dorosłych ludzi ok? Tylko obiecaj mi, że nie
będziesz się na mnie rzucał, a ja w zamian nie połamię ci rąk i przestanę
podsłuchiwać twoje myśli. Dobrze?
Było mu wszystko jedno. Ten dotyk był taki zniewalający, a jednocześnie palił
jak ogień. Niech to się już skończy. Zmusił się do kiwnięcia głową.
Rzeczywiście go puściła. Jak tylko się odsunęła, te dziwne odczucia zniknęły.
Odetchnął parę razy głęboko. No cóż, faktycznie wciąż żyje, może nie wszystko
stracone...
- Mówisz więc, że jesteś bachantką? - przeszedł na starogrecki. Uśmiechnęła się,
starając się, żeby kły pozostały niewidoczne.
- Masz okropny akcent, ale to miło z twojej strony - odpowiedziała mu w tym
samym języku. - Tak.
Chwilę czekał na ciąg dalszy, ale nie podjęła tematu.
 - Hmm zabierz to, co?. - wskazała wzrokiem pokrwawiony podkoszulek na dywanie -
Rozprasza mnie...
Podniósł materiał. - Mogę iść do kuchni?
- Tylko nie rób niczego głupiego...


Kiedy wyszedł zgięła się wpół. Do diabła, ale to bolało. Kiedy jej wbił
paznokcie w dopiero co podgojone szramy, pociemniało jej w oczach i ledwo się
opanowała, żeby nie urwać mu ręki. Krew Pogromczyni pokrzyżowała jej nieco
plany. No cóż, miała nadzieję, że chłopak okaże się rozsądny i wysłucha, co ma
mu do zaoferowania... Nagle podniosła się i podeszła do okna. Znów ten zapach...
Tak, nie mogła się mylić. Przez długą chwilę wpatrywała się w ciemność. W końcu
odwróciła się, uśmiechając się do siebie i usiadła w fotelu.
Pa
Lilah

Marta, najciszej jak umiała weszła po schodach. Dom był pogrążony w mroku i
spokojny. Jeszcze parę dni temu bałaby się chodzić tak po ciemku. Zawsze czuła
jakiś dreszczyk niepokoju,  kiedy musiała przejść w nocy korytarzem między swoim
pokojem a rodziców czy do łazienki. Teraz to była przeszłość. Chodziła po
parkach w środku nocy, zabijała wampiry i inne potwory. Łażenie po domu po
ciemku, to żaden powód do strachu, w porównaniu z tym wszystkim...
Niemal zupełnie już zapomniała o zranionej nodze. To chyba dobrze, że już jej
nie bolała? Była tylko jakby zdrętwiała. Przeszły ją dreszcze. Chyba z emocji
nie zauważyła, że się ochłodziło. Ze swojego pokoju zabrała plecak z książkami i
sweter. Cichutko przemknęła się obok sypialni rodziców i zeszła do kuchni. Coś
miała zrobić, zaraz... jakoś nie mogła się skupić. Tak to jest jak człowiek
zarywa noc... Wytarła spocone ręce o dżinsy. Śmieszne, że się tak przejmuje,
żeby mama albo ojciec nie zauważyli, że wróciła dopiero nad ranem. Aha miała
napisać kartkę z wiadomością dla staruszków i zjeść śniadanie. Nagle coś
przyszło jej do głowy. I tak miała wcześniej wyjść. Równie dobrze mogła zjeść
śniadanie w miłym towarzystwie. Z Tomkiem. Pewnie i tak nie spał. Jeszcze tylko
lekki rozgardiasz na stole, żeby wyglądało jakby w pośpiechu robiła sobie
jedzenie. Wymknęła się kuchennymi drzwiami...
Miała rację. U Tomka w pokoju na dole paliło się światło. Chyba nie pogniewa się
na nią, że zwala mu się na głowę? Jakby co zrobi tę swoją niewinną minkę. Do tej
pory zawsze działało. Już miała wcisnąć dzwonek, kiedy jej wyczulony słuch
Pogromczyni dał o sobie znać. Ktoś był u Tomka. Słyszała dwa głosy. Jeden bez
wątpienia należał do Obserwatora, drugi zaś... do kobiety! Zagryzła wargi.
Typowy facet! Nie ma jej przez chwilę, a on od razu sprowadza sobie jakąś babę!
Zaraz się jednak zreflektowała. Właściwie... Był dorosły, starszy od niej...
Znali się od kilku dni. Nie miała powodu, żeby uważać, że coś ich łączy... poza
"pracą" oczywiście. On był Obserwatorem, a ona Pogromczynią. Miał ją uczyć, a
ona walczyć z demonami i takimi tam, a nie bawić się we flirtowanie. Właściwie
to nic o nim nie wie... A jeżeli jest żonaty? Ma dzieci? Własne życie? W końcu
co wiedziała o Obserwatorach? Może są kimś bardziej w stylu pastorów, a nie
mnichów z jakiegoś tajemniczego klasztoru? Rozsądek podpowiadał jej, że powinna
odwrócić się na pięcie i iść sobie. Ale nigdy nie była specjalnie rozsądna.
Musiała zobaczyć tego babsztyla. Jeżeli to jakaś natrętna sąsiadka to natrze jej
uszu. W końcu nie była byle kim, tylko Pogromczynią i wszelkie harpie powinny
mieć się na baczności! Podkradła się pod okno i zaczęła podsłuchiwać.
Usłyszała jak Tomek mówi coś o jakimś tygrysie. Kobieta odpowiedziała na jego
pytanie o podróżach. Marta z niechęcią musiała przyznać, że tamta ma przyjemny
głos. Spokojny, miękki, a dziwny akcent, czy nawet wiele akcentów, które w nim
pobrzmiewały miały swój urok. Tomek za coś przepraszał i mówił o sprzątaniu.
Potem zapadła cisza. A po niej jakieś stłumione odgłosy... Szurnięcie,
skrzypnięcie kanapy. Marta poczuła jak robi jej się gorąco. Co oni tam
wyprawiają?! Ostrożnie wystawiła głowę nad krawędź parapetu. To co zobaczyła
sprawiło, że zaklęła sobie od serca i najokropniej jak tylko umiała. Tomek
siedział na kanapie, a do niego kleiła się jakaś czarnowłosa baba. Jedną ręką
objęła go za szyję, drugą macała po klacie i coś szeptała mu do ucha. Nawet ze
swoim nowym, podrasowanym słuchem, Marta nie była w stanie usłyszeć co mówiła,
ale sądząc po jakiś takim rozanielonym wyrazie twarzy Tomka, pewnie coś mało
przyzwoitego. Nagle Tomek zaczął się śmiać. Aż się trząsł cały. A tamta jeszcze
bardziej się do niego przysunęła. Cholera co za dziwka! Kleiła się bezwstydnie
go JEJ Obserwatora w tej rozchełstanej koszuli! A ten też dobry. Już ja ci się
pośmieję! Czekaj szowinistyczna świnio. Nagle przestała rozumieć co słyszy. Coś
jej się stało z uszami czy co? Nie, zaraz... To nie jej uszy... To oni zaczęli
gadać do siebie w jakimś dziwnym języku. Niech to szlag. Z tego szwargotu
wyłowiła coś jak baki, bachi, bachiji... z czymś jej to się skojarzyło, ale nie
mogła sobie przypomnieć z czym. Wreszcie po jakimś milionie lat odsunęli się od
siebie. Wstrętny babsztyl usiadł w fotelu, a Tomek schylił się po coś na
podłodze i wyszedł z pokoju.
Szarpnęła się spanikowana do tyłu kiedy kobieta nagle wstała i podeszła do okna.
A niech to, zobaczyła ją! Spojrzała jej prosto w oczy. W błękitno-szare...
Marcie zakręciło się w głowie. Cały świat stał się tymi oczami. Poczuła się pod
tym spojrzeniem naga... Jak małe dziecko... W umyśle jakiś głos zaszeptał
słodko. Uwodzicielsko... Chodź... Nie bój się... Marta zamrugała parę razy. Co
jest? Opanuj się dziewczyno, odbija ci czy jak? Nie, chyba ta baba jej nie
zobaczyła. Inaczej by przecież jakoś zareagowała. To było tylko złudzenie, że na
nią patrzy. Dobra, starczy tego kuszenia losu. A róbcie sobie co chcecie, pies
was trącał. Niedoczekanie, żebym się przejmowała miłostkami faceta, którego
prawie nie znam. Mam ważniejsze rzeczy na głowie, np. skopanie tyłka temu jak mu
tam... Agrosowi. A Tomek niech się goni.
Marta wściekła jak osa - nie wiedząc zresztą czemu, bo przecież jak sama siebie
przekonywała, to nie jej sprawa, nie jej facet i w ogóle - szła chodnikiem. Z
trudem się powstrzymywała, żeby nie biec. Jeżeli jakiemuś głupiemu wampirowi
przyjdzie do głowy wejść jej w drogę marny jego los!


Tomek wrzucił podkoszulek do kubła na śmieci. Nigdy do tej pory nie spotkał
żadnej bachantki. Nie wiedział czego się po niej spodziewać. Zastanawiał się czy
nie wymknąć się z domu. A może właśnie tamta na to liczy? To mógł być podstęp.
Nie doprowadzi jej do Marty. Ten dom należał formalnie do Rady, więc może
faktycznie mogła sobie wejść ot tak. Marta powinna być u siebie bezpieczna.
Zresztą tak długo jak Nimra była tutaj, miał kontrolę... No dobra kogo on
oszukuje, nie miał żadnej, ale przynamniej jakaś nieobliczalna wampirzyca nie
łaziła samopas po mieście... Trzeba poznać swojego wroga. Do wschodu słońca
tylko pół godziny, może coś wykombinuje...
- Raczej jak człowiek z bachantką... - mruknął wchodząc do pokoju. Czarnowłosa
siedziała w fotelu, tak jak ją zostawił. Spojrzała na niego nie rozumiejąc.
- Powiedziałaś, żebyśmy porozmawiali jak ludzie, ty nie jesteś człowiekiem,
więc... - wyjaśnił. Coś w jej spojrzeniu. Ból? Smutek? Nie, niemożliwe.
Odchrząknął - No to rozmawiajmy. Czego chcesz?
- Żebyś skontaktował się z Radą i przekonał ją do podarowania mi w prezencie
pewnej rzeczy... Hamadrýasos.
- Dlaczego miałbym to zrobić?
- Bo w zamian ja pomogę tobie i Pogromczyni pozbyć się Agrosa. To chyba uczciwy
układ?
- Czemu uważasz, że w ogóle potrzebujemy twojej pomocy?
- Z jednego prostego powodu... Macie pod ręką jakiegoś boga? Nie? No to kiepsko.
Bo Agros jest tytanem, a tylko bogowie mogą takiego ubić...
- A ty jak rozumiem akurat jednego masz na zbyciu? - spytał z sarkazmem.
- Tak jakby. Mam jego krew. Krew Diossosa. Jeżeli nie zabije Agrosa, to
przynajmniej porządnie mu zaszkodzi. Osłabi na tyle, że może Pogromczyni uda go
się zabić. Oczywiście możesz do spółki z Radą próbować przywołać na ten padół
jakieś dawno zapomniane bóstwo... Ale chyba zdajesz sobie sprawę, z
niebezpieczeństwa takiego pomysłu...
Musiał się z nią zgodzić. Bogowie to zwykle okropnie kapryśne, zmienne i
lekkomyślne byty. Nigdy nie wiadomo co im strzeli do głowy i cholernie trudno
jest ich odesłać tam skąd przyszli...
- Przekażę Radzie twoją propozycję. Ale nie mogę nic obiecać. Nie do mnie należy
decyzja. Coś jeszcze?
- Na pierwszą randkę to chyba wystarczy - zażartowała. - Nie musisz mnie
odprowadzać do drzwi. Sama trafię... do okna.
W mgnieniu oka wskoczyła na parapet.
- Moment. Mogę ci zadać dwa pytania?
- Słucham.
- Naprawdę wiesz co myślę?
- Tak, odbieram ludzkie myśli i uczucia. Ale to nie jest wcale takie fajne jak
sądzisz. To kakofonia. Szalona księga. Na szczęście nauczyłam się wyciszać,
odgradzać od tego. Korzystam kiedy naprawdę muszę, więc nie obawiaj się.
Dotrzymuję słowa. A drugie pytanie?
- Ile masz lat?
Roześmiała się. Cholera jej głos był niesamowity. Może to przez ten akcent?
- Takich pytań nie zadaje się kobietom. Ale prawdę mówiąc, nie mam pojęcia...
Tysiąc pięćset, dwa tysiące, dwa i pół? Dawno przestałam liczyć.
Przesadziła parapet i zniknęła w ciemnościach zanim zdążył spytać o te dziwne
uczucia jakie go ogarniały pod jej dotykiem...
Pa
Lilah


</LILAH>

<LUNA>

Marta wlasnie weszla do szkoly, gdy uslyszala znany jej glos.Obrocila sie i
zobaczyla czarnowlosa dziewczyne.
 -Hej, pamietsz mnie?- spytala podchodzac do niej.
 -Przykro mi, ale nie -  Marta poczula sie z tego powodu lekko zaklopotana.
 -Nic nie szkodzi - odparła czarnulka. - Jestem Jasmina. Wlasnie sie
 przeprowadzilam i musialam sie przenies do tej budy.
  - Jestem tu dopiero od wczoraj i nie znam nikogo... I wlasciwie nie wiem
co mamy za lekcje teraz, a pamietam cie z zajec, wiec pomyslalam, ze moze mi
pomozesz.... - wygladala jak male dziecko, ktore sie zgubilo.
 Marta usmiechnela sie i pomyslala, ze od dawna nie ptrzytrafilo jej sie nic
tak zwyklego i normalnego była mile zaskoczona.
Jestem Marta - przedstawila sie - A mamy teraz historie na pietrze, klasa
123.
 -Dzieki za pomoc. Do zobaczenia w klasie.- dziewczyna zaczela isc w kierunku
schodow.
 -Poczekaj Jasmina i tak tam musze isc, wiec moze pojdziemy
razem.-zaproponowala Pogromczyni.
 -Byłoby super. I mow mi Jas - zapronowala Jasmina.
 Gdy wchodzily do klasy Jas zauwazyla, ze Marta kuleje -Musialas mocno uderzyc,
ze tak kulejesz?
 Marta lekko zaskoczona jej słowami, nic nie odpowiedziala. Usiadla kolo Agaty,
ktora o dziwo nie spoznila sie na pierwsza lekcje.



 ok to na razie tyle a jak kto chce pisac o Jasmim to powinien zapoznac
 sie z ponizszym tekstem

 Jasmim Grobel:
 -wiek  (druga lo to wedlug nowego systemu)18lat
 -miejsce zamieszkania ul. Mostowska58(miejscowosc do uzgodnienia)
 -mieszka z matka ojciec zginol w wypadku samochodowym
 -lubi matal-muzyka:P
 -jest raczej zamknieta w sobie ale potrafi latwo poznawac nowych ludzi
 bez odkrywania kart swego zycia
 -i mieszka tam od tygodnia

 no to tyle


</LUNA>

<LILAH>
Buty i katana były tam, gdzie je zostawiła. Zdjęła je, żeby ciszej się poruszać
i żeby nic nie krępowało jej ruchów. W końcu wchodziła do domu Obserwatora i
wolała mieć się na baczności. Tak daleko posunięta ostrożność co prawda okazała
się zbyteczna, ale nigdy nie lekceważyła instynktu wojownika. Naciągnęła
kowbojki, a katanę przerzuciła przez przedramię. Z jej wewnętrznej kieszeni
wyjęła komórkę i wcisnęła klawisz skrótu.
Taksówka przyjechała tylko pięć minut później niż podała dyspozytorka.
- Mariott - rzuciła krótko do kierowcy. Na szczęście o tak wczesnej porze nie
był zbyt rozmowny i całą drogę przebyli we względnej ciszy, o ile nie liczyć
rzężenia stacji radiowej o idiotycznej nazwie Radiostacja.
Portier wprawnym ruchem dobrze zaprogramowanego robota otworzył jej drzwi do
holu. Kątem oka zauważyła, że recepcjonista podnosi słuchawkę telefonu i
odprowadza ją wzrokiem do windy. Wjechała na ostatnie piętro. Podeszła do
jedynych drzwi na końcu korytarza. Nie musiała nawet pukać. Już na nią czekali.
Recepcjonista dobrze zapracował na łapówkę. Zachowała kamienną twarz, gdy jeden
z osiłkowatych wampirów obmacywał ją w poszukiwaniu drewnianych kołków czy
czegokolwiek innego, co można by uznać za zagrożenie. Oboje wiedzieli, że to i
tak tylko pretekst... Drugi wampir posłał jej zimne spojrzenie, ale nie ruszył
się ze swego posterunku za czymś co należałoby nazwać tronem... Odwzajemniła się
pogardą i skrzywieniem ust.
- Jednak wciąż czuję się zaskoczona. Do takich jak my pasują mroczne, wilgotne
lochy, a nie luksusowy penthause - odezwała się.
- Co kto lubi moja droga, co kto lubi... - dobiegło zza oparcia, odwracającego
się powoli w jej stronę tronu. Powstrzymała się, żeby nie parsknąć śmiechem,
rany co za tanie zagrywki! Mężczyzna przyglądał jej się z delikatnym uśmiechem.
Włosy sięgające ramion, lekko udrapowane w loki. Smagła karnacja. Miał na sobie
modny włoski garnitur, idealnie dopasowany. Nawet nie chciało jej się zgadywać
ile mógł kosztować, tak jak i buty. Efekt czarującego i przystojnego faceta
psuły oczy - całe czarne, pozbawione tęczówek i źrenic. I uśmiech... Szpiczaste,
jakby rekinie zęby nie pozostawiały wątpliwości, że ludzki wygląd to tylko
pozory.
Na jej oczach począł się zmieniać. Teraz był bardzo jasnym blondynem, krótko
obciętym. Niemalże doskonały Aryjczyk...
- Twarz na każdy dzień tygodnia? A może problemy z osobowością? - wyzłośliwiła
się.
- Wszyscy nosimy jakieś maski, nieprawdaż? - nie pozostał jej dłużny. Wytrzymała
spojrzenie jego czarnych oczu. - Poza tym wątpię czy wynajęto by mi apartament,
gdybym wkroczył do hotelowego holu w tamtej postaci - odparł, mając na myśli ich
pierwsze spotkanie.
- Tutaj owszem, choć w Nowym Jorku, nikt by nawet nie zwrócił na ciebie  uwagi
Agrosie, a tobie, jak sądzę, zależy na uwadze?
- Ale nie na wzbudzaniu taniej sensacji. Jak się udała wizyta towarzyska? -
gładko zmienił temat.
- Miałeś rację. Jest silna. Oparła mi się...
Podniósł się z tronu i podszedł do niej. Był równy jej wzrostem. - Czyżby
zadanie przerastało twoje siły? - spytał, nie przestając się uśmiechać.
- Tego nie powiedziałam. Umowa jest wciąż aktualna. I wywiąże się z niej. A ty?
- Sama sprawdź - wskazał ręką niewielką, drewnianą szkatułkę stojącą na stoliku.
Choć kosztowało ją to wiele wysiłku, spokojnie podeszła do stolika. Uniosła
wieko. Chwilę wpatrywała się w przedmiot spoczywający w szkatułce. Odwinęła
ostrożnie materiał, którym go otulono. Przez ułamek sekundy się zawahała, nim
sięgnęła dłonią do wnętrza i opuszkami palców przejechała po gładkiej
powierzchni...
- Kość współżyjącej z drzewem. Mogę spytać na co ci jedyna rzecz, która może
zabić taką jak ty?
Roześmiał się wielotonowym śmiechem, kiedy posłała mu nieprzychylne
spojrzenie. - Niech zgadnę, mogę spytać, ale ty nie musisz mi udzielić
odpowiedzi.
- To nie jest część naszego układu. - wyjaśniła. - Ale powiem ci, żeby uniknąć
głupich domysłów. Po pierwsze chcę się pozbyć konkurencji. A jeżeli znudzi mi
się samotność, zawsze mogę sobie załatwić jakąś towarzyszkę zabaw. Chociażby tę
małą Pogromczynię, która już ma zadatki na apetyczny kąsek - uśmiechnęła się
dwuznacznie. Z zadowoleniem spostrzegła, że Agrosowi nie spodobał się ten
pomysł. - Spokojnie, żartuję.
- A po drugie?
- A po drugie wolę dokładnie wiedzieć gdzie się znajduje i w czyich rękach,
jedyna - jak sam przyznałeś - rzecz, która  może zabić taką jak ja. Zadowolony?
- Logiczne. Nie obawiasz się, że mogę ją wykorzystać przeciwko tobie?
- Oczywiście. Biorę to pod uwagę, ale na razie wciąż mnie potrzebujesz. Moich
umiejętności.
 Mało już pozostało rzeczy, których się obawiała. Być może Agros uznałby to
nawet za zabawne, gdyby wiedział, że... czasu. Tego, że nie zdąży, że zawiedzie
samą siebie...
 - Jesteś szczera...
 - A ty nie? - udała zdziwienie.
 - Kiedy przyszłaś do mnie parę dni temu, zastanawiałem się czy cię zabić. Nie
uczyniłem tego, nie tylko dlatego, że wtedy jeszcze nie mogłem. Masz rację,
potrzebuję twoich umiejętności. I dlatego zgodziłem się zdobyć dla ciebie ten
drobiazg - skinął brodą w stronę szkatułki - a ty masz w zamian sprawić tylko
jedno...
 - By stała się szaloną... - dokończyła za niego.



Tomek z niecierpliwością odczekał do południa. Dopiero wtedy mógł zgodnie z
wymogami bezpieczeństwa użyć awaryjnego numeru telefonu.
Wcześniej ostrożnie sprawdził co dzieje się w domu Marty, obserwując go przez
lornetkę, przez małe okienko na strychu. Być może była to już spóźniona
ostrożność, ale jeżeli choć jeszcze jeden wampir czy inne straszydło w okolicy
nie wiedziały, gdzie mieszka Pogromczyni i jej rodzina, to on nie będzie im
dostarczał tej wiedzy na talerzu.
 Z ulgą stwierdził, że wszystko wygląda normalnie. Rodzice Marty wyszli do
pracy, dom stał cichy i spokojny. Samej Pogromczyni nie zobaczył, pewnie wyszła
wcześniej, tak jak uzgodnili. Miał nadzieję, że w szkole jest względnie
bezpieczna. Co prawda było to miejsce publiczne, ale ochroniarze nie wpuszczali
na teren budynku obcych osób...
 Na szczęście jedyna budka telefoniczna w okolicy oparła się zakusom wandali.
Wyjął pager. Wprowadził kod i wstukał numer z obdrapanego telefonu, potem
rozgniótł pager obcasem najdokładniej jak się dało.
 Podniósł słuchawkę po pierwszym dzwonku.
 - 1995 - czuł się idiotycznie, zachowując się jak bohater jakiegoś
szpiegowskiego czytadła, ale Rada miała fioła na punkcie tajemniczości i
zabezpieczeń... A biorąc pod uwagę ostatni pogrom i to z czym miała do
czynienia, nie było to takie głupie... - Kobieta, biała, wiek około trzydziestu
lat, długie, czarne włosy, metr osiemdziesiąt wzrostu - dyktował trochę
chaotycznie do mikrofonu - pochodzenie śródziemnomorskie, brak vamp face, kły
stale widoczne, empatka, nazwa łacińska maenadis... - coś szczęknęło w
słuchawce. - Mów - usłyszał. Głos był elektronicznie zniekształcony, tak, że nie
wiadomo było czy należy do mężczyzny, czy do kobiety. Dziwne. Nigdy nie
kontaktowano się osobiście przy zgłoszeniach obiektów, wszystkie rozmowy były
nagrywane na taśmę. - Sama nawiązała ze mną kontakt. Wie o Radzie i
Obserwatorach... - zawahał się - ale chyba nie ode mnie. Twierdzi, że chce
współpracować. - dokończył.
- Jesteś pewien, że to bachantka?
- Sama to potwierdziła... Użyła określenia mainás.
- Podała imię?
 - Nimra... To oznacza...
 - Wiemy co oznacza. - przerwano mu. - Czego chce w zamian?
 - Żeby Rada dostarczyła jej Hamadrýasos...
 - Utrzymuj kontakt. Niczego nie obiecuj. Przyślemy Negocjatora.
Połączenie zostało przerwane, w słuchawce zabrzmiał sygnał zajęte...
 Tomek odwiesił ją na miejsce i wyszedł z budki. Cokolwiek Rada postanowi, on
przejmował się w tej chwili tylko jednym - żeby Marcie się nic nie stało. W
końcu takie było zadanie Obserwatora, miał opiekować się Pogromczynią... Ruszył
szybkim krokiem w stronę szkoły. Niech sobie myślą, że ma tajemniczego
wielbiciela, wyczekującego pod oknem, nic go to nie obchodziło...
Pa
Lilah
PS Nie bojcie sie dopisywac. Ja nie gryze... :)
Dopasuje sie jakos postacia i opisami do was. Przede wszystkim chce ciagnac tych
Złych...
PS2 Ktos chetny na scene zazdrosci? :) Marta nie musi tak od razu sie dowiedziec
o co chodzi :P



Hejka
Niektorzy pewnie maja mnie dosc, niektorzy w ogole tego nie czytaja, a niektorzy
podobno chca poczytac ciag dalszy :)
No to spelniam zapotrzebowanie.
Na razie tylko tyle, bo musze wreszcie isc spac :)
No wiec moze ktos mnie ubiegnie i wymysli cos po drodze?


Marta ledwo wytrwała do końca lekcji. Wywinęła się od towarzystwa Agaty wymówką,
że się przeziębiła, źle się czuje i nie chce jej zarazić. Przyjaciółka przyznała
jej rację, że wygląda jak z krzyża zdjęta i dała jej spokój. Marta okłamała
Agatę - nie czuła się źle, czuła się koszmarnie!
Potwornie bolała ją głowa, było jej zimno i z wielkim trudem zmuszała się, żeby
nie pozwolić opaść powiekom, pod którymi kłuły ziarenka piasku. Prawdę mówiąc
nie miała zielonego pojęcia co się działo na lekcjach. I nic jej to nie
obchodziło. Chciała zwinąć się w kłębek, gdzieś w kącie i przespać rok albo dwa.
Chyba faktycznie złapała jakieś choróbsko - nocne łażenie dało się w końcu we
znaki. Rano było jeszcze wszystko w porządku, dopiero tak od drugiej lekcji
zaczęło ją łupać pod czaszką. Sytuacji nie poprawiała też pamięć o tym czego
była świadkiem w domu Tomka. Czuła się skrajnie rozbita, nieszczęśliwa, miała
wszystkiego dość. Co ją obchodzą wampiry, Agros, ratowanie świata i co ją
obchodzą seksowne, czarnowłose małpy?!
Przynajmniej noga jej nie bolała. A właściwie w ogóle jej nie czuła. Równie
dobrze mogłaby mieć w bucie nogę od stołu. No i dobrze, jeszcze jej tego
brakowało, żeby wszyscy się dopytywali czemu kuleje. W domu obejrzy kostkę,
najważniejsze, że nie boli...
Zareagowała błyskawicznie, czując czyjąś dłoń na ramieniu. Obrót, chwyt  w
nadgarstku, dźwignia blokująca przedramię i zmierzająca do złamania łokcia...
- Marta! - to był głos Tomka.
Dziewczyna zatrzymała ruch, ale nie puściła go od razu. Patrzyła jak krzywi się
z bólu, skręcony w dziwacznej pozycji pod jej chwytem.
- No puść mnie, chcesz mi złamać rękę?
Przyłapała się na tym, że zastanawia się nad tą opcją. Zwolniła uścisk.
- Ale ty masz parę w tych rękach. - uśmiechnął się słabo, rozcierając ramię. -
Mój błąd. Chyba na moment zapomniałem kim jesteś. - Z jakimś nagłym smutkiem
pomyślał, że chciałby zawsze widzieć w niej tylko tę śliczną rudowłosą
dziewczynę, a nie Pogromcę.
- To nie jedyna rzecz, o której zdaje się zapomniałaś... - odparła bez
zastanowienia.
- Co?
- Nie, nic. - potarła skronie. - Czego chcesz?
- Wołam cię, a ty zupełnie nie reagujesz. Coś się stało? - Tomek poczuł
niepokój. Czyżby się spóźnił?
"Co za hipokryta." - pomyślała Marta. - "Czekaj ty" - A coś się miało stać? -
spojrzała mu prosto w twarz.
- Nie... Dlaczego... - Tomek ugryzł się w język. Nie chciał bez potrzeby
denerwować Marty ani nie wiedział czy ktoś ich jednak nie podsłuchuje.
Postanowił dyplomatycznie dowiedzieć się czegoś, nie zdradzając przy tym nic
konkretnego.
"A tu cię mam!" - pomyślała Marta z gorzką satysfakcją, widząc wahanie
Obserwatora.
- Słuchaj... nie zauważyłaś czegoś dziwnego? - spytał z pozorną obojętnością. -
Nikt podejrzany się nie kręcił po szkole?
- Na przykład?
- Jakaś obca... - zająknął się - osoba - dokończył średnio zręcznie. O mały włos
nie wypaplał, że chodzi o kobietę. A wtedy już musiałby wszystko Marcie
powiedzieć. - Nie zaczepiała cię, nie wypytywała?
- Nie. Dzień jak co dzień. - wzruszyła ramionami. - A nawet jak by mnie ktoś
zaczepiał, to sądzisz, że t_e_r_a_z bym sobie z nim nie poradziła? O co biega?
- Nie, o nic, tak pytam. No wiesz, Agros jest gdzieś w okolicy, trzeba uważać...
- Ok, jeżeli to wszystko, to mogę już iść do domu? - czuła się jakby pod czaszką
siedział jej pijany krasnoludek, walący wielkim młotem w kowadło. I przeważnie
nie trafiającym w nie. Całe stado pieprzonych pijanych krasnoludków!
- Marta... Jakoś dziwnie się zachowujesz...
- Głowa mnie boli. Zresztą czemu dziwnie? Musze być cały czas na twoje
skinienie? Skakać z zachwytu na twój widok? - spytała agresywnie.
- No nie, ale wydawało mi się, że się dobrze dogadujemy...
- Owszem, mnie się też tak wydawało. Ale teraz nie jestem już tego pewna.
- Czemu?
- Nie będę ci się tłumaczyć. Ty mi się też nie tłumaczysz.
- Nie rozumiem...
- Taa, typowy facet! - prychnęła gniewnie.
-.Słuchaj nie wiem co cię ugryzło... - Poniewczasie zdał sobie sprawę z
niefortunności użytego słowa. - Ale proszę skup się. Czeka nas niebezpieczne
zadanie. A ja nie chce, żeby coś ci się stało...
- Pewnie! Bo byś stracił Pogromczynię i posadę. Tylko to się liczy, prawda?
Jestem dla ciebie maszynką do wykonywania brudnej roboty!
- Marta nie mów tak, naprawdę się martwię, nie wierzysz mi?
- Jakoś nie... -  Nagle wybuchła - A, co jeśli nie chcę być tą cholerną
Pogromczynią? Co mnie obchodzi misja, powołanie, pieprzenie o przeznaczeniu i ci
wszyscy nieznani mi ludzie!
- To wtedy będzie to oznaczało, ze pomyliłem się co do ciebie... Koszmarnie się
pomyliłem... - odparł cicho Tomek.
- Nienawidzę cię! Słyszysz? - krzyknęła i odwróciła się na pięcie.
Zaczęła biec. A właściwie usiłowała, bo odrętwiała kostka nie ułatwiała
sprintu. - Ciebie i tej wstrętnej dziwki... - dokończyła wściekłym szeptem. -
I.. i... i... W czym jestem gorsza od niej? No w czym?!
Pozbawiona czucia noga zawiodła ją. Potknęła się o jakąś wyrwę i poleciała na
twarz. Szarpnięcie do tyłu powstrzymało upadek. To Tomek złapał ją w ostatniej
chwili.
- Nic ci nie jest? - spytał. Czuła jego ręce na biodrach. Trzymał ją pewnie, a
jednocześnie delikatnie. Pierś unosiła mu się w lekko przyspieszonym oddechu, po
biegu. Popatrzyła w te jego brązowe oczy. - No w czym? - powtórzyła żałośnie i
nim sama zrozumiała co robi, zarzuciła mu ramiona na szyję i pocałowała.
Tomek zaskoczony, odruchowo odwzajemnił pocałunek. Oszołomiony, zdał sobie
sprawę, że dziewczyna przylgnęła do niego całym ciałem. Jej dłonie mierzwiły mu
włosy, parzyły w kark, wdzierały się pod koszulę... Bogowie, jakże pragnął temu
się poddać! Wreszcie oderwała się od jego ust. Nie pozwolił jej ponownie się
pocałować. Przytrzymał ją i odsunął od siebie na wyciągnięcie ramion.
- Marta, co się z tobą dzieje. Dobrze się czujesz?
Patrzyła na niego w milczeniu, rozognionym wzrokiem, z rozchylonymi ustami.
Oddychała łapczywie.
- Nie wiem... Potwornie boli mnie głowa. Przepraszam, ale chyba za chwilę
zemdleję... - szepnęła.
Nie usłyszała już swojego imienia, które powtarzał Obserwator ani nie poczuła
jak bierze ją na ręce. Poddała się napierającej zewsząd ciemności...
Pa
Lilah

</LILAH>

<IMPALER>

Było ciemno, otaczający ją mrok był tak gęsty, że nie widziała swoich dłoni
nawet kiedy przysunęła je do samego nosa. Próbowała się rozejrzeć, ale
wszędzie było to samo - zupełna ciemność, jakby pływała w roztopionej smole.
Nie wiedziała nawet czy rzeczywiście się rozgląda, wynikało to z prostego
braku punktu odniesienia.
- Pięknie - mruknęła do siebie. Zamknęła na chwilę oczy i odetchnęła
głęboko, by się uspokoić.
Była na dworcu kolejowym. Zdezorientowana zachwiała się, gdy tuż przed nią
przebiegł młody chłopak w niebieskiej, dżinsowej kurtce z zielonym plecakiem
przewieszonym przez ramię.
- Uważaj jak chodzisz, palancie! - wrzasnęła za nim.
Parę osób spojrzało na nią z niesmakiem.
- No co? - rzuciła im zaczepne spojrzenie.
Rozejrzała się, namierzyła wyjście z budynku i ruszyła w tamtym kierunku.
Cały czas ktoś ją potrącał, albo szturchał. Wszycy szli w przeciwnym
kierunku, czuła, że płynie pod prąd. Powoli narastała w niej złość.
Ostatecznie, z trudem powstrzymując się przed wybuchem, udało jej się
wydostać na chodnik. Uszła zaledwie kilka kroków, kiedy ni z tego ni z owego
zaczęło lać. W kilkanaście sekund przemokła do suchej nitki. Zirytowana
spojrzała w niebo, jej wzrok mimowolnie zatrzymał się na ogromnym
bilboardzie reklamującym popularny tygodnik. Wybałuszyła oczy. Całą okładkę
zdobiło zdjęcie jej Obserwatora obejmującego w pasie promiennie uśmiechniętą
blondynkę o idealnych kształtach. Całości obrazu dopełniał podpis składający
się z zaledwie trzech słów: "Kolejny podbój Tomka". Marta zazgrzytała
zębami.
Teraz była w hipermarkecie. Otaczał ją typowy dla takich miejsc zgiełk,
rozmowy ludzi, czasem krzyki dzieci, trzeszczenie kas wypluwających z siebie
kilometry paragonów, gdzieś coś się słukło. Z mijanej właśnie kasy wyszedł
mężczyzna niosąc cztery wyładowane reklamówki. Za nim szedł młody chłopak w
niebieskiej kurtce, z ramienia zwisał mu zielony plecak. Po kilku krokach
jedna z reklamówek mężczyzny trzasnęła i jej zawartość rozsypała się po
podłodze.
- Szlag by trafił te tandetne reklamówki - mężczyzna nie krył irytacji
wracając do kasy po kolejne opakowanie.
Karen przykucnęła i pomagała zbierać porozrzucane zakupy: siatkę pomarańczy,
płyn do zmywania, dwie paczki papierosów, jakiś ilustrowany tygodnik... "Co
znowu?", pomyślała. Okładka przedstawiała uśmiechniętego Tomka
spoglądającego prosto w obiektyw. W jego tle widniała ona, Marta, ze
spuszczoną głową i zaciśniętymi pięściami. Podpis nie pozostawiał
wątpliwości co do przekazu, jaki fotografia ze sobą niosła: "Kolejna porażka
Marty". Zamknęła oczy i potrząsnęła głową.
Stała przed wystawą sklepu ze sprzętem elektronicznym. Za szybą widniała
bateria telewizorów, właśnie leciały wiadomości. Sytuacja w Hiszpanii,
Al-Kaida ponownie grozi Polsce, huragan na Bahamach, Tomek wysiadający z
samochodu w towarzystwie jakieś młodej, ślicznej brunetki...
- Niezły jest - usłyszała tuż obok siebie.
- Słucham? - spojrzała na rozmówcę, młodego chłopaka w niebieskiej kurtce,
przez ramię przewieszony miał zielony plecak.
- To musi być prawdziwy żigolak.
- Co masz na myśli?
- Daj spokój, przecież to Tomek! Zarywa babki szybciej niż ja mówię.
Marta zadrżała z narastającego w niej ponownie gniewu.
- Podobno kiedyś startowała do niego jakaś panna - ciągnął chłopak. - Jak
jej było? Mmmm, coś na M... Mariola? Monika? Marta! O, właśnie to.
- No i co z nią?
- Śmieszna historia - uśmiechnął się. - Pracowali razem, podobno dawał jej
do zrozumienia, że coś między nimi jest. Odwalała za niego najgorszą robotę,
a on ciągle wciskał jej nowe kity. A ta naiwna we wszystko wierzyła.
- I...?
- Pewnego razu zobaczyła go w jego mieszkaniu, jak obściskuje się z jakąś
dziewczyną. Z tego co mówią ludzie nieźle się wkurzyła. Zamierzała go zabić.
- Zabić? To chyba lekka przesada.
- Pewnie tak, ale z drugiej strony należałoby się gościowi. Trochę przegiął.
Co ja gadam!? Przesadził i to totalnie!
- Ile dziewczyna może znosić takie traktowanie?
- No właśnie, wcale bym jej nie potępiał, gdyby to zrobiła.
- Ale mówimy tu o morderstwie.
- No to co z tego? Należy mu się.
- Tak uważasz?
- No pewnie, mógł jej jasno powiedzieć, że nic z tego nie będzie, zamiast
bawić się w jakieś gierki. Ale nie to jest najlepsze.
- Mianowicie?
- Nie wiedział, że ta panna, Marta, widziała go z tą drugą. Jak potem
spotkał tą Martę to dalej wciskał jej kit, że nic się nie wydarzyło. -
Roześmiał się na całe gardło. - A ta idiotka prawie mu uwierzyła!
- Kim ty jesteś? - błyskawicznie chwyciła go za ramiona i obróciła twarzą do
siebie.
Otoczył ich tłum ludzi, wszyscy patrzyli na nią. Chłopak w tajemniczy sposób
wyślizgnął się z jej chwytu i zniknął w tłumie.
- Zabij - przez ludzką ciżbę przeszedł głuchy pomruk, jak zapowiedź
grzmotu. - Zabij go. Śmierć za upokorzenie. Zabij go, zabij Tomka. Zabij,
zabij...
Marta chwyciła się za skronie. Ból głowy wrócił, dziesięć razy silniejszy
niż poprzednio.
- Zabij, zabij, zabij.
Tłum zaczął wirować wokół niej, z początku powoli, potem coraz szybciej i
szybciej.
- Zabij, zabij, zabij.
Wszystko zlało się w wielobarwną smugę. Nie było już tłumu, nie było
niczego, istniało tylko jedno słowo dudniące w jej głowie.
"Zabij, zabij, zabij."
- Marta? - poczuła, że ktoś chwyta ją za rękę i wszystko raptownie się
zatrzymało.
"Zabij, zabij, zabij."
- Marta? Dobrze się czujesz?
"Zabij, zabij, zabij."
Gdy uniosła ciężkie powieki tuż nad sobą ujrzała twarz Tomka. W jej oczach
pojawił się płomień dzikiej furii. Nie zważając na obecność pielęgniarki
wydała z siebie zwierzęcy wrzask i rzuciła się do gardła Obserwatora.

;)
Eddie aka Impaler

</IMPALER>

<LILAH>

Tomek po raz kolejny spojrzał na zegarek. Zbliżała się siódma. Marta była
nieprzytomna od czterech godzin. Zaczynał dojrzewać do decyzji, żeby zawieźć ją
do szpitala. Jako Obserwator miał obowiązek unikać zdemaskowania. Dopuszczenie
do Pogromczyni lekarzy, to była ostateczność. Ale miał też obowiązek chronić
swoją podopieczną, a obawiał się, że bez specjalistycznej pomocy nie będzie to
możliwe. Kostka Marty wyglądała naprawdę nieciekawie - cała spuchnięta z
jątrząca się wyraźnie raną. Zwykle takie drobne w sumie obrażenia, a nawet i o
wiele poważniejsze, które dla zwykłego człowieka oznaczałyby dość długą
rekonwalescencję, pozostawiano regeneracyjnym zdolnościom organizmu Pogromczyni.
I tym razem Tomek nie widział, żadnego zagrożenia i powodu, żeby postąpić
inaczej. Nawet dość głębokie cięcie jakie otrzymała Marta, powinno w jej
przypadku zagoić się w ciągu kilku godzin. Tak się jednak nie stało. Niepokojące
było też to, że pod skórą, w górę nogi zaczęły biec różowe linie, oznaczające
prawdopodobnie zakażenie.
Był zły na siebie, że nie zauważył wcześniej, że jest coś nie tak. Kiedy
dziewczyna straciła przytomność zaniósł ja do siebie do domu. Położył do łóżka,
zaaplikował antybiotyk, uniwersalną surowicę, opatulił kocami. Liczył, że
lekarstwa, ciepło, spokój i odpoczynek przez parę godzin, pomogą Pogromczyni
zwalczyć infekcję. Na drzwiach domu Marty przyczepił karteczkę - szkolenie z
grafologii i podrabiania niemal dowolnego pisma okazały się przydatne - z
informacją dla rodziców dziewczyny, że poszła się uczyć do biblioteki i wróci
wieczorem. Powoli jednak stawało się jasne, że jego wysiłki na nic się nie
zdadzą. Trzeba będzie powiedzieć o wszystkim rodzicom Marty, a przede wszystkim
oddać ją pod opiekę lekarzy. Starał się nie dopuszczać do siebie myśli, że
jeżeli niezwykła odporność Pogromczyni zawiodła, to i współczesna medycyna, też
może nie dać rady chorobie.
Delikatnie otarł szmatką czoło dziewczyny. Włosy miała w nieładzie i pozlepiane
potem, a skórę bladą. Tomek wziął ostatni koc, który służył mu za okrycie i
dokładnie przykrył Martę. Podniósł się i poszedł do kuchni. Przepłukał szmatkę,
a z szafki wyjął świeży bandaż i ligninę - trzeba zmienić opatrunek. Kiedy
wrócił do pokoju, zobaczył, że Marta rzuca się na łóżku i pojękuje. Cisnął na
oślep, na fotel niesione rzeczy i w jednej chwili był przy niej.
- Marta? - Dziewczyna rozkopała koce. Mamrotała coś nieprzytomnie. Złapał ją za
rękę i próbował jakoś uspokoić, opanować targające nią dreszcze. Drugą ręką
usiłował pozbierać koce z ziemi i znów nimi ją okryć. Nagle opadła na posłanie
bezwładnie, bez ruchu. Tomek przestraszył się nie na żarty.
- Marta? Marta dobrze się czujesz? - spojrzał jej w twarz. Kamień spadł mu z
serca. Oddychała. Zdecydowanie szybciej niż normalnie, ale dobrze, że w ogóle.
Nie wiedział czy potrafiłby nie poddać się panice i ratować ją, gdyby dostała
zapaści. Uśmiechnął się z ulgą, widząc, że powoli otwiera oczy.
I chwilę później uśmiech zamarł mu na twarzy, kiedy z wrzaskiem rzuciła się na
niego. Oboje polecieli na podłogę. Był od niej wyższy, ale Marta dysponowała
siłą Pogromczyni. Zanim się obejrzał siedziała na nim okrakiem. Poczuł jej ręce
zaciskająca się mu na szyi. Próbował zrzucić ją z siebie, ale równie dobrze
mógłby próbować zepchnąć z drogi rozpędzoną ciężarówkę. Dziewczynę przepełniała
furia, szczerzyła zęby, syczała coś niezrozumiale. Macał gorączkowo dłońmi po
podłodze w poszukiwaniu czegoś czym zdołałby ją ogłuszyć, ale jego palce
napotykały tylko szorstki dywan. Chciał się odezwać, powiedzieć, żeby się
opamiętała, że to on, ale zdołał tylko zacharczeć. W uszach mu szumiało, prawie
już nic nie widział. Ostatnia myśl jaka mu mignęła w głowie - nie wiedział
zresztą czemu akurat taka -  to to, że umiera jak w jakiejś farsie Otella...


"Zabij! Zabij!" - krzyczał chór głosów w głowie Marty. Tomek pod nią coraz
słabiej się rzucał, słyszała jak jego serce zwalnia, jak z coraz większym trudem
mobilizuje się do kolejnego skurczu. Tak, jej nie oszuka, nieruchomiejąc na
chwilę. Usłyszy każdy najmniejszy oddech, wyczuje każde drgnięcie, nie z nią
numery z udawaniem trupa. Ona nie jest jak te wszystkie suki, które podrywał.
Jest lepsza od nich. Szybsza, silniejsza, niepokonana, jedyna taka na świecie.
To jej powinien ulegać każdy, na kogo spojrzy. Uśmiechnęła się. Jeszcze sekunda,
dwie, a Tomek zobaczy, co to znaczy ją zdradzać...
Nagle bardziej wyczuła niż zobaczyła, że w pomieszczeniu jest ktoś jeszcze.
Jakiś ciemny kształt śmignął przez pokój. Mocny cios w szczękę, odrzucił Martę
do tyłu. Uderzyła bokiem o coś twardego. Towarzyszyły temu trzask drewna i
chrzęst pękającego szkła. Była tak wściekła, że nie czuła żadnego bólu.
Potrząsnęła głową i zaczęła się podnosić z ziemi, spośród szczątków jakiegoś
mebla. Zanim jednak zogniskowała wzrok na tyle, żeby rzucić się na intruza,
poczuła jak ktoś z wprawą wykręca jej ręce do tyłu. Chwilę później umiejętny
nacisk na nerw podłokciowy sprawił, że nogi ugięły się pod nią. Czyjś mocny
chwyt nie pozwolił jej upaść, ale jednocześnie dość skutecznie uniemożliwił jej
jakikolwiek ruch. Mimo wszystko jednak spróbowała się uwolnić.
- Ciii spokojnie moja koteczko. Nie szarp się tak, nie chce cię skrzywdzić. -
ktoś wyszeptał jej wprost do ucha.
- A ten lewy sierpowy to co to było, pieszczota? - warknęła.
- Hmmm niektórzy tak lubią, wiesz? - ton jakim zostało to powiedziane sprawił,
że Martę przeszły ciarki. Przez moment w jej umyśle zobrazowały się pragnienia,
których istnienia nawet nie podejrzewała. Odetchnęła głęboko.
- Puść mnie! Dlaczego mi przeszkodziłeś?
- Nie pozwolę ci go zabić.
- Do kurwy nędzy, dlaczego?! - krzyknęła.
- Mmm cóż za słownictwo - drgnięcie głosu, jakby ten ktoś się uśmiechał... - To
obraża moje poczucie estetyki. - Marta nie wiedziała czy to odpowiedź na jej
pytanie, czy tylko skomentowanie jej przeklinania.
- Będziesz jeszcze miała okazję go zabić. Nie masz ochoty się trochę z nim...
pobawić?
Nie słyszała już nic innego, tylko ten wibrujący bezcielesny szept. Wwiercający
się w każdy zakamarek jej mózgu
- Jak?
- Jest wiele sposobów zabijania... Nie chciałabyś sprawić, by cierpiał równie
mocno? Wielokrotnie umierał z bólu jaki tylko ty możesz mu zadać?
Szept drażnił każdy jej nerw. Kusił. Niewolił. Przymknęła oczy.
- Jak? - powtórzyła.
- Wzbudź w nim zazdrość. Niech poczuje to samo co ty, kiedy widziałaś go w
ramionach innej kobiety. To proste. - poczuła łaskotanie na skórze. Nie mogła
skojarzyć odczucia z przyczyną.
- Daj mu zasmakować gorzkiego owocu zdrady... - uchwyt na jej dłoniach zelżał,
ale nie próbowała się uwolnić. Jakoś nie miała ochoty.
- Zdrady z kim? - spytała odruchowo. - Może z tobą? - To miał być sarkazm, ale
ku zaskoczeniu Marty zabrzmiało zupełnie poważnie...
- Dlaczego nie? - szept nie tylko już drażnił. On parzył. - Spójrz. Tomek patrzy
na ciebie teraz, wystarczy wykorzystać okazję...
Pogromczyni zmusiła się do otwarcia oczu i popatrzenia na Obserwatora.
- Widzisz jego bezczelne spojrzenie? Pełen powątpiewania uśmieszek, że się nie
odważysz, że nie umiesz zrobić tak prostej rzeczy... - przekonywał głos.
- Tak... - sama wyszeptała. Uświadomiła sobie czym jest to elektryzujące
łaskotanie. To dotyk włosów na skórze... Miękkich, pachnących włosów...
I nie tylko ich... Czyjeś dłonie wędrowały po jej ciele. Nie błądziły. Pewnie
zmierzały do celu. Marta nie wiedziała, że oddychanie może być tak trudne...
Była naga? Nie pamiętała. Dotyk przyprawiający ją o szaleństwo, na jej
piersiach, udach, brzuchu. Zawahała się. Ten ktoś jakby to wiedział. Gorące
dłonie zatrzymały się. Na moment, który dla niej był nie do zniesienia
wiecznością. Podjęła decyzję. Tamten nie potrzebował słów, całą sobą wyrażała
czego pragnie. Kiedy się zdecydowała, wszelkie poczucie zagrożenia zniknęło ja
zdmuchnięty płomień świeczki. Ale inny ogień rozpalał się w niej coraz bardziej.
Poddała się fali odczuć. Jęknęła pod kolejnym dotykiem. Tak denerwującym w swej
delikatności. Czekanie na każdy następny było prawie nie do zniesienia. Chciała
mocniej, szybciej, agresywniej... Miękka, chłodna wilgoć za jej uchem, na
karku... To czyjeś usta pieściły jej skórę. Wzdłuż szyi, barków, niżej...
Zachłysnęła się, gdy tuż nad obojczykiem rozlała się fala nagłego gorąca.
Powinna krzyknąć, wyrwać się, próbować uciec przed bólem, ale zdała sobie
sprawę, że nie chce. Czuła jakiś dziwny rodzaj przyjemności. Odchyliła głowę,
żeby tamtemu ułatwić dostęp i cierpliwie czekała aż dwie rozżarzone do białości
szpilki zostaną wyjęte z jej ciała.
- Boisz się? - szept był stłumiony, docierał do niej z oddali. Otworzyła oczy.
Biel. Otaczała ją mgła. Wcale nie wilgotna i zimna. Ciepły całun. Uśmiechnęła
się. Dlaczego miałaby się bać? Było jej tak dobrze...
Targnął nią skurcz. Tym razem krzyknęła. Ból powrócił. Był inny niż ten, któremu
poddała się z rozkoszą. Bardziej fizyczny, realny, rozrywał ją na kawałki. Nie
wiedziała czy krzyczy naprawdę, czy tylko chce aby tak było. Mgła napierała na
nią, lepiła do skóry, wciskała do gardła, tamowała oddech... Ból błyskał
fajerwerkami iskier pod czaszką. Chciała umrzeć. Nic już nie czuć...
- Co się stało maleńka? - w szepcie brzmiała troska. - Za mocno?
- Nie... To nie ty... - Marta walczyła o każdy oddech. Ten ból głowy był
dziesięciokrotnie silniejszy niż wcześniej. Miała wrażenie, że pękną jej oczy. -
Głowa... Pomóż mi...
- Chcesz lekarstwa na ból?
- Tak, jeśli je masz, daj mi je. Błagam. Nie wytrzymam dłużej... - wystękała
przez zaciśnięte zęby.
- Marto muszę wiedzieć... - szept zawahał się. - Jesteś pewna? Chcesz tego?
- TAK! Do cholery, przestań się nade mną tak znęcać. Tak, chcę! - Biel mgły,
ustąpiła nieprzeniknionej czerni. Nic już nie widziała. Ból ją oślepił?
- A więc dobrze... Pij! - zgoda i rozkaz w jednym. Gorący płyn wypełnił jej
usta. Zakrztusiła się, a potem zaczęła gorączkowo przełykać tę płynną lawę
przelewającą jej się przez gardło. Z każdym haustem ból głowy słabł. Gdzieś w
głębi pojawiło się rozkoszne mrowienie, pełzło wzdłuż kręgosłupa. Przesuwało
wzdłuż rąk i nóg. Napełniło klatkę piersiową, aż dotarło do mózgu, przyprawiając
ją niemal o spazm. I nagle źródło wyschło...
- Nie... Jeszcze. Chcę jeszcze... - poprosiła. Płyn palił przełyk, a jednak
niemożność jego smakowania wydała jej się o wiele gorsza.
- Starczy. Ból minął. - szept zabrzmiał nieoczekiwanie twardo. Inaczej.
Znajomo... Coś jej się przypomniało... i zniknęło w przyjemnym odrętwieniu,
które ogarnęło jej umysł.
- Proszę... Nie dręcz mnie. Zrobię co zechcesz... - Marta nie rezygnowała.
- Co zechcę? - w głosie słychać było namysł. - Nie obiecuj niczego, czego nie
będziesz mogła dotrzymać...
- To nie obietnica. Ja chcę... - poczuła jak czyjeś ramiona czule ją obejmują.
Przylgnęła do tego ciała. Miękkiego, a jednocześnie zimnego niczym marmur. Nie
czuła się już jak rozpalona żądzą kochanka. Teraz była małym dzieckiem,
dziewczynką wtuloną bezpiecznie w pierś matki. Pragnienie powoli z niej opadało.
Znów ta chłodna wilgoć. Tym razem na jej czole, chwilę później na powiekach, a w
końcu na policzku... Skręciła głowę, ich wargi spotkały się... I nagłym
impulsem, nim pomyślała, przygryzła ciało. Słony smak... TEN smak! Raptownie
uniosła powieki.
- To twoja krew! Piłam twoją krew! - odezwała się zduszonym głosem.
- Przecież tego właśnie pragnęłaś, prawda?
- Tak, ale... - zamilkła raptownie, złapana w pułapkę spojrzenia
błękitno-szarych oczu. W nich... Szare zimno... Błękitny ogień... Nagłe
zrozumienie, przypomniała sobie! Czarnowłosa zdzira!
- To ty! To ciebie widziałam wtedy, kiedy Tomek... Co mi robisz?! Kim jesteś?
- Ciii... Zapomnij, zaśnij moja koteczko...
Marta próbowała walczyć z napływającą sennością. Wiedziała, że to ważne, ale
oczy tamtej paraliżowały jej wolę. W końcu jej umysł całkowicie otulił aksamit
uspakajających myśli. Jest bezpieczna. Nic złego się nie dzieje. Wszystko jest w
porządku...
Pa
Lilah
PS To oczywiscie nie koniec, a jakze :P


Nimra delikatnie położyła Martę na podłodze. Była wyczerpana. Gdyby było to
możliwe, pewnie oddychałaby ciężko, a pot zalewałby jej oczy. Wszystko trwało
nie dłużej niż minuty, ale czuła się jakby zabrało jej to godziny. Zmaganie się
z umysłem Pogromczyni, pogrążonym w fizycznym i psychicznym cierpieniu, okazało
się wyzwaniem nawet większym, niż w sytuacji gdyby dziewczyna w pełni panowała
nad sobą. W końcu udało jej się skierować zainteresowanie dziewczyny na coś
innego niż żądza mordu. Wciąż jednak czuła jej ból. Przyprawiał ją o mdłości.
Przycisnęła pięść do skroni. Nie mogła jednak pozwolić sobie na odpoczynek.
Zmobilizowała się i podeszła do nieprzytomnego Obserwatora. Rozpięła mu koszulę,
przyłożyła dłoń do jego piersi i przez chwilę sondowała czy nie ma jakiś
wewnętrznych obrażeń. Sprawdziła czy krtań jest cała. Wyglądało na to, że jedyną
przykrą pamiątką po całym zdarzeniu, będą - przez kilka dni - krwiaki na szyi
chłopaka. No i wspomnienia... Odszukała palcami miejsce za jego uchem i
nacisnęła ostrożnie. Nie chciała, żeby ocknął się za wcześnie. Jeszcze nie
skończyła z Martą... Zdjęła opatrunek z opuchniętej kostki.  Nacisnęła brzegi
rany, aż wyciekła z niej ropa zmieszana z osoczem i krwią. Nie wyczuła zapachu
zgnilizny. Stłumiła pożądanie, a za to wyczuliła na wszelkie inne elementy...
Tak, coś było we krwi tej małej, jakaś obca substancja. Na szczęście nie
sparaliżowała układu nerwowego, choć jak widać zadziałała jak niezły psychotrop.
Czuła, że miejscowa blokada, którą zastosowała, zaczyna słabnąć. Miała niewiele
czasu zanim ból nie uderzy z całą siłą, pewnie pozbawiając i ją przytomności.
Jej wzrok padł na zmasakrowany stolik. Na podłodze poniewierały się kawałki
szklanego blatu. Wzięła jeden z nich i przejechała takim prowizorycznym ostrzem
po nadgarstku. Trzymając rękę nad raną Marty, patrzyła jak gęsta, niemal
pozbawiona wilgoci krew formuje się w kroplę na krawędzi jej dłoni. Zacisnęła
parę razy pięść, żeby przyspieszyć proces. Piła miesiąc temu i to co miała teraz
w żyłach prawie już nie przypominało cieczy. Z wisielczym humorem pomyślała, że
właściwie wygląda zupełnie jak keczup Heinza.
Wreszcie kropla poddała się działaniu siły grawitacji, a za nią kolejne.
Czarnowłosa profilaktycznie przycisnęła nogę Marty do podłogi. Dziewczyna
szarpnęła się raz i drugi, gdy krew wniknęła do rany. Opuchlizna zaczęła
schodzić prawie natychmiast. Kiedy zniknęła również pajęczyna czerwonych
wybroczyn pod skórą, biegnących od rany w górę nogi, zabrała rękę. Zamknęła oczy
i po raz ostatni pozwoliła, by przez jej umysł przepłynęła fala uczuć, fragmenty
myśli i wspomnień Pogromczyni. Wyczuwała jak ból tamtej słabnie. Dobrze,
wszystko wskazywało na to, że jej krew zneutralizowała substancję zatruwającą
organizm dziewczyny. Mogła zagoić rozcięcie do samego końca, tak że nie byłoby
na skórze nawet śladu, ale musiała zachować pozory naturalnego procesu. Wytarła
dokładnie odłamek szkła z krwi. Nałożyła na ranę świeży bandaż, przyciskając go,
aż pojawiły się na nim czerwone smugi. Przyjrzała się dokładnie staremu
opatrunkowi. Jej podejrzenia potwierdziły się. "Cholera, Agrosie w co ty ze mną
pogrywasz?" - pomyślała gniewnie. Schowała bandaż do kieszeni dżinsów. Czas
zająć się Obserwatorem. Trochę jej przypominał Wirgiliusza. Postawny, z czupryną
w kolorze jasnego brązu i orzechowymi oczami. Zdaje się, że charaktery mieli też
dość podobne. Facet z zasadami. W tych czasach, to niemal gatunek wymarły.
Chociaż w stosunku do Marty mógłby być trochę mniej zasadniczy... Za bardzo się
przejmuje zakazami i nakazami. Nagle uśmiechnęła się szelmowsko. Nachyliła się
do ucha Marty i coś zaczęła do niego szeptać...
Potem podeszła do Obserwatora i ponownie wymacała nerw z boku jego głowy. Wieki
minęły odkąd korzystała z tej wiedzy. Dosłownie... Ale wciąż pamiętała
bezbłędnie wszystkie punkty nacisku na ludzkim ciele. Klepnęła chłopaka parę
razy po policzkach.
- Ej, piękny książę, obudź się.
Tomek skrzywił się, kaszlnął i zaczął unosić powieki. Jego oczy rozszerzyły się
raptownie, kiedy dotarło już do niego kogo widzi. Chyba chciał coś powiedzieć,
ale wydał z siebie tylko jakiś skrzek.
- Oszczędzaj gardło, będzie bolało przez parę dni.
Obserwator chyba jeszcze nie do końca kojarzył. Spróbował potrzeć kark i syknął,
kiedy dłonią natrafił na czerwone ślady na szyi. Pomagając sobie rękami, zdołał
usiąść. Kiedy jednak spróbował wstać o mało znów nie wylądował jak długi na
podłodze. Przytrzymała go.
- Powoli. Wciąż jesteś trochę hmm niedotleniony...
Chyba sobie przypomniał co się stało, bo wbrew jej radom tym energiczniej zaczął
się gramolić z podłogi.
- Marta... Ona... - wychrypiał. Gdy zobaczył leżącą Pogromczynię, odepchnął rękę
Nimry i niezważając na osłabienie, potykając się, ruszył do niej.
- Taaa nie ma za co. - mruknęła czarnowłosa.
- Co jej zrobiłaś? - we wzroku miał niemą groźbę.
Wzruszyła ramionami - Dałam w zęby.
-  Czemu? - zamrugał zaskoczony.
- Nie sprawiała wrażenia skorej do negocjacji, a ty już byłeś bardziej niż
fioletowy. Zdaje się, że zdążyłam w ostatniej chwili. O co wam poszło?
- O nic. Nic nie rozumiem. Rzuciła się na mnie jak tylko odzyskała przytomność.
Miała gorączkę...
Nimra pokiwała głową. - Ciemna natura Pogromczyń. Kiedy rozum śpi...
- ... Budzą się potwory. - dokończył odruchowo. - O czym ty mówisz? Jaka ciemna
natura?
- Nie udawaj, że nie rozumiesz. Ty, Obserwator? A te Wybrane, którym odwaliło?
Nagle zaczynają mordować albo torturować ludzi, nieobliczalne, schizofreniczki,
pozbawione kontroli maszyny do zabijania... Przecież zdarzają się wam takie,
mylę się?
Tomek z niechęcią pokiwał głową - Tak, niektóre tracą panowanie nad sobą...
- Dlaczego?
- Nie wiem. To skomplikowany proces, nie każda to wytrzymuje. Odpowiedzialność,
wspomnienia i śmierć poprzedniczek... Zwykle załamanie psychiczne...
- I ty w to wierzysz? - parsknęła. - Wygodna bajeczka dla uspokojenia sumienia
jak sądzę. Zastanawiałeś się kiedykolwiek czym tak naprawdę są Pogromczynie? A
może... - przybliżyła twarz do jego - A może wcale tak bardzo nie różnią się od
takich ja, co? Od krwiopijców... Zastanów się. Zastanów się dobrze czy ci,
którym służysz, których słuchasz, są warci twojej lojalności Thomas - użyła jego
angielskiego imienia.
- Przestań! Co ty wygadujesz, Marta na pewno nie jest... - Widziała jak w jego
oczach pojawia się przerażenie i gniew.
- Ty... Ty chyba, nie... - słowa z trudem przechodziły mu przez gardło, nie
tylko dlatego, że miał je nadwerężone. - Jeżeli coś jej..., jeżeli ją tknęłaś
to...
- Zabijesz mnie? - weszła mu w słowo. - No proszę, dalej. - Przysunęła się do
niego. Znów zaczęły go ogarniać dziwne uczucia. Czuł gniew, wręcz wściekłość,
chciał rzucić się na nią... A jednocześnie zdawał sobie sprawę, że gdyby to
zrobił, to wcale nie po to, żeby próbować ją zabić. Czuć jej ciało... Pod
dłońmi... Pod sobą...
- A wiesz jak? - uśmiechnęła się paskudnie. - Podpowiem ci, że badyl nie
zadziała, ani krzyż, ani nawet święcona woda.
- To nie można cię zabić?
- Można. - przestała się uśmiechać. Podniosła się i patrzyła na niego z góry.
Wciąż czuł gniew, ale tamte inne uczucia nieco zbladły...
Sięgnęła do kieszeni - Masz.
Odruchowo złapał przedmiot, który mu rzuciła. Mała, szklana fiolka z
przezroczystym płynem... - Co to?
- Odtrutka.
- Co takiego?!
- Jej noga. Rana od noża. - wyjaśniła cierpliwie. - Chyba nie zależy ci
specjalnie, żeby Marta trafiła do szpitala?
- Skąd ją masz? - zignorował jej pytanie.
- Od Agrosa.
- Dał ci ją?
- Tego nie powiedziałam. Nie uznałam za wskazane pytać go o pozwolenie.
- Po co ją otruł... O co mu chodzi?
- Nie wiem. To nie amerykański film, w którym zły bohater wyjawia wszystkim
naokoło co ma zamiar zrobić i dlaczego. Może, żeby mu nie przeszkadzała? Ty też
miałeś zajęcie. Poza tym chorą Pogromczynię łatwiej dopaść..
. Ty miałaś to zrobić?
- Uważasz, że dlatego bym teraz dawała ci lekarstwo?
- A skąd mam wiedzieć, że to nie coś gorszego?
- Mam to wypić czy jak? Nic ci to nie da, a zmarnuje odtrutkę. Musisz
zaryzykować.
- Dziwne, że nie powiedziałaś zaufać. - odparł z przekąsem.
- Nie lubię wytartych sloganów. A wracając do twojej sugestii... Musiałabym ją
ugryźć. Widzisz, gdzieś jakiś ślad?
Widziała jak Tomek ogląda szyję dziewczyny, nadgarstki. Zawahał się... Popatrzył
na czarnowłosą spod oka... Nimra pytająco uniosła brew. Nagle zrozumiała i
zaśmiała się głośno.
- Górną. Górną tętnicę. Którąś w okolicy szyi. - wyjaśniła. - Ale dla pewności,
możesz sprawdzić i na dole. Szczególnie wewnętrzną stronę uda. Bo zdaję, że o
tym myślałeś? - dobiła go bez litości. Posłał nieprzychylne spojrzenie i - co
uznała za urocze - zaczerwienił się.
- No dobra, przestań się na mnie boczyć, tylko daj jej wreszcie to lekarstwo.
Trucizna ma gdzieś twoje rozterki, chłopcze.
Tomek odkorkował fiolkę i powąchał. Zapach był bardzo przyjemny... Uniósł głowę
Marty, rozchylił jej wargi i ostrożnie wlał płyn do ust, starając się nie uronić
ani kropli. Dziewczyna wciąż nieprzytomna, automatycznie przełknęła.
- To wszystko? Co teraz?
- Teraz, Pogromczyni powinna już sama sobie poradzić z tym niewielkim
zadrapaniem - Nimra wskazała wzrokiem kostkę Marty.
Tomek sięgnął ręką do opatrunku, ale czarnowłosa powstrzymała go.
- Zrób mi grzeczność i nie wódź mnie na pokuszenie - powiedziała z krzywym
uśmieszkiem. - Chodź, pomogę ci ją znieść na dół - Powiodła spojrzeniem po małym
pobojowisku w pokoju - bo tutaj warunki nie są najlepsze ani do zdrowienia, ani
do rozmowy.
- Nie, nie dotykaj jej! Sam ją zaniosę - zaprotestował i poderwał się na nogi.
Zaraz jednak tego pożałował, bo ciemno mu się zrobiło przed oczami.
- Tak, tak, daj spokój. Jeszcze tego brakuje, żebyś zleciał z nią ze schodów.
Nie zachowuj się jak dzieciak. Nic jej nie zrobię. Za kogo mnie masz?
- Za bachantkę... - odpowiedział ponuro, ale odsunął się i pozwolił jej wziąć
dziewczynę na ręce. Sam pozbierał koce z podłogi i ruszył za Nimrą.
Na dole Tomek poczekał aż czarnowłosa ułożyła Martę na kanapie i przykryła
jednym z koców, i dopiero wtedy usiadł w fotelu. Z ulgą zauważył, że Pogromczyni
oddycha równo i spokojnie, a jej skóra nabrała kolorów.
- Przechodziłaś przypadkiem i postanowiłaś sprawdzić co porabiam? - zagaił
ironicznie.
Nimra nalała wody z plastykowej butelki, stojącej na  stoliku i podała mu
szklankę.
- Napij się, będzie ci łatwiej mówić. Nie przypadkiem i owszem chciałam
sprawdzić co porabiasz. A dokładniej co powiedziała Rada.
- Przekazałem im, że skontaktowałaś się ze mną i czego żądasz za pomoc. Kazali
mi czekać na dalsze instrukcje.
- No to poczekamy, byle nie za długo. Agros nie będzie uwzględniał w swoim
grafiku niszczenia świata czy co tam mu się roi, naszych planów.
- Mamy układ... Może Rada byłaby bardziej skora do współpracy, gdybyś ty
zaoferowała jej coś konkretniejszego niż tylko obietnica pomocy... Np. swoją
wiedzę, informację o innych bachantkach...
- To może od razu dam się zamknąć w jakimś ich laboratorium? Udostępnię im swoją
krew i pozwolę, żeby kroili mnie na kawałeczki? - skrzywiła się. - To jeszcze
jedna tajemnicza i potężna grupa ludzi, którzy już dawno zapomnieli o
szlachetnych ideach towarzyszących powołaniu do życia ich organizacji. Zresztą
kto wie, może nigdy nie było żadnych szlachetnych idei? Może zawsze cel uświęcał
środki? Nie Thomasie, nie namówisz mnie na współpracę z Radą ponad to co
zaoferowałam.
Tomek postanowił o coś ją spytać: - Nigdy wcześniej nie spotkałem żadnej
bachantki, nie słyszałem też, żeby któryś z innych Obserwatorów miał takie
doświadczenie. Oczywiście mogę nie wiedzieć wszystkiego, ale widzę, że tobie
Rada, jej działania nie są obce. Wiedziałaś o ułomnych Pogromczyniach...
- Nie, nie kontaktowałam się nigdy wcześniej z Radą i uwierz mi, że gdybym miała
wyjście, to nadal trzymałabym się od niej jak najdalej. Ale potrzebuję
przedmiotu, który jest w jej posiadaniu. I nie mam też u was żadnej wtyki, jak
możesz podejrzewać. A co do Pogromczyń... Znasz to przysłowie: trzymaj blisko
siebie przyjaciół, a swoich wrogów jeszcze bliżej...  Wiem o rzeczach i
spotykałam stworzenia, o których ta twoja Rada nie ma pojęcia, ale ja też do
pewnego momentu nie miałam pojęcia o dziewczynach, które polują przez całe swoje
życie na wampiry... A kiedy się już dowiedziałam, to skrzętnie zbierałam
wszelkie informacje na ich temat.... I tyle ci musi wystarczyć.
Zerknęła na Martę - No dobra miło się gawędzi, ale na mnie już czas. Lada moment
zacznie odzyskiwać świadomość, a ty chyba nie chcesz, żeby mnie tu zobaczyła?
Podeszła do okna i tak samo jak za pierwszej wizyty wskoczyła na parapet z
zamiarem opuszczenia domu Tomka tą drogą.
- Aha prawie bym zapomniała. Ta odtrutka ma pewne efekty uboczne. Nie, nie
denerwuj się - dodała, widząc jak zmienia się twarz Tomka - nic groźnego dla
zdrowia czy urody. Nic z czym nie poradzi sobie Pogromczyni i jej Obserwator.
I już jej nie było.
Tomkowi nie spodobał się rozbawiony ton jakim to powiedziała. Wybitnie się nie
spodobał...
Pa
Lilah

Hejka
Czesci trzecia i ostatnia na jakis czas, bo koniec laby i zaczal sie pracowity
tydzien. Tak wiec w twoje lapki Imp (albo komu tam podejdzie).
Dedykuje milosnikom mokrego podkoszulka :)


Obserwator usiadł na kanapie i odgiął brzeg koca. Najdelikatniej jak umiał
odwinął bandaż. A więc rzeczywiście to było lekarstwo. Opuchlizna i ślady
zakażenia zniknęły. Rozcięcie było wyraźnie mniejsze niż pamiętał. Widocznie
organizm Pogromczyni już zaczął proces regeneracji. Założył z powrotem
opatrunek.
Sięgnął po szklankę i w zamyśleniu obracał ją w palcach.
Chciał zapomnieć o tym co mówiła Nimra, ale jej słowa natrętnie powracały.
"Może nie różnią się tak bardzo od takich jak, ja? Od krwiopijców..."
Pogromczynie to... Nie, to nie mogła być prawda. Dał się podejść. Ona jest
wampirem, istotą bez moralności. Bawi się uczuciami innych, chciała, żeby zaczął
mieć wątpliwości...
Przytknął szklankę do warg i pociągnął łyk wody. Już miał przełknąć, kiedy nagle
parsknął, zapluwając niemalże całą kanapę.
 - Marta, widzę, że wracasz do siebie  - wykrztusił pomiędzy kaszlnięciami.
Sięgnął ręką pod fragment koca na jego kolanach i zdjął dłoń dziewczyny ze swego
uda.
- Chcesz czegoś? Wody?
Pogromczyni uśmiechnęła się do niego.
- Tak, chcę... Ale nie nazwałabym tego wodą... - Marta przeciągnęła się z
mruknięciem.
- A może coś do jedzenia? Musisz odzyskać energię...
Tomek podniósł się z kanapy i zdrętwiał, czując jej rękę na pośladku!
- O tak, chętnie cię schrupię landrynku - dobiegło go z tyłu.
- Marta nie wygłupiaj się... - odkleił jej dłoń od swoich spodni i stanowczo
wcisnął pod koc. - Już to przerabialiśmy...
- Taaaak? Opowiesz mi o tym? - odparła na to z niewinną minką.
- O czym?
- Jak kochaliśmy się dziko i namiętnie, mój Obserwatorku - szepnęła.
- Słuchaj, to nie jest śmieszne. - przystawił sobie krzesło i usiadł na nim -
Nie żartuj sobie tak.
- Ja wcale nie żartuję - powiedziała gardłowym głosem, zaglądając mu głęboko w
oczy.
"No nie, znowu, co się dzieje... Przecież lekarstwo zadziałało..." - pomyślał
lekko zaniepokojony całą sytuacją Tomek. Nagle skojarzył - "Lekarstwo! Cholera,
to chyba te skutki uboczne..."
- Nałęczowianki?! - przed nosem Pogromczyni nagle pojawiła się szklanka,
przeszkadzając w pocałowaniu chłopaka.
Wzięła od niego naczynie i zaczęła pić. A właściwe Tomek nazwałby to wszystkim,
tylko nie piciem... Powoli przełykała, wydając przy tym pełne zadowolenia
pomruki i jęki. Woda dwoma strumyczkami ściekała jej z kącików ust, pod szyi i
za dekolt. Wkrótce cały przód podkoszulka miała mokry. Resztką wody oblała sobie
twarz z westchnięciem, od którego jej piersi jeszcze bardziej - o ile to
możliwe - okleił wilgotny materiał...
Tomek nie bardzo wiedział, gdzie ma podziać oczy.
Marta wykorzystała tę chwilę jego dekoncentracji i teraz jej ręka spoczywała na
najwrażliwszym punkcie... Nie było wątpliwości jakie są jej zamiary.
Przesunęła drugą dłoń niżej i o mało nie straciła ręki, gdy Obserwator
gwałtownie zerwał się z krzesła.
- Marta! - odezwał się zduszonym głosem, chwytając równocześnie krzesło zanim
przewróciło się na ziemię. Zasłonił się nim niczym tarczą i przecząco pokręciła
głową.
- Słuchaj, nie wiesz co robisz. Nie jesteś sobą...
- Nie - rzucił, widząc, że tamta wstaje i zaczyna powoli iść w jego kierunku.
Rozpaczliwie ściskał krzesło, stanowiące jedyną przeszkodę między nim a
gorącokrwistym rudzielcem.
- Cieszę się, że tak szybko odzyskujesz formę, ale trzymaj się ode mnie z
daleka! - w głosie Obserwatora pobrzmiewała desperacja.
- Tomuś... - zamruczała Marta, postępując krok do przodu. Uśmiechnęła się i
powoli oblizała górną wargę.
- O nie, nie rób tego - powiedział, cofając się. Czuł przyspieszone bicie
własnego serca. Zwalczył pokusę rzucenia krzesłem przez pokój i dania
Pogromczyni tego czego tamta chciała.


Czarnowłosa, stojąc w cieniu za oknem, przyglądała się z krzywym uśmieszkiem,
jak chłopak ogania się od Pogromczyni.
- Ach, no proszę, prawdziwy rycerz na białym koniu. - mruknęła. Nawet, jeżeli
jej mały psikus nic nie zmieni, to i tak upewniła się co do podatności
dziewczyny.
- No mała, zmarnowałam na ciebie drogie perfumy, postaraj się. - dodała.
Ciekawe czy ta próbka perfum Diora była smaczna? Musiała coś szybko wymyślić, a
tylko to miała w kieszeni.
- Dobrej zabawy dzieciaki - rzuciła jeszcze przez ramię.
  Idąc chodnikiem, zaczęła nucić "Love Song For A Vampire" z Drakuli.

Come into these arms again
and ley your body down
the rhythm of this trembling heart
is beating like a drum


- To spojrzenie nie zadziała na mnie Marto - powiedział, widząc niepokojące
ogniki w zielonych oczach dziewczyny, będącej coraz bliżej.
- Jakie spojrzenie? - spytała, żadną miarą nie wyglądając na niewinną, nawet
gdyby taki miała zamiar. Wciąż szła przed siebie, zmuszając go do cofania się.
Popatrzyła na Tomka wzrokiem pełnym pożądania. Schyliła nieco głowę i uniosła
brew - TO spojrzenie?
- Tak, to spojrzenie... - zerknął tęsknie na kuchenne drzwi za plecami... Jej
spojrzenie wywoływało w nim emocje, które w obecnej sytuacji wolałby trzymać na
wodzy...
Rozgrzane, spocone ciała, ręce... mnóstwo rąk i rozpalonych warg. "Nie mogę
zapomnieć tych ust..." "NIE!" Zamknął oczy i potrząsnął głową z irytacją.
- Przestań! - skarcił zarówno siebie jak i Pogromczynię. Gdy otworzył oczy,
zobaczył bardzo blisko, podnieconą i w wyzywającej pozie kobietę - zbyt blisko -
i sięgającą do jego uda.
 - Powiedziałem nie!
Klap!
Uderzył ją w rękę, odsunął się od niej i od krzesła. Ruszyła za nim i znów
wyciągnęła dłoń.
- Marta mówię poważnie.
Klap!
- Odejdź ode mnie!
Klap!
- To nie jest zabawne...
Klap!
-  Twoi rodzice mogą nas zobaczyć przez okno!
Klap!
- Zatrzymaj się.
Klap!
- Nie dotykaj mnie.
Klap!
- Marta, nie!
Klap!
- Puść mnie!
Klap!, klap!
- Na wszystkie demony, nie patrz tak na mnie...
Klap!
- Jeśli obiecam, że przez tydzień nie będziesz chodzić na patrole, to
przestaniesz?
Klap!
- Zgaduję, że nie...
Klap!
- Ile ty masz tych rąk?!
Widząc, że tylko traci czas, Tomek zrobił użytek ze swoich nóg. Zaczął szybko
okrążać stół, starając się zachować bezpieczny dystans pomiędzy sobą a
przepełnioną żądzą Pogromczynią. Zaczął się poważnie zastanawiać czy nie
skorzystać ze sposobu Nimry i nie znokautować dziewczyny... Ale musiałby ją
dopuścić do siebie na wyciągnięcie rąk. Jej rąk! Marta nie spuszczając z niego
wzroku, przystąpiła do kolejnego ataku. Sięgnęła powoli dłonią do górnej
krawędzi zawilgoconego podkoszulka i odciągnęła ją lekko jednym palcem.
- Czy tutaj jest tak gorąco czy to ja jestem rozpalona? - powiedziała gardłowym
szeptem.
Nad górną wargą Obserwatora zaczęły się pojawiać kropelki potu...
- Och zdecydowanie to ja... - odparł bez zastanowienia, nie mogąc oderwać wzroku
od miejsca, gdzie spoczywała dłoń dziewczyny. "Przestań!" - Skarcił się.
Obserwował każdy ruch Marty i jak tylko ta usiłowała do niego podejść,  ruszał w
przeciwną  stronę, dookoła stołu.
 - Odsuń się! -  wycelował oskarżycielsko palec w polującą na niego dziewczynę -
Powiedziałem ci, żebyś się odsunęła.
 - Tomek - z każdym krokiem, coraz bardziej odchylała materiał. - Tomaszu... -
Głos Marty brzmiał drapieżnie. Jej ręka kontynuowała wędrówkę w poprzek
piersi. - Chodź do mnie... - zrobiła krok w lewo, w kierunku chłopaka.
- Nie! - tamten zrobił krok do tyłu, znów zwiększając odległość między nimi -
Przestań! Opanuj się.
Obserwator nerwowo przełknął ślinę, widząc, jak palec Marty zbliża się do sutka
i zaczyna, powolnym ruchem, zataczać wokół niego kręgi. Zwilżył spierzchnięte
wargi i wziął głęboki oddech.
- Na wszystkie moce piekielna, Marta! - ponownie zerknął w stronę kuchni.
 Pogromczyni - doskonale zdając sobie sprawę z wrażenia, jakie robi jej
uwodzenie na Tomku - okrążyła stół, tak, aż stanęła plecami do wejścia do
kuchni. Uśmiechnęła się, widząc, jak rzuca rozpaczliwe spojrzenia raz na nią,
raz w stronę drzwi, i dalej drażniła sutek.
- Ooooo, ależ tu parno! - odchyliła głowę do tyłu, jeszcze bardziej eksponując
rowek między piersiami. Na skórze błyszczały krople wilgoci... Wolną ręką
przejechała w poprzek brzucha i zatrzymała ją na udzie.
Tomek przygryzł dolną wargę. "Skoncentruj się, skoncentruj...". Jego wzrok
spoczął na piersiach dziewczyny. "Nie na tym!"
- Marto proszę...
- Zaniechaj tego! - starał się, by jego słowa zabrzmiały bardziej stanowo.
- Zmuś mnie! - zamknęła oczy, uśmiechnęła się i zamruczała miękko.
- Marta! - odezwał się głosem tak spokojnym na jaki tylko go było stać.
Na widok Pogromczyni zdejmującej dłoń ze stanika - odetchnął z ulgą. Zaraz
jednak zamarł, widząc, jak jej ręka przesuwa się po brzuchu i zatrzymuje tuż nad
paskiem. W tej samej chwili, drugą ręką zaczęła masować udo, w górę i w dół, i -
ku przerażeniu Tomka - powoli kołysać biodrami.
- O nie!
- O taaaaaaaak! - przesuwała powoli dłoń po wewnętrznej stronie uda. Ruch bioder
stał się szybszy.
- Tak. Tak. Taaaaaak!
- Nie. Nie. Nieeeeeee - zasłonił dłonią widok przed sobą, żeby nie widzieć co
robi Marta - i potrząsnął przecząco głową. Zerknął na chwilę przez palce i
szybko użył także drugiej ręki do zasłonięcia oczu. Jednakże dobiegające do
niego odgłosy, jakie wydawała dziewczyna, sprawiły, że zaczął czuć gorąco
rozlewające się w lędźwiach.
Zacisnął oczy najmocniej, jak tylko się dało, rękami zakrył uszy i zaczął
podśpiewywać.
- Tralalala, bum, bum, lalalalalala, nic nie słyszę, nic nie widzę, lolololo,
dzium, dzium, dzium.
Marta słysząc to, otworzyła oczy. Nawet będąc tak silnie podnieconą, nie mogła
się powstrzymać od zachichotania pod nosem, na widok tego co zobaczyła.
Tomek stał z zamkniętymi oczami oraz z przyciśniętymi do uszu dłońmi i coś
mamrotał. Najciszej jak tylko potrafiła obeszła stół. Stanęła Obserwatorowi za
plecami i czekała...
Nie czekała długo...
Nie był w stanie opierać się wizjom, jakie podsuwała mu wyobraźnia. Miał
nadzieję, że rzeczywista Marta jest wciąż ubrana, w przeciwieństwie do tej w
jego umyśle. I, że stała...
Ostrożnie otworzył jedno oko i za chwilę drugie. Nie widząc nigdzie Pogromczyni,
opuścił ręce i westchnął z ulgą.
Śmiech. Bardzo nieprzyzwoity śmiech...
Obrócił się błyskawicznie... i znalazł się w mocy dwojga zielonych oczu,
emanujących seksem.
- Cholera! - Szarpnął się do tyłu i... wylądował, na plecach, na blacie stołu.
Marta błyskawicznie rzuciła się do niego i złapała go w momencie kiedy usiłował
uciec poza jej zasięg, cofając się i szorując plecami po stole. Opanowana
pożądaniem, chwyciła Obserwatora za biodra i wbrew rozpaczliwym wysiłkom
chłopaka, przyciągnęła z powrotem do siebie.
- Chodź do mnie Tomeczku, Tomciu, Tomusiu.
- Och nie! - wiedział czym pachną takie słowa i ton jakim zostały powiedziane.
Czym prędzej zdwoił wysiłki, mające na celu uwolnienie go z miłosnego uścisku
Marty,
- Marta proszę cię, członkowie Rady...
- ... niech znajdą sobie swoich własnych Obserwatorów - przerwała mu. Wciąż
przytrzymując silnie jego biodra, przeniosła swój ciężar i z całej siły
pociągnęła go do siebie.
- Nie możemy tego zrobić - Tomek poczuł, że zsuwa się ze stołu. - Nie mo... - w
dokończeniu zdania, przeszkodził mu para ognistych warg, zamykając usta, na
długą chwilę...
Chwycił krawędź stołu i usiłował odciągnąć się, od pięciu tysięcy rąk
Pogromczyni Wampirów i innego tałatajstwa. Nagle stół się skończył, stracił
oparcie i wylądowali na podłodze.
Marta, ignorując stłumione protesty Tomka i wykorzystując przewagę jaką miała,
usiadła na nim, unieruchomiła ręce i nie przerywała namiętnego pocałunku. Czuła,
jak powoli topnieje opór Obserwatora...
 Ostania trzeźwa myśl zniknęła z umysłu Tomka, zmieciona rozszalałym pożądaniem.
Czując wargi Marty na swoich, a na biodrach stanowczy nacisk jej ciała, zaczął
powoli odpowiadać na namiętność Pogromczyni. Dziewczyna uwolniła mu ręce.
Przyciągnął ją do siebie...
Mało nie wyskoczył ze skóry, kiedy nagle coś zaczęło mu wibrować w spodniach.
Rozległa się piąta Symfonia Beethovena. W jednej chwili zepchnął z siebie
Martę - która wylądowała na podłodze z głuchym jękiem - i zerwał  się z ziemi na
równe nogi. Gorączkowo zaczął wydłubywać z kieszeni spodni brzęczącą wściekle
komórkę.
- Thomas słucham - odezwał się najbardziej opanowanym głosem na jaki mógł się
zdobyć. Miał nadzieję, że nie słychać jaki jest zdyszany. - Tak, oczywiście. -
Nieoczekiwanie, poczuł na swojej nodze dłoń, która zaczęła się posuwać w
górę... - O której? - spytał głosem o jakąś oktawę wyższym niż normalnie, bo
dłoń dotarła już niebezpiecznie wysoko. - Nie, nie, wszystko w porządku -
Kaszlnął parę razy. -To tylko chwilowa niedyspozycja gardła. Szarpnął nogą,
starając się gorączkowo uwolnić od ręki Marty. Udało mu się to dopiero za
trzecim razem. Dziewczyna po tym na szczęście dała mu spokój i mógł kontynuować
rozmowę. - Zrozumiałem, będę tam punktualnie. - zakończył i trzasnął klapką
komórki. Rozejrzał się po pokoju w oczekiwaniu jakiejś kolejnej niespodzianki w
wykonaniu Pogromczyni... To co zobaczył, rzeczywiście, przeszło jego
oczekiwania. Marta leżała zwinięta w kłębek na dywanie i... spała jak dziecko.
Zrezygnował z przeniesienia jej na łóżko - nie chciał, żeby się obudziła.
Przykrył ją dokładnie warstwą kocy, pod głowę ostrożnie podłożył poduszkę. Marta
zamruczała coś i umościła się wygodnie w tym prowizorycznym posłaniu. Leżała na
grubym dywanie, nie obawiał się, że zmarznie.
Było trochę po ósmej. Tylko godzina, a tyle wrażeń... Pokręcił głową. Nie, to
zdecydowanie za wiele jak na jednego biednego Obserwatora. Sam usiadł na
kanapie. Zdecydował, że pozwoli pospać Marcie  godzinkę. Bez wpływu trucizny
powinna zupełnie dojść do siebie. Potem odprowadzi ją do domu, zanim rodzice
zaczną się poważnie zastanawiać jaka to biblioteka jest otwarta do tak późna...
Ale miał zamiar czuwać i nie spuszczać dziewczyny z oka. Tak na wszelki wypadek.
Pa
Lilah

</LILAH>

<LUNA>

to troszeczke sie wmieszam

ul.Mostowska 58
  Pokoj na pietrze

  -Jasmina kladzsie juz prawie polnoc.
  -Dobrze tylko doczytam strone do konca.
  -A co tam czytasz.
  -Nic ciekawego mamo.
  -To strona do konca i lulu.
  Jasmina spojrzala na mame karcaco.
  -Oj przeprszam coreczko ale ciagle jetse dla mnie mala dziewczynka.
  Z pojawieniem sie malego usmiechu zmikla chmurna mina:
  -Dobranoc.
  Dziewczyna odłorzyla ksiazkena stolik i poszla sie umyc.
             Tym czasemjej mama wyszla wyniesc smieci.
  Gdy doszla dokosza poczula czyjas reke na ramieniu. Nawet nie miala
  dosc czasu by krzyczec odrazu ulegla silnym ramionom wampira, ktory
  wyszedl na przekaske. Gdy skonczyl przekaske wzial jej cialo i
  zaniusl pod dom, ułorzył tak aby wygladalo jakby zasnela na
  schodach.
    Gdy Jasmina sie umyla zauwazyla ze na dole swieci sie swiatlo.
    -Mamo jestes tu.
    Sprawdzila czy nikogo nie ma na parterze i drzwi wyjsciowe.
    -Mamusiu znowu ich nie zamknelas.-zamruczala sama do siebie, lecz
    nie zauwazyla ciala matki lezacego na schodach, ktore spowijal
    mrok ani tez obserujacych ja oczu w krzakach, ktore szeptaly:
    -Na ciebie tez przydzie czas slicznotka.-usmiechna sie ironicznie
    pokazujac swe sniezno biale zeby.

  Chyba po prostu nie umiem pisac długich kawałkow.:)

    luna

</LUNA>

<IMPALER>

Przez kilknaście minut Tomek upewniał się czy dziewczyna rzeczywiście śpi,
czy może wyczekuje momentu, żeby znowu się na niego rzucić. Gdy nabrał
pewności, że spokojny, równy oddech nie jest udawany podniósł się z kanapy i
poszedł do kuchni. Z wiszącej nad zlewem szafki wyciągnął szklankę, by
przygotować sobie herbatę. Ciężko przychodziło mu dostosować się do
zwyczajów panujących w tym kraju, w którym herbatę najczęściej pito właśnie
ze szklanek, a wybitni barbarzyńcy potrafili używać do tego kubków. Chwilę
zajęło mu przygotowanie gorącego, bursztynowego płynu. Ze szklanką w dłoni
wrócił do pokoju i, usiadłszy na fotelu, przyjrzał się śpiącej. Do tej pory
nie zdawał sobie sprawy z tego, jaka była piękna. Gdyby oni faktycznie...
Gwałtownie potrząsnął głową. "Co się z tobą dzieje?", skarcił się po cichu.
"Tyle treningu, przygotowań i nagle cały obiektywizm szlag trafił". Próbując
odciągnąć myśli od dziewczyny i, co najważniejsze, starając się zapomnieć o
wydarzeniach sprzed kilkunastu minut przysunął sobie nad głowę lampę i
zaczął czytać książkę.
Poprzednia, nieprzespana z powodu wizyty Nimry noc, zaczynała dawać o sobie
znać. Ziewnął raz i drugi, oczy zaczynały go piec. Zamrugał energicznie. Gdy
to nie pomogło zamknął oczy i potarł ich kąciki.
Kiedy je otworzył stwierdził, że Marta odrzuciła koce na bok i, oparta na
łokciu, przygląda mu się drapieżnie. Mokry podkoszulek przylgnął do jej
piersi odsłaniając każdy szczegół ich budowy. Tomek nerwowo przełknął ślinę,
ale ani drgnął. Powoli wstała i przez długość pokoju ruszyła w jego stronę.
Z każdym krokiem jej biodra kołysały się to w prawo, to w lewo. Im bardziej
się do niego zbliżała tym bardziej czuł, że nie jest w stanie się jej
oprzeć.
Stanęła przed nim.
Nieśpiesznie, jakby z namysłem, Marta wsunęła palec do ust, by potem
przesunąć nim po szyi, pomiędzy piersiami, przez brzuch aż do guzika spodni.
Kiedy go rozpięła, Obserwator poczuł, że pomimo usilnych prób zachowania
kontroli zostanie zdradzony przez własne ciało. Nie umknęło to uwadze
dziewczyny.
- Podoba ci się? - zagadnęła z lekkim uśmiechem, ale zanim zdążył się
odezwać sama odpowiedziała na swoje pytanie. - Taaaaaaaak, widzę, że ci się
podoba.
Ku przerażeniu Tomka powoli uniosła brzegi przemoczonej podkoszulki i zdjęła
ją przez głowę. Odwrócił głowę, by nie patrzeć jak się obnaża. Drgnął gdy
położyła dłoń na jego policzku i zmusiła go, by na nią spojrzał. Jego wzrok
mimowolnie spoczął na jej nagim biuście. Sytuacja zaczynała go przerastać,
czuł to. Nie to jednak było najgorsze. Jednocześnie bowiem czuł, że nie jest
w stanie zrobić nic, by jej przeszkodzić w tym, co bezsprzecznie zamierzała
zrobić.
Okrakiem usiadła mu na kolanach. Kiedy zarzuciła mu ręce na szyję jej piersi
znalazły się tuż przed jego twarzą. Spojrzała na niego z góry i uśmiechnęła
się. Kiedy nie odwzajemnił uśmiechu pochyliła się i pocałowała go.
Nagle poczuł, że jest wolny, że wyrwał się spod jej wpływu.
- Chryste, Marta, co ty wyprawiasz? - chwycił ją za ramiona by odepchnąć,
ale dłonie ześlizgnęły się po mokrej skórze i ostatecznie spoczęły na jej
piersiach. Szarpnął ręce do siebie.
- Daję ci to, na co tak długo czekałeś - odparła bez wahania. - Kogo chcesz
oszukać? Oboje wiemy, czego chcesz.
- Doprawdy? Wiemy? Ja nie jestem niczego pewien. To chyba sen.
- Tak, kochanie - położyła rękę na jego kroczu. - I niech ten sen trwa
wiecznie. O proszę - mruknęła z uznaniem. - A co my tu mamy?
Reakcje Tomka były spowolnione, jakby był na prochach. Zanim zareagował
poczuł dłoń wślizgującą się przez rozpięty rozporek pod spodnie. I jeszcze
głębiej.
Marta uśmiechnęła się szeroko.
- Grzeczny chłopiec.
Mimo, że był świadkiem kolejnych wydarzeń nie mógł uwierzyć swoim oczom. Tuż
przed nim jego podopieczna, jego Pogromczyni, dziewczyna, którą przysiągł
chronić i trenować, niewinna z pozoru istota zdejmowała z siebie resztki
ubrania, by po chwili stanąć przed nim całkiem naga.
Ponownie usiadła mu na kolanach. Teraz była dużo bardziej stanowcza,
agresywna. Chwyciła go za szyję, niemal zgniatając mu krtań i mocno
pocałowała. Chciał się oprzeć. Nie mógł. To było silniejsze. Musiał się
oprzeć. Musiał.
Nie. Nie musiał. Nie chciał. Objął nagie plecy dziewczyny i przycisnął do
siebie. Czuł nacisk piersi na swoim torsie. To dodatkowo wzmogło jego
pożądanie. Przesunął dłonie w dół, na pośladki i ścisnął je. Gdy Marta
oderwała się od jego ust w jej oczach dostrzedł ogień pożądania.
Lewą dłoń ponownie wsunęła mu pod spodnie, a prawą potrząsnęła go za ramię.
- Tomek?
Zamrugał gwałtownie. "Co jest?", przemknęło mu przez myśl.
- Tomek. Obudź się.
Kiedy po sekundzie doszedł do siebie rozpoznał głos i osobę, do której
należał. Ujrzał Martę trzymającą dłoń na jego ramieniu i pochylającą się nad
nim.
Szarpnął się raptownie. Herbata z trzymanej w dłoni szklanki wylała mu się
na spodnie. Odruchowo rzucił się do góry, tylko po to, by rąbnąć głową w
metalowy klosz lampy, który odpowiedział dźwięcznym brzękiem. Straciwszy
równowagę opadł na fotel i razem z nim poleciał do tyłu, wykonując przy
okazji efektowne salto. Przeleciał przez głowę i ostatecznie zatrzymał się
leżąc na podłodze.
Dziewczyna ostrożnie wyjrzała zza przewróconego mebla.
- Wszystko w porządku? - spytała niepewnie.
- Tak, tak, w porządku - odparł gramoląc się z podłogi.
- Coś taki nerwowy?
Niezrozumiale burknął coś pod nosem.
- Mamrotałeś coś przez sen. - Z powrotem ustawiła fotel.
- Nic takiego. To tylko zły sen - szybko odwrócił się i wszedł przez do
kuchni, nie chciał, by dziewczyna zauważyła wyraźne wybrzuszenie w jego
spodniach.
- Nie masz przypadkiem jakiejś koszulki? - dobiegło zza drzwi. - Nie wiem
dlaczego, ale moja jest cała mokra.
Tomek zamarł z papierowym ręcznikiem, którym wycierał herbatę ze spodni.
- Co?
- Pytam - wsadziła głowę przez szczelinę w uchylonych drzwiach - czy nie
pożyczysz mi jakiejś koszulki. Chyba się czymś oblałam.
- Nic nie pamiętasz? - przekrzywił głowę, przyglądając się jej podejrzliwie.
- Pamiętam, że byłam w szkole. Chyba zemdlałam. - Zmarszczyła brwi. -
Dlaczego właściwie jestem u ciebie?
- Pamiętasz tą ranę na kostce? Sztylet chyba był zatruty.
- Hm, dziwne - mruknęła. - Już mnie nie boli.
Schyliła się i rozwinęła opatrunek.
- No popatrz, jak nowa - wyprostowała się z szerokim uśmiechem. - Dobra
jestem.
- Wolałem nie mieszać do tego szpitala. Zawiadomiliby twoich rodziców i
oboje mielibyśmy problem - wyjaśnił. - Ale jak widać wszystko skończyło się
dobrze.
- Najwyraźniej. To jak będzie z tą koszulką?
- Zaraz coś ci poszukam. - Wychodząc z kuchni mruknął do siebie. - Tej coś
daj, tamtej coś daj. Tak dalej pójdzie to niedługo zostanę bez ubrań.
Po chwili wrócił niosąc w ręku czarny t-shirt. Na przedzie widniał wizerunek
łba pitbulla zaś nad i pod nim napisy głosiły: "Top dawg" oraz "Breed of
champions".
- Niezła. Obiecuję oddać.
- Jasne, nie ma sprawy. Słuchaj, mam dużo roboty, możemy odłożyć dzisiejszy
trening?
- Doooobra - odparła z wahaniem. - Na pewno wszystko w porządku? Jakoś
dziwnie wyglądasz.
- Jestem przemęczony. - Uśmiechnął się z przymusem. - Obserwatorski trening
nie przygotowuje na pracę na takich obrotach.
- Aha, jasne - wzruszyła ramionami. - To nawet dobrze, może się trochę
prześpię. Lecę na twarz.
- Tak zrób - przytaknął skwapliwie.
Zapanowało kłopotliwe milczenie, Marta patrzyła na Obserwatora ze
zmarszczonymi brwiami, Obserwator patrzył na swoje buty.
- Oooooooooo-kej - odezwała się w końcu. - Wybitnie pan dzisiaj nierozmowny.
Może jak się prześpisz to ci przejdzie.
- Tak, z pewnością.
- Lepiej zapierz te spodnie, po herbacie zostają plamy. Na razie.
- Dzięki. Cześć.
Gdy za Pogromczynią trzasnęły drzwi Tomek odetchnął głęboko i wróciwszy do
pokoju zwalił się na kanapę.
- Rany - mruknął, przykładając dłoń do czoła.
Po paru sekundach przypomniał sobie, że miał ją odprowadzić, ale kiedy
znalazł się przy drzwiach Marta była już po drugiej stronie ulicy.

Eddie aka Impaler

</IMPALER>

<LILAH>
 - Agros na wściekłego Gregusa, co ty wyprawiasz?! - Nie odmówiła sobie
przyjemności trzaśnięcia drzwiami do pokoju. Nawet tych dziesięciu wampirów,
strzegących Tytana, nie powstrzymałoby jej przed skopaniem mu tyłka, ale na
razie jeszcze trzymała się na wodzy. - Nie ucz ojca dzieci robić!
- W tym przypadku właściwsze byłoby powiedzieć matkę, a tak w ogóle, o co ci
chodzi kotku? - spokojnie upił łyk z kieliszka.
- Ty mi tu nomen omen nie wykręcaj kota ogonem i nie łap za słówka Agri. Co to
miało być to strucie małej?
- O czym ty mówisz? - posłał jej lekko zdziwione spojrzenie.
- O nożu, którym któryś z tych twoich kretynów zranił Pogromczynię.
- Gdzie zranił? W brzuch, płuca, uszkodził tętnice?!
- W kostkę...
- No i co jej się stało od tej potwornej rany? - spytał kpiąco.
- Słuchaj wreszcie co do ciebie mówię i przestań udawać idiotę!
- Nie tym tonem! Uważaj, już nie jesteś taka niezniszczalna.
- Ty też nie!
Zmierzyli się wzrokiem.
- Możliwe, ale jakoś nie widzę tutaj nikogo kto jest w stanie mi zagrozić. -
odparł miękko.
- To na co ci, ci wszyscy ochroniarze?
- Pozory. I nie udaję idioty, dlaczego jesteś tak wściekła o głupie rozcięcie na
kostce? W tych czasach zakażenie, chyba jej nie grozi?
- Broń była zatruta. Niech to dotrze wreszcie do ciebie.
- Wszyscy wyjść! - rozkaz w mgnieniu oka wymiótł całą dziesiątkę goryli za
drzwi.
- Pogromczyni zaczęła od tego łazić po ścianach. - podjęła Nimra. - Nie wiem o
czym myślałeś, ale ledwo, ledwo udało mi się opanować jej mordercze instynkty i
skierować je na inne tory. Gdyby nie to, to teraz miałbyś super psychopatkę
zabijającą na lewo i prawo, która by pewnie zaraz skończyła z kulą w głowie. A
tutaj nawet ty byś nic nie poradził.
- Ja nie wydałem takiego rozkazu. Pogromczyni jest mi potrzebna żywa. Pozbawiona
niepotrzebnego człowieczeństwa, ale żywa i całkowicie pod moją kontrolą.
- Jeżeli nie ty, to kto? - uniosła pytająco brew.
- Ja.
Z cienia wyszedł paskudnomordy. Nie wyczuła zapachu magnezji. A więc musiał być
tutaj cały czas.  Najwyraźniej rozkaz opuszczenia sali jego nie dotyczył. Albo
tak uważał....
- Wybacz mi panie - mimo służalczej postawy i przepraszającego tonu odniosła
wrażenie, że wcale nie żałuje tego co zrobił. - Ukarz mnie, jeśli taka twoja
wola. Twój niegodny sługa kierując się dobrem swego władcy, ośmielił się błędnie
odgadnąć jego życzenie...
- Dobra, skończ ten słowotok. - tłumiona wściekłość w głosie Agrosa ustąpiła
miejsca irytacji i jakby ledwo skrywanej niechęci. - O karze pomówimy później. A
teraz gadaj wreszcie po jaką cholerę ją trułeś?!
- Panie, przypadkiem byłem świadkiem twojej rozmowy z obecną tutaj bachaii - nie
zadał sobie nawet trudu skłonienia głowy w jej stronę. - Kiedy mówiła, że
Pogromczyni jest silna.... Sądziłem, że w gorączce dziewczyna łatwiej podda się
mocy tej... istoty.
 - I gorzej nie mogłeś się przysłużyć swemu Panu. - przerwała mu. - Nie masz
pojęcia o moich umiejętnościach, o Pogromczyniach, więc uważaj, bo jak następnym
razem wejdziesz mi w drogę, to sługa, nie sługa Agrosa, ale skręcę ci kark. Albo
coś innego, co jest ci niezbędne do pozostania przy nędznym życiu. Jasne? -
miała ochotę zetrzeć mu z gęby grymas, który chyba miał być krzywym uśmieszkiem.
Nie była pewna, bo zdeformowanie twarzy tamtego mocno zaciemniało ocenę.
- Słyszałeś co powiedziała? - odezwał się Agros. - Wierzę, że spełni swoją
obietnicę, a ja jej w tym przypadku nie będę powstrzymywać. Nie życzę sobie,
żebyś przeszkadzał jej w wykonaniu zadania. A jak nie raz sam powiedziałeś,
spełnianie moich życzeń, jest celem twojego życia. Nie rozczarowuj więc mnie
więcej. A następnym razem informuj o swoich pomysłach.
- Tak Panie...
- No właśnie, jak tam twoje zadanie tak w ogóle? - Tytan zwrócił się do Nimry. -
Jakieś postępy? Czy znowu same problemy?
Posłała mu przeciągłe spojrzenie:- Jest już pod moim wpływem. Musi jednak
jeszcze minąć trochę czasu nim proces dobiegnie końca. I tylko ja jestem w
stanie to właściwie kontrolować. - dodała znacząco.
- Nie przepuścisz żadnej okazji, żeby pokazać jak mi nie ufasz? - Jego śmiech
pozbawiony był choćby odrobiny wesołości.
- To tak na wypadek, gdybyś uznał, że już mnie nie potrzebujesz.
- Jasne. - Jego uśmiech stał się jeszcze bardziej zimny niż dotychczas.
- Panie... - odezwał się nagle paskudnomordy.
- Jeszcze tu jesteś? - Agros udał, że zupełnie zapomniał o obecności
nieposłusznego sługi.
- Panie, chciałem tylko przypomnieć o...
- A tak. - Tytan nie pozwolił mu dokończyć. - Chcę ci pokazać jak bardzo zależy
mi na tym, żeby nasza współpraca układała się jak najlepiej. Dlatego mam dla
ciebie mały prezent.
- Prezent? - Nimra zdwoiła czujność.
- Tak. Mój niesforny sługa zasugerował mi, że powinnaś się trochę rozerwać.
Przecież nie można żyć samą pracą, prawda? Kiedy ostatnio piłaś?
- Jeszcze nie jestem głodna.
- Ależ nie krępuj się. Zaszalej trochę. Ja stawiam. - zażartował.
- Rozumiem, że to propozycja nie do odrzucenia? - spytała z sarkazmem.
- Powiedzmy, że poczuję się urażony, jeżeli nie docenisz mojej gościnności.
- To gdzie ten darmowy bufet? - rozejrzała się po pomieszczeniu.
- Miałem na myśli coś lepszego niż mrożonki. - podszedł do niej. - Łowy. - Jego
czarne oczy niemal przewiercały ją na wylot.
Klasnął w dłonie. Do pokoju wszedł jeden z ochroniarzy.
- Zaprowadź panią do mojej sypialni, aby mogła odpocząć przed wieczornym
polowaniem. - wydał dyspozycję. - Miłej zabawy Nimro.


Kiedy kobieta wyszła z pokoju, z postawy paskudnomordego zniknęła wszelka
uniżoność. Usiadł na jednym ze skórzanych foteli. Agros spojrzał na niego w
zamyśleniu.
- Nosisz miano śmiałego w wydawaniu sądów. Skory też jesteś do udzielania rad.
To też jest prawdą, jeśli chodzi o twoje imię. Nie zapominaj jednak o ostatnim
znaczeniu - dajesz rękojmię za swe słowa. - odezwał się w gardłowym, o ostrych
głoskach języku.
- To tylko imię. - tamten uśmiechnął się krzywo.
- Możliwe, ale w naszym świecie, zwykle to nie są puste wyrazy. - przypomniał mu
Agros. - Po co te podchody? Podejrzewasz coś? - spytał, mając na myśli Nimrę.
- Ja zawsze coś podejrzewam. Chcę sprawdzić jak się zachowa. Może to zwykła
ciekawość, a może przeczucie...
- Chyba nie wierzysz w to, że nie jest bachantką? Po tym co widziałeś. Zresztą
jej wygląd... To nie jest śmiertelniczka.
- Wiem, ale coś w niej nie daje mi spokoju. Kiedy ją widzę, mam wrażenie, że o
czymś zapomniałem...
- A może po prostu jej moc działa na ciebie?
- Żądza i szaleństwo? Nie kpij Agrosie. W tej formie, to niemożliwe.
- W tej formie może i tak, ale jak reaguje na nią twoja druga osobowość,
pomyślałeś o tym?
- Możliwe, że masz rację... Mam sprawdzić czy nie kłamała z przemianą?
- Tylko nie rzucaj się w oczy. Nie byłoby bezpieczniej, żeby ktoś inny się tym
zajął?
- Zapewne, ale dziwnym trafem unika bez trudu wszelkich cieni, których za nią
wysyłam. Jedyne co wiem, to że faktycznie wczoraj wieczorem była u Obserwatora.
Wydaje mi się jednak, że wiem to tylko dlatego, że sama na to pozwoliła. To
niebezpieczna istota... Naprawdę chcesz jej dać kość współżyjącej?
- Pamiętam o tym cały czas. - skomentował pierwszą uwagę. - A jak myślisz?
- Sam nie wiem. Lubisz być hazardzistą, ale nie jesteś głupcem...
- Dobrze, że zdajesz sobie z tego sprawę. Dlatego nie popełniaj więcej takich
błędów jak ten z trucizną. - z twarzy Agrosa zniknęły wszelkie pozory radości. -
To co nasz łączy, nie jest zwykłą relacją pan i sługa. Wiem co ci zawdzięczam,
ale znaj umiar. Nie żartowałem, kiedy mówiłem, że jej nie przeszkodzę w
spełnieniu obietnicy.
Paskudnomordy spojrzał na niego wzrokiem bez wyrazu.
- Wypełniam tylko swoje obowiązki. To wszystko.
- Nadgorliwość jest gorsza od faszyzmu.
- Naprawdę? Mnie się tam podobało. - "sługa" nie wyglądał ani na trochę zbitego
z tropu. - Ach, zapomniałem, ty te piękne czasy spędziłeś w najciemniejszym
zadupiu Tartaru.
Agros posłał mu złe spojrzenie, ale nie skomentował złośliwości.
- Kogo z nią poślesz?
- Davona. Bardzo chciał się spotkać z rodziną. - w oczach paskudnomordego
pojawiło się coś bardzo mrocznego.

 - Dokąd idziemy? - spytała wysokiego wampira o jasnych włosach. Wyglądał na
trzydzieści śmiertelnych lat. Nie potrafiła jednak określić jak długo był
krwiopijcą.
- Już niedaleko. Wypatruj kremowego bliźniaka z czerwonym dachem.
Wzruszyła ramionami, dla niej te wszystkie domki wyglądały podobnie. Cholera
jasna, ale paskudnomordy miał zajebisty pomysł. Pewnie moja droga soul mate
uznałaby to za niezły żart. Ja i zgraja wampirów napadający na mieszkańców
podmiejskiego osiedla. Wspomnienie blondwłosej jeszcze bardziej popsuło Nimrze
humor. Nie tylko uznałaby to za świetny żart, ale sama z wielką chęcią wzięła
udział w podobnej imprezie - pomyślała gorzko. Popołudnie spędziła cierpliwie w
przymusowym areszcie w apartamentach Tytana. Nie protestowała też, kiedy
trzyosobowa grupa z jasnowłosym na czele przyszli zabrać ją na miasto. Nie miała
wyjścia. Wiedziała, że Agros ją sprawdza. Nie liczyło się nic poza Hamadryasos.
Mniejsze zło...
Wszystko rozegrało się błyskawicznie. Kobieta, która wyszła na ganek z workiem
śmieci nie zdążyła nawet krzyknąć.
- Mamusiu znowu ich nie zamknęłaś. - usłyszała głos nastolatki. Trzask zamka.
Dziewczyna nie zauważyła ciała.
Nimra spojrzała na jasnowłosego. Od zapachu świeżej krwi aż zakręciło jej się w
głowie.
- To wszystko? A co z dzieciakiem? - spytała.
- Przecież nam nie ucieknie. A w domu obok mieszka cycata brunetka, nie chcesz
jej spróbować? - wyszczerzył zębiska.
- Nie zostawiam nie załatwionych spraw za plecami. - Podniosła się z krzaków.
- Trafiła nam się pedofilka. - mruknął jeden z krwiopijców, pozostali
zarechotali rozbawieni tym niewybrednym żartem.
Trzasnęła go na odlew z pysk.
- Uważaj na słowa. - rzuciła do leżącego na chodniku i plującego krwią z
rozbitych ust.
- Poczekajcie tu na mnie grzecznie. Ja się nią zajmę.
Jeszcze tylko parę metrów.... Słyszała bicie serca...
Blondwłosy podbiegł do niej i złapał za ramię.
- Zostaw ją. Bo...  - Wyszczerzyła zęby i lodowatym wzrokiem popatrzyła na jego
rękę. Puścił ją jakby się sparzył.
- Bo co? Nie dotykaj mnie bez pozwolenia blondasku. - warknęła. - Mieliście
sprawdzić jak sobie radzę w wampirzym rzemiośle, czyż nie? No więc patrz i nie
przeszkadzaj.
- Dom jest zamknięty. Nie możemy wejść bez zaproszenia... - spróbował ostatni
raz.
- Ja mogę.
Minęła go. Podeszła do kobiety leżącej bezwładnie na schodach. Bez wysiłku
wzięła ją na ręce. Zasuwka ustąpiła z cichym pstryknięciem. Tak samo jak klamka,
pod jej spojrzeniem. Gdy tylko drzwi zamknęły się za jej plecami pospiesznie
przeszła do pokoju i położyła niesioną na wersalce. Zbadała puls. Był słaby, ale
równomierny. Poczuła ukłucie bólu. Do diabła nie teraz! Mijał miesiąc, wiedziała
o tym, że prywatny demon upomni się o swój haracz, ale mógłby poczekać jeszcze
trochę... Przynajmniej, dopóki stąd nie wyjdzie. Ból. Żądza. Szept w jej
głowie... Zatoczyła się do tyłu, wprost w smugę cienia rzucaną przez schody na
piętro. Plask bosych stóp na parkiecie, szelest włosów ocierających się o ludzką
skórę...
- Mamo to ty? Drzwi trzasnęły. Dlaczego siedzisz po ciemku...
Dziewczyna podeszła do wersalki. Jeszcze nie zauważyła nic niedobrego. Dotknęła
ramienia kobiety. Nimra słyszała jak nabiera powietrza w płuca do krzyku...


Marta dziarskim krokiem przemierzała osiedlowe uliczki. Tomek chciał jej
towarzyszyć, ale przekonała go, że doskonale sama da sobie radę. Zresztą co jej
się mogło stać? To nie cmentarz ani nawet park, tylko okoliczne domy. Takie same
jak jej. Agata wyjechała na parę dni do rodziny razem z rodzicami. Nadzieje
Marty na to, że pożyczy od niej zeszyty z lekcji, kiedy była ledwo przytomna,
spełzły na niczym. Droga powrotna okazała się dłuższa niż zwykle, bo Marta
zajęta własnymi myślami, nie patrzyła za bardzo, gdzie idzie. W rezultacie
okazało się, że wybiera alejki, które raczej ją oddalały od własnego domu, niż
przybliżały.
Jej wzrok padł na tabliczkę z nazwą ulicy na jednym z domów. Brzmiało znajomo...
Nagle ciszę nocną rozdarł krzyk. Marta poczuła jak cierpnie jej skóra na karku.
Nie z powodu samego krzyku, ale tego w jaki sposób zamilkł...
Pa
Lilah

</LILAH>

<IMPALER>
Mniej więcej w połowie ulicy Marta dostrzegła trzech mężczyzn stojących
naprzeciwko kremowego bliźniaka. Może nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie
ich zachowanie. W ich postawie wyraźnie widoczne było wyczekiwanie i
niecierpliwość. Pogromczyni przezwyciężyła chęć rzucenia się biegiem w kierunku
źródła krzyku, nauki Obserwatora zaczęły najwyraźniej przynosić efekty.

Przekradając się z dala od plam bladego światła ulicznych latarni ostrożnie
zbliżała się do grupki. Gdy była już nieopodal jeden z mężczyzn zapalił
papierosa. Na krótką chwilę płomień zapałki oświetlił jego twarz. To Marcie
wystarczyło, tej upiornej, demonicznej maski nie pomyliłaby z niczym innym na
świecie.

Wampiry.

Sprawdziła wewnętrzną kieszeń kurtki. Kołek, który za radą Tomka nosiła ciągle
przy sobie, tkwił na swoim miejscu. Skradała się dalej. Jakimś cudem udało jej
się pozostać niezauważoną. Najwyraźniej wampiry bardziej zainteresowane były tym
co dzieje się w domu, niż na ulicy. Marta chwyciła stojący przy krawężniku
metalowy kosz na śmieci i gwizdnęła lekko. Trzy wampiry jak na komendę obróciły
się w jej stronę. Młoda Pogromczyni rąbnęła koszem w głowę stojącego najbliżej.
Zaatakowany zawirował wokół własnej osi i poleciał na ziemię.

- Cześć - przywitała się Marta i cisnęła pojemnikiem w następnego krwiopijcę.

Wampir bez trudu odtrącił pocisk i zaatakował. Skoczył na dziewczynę z
wyprostowaną nogą celującą w jej brzuch. Zaskoczona gwałtownością ataku ledwie
uniknęła ciosu. Wampir wylądował obok niej i nie zostawiając jej wiele czasu na
reakcję uderzył łokciem, po czym obracając się wyprowadził kolejne uderzenie
wierzchem zwiniętej w pięść dłoni, który to cios dosięgł celu posyłając
dziewczynę na niewielki trawnik.

- Cześć - odparł wampir, uśmiechając się okrutnie, po czym spojrzał na trzeciego
demona, wyglądającego na młodego blondyna, który opierał się o słup latarni,
uśmiechając się lekko.

- To może być interesujące - rzekł blondyn.

Drugi wampir, ten którego uderzyła koszem właśnie podnosił się z chodnika,
potrząsając głową. Kiedy dostrzegł dziewczynę warknął coś niezrozumiale i rzucił
się na nią. Przetoczyła się przez głowę, stanęła na nogi i stawiła czoła
atakującemu. Jego wściekłość częściowo działała na jej korzyść. Ciosy były
chaotyczne i nieskoordynowane, ale nie poprawiało to specjalnie jej położenia.
Uderzenia były błyskawiczne, następowały jeden po drugim, a każdy zadawany był z
miażdżącą siłą. Osłaniając się, blokując i unikając cofała się pod gradem
ciosów, aż plecami oparła się o ścianę bliźniaka. Napastnik widząc, że jego
ofiara nie ma już gdzie uciekać wyprowadził wykop skierowany w jej klatkę
piersiową. Uskoczyła, a obuta w solidny, wojskowy trep noga wbiła sie z impetem
w ceglaną ścianę. Marta oczami wyobraźni zobaczyła efekt, jaki ten cios wywarłby
na jej ciele.

Ta myśl jakby dodała jej mocy.

Zwinęła dłoń w pięść i skupiając wszystkie siły uderzyła w wampirzą maskę twarzy
przeciwnika, który zatoczył się do tyłu wyrywając z dziury w ścianie nogę wraz z
kilkoma cegłami. Marta chwyciła jedną z nich i grzmotnęła nią wampira po głowie.
Posypał się czerwony gruz, a wampir ponownie wylądował na ziemi.

Nagle poczuła, że ktoś unosi ją z ziemi, wysoko nad głowę i bezpardonowo rzuca
wprost w zaparkowanego przy krawężniku poloneza. Odbiła się od drzwi i
wylądowała na chodniku. Uderzenie było boleśniejsze, niż sobie wyobrażała. Na
szczęście w samochodzie nie było alarmu, który zwróciłby uwagę właściciela.
Wampir skoczył, bez trudu pokonując dzielące ich kilka metrów i wystawił kolano,
by lądując zmiażdżyć jej czaszkę. Przetoczyła się w bok unikając pewnej śmierci.
Kiedy wampir podniósł się z przyklęku miejsce jego lądowania znaczył popękany
krater w betonowej płycie.

Ku zdumieniu lekko oszołomionej jeszcze Marty demon nie zaatakował od razu tylko
wyprostował się z uśmiechem i kilkakrotnie podskoczył sprężyście. Gestem dał jej
do zrozumienia, że może wstać. Skwapliwie skorzystała z możliwości i przybrawszy
pozycję do walki oczekiwała natarcia. Wampir przestał podskakiwać, a zamiast
tego zaczął obchodzić ją dookoła, więc dziewczyna, by mieć go cały czas na oku,
kręciła się razem z nim.

Nagle, w połowie drugiego okrążenia, zaatakował jak bokser, prawym prostym
mierząc w jej głowę. Sparowała uderzenie lewym przedramieniem. Następny atak
nastąpił z tego samego kierunku i ponownie Marta zasłoniła się lewą ręką.

Wampir trzeci raz wyrzucił przed siebie prawą pięść, ale kiedy Pogromca ponownie
wystawiła blok nieoczekiwanie uderzył ją lewą pięścią prosto w pierś. Marta
poczuła się, jakby walnęła ją ciężarówka. Przed jej oczami pojawiły się białe
plamki, a płuca gwałtownie domagały się nowej dostawy brutalnie usuniętego z
nich powietrza. Próbując złapać oddech zgięła się w pół z szeroko otwartymi
ustami. Kątem oka zauważyła, że wampir ponownie krąży wokół niej. Wtedy do niej
dotarło: bawił się nią, jak kot świeżo złapaną myszą.

Pozbierawszy się do kupy wyprostowała się, próbując ukryć grymas bólu na twarzy.
Jej napastnik uśmiechnął się w odpowiedzi i kiwnął jej głową. Zacisnęła pięści i
skoczyła na nieumarłego, jednak ten odsunął się na bok, złapał ją za ramiona i
wbił kolano w jej żołądek. Ból był nie do zniesienia. Marta chwyciła się za
brzuch i opadła na kolana. Gdy po chwili zdołała podnieść głowę na swego oprawcę
stwierdziła, że ten w dalszym ciągu stoi nad nią i uśmiecha się idiotycznie.
Najwyraźniej dobrze się bawił.

- Zaraz popsuję ci humor - syknęła przez zaciśnięte zęby Marta, podnosząc się na
nogi.

Wtedy coś przyszło jej do głowy. Rozluźniła się i uśmiechnęła szeroko. Jeszcze
raz odetchnęła głęboko i spokojnie podeszła do wampira. Stanęła tuż przed nim,
spojrzała w tą jego bezczelną mordę i nieoczekiwanie, nie przestając się przy
tym uśmiechać, z rozmachem kopnęła go w krocze. Uśmiech na twarzy demona zbladł,
a on sam z jękiem osunął się na kolana.

- Obiecałam - stwierdziła wyciągając z kieszeni kołek.

Gdy uniosła broń by zadać cios coś gwałtownie zmiotło ją z chodnika na asfalt.
Turlała się po czarnej, dziurawej nawierzchni próbując strząsnąć uczepionego jej
pleców wampira, który przed chwilą otrząsnął się po uderzeniu cegłą. Z
zadowoleniem stwiedziła, że kołek wciąż tkwi w jej dłoni.

Wściekle uderzyła tyłem głowy w twarz wampira. Ciągłe bicie po głowie
najwyraźniej odniosło skutek, gdyż uścisk zelżał. Marta wyzwoliła się z uchwytu,
odtoczyła na bok, przyklęknęła i z całej siły wsadziła drzewce w serce demona.
Wampir zdążył jeszcze chwycić nadgarstek jej zaciśniętej na kołku dłoni, po czym
rozpadł się w proch.

Nie zwracając uwagi na blondyna, Pogromczyni skierowała się ku drugiemu
wampirowi, który wciąż trzymając się za krocze nienawistnie patrzył na nią spode
łba.

- Zapłacisz mi za to, dziwko - warknął.

- Obiecanki-cacanki - wzruszyła ramionami.

Zamachnęła się do ostatniego ciosu, ale w połowie ruchu wampir nagle odzyskał
siły i chwycił nadgarstek dłoni trzymającej kołek. Błyskawicznym ruchem
wyprostował się, a jego druga dłoń zacisnęła się na gardle Pogromczyni. Uchwyt
na nadgarstku wzmógł się, zmuszając ją do wypuszczeniu kołka, który z klekotem
potoczył się po chodniku.

- Chcesz grać ostro? - cedził słowa akcentując każde z osobna. - No to zagrajmy
ostro.

Po tych słowach rzucił ją prosto w poloneza, z którym zapoznała się już
wcześniej. Hartowane szkło rozprysło się na miliony kawałków, gdy dziewczyna
uderzyła w przednią szybę samochodu. Wampir był tuż obok. Chwycił jej lewą nogę
i wywlókł ją z zasypanego szklanymi odłamkami wnętrza na maskę. Gdy była już na
zewnątrz złapał ją za klapy kurtki, podniósł nieco i trzasnął pięścią prosto w
twarz. Marta poczuła cierpką ciecz napływającą do ust. Następne uderzenie. Głowa
dziewczyny odskoczyła do tyłu, jakby ta była szmacianą lalką. Na skraju utraty
przytomności stoczyła się bezwładnie z maski i znieruchomiała obok samochodu.
Nieumarły spojrzał na nią i z namysłem kopnął ją w brzuch. Dziewczyna zwinęła
się w pół.

Całe jej ciało było jednym wielkim źródłem bólu. Prawie chciała, by to już się
skończyło. Wtedy wampir przyklęknął obok niej, delikatnym ruchem odgarnął włosy
z jej twarzy i wyraźnym głosem zaczął opisywać, co zamierza z nią zrobić.

Marta zadrżała. Sama nie wiedziała, czy powodem tego była wizja, jaką roztoczył
przed nią przeciwnik, czy chłód, bijący z jego głosu.

- Możemy zrobić to boleśnie - zakończył wywód wampir, - albo bardzo boleśnie.
Pozwolę ci wybrać.

Starając się zachować resztki dumy splunęła mu w twarz.

- Cóż - odparł podnosząc się, - miałem nadzieję, że to powiesz.

Gdy zamierzył się, by kopnąć ją drugi raz, Marta, mobilizując wszystkie siły
pozostałe w jej obolałym ciele, chwyciła stopę przeciwnika i brutalnym ruchem
obróciła ją o sto osiemdziesiąt stopni. Z satysfakcją usłyszała chrzęst łamanych
kości i wrzask wampira. Nie tracąc czasu na podniesienie się, z całej siły
uderzyła w kolano drugiej nogi, które z trzaskiem wygięło się w tył. Demon
jeszcze przez chwilę próbował utrzymać się w pozycji stojącej, ale okaleczone
nogi nie były w stanie wykonać jego poleceń. Twardo runął na chodnik.

Pogromca z trudem stanęła na nogach i ruszyła w kierunku leżącego przy
krawężniku kołka. Gdy leżący na chodniku wampir chwycił ją za nogę, kopnęła go w
twarz. Podniosła broń, klęknęła przy wampirze i wbiła mu kołek w plecy.

Chmurę pyłu rozwiał nagły podmuch nocnego wiatru.

Ciężko dysząc i opierając się o kołek, dziewczyna rzuciła blond wampirowi
mordercze spojrzenie. Blondyn odepchnął się od słupa i powoli klasnął
kilakrotnie.

- Piękny pokaz - skomentował idąc w kierunku Marty. - Ciekawe, czy będziesz w
stanie go powtórzyć.

- Przekonamy się - wycedziła przez zaciśnięte z bólu zęby.

- Stój! - nakazał nowy głos.

Wampir zatrzymał się i spojrzał w kierunku źródła dźwięku. Pogromczyni nie
wahała się ani sekundy. Ostatkiem sił zamachnęła się kołkiem i cisnęła nim w
kierunku nieumarłego.

Kawałek drewna wirując pomknął w kierunku celu.

No i to na razie na tyle ode mnie.
Eddie a.k.a. Impaler

</IMPALER>

<LAO & LILAH>

Hejka
Zastosuje retrospekcje :). Najpierw podesle to, bo mi sie wczesniej napisalo (do
spolki ze znajoma, ktora twierdzi, ze nie moze sie zapisac na liste z powodu
problemow technicznych, tak wiec NJ to calkowicie jej pomysl, nie moj, zeby nie
bylo, ja dodalam tylko odrobine od siebie), a pozniej dopiero ciag dalszy
wydarzen pod blizniakiem...


Telefon dopadł ją w trakcie zebrania. Prowadzący lekko zachłysnął się, kiedy w
skupionej ciszy zaświergotał delikatny sygnał. Zamamrotała pod nosem coś co
można by uznać za przeproszenie i wyszła z sali. Dopiero na korytarzu popatrzyła
na numer. Lekko drgnął elegancki łuk prawej brwi. Oddzwoniła i wysłuchała w
skupieniu tego, co miał jej do powiedzenia człowiek po drugiej stronie linii.
Zadała kilka rzeczowych pytań. Komuś patrzącemu z boku mogłoby się wydawać , że
jest chłodna i pozbawiona emocji. Po prostu jeszcze jedna sekretarka -
profesjonalistka, w eleganckim, ale nie rzucającym się w oczy kostiumie, jakich
pełno w każdej korporacji. A w niej szalał ogień zadowolenia.  Nareszcie. To jej
szansa..
Nie wróciła już na salę, gdzie trwało zebranie rady nadzorczej spółki. Jej
myślami bez reszty zawładnęły przygotowania.
Dopiero gdy zamknęła za sobą drzwi gabinetu, zrzuciła  maskę idealnie
uporządkowanej i opanowanej kobiety interesu. Na ładnej twarzy atrakcyjnej
trzydziestoletniej blondynki odbiła się cała gama uczuć. Zaczyna się.
Włączyła komputer. Chwilę trwało nim system bezpieczeństwa umożliwił jej
wreszcie wejście do bazy danych. Jej palce z wprawą wbijały ciągi liter i cyfr,
podczas gdy wzrokiem przebiegała pojawiające się na monitorze informacje.
Przygotowania to też bardzo ważny element każdego zadania. Połączenia,  aktualna
pogoda w kraju, kurs pieniądza, najbardziej charakterystyczne zachowania i
obyczaje miejscowe. Dane z badań trwających od tamtego pamiętnego roku... Kiedy
przesłuchiwano tę Pogromczynię o dziwnym imieniu na B oraz Obserwatora, który
zawalił swoją robotę. Pozwolono mu wtedy odejść, a ona zaczęła szukać
informacji... Odrobinę ją irytowało, że musi wykonywać pracę pierwszego lepszego
asystenta, zamiast zająć się czymś, co bardziej odpowiada jej umiejętnościom.
Przecież była kimś o wiele lepszym, a jej powołaniem na pewno nie było
zajmowanie się tak przyziemnymi rzeczami jak, np. rezerwacja biletów...
Wiedziała jednak, że nikt od niej samej nie wykona lepiej tego co należało
zrobić w takich przypadkach. Ostatni raz upewniła się, że wszystkie dane zostały
zapisane, a polecenia wydane komu trzeba i gdzie trzeba. Zdawała sobie sprawę,
że nie można wszystkiego przewidzieć, ale ona pozostawiała losowi naprawdę
niewielki margines możliwości...


Godzina 8:00, następnego dnia po wydarzeniach na osiedlu...
Tomek cicho klnąc, wybiegł do zielonego jeepa. Jeśli się nie pospieszy, to
spóźni się na stację i Negocjator będzie musiał czekać. Z jednej strony cieszył
się, że nie będzie musiał zmagać się z całą historią sam, ale z drugiej odczuwał
lekki niepokój. Negocjatorzy byli owiani mgiełką tajemniczości. Było ich
niewielu. Krążyły wręcz legendy o ich szkoleniu, umiejętnościach, wiedzy i
władzy jaką dysponowali wewnątrz Rady. Pozbawieni emocji, strachu,
subiektywizmu. Potrafią odróżnić iluzję od prawdy, nie działają na nich
propozycje, kuszenie, manipulacje, nic ich nie pociąga, niczym nie można ich
zainteresować i przeciągnąć na swoją stronę... Czyste ocenianie sytuacji - jak w
szachach. Kierowanie się interesem Rady, ale bez osobistego zaangażowania... bo
w końcu oni negocjowali przeważnie nie z ludźmi..., ale z różnymi bytami, z
mieszkańcami innych wymiarów, z potworami, potrafiącymi wpływać na rozum, na to
co widzi się oczami...
Może były to tylko legendy, a może prawda... Pewne było jedynie to, że nie
zostawało się nimi dziedzicznie. Rada uważnie obserwowała wszystkich
potencjalnych kandydatów na członków organizacji i spośród nich typowała
przyszłych negocjatorów. Nie mieli też nic wspólnego z Pogromczyniami, choć ich
także poddawano specjalnemu treningowi i posiadali specyficzne umiejętności....
Cholera, czerwone! W ostatniej chwili zahamował. Wjechał jeepem na rozjeżdżony
kawałek błotnistej ziemi, który tutaj nazywano trawnikami. Normalnie, nawet
przez myśl by mu nie przeszło parkować na zieleni, ale objechał dwa razy cały
teren i nawet Policjant, spytany o parking, ze wzruszeniem ramion wskazał mu
właśnie to miejsce, jako właściwie do postoju. Co kraj to obyczaj...

Na dworzec wbiegł w momencie, kiedy znudzona zapowiadaczka nosowym głosem gęgała
do mikrofonu informacje o wjeżdżającym na peron nnnnnttty pociągu Intercity.
Psiakość czy te baby nie mogły mówić wyraźniej? Tomek nerwowym wzrokiem
przebiegł informacje wyświetlające się na tablicy z przyjazdami.
Jest! Peron piąty, a żebyż to! Najdalszy! Rzucił się do tunelu prowadzącego na
perony. Lawirując między tłumem wylewającym się z wcześniejszych peronów,
unikając trafienia torbami, walizkami i tobołami, zderzenia ze sprzedawcami
okularów przeciwsłonecznych, książek z czwartej, a nawet piątej ręki,
gitarzystki, która przy wtórze swego kompletnie rozstrojonego instrumentu
rzęziła  przepitym głosem jakiś nierozpoznawalny utwór, dobiegł do schodów
prowadzących na peron piąty. Wreszcie i sam peron.
Wyciągając szyję, zaczął się rozglądać na wszystkie strony. Który to będzie ten
Johanssdotter? Pociąg odjechał już w dalszą drogę, peron pustoszał w coraz
szybszym tempie, a on dalej nie mógł wypatrzeć tego, jak domyślał się po
nazwisku, Skandynawa. W końcu na peronie pozostali tylko miejscowi pijaczkowie,
on...
- Pardon...
Usłyszał za plecami. Kiedy się odwrócił, zobaczył wysoką, elegancką, ładną...
kobietę.
Blondynka obdarzyła go ciepłym spojrzeniem jasnych oczu i skierowała się w jego
stronę - ależ się rusza - przemknęło przez głowę Tomka.
- Are You Thomas? The Watcher? - spytała z nienagannym brytyjskim akcentem.
- Yes. Can I help you?
- My name is Nadine. - wyciągnęła dłoń w jego stronę. Uścisnął ją odruchowo i
dopiero potem  zdał sobie sprawę, że może należało ją w nią ucałować... Kobieta
jednak zaraz ją zabrała. Zapadła cisza. Tomek coraz bardziej zaczynał się
denerwować. Gdzie ten Negocjator? Nie wiedział czy powinien zadać pierwszy
pytanie, czy cierpliwie czekać, aż Nadine sama wyjaśni powód nieobecności jej
przełożonego. Kobieta zauważyła jego ukradkowe spojrzenia rzucane gdzieś w
przestrzeń za jej plecami. Odwróciła lekko głowę, sprawdzając czy rzeczywiście
coś się tam dzieje godnego uwagi. Ale jedyne co zobaczyła to stadko brudnych
gołębi kłębiących się wokół jakieś bliżej nieokreślonej mazi na asfalcie peronu.
- Are we waiting for something? - spytała.
-  I think so... I'm waiting for Doctor Johanssdotter. I mean your boss... What
happened to him? - Tomek wykorzystał nadarzającą się okazję, żeby spytać
wreszcie co się stało.
Nadine uniosła pytająco brew - Mojego szefa?
- Negocjatora Rady. Otrzymałem polecenie odebrania go dzisiaj z tego peronu.
Pani jako jego asystentka, zapewne może mi wyjaśnić co jest przyczyną jego
spóźnienia? Zapewne zatrzymało go jakieś ważne zadanie w innym kraju?
Kąciki ust kobiety drgnęły. - To ja jestem osobą, na którą czekasz Thomasie.
Tomka lekko zatkało. Wpatrywał się osłupiały w stojącą przed nim blond
seksbombę.
- Pani to doktor Johanssdotter?
Skinęła głową.
- Doktor psychologii korporacyjnej? - upewnił się. Więc ten mityczny, owiany
tajemnicą negocjator to babka, w dodatku taka pod trzydziestkę?! W dodatku
taka... ładna?
- Czy coś się stało? - spytała, przypatrując mu się uważnie.
- Po prostu spodziewałem się...
- Mężczyzny? - weszła mu w słowo. - Czy to, że jestem kobietą to jakiś problem
dla ciebie Obserwatorze Thomasie? - wbrew jej nazwisku, w jej głosie w
najmniejszym stopniu nie dawało się usłyszeć akcentu ludów dalekiej północy. Jej
angielski był perfekcyjny i pewnie nie tylko w tym taka była.
- Tak. To znaczy nie... - Tomek zająknął się. - Proszę wybaczyć. To nie tak...
po prostu - nie wiem czemu - nastawiłem się, że to będzie Pan doktor, a nie Pani
doktor, że kiedy zobaczyłem Panią... doktor, odruchowo pomyślałem, że mam do
czynienia z podwładną... eee albo z córką Pana doktora... - Obserwator plątał
się coraz bardziej. - Oczywiście, to, że Pani jest kobietą, to żaden problem. To
się zdarza... - mało się nie udławił, kiedy dotarło do niego co powiedział. Gafa
za gafą. Ten szowinistyczny kraj chyba rzuca mu się na mózg. - O przepraszam.
Chodziło mi o to, że przecież w Radzie są kobiety, to normalne. W końcu
Pogromczynie to kobiety... Sam powinien najlepiej wiedzieć, że tak właśnie
jest... - umilkł, uśmiechając się nerwowo. Spocił się jak szara mysz pod jej
spojrzeniem. Ten Negocjator zaraz go tu utłucze. Znaczy się Negocjatorka -
poprawił się szybko w myślach.
- Rozumiem. - odparła obojętnie, a jemu aż ciarki przeszły po plecach. - Możemy
już iść? - i nie czekając na niego, ruszyła w stronę schodów.
Najwyraźniej jej feminizm nie obejmował równouprawnienia kobiet i mężczyzn,
jeżeli chodziło o dźwiganie ciężarów, tzn. bagaży. Tomek tłumiąc stęknięcie,
podźwignął z ziemi dwie, sporych rozmiarów skórzane walizki, bo na zawodowego i
uczciwego tragarza nie miał co liczyć w tym kraju, i udał się pospiesznie za
Nadine.
Wrzucił bagaże na tył jeepa. Już miał wsiąść do samochodu, kiedy zauważył, że
kobieta spogląda na niego wyczekująco. Znów nawymyślał sobie w duchu i czym
prędzej podbiegł i otworzył przed nią szarmancko drzwi do jego obdrapanego
wehikułu. Poczekał, aż zapnie pasy i zaczął wyjeżdżać tyłem na ulicę.
- W którym hotelu ma Pani rezerwację? - spytał, w ostatniej chwili rezygnując z
włączenia się do ruchu przed maluchem, który dawał znać migaczem, że będzie
skręcać w lewo. Okazało się, że trafnie ocenił sytuację, kierowca samochodu,
nawet nie zwalniając przeleciał obok jeepa z ciągle mrygajacym światełkiem. Z
każdym dniem Tomek nabierał coraz większej wprawy w intuicyjnym poruszaniu się
po drogach, z pominięciem przepisów ruchu, co tutaj okazało się swojego rodzaju
tradycją. W dodatku pozwalało mu to utrzymać na wysokim poziomie refleks, tak
przecież niezbędny w pracy Obserwatora.
- W żadnym. Zamieszkam razem z tobą. Nie widzę potrzeby narażania Rady na
dodatkowe koszty, w momencie, kiedy posiada w tym mieście cały budynek.
Tym razem to inni kierowcy mieli okazję wykazać się doskonałym refleksem, kiedy
Tomek z wrażenia wdepnął w hamulec. Byli naprawdę dobrzy - żaden nawet go nie
drasnął, a przecież ich pojazdy spokojnie miały przekroczoną 80 na licznikach.
Nawet nie spróbował zareagować na parę niewybrednych wyzwisk, które dobiegły go
z wnętrza srebrnej Toyoty, prowadzonej przez jakiegoś nieogolonego biznesmena w
błękitnej, lekko zapoconej koszuli, gadającego równocześnie przez komórkę.
- Oczywiście. - zdołał z siebie wydusić Obserwator. Przez jego spanikowany mózg
przeleciała jeszcze jedna rozpaczliwa myśl - ta lasencja ma zamieszkać u mnie...
Marta się wścieknie.....
Pa
Lao i Lilah
<LAO & LILAH>

// ----------------------------------------------------------------------------------------------------
// generated by RMK 06.06.2004, 17:52 (from buffy-pl by Lilah)
// ----------------------------------------------------------------------------------------------------

~Ender's SMG~*~BuffyPedia~
"Buffy The Vampire Slayer" TM and © (or copyright) Fox and its related entities. All rights reserved. This web site, its operators and any content on this site relating to "Buffy The Vampire Slayer" are not authorized by Fox.