![]() Opowiadanie to jest wynikiem kolektywnej pracy członków listy buffy-pl. Na poczatek regulamin: // ------------- POLSKA POGROMCZYNI v1.1 ------------ // START: 5.10.2003, 15:18 // -------------------------------------------------- // Autorzy: // wielu ;-) // -------------------------------------------------- // Opowiadanie listowe buffy-pl // -------------------------------------------------- // Prowadzacy i nadzorca: RMK // -------------------------------------------------- // Regulamin: // 1) Dopisujemy po 5-10 zdan, nie wiecej. /usuniety :-)/ // 2) Jezeli dwie osoby dopisza sie w tym samym momencie to obowiazuje // to co napisala pierwsza osoba [liczy sie czas pojawienia przesylki // na liscie] // 3) Prawo do skreslen i poprawek mam tylko ja // 4) Dolaczajac do opowiadania zgadzacie sie na opublikowanie go w // BuffyPedii // 5) Autor moze zastrzec prawo do prowadzenia postaci. Prawo to // zdjete moze zostac zdjete przez autora lub mnie. Autor musi uwazac // by swoja postacia nie utrudniac pisania reszcie autorw. // 6) Wszystko czego nie reguluje ten regulamin zalezy od mojego // widzimisie ;-) // -------------------------------------------------- // Miejsca publikacji: // buffy-pl oraz ewentualna strona buffy-pl // BuffyPedia // [jezeli chcesz umiescic opowiadanie na stronie kontaktuj sie z // rmk@spec.stopklatka.pl] // -------------------------------------------------- [przyp Lilah: pkt 5 jak na razie dotyczy mojej Nimry, poki sie RMKa nie odwidzi :)] <RMK START> Gdzieś w Polsce Noc była niespokojna. Za oknem szalała burza, ale ona od maleńkości nie bała się burzy więc tylko przykryła głowę kołdrą i odwróciła sie od okna. Synndale, po ostatecznej rozgrywce - Buffy co Ty właściwie zrobiłaś? - spytała niepewnym głosem Willow - Nic odparła zapytana no może nie nic..... - przerwała po prostu od teraz każda potencjalna pogromczyni ma takie same moce jak ja...... Gdzieś w Polsce Obudziła się. Coś wyrwało ją ze snu. "Może to tylko odgłosy burzy?" Odwróciła się na drugi bok. Nie mogła jednak ponownie zasnąć. Sięgneła na oślep po szklankę stojąca przy łóżku, potrąciła ją a szklanka rozpoczęła wędrówkę po drodze wskazanej jej przez grawitacje.... Gwałtownie się obróciła. Jej zmysły pracowały na pełnych obrotach. Wiedziała dokładnie co ma zrobić. Szybkim ruchem odwróciła się w kierunku spadającej szklanki. Jednym rzutem oka oceniała w półmroku jej prędkość i położenie. Wiedziała co zrobić. Czuła to. Gwałtownie wyciągnęła lewą rękę i złapała szklankę tuż przed upadkiem....... "Nieżle" pomyślała oszołomiona. Nawet kropelka się nie wylała Zbliżyła szklankę do ust i upiła kilka łyków. Czuła, że jej serce znowu pracuje równo i spokojnie. Anglia, Londyn, tymczasowa siedziba Rady Obserwatorów - Szanowni Zgromadzeni. Jak zapewne wszyscy wiecie Pogromca pokonał wroga, jednak by to uczynić musiała swoją moc przekazać wszystkim potencjalnym pogromcą. - przerwał i popatrzył po zgromadzonych wiecie co to znaczy. Profesor McDowell przedstawi wam sytuacje. Prowadzący zebranie usiadł, a siedzący po jego prawej dłoni starszy mężczyzna podniósł się. Potoczył wzrokiem po zgromadzonych przy stole. Niewielu przetrwało rzeź zorganizowaną przez wroga. On przy swoich 55 latach był najstarszym wśród zgromadzonych. Przyglądał się młodym twarzą zgromadzonym przy stole. To wszystko były dzieci poprzednich członków rady. Najstarsze z nich nie miało jeszcze trzydziestki. Popatrzał pod scianę gdzie zwykle miejsca zajmowali młodsi członkowie rady. Jego wzrok spoczął na grupie 13-14 latków którzy w skupieniu przyglądali się zgromadzeniu. Otrząsnął się i zaczął: - Jak wiecie wampiry i demony istnieją. Każde z was wie o tym i miało z nimi do czynienia. Na pewno nieraz zadawaliście sobie pytanie czemu zwykli ludzie nie mają z nimi takich problemów jak my. Czemu rządy nie tworzą oddziałów do walki z siłami ciemności. Odpowiedź jest prosta. Ludzie na drodze ewolucji nabyli prostego mechanizmu obronnego, po prostu podświadomie wyczuwają miejsca gdzie mają miejsce zjawiska nadnaturalne. Wyczuwają je i unikają ich. My też mamy tą cechę, ale umiemy ją wykorzystywać do świadomych działań. - przerwał na chwilę by znowu podjąć Ale inaczej sprawy mają się z Pogromcami. One mają naturalna tendencję do szukania wampirów i innych demonów, dodatkowo z tego co udało nam się zauważyć istoty takie jak wampiry i ich pobratymcy są w jakiś sposób przyciągane do Pogromców. A to oznacza kłopoty znów przerwał. Po pełnej napięcia chwili znowu się odezwał Poprzedni Pogromca pozwolił wszystkim potencjalnym Pogromcą na przyjęcie swojej mocy. To oznacza, że każda z nich stała się teraz potencjalnym obiektem ataku dla wampirów. Każda z nich działa na nie jak magnes. Niestety praktycznie żadna z nich nie ma wiedzy jak walczyć z wampirami. Są szybkie, są zwinne, potrafią walczyć, ale nie wiedzą o tym. A to oznacza kłopoty. Każda z nich zamieniona w wampira stanie się bardzo potężna. Każda z nich może stać się zaczątkiem naszej zguby- znowu przerwał, a jego słowa zawisły w powietrzu.. - Dlatego musimy je znaleźć, każda z nich musi mieć swojego obserwatora. W dawniejszych czasach żadne z was nie otrzymałoby tak ważnej misji przed ukończeniem 20 roku życia, ale teraz musimy ryzykować. Każde z was uda się do swojego kraju i otrzyma tam odpowiednie dyrektywy. Udajcie się teraz do Bram i wracajcie do siebie. Powodzenia. </RMK> <TECHNOPAGAN START> Gdzies w Polsce, rano. [oki, chce wprowadzic imie, wiem, ze to bedize samolubne i w ogole, ale tego nie da sie napisac bez imienia ;)] - Marta! Marta... sniadanie! - dobiegł kobiecy głos z kuchni - Taa... mhm. - dziewczyna odwrocila sie na drugi bok i zakryla glowe koldra. Po chwili postanowila jednak podniesc sie z lozka i ciezkim krokiem udala sie do lazienki. 20 minut pozniej, kuchnia tego samego domu. Mloda dziewczyna z luzno zwiazanymi w kucyk rudymi wlosami wbiegla do kuchni, rzucajac plecak i teczke z rysunkami na podloge. - Juz jestem. - krzyknela i zlapala za pierwsza z brzegu kanapke. - Kochanie, czy nie wydaje ci sie, ze nasza corka poprowadzila juz do perfekcji poranne blokowanie lazienki? - spytal retorycznie ojciec i szybkim krokiem udal sie w strone upragnionej oazy spokoju. W tym czasie matka Marty mocowal sie ze sloikiem drzemu truskawkowego. - Tomasz, wyjdz juz z tej lazienki i pomoz mi z tym nieszczesnym sloikiem. - Czekaj, moze ja spobuje. - zaoferwala corka. Dziewczyna energicznie zlapala za nakrywke scisnela ja i w momencie, kiedy jej ojciec wlasnie otwieral drzwi od lazienki, Marta otworzyla niesforny dzem. Zakretka, ktora miala w reku zgiela sie w pol i z impetem uderzyla w drzwi od lazienki tuz kolo glowy jej ojca, kawalki farby opadly na podloge. - Marta, czys ty oszalala? - jej ojciec wlepil w nia przerazone oczy. - P-przepraszam - wyjakala Marta - ja tylko- - Jakbys nie gramolil sie tak bardzo, to nic by sie nie stalo - skwitowala sytuacje matka - poza tym teraz robia fatalne zamkniecia w tych sloikach. - T-to ja juz moze pojde, bo sie spoznie. - rzucila wybiegajac z domu Marta. Ojciec podniosl zgieta w pol zakretke, spojrzal na nia, przymierzyl sie do jej odgiecia, jednak metal ani drgnal. - Taa, fatalne robia te nakretki - mruknal do siebie. </TECHNOPAGAN> <OLENKA W. START> Marta (a wlasnie-dlaczego Marta?) tymczasem wybiegla przed dom i popedzila w strone parku znajdujacego sie kilka przecznic dalej.Biegla bardzo szybko.Szybciej niz kiedykolwiek wczesniej. Dopadla najblizszej lawki.Usiadla.Jej serce szybko zaczelo bic spokojnym,rownym rytmem.Za szybko. "Co sie dzieje,co sie ze mna dzieje?"Marta nerwowo rozgladala sie w poszukiwaniu odpowiedzi.Chwycila porecz lawki-bez trudu wygiela ja w luk(no dobra-wiem,ze to troche niezgrabnie brzmi,ale jak mozna wygiac porecz?).Na ulamek sekundy w jej oczach zagoscilo przerazenie.Zaraz potem jednak usmiechnela sie do siebie."Ciekawe co jeszcze potrafie?"Lecz stan zadowolenia nie trwal dlugo.Pojawily sie setki pytan."Dlaczego?","Po co?","Czemu ja?"...Zaczela sie bac.Zaczela wyczowac jakies nieokreslone zagrozenie,zimny dreszcz przebiegl jej wzdluz kregoslupa...Zerwala sie z lawki.Urodzilo sie w niej desperackie pragnienie,by uczynic ten dzien zwyczajnym,podobnym do setki wczesniejszych.Nie widzac innego wyjscia zaczela isc w strone szkoly. (wiem,wiem-fragment o niczym-na przyszlosc obiecuje poprawe ;) </OLENKA W.> <TECHNOPAGAN START> [Marta, bo tak mam na drugie imie, poza tym zrobilam test i to bylo jedno z niewielu imion, ktore wykrzyczane brzmi dobrze ;)] Anglia, Londyn, tymczasowa siedziba Rady Obserwatorów ...nagle do pomieszczenia wpadl zdyszany mezczyzna. - Z-zn- - stara sie zlapac oddech - Dajcie mu szklanke wody - oznajmil profesor McDowell Mezczyzna wypil lapczywie plyn i wydusil z siebie nowiny. - Znalezlismy jeszcze jedna, najpierw sadizlismy, ze to jakies nowe zrodlo demonicznej energii, nasze pomiary wskazywaly, ze to cos podobnego do zjawiska, ktore obserowalismy w 1764 na obszarze obecnej Rumunii- - Do rzeczy, chlopcze - przerwal mu profesor - Znalezlismy jeszcze jedna pogromczynie. Ale jej energia i jej aura sa zdecydowanie inne od pozostalych, nasze medium nie moglo jej zlokalizowac, ale w koncu sie udalo, jest w Polsce. Po szali przeszedl pomruk zdziwienia. - Musimy natychmiast poslac tam obserwatora - zadecydowal McDowell - John, czy mamy kogos w Polsce? - Nie, panie McDowell. Ale jeden ze szkolonych wlasnie watcherow jest z Polski. - Mowisz o Tom'ie? [Tomku ma sie rozumiec ;)]- upewnil sie profesor - Tak, sir - potwierdzil John - ale on jest za mlody, szkolimy go dopiero od dwoch lat, nie ma wystarzajacej wiedzy, ani- - Nie zrzedz John, tylko zarezerwuj nam bilety na samolot. </TECHNOPAGAN> <OLENKA W.> [hmmm....chyba wiem,jaki jest Twoj plan technopagan ;)] a tymczasem w Polsce Marta zblizala sie do budynku szkoly.Dziedziniec jak zwykle o tej porze (8:05) pelen byl postaci sunacych niespiesznie ku glownemu wejsciu.Dziewczyna zawachala sie przez moment,po czym szybkim krokiem pokonala odleglosc dzielaca ja od drzwi."A jesli cos zauwaza?,A jesli znow cos powyginam albo polamie?A jesli..." -Maaaartaaaa!-z zamyslenia wyrwal ja znajomy glos najleprzej przyjaciolki-Jak dobrze ze jestes,no bo pamietasz, mamy ta klasowke z geometrii,a ja sie balam,ze nie przyjdziesz a wiesz ze ja nic nie umiem...i ze...Marta! Hello! Mowi sie! Dobrze sie czujesz? -Tak,swietnie,tylko...yyy... sie nie wyspalam i...no...ten...cos mi sie snilo...i...jeszcze rano...sloik z dzemem..i...lawka...i.... -Dobra,niewazne i tak juz jest po dzwonku,wiec musimy szybko...nie,wiesz co?pojdziemy do tej cukierni naprzeciwko i wszystko mi spokojnie opowiesz-stwierdzila z naglym entuzjazmem Ania[ok,dopuszczalne sa protesty w zakresie imienia przyjaciolki Marty ;)] -A matematyka...-probowala wtracic Marta,ale przyjaciolka juz ciagnela ja w strone wyjscia. Piec minut pozniej siedzialy juz przy stoliku w cukierni popijajac ulubiony coctail bananowy -No wiec co sie wlasciwie stalo?-zapytala z przejeciem Anka Marta nagle doznala dziwnego uczucia.Cos w srodku mowilo jej,ze nie powinna nic mowic,ze wydarzenia dzisiejszego poranka powinny pozostac tajemnica nawet przed najleprza przyjaciolka.z drugiej strony jednak bardzo chciala podzielic sie z kims swoimi obawami.Po chwili wiec zaczela: -Wiec dzis rano,a wlasciwie juz w nocy... [I tu mi wena padla-so please help! :)] </OLENKA W.> <ANA_JOHNS> -Więc dziś rano, a właściwie już w nocy doznałam takiego dziwnego uczucia. Rozbudziłam sie nagle, a że padało pomyslałam, że obudził mnie hałas, ale to było co innego. Byłam jakaś taka ... zdezorientowana i sięgając po szklankę z wodą strąciłam ją ... - Ojej, no to rzeczywiście niesamowite - powiedziała ironicznie rozmówczyni Marty. - "Niesamowite" to sie dopiero zacznie, jeśli darujesz sobie choć na 5 sekund takie wstawki - Marta pouczyła przyjaciółkę. - No więc wracając do szklanki, to wyobraź sobie Anka ... Polska Pogromczyni poczuła na sobie karcący swojej towarzyszki. - Przepraszam, zapomniałam- wyszeptała. - Na przyszłość jednak pamiętaj. Już mi sie znudziło to, że wszyscy mowią na mnie "Anka"; to przezwisko z dzieciństwa. Poza tym Bartek też tak do mnie mówił ... - zawiesiła głos - nie chce pamiętać niczego, co jest z nim związane, więc błagam mówi mi poprostu po imieniu. - Dobrze, sorry Agata. - przytaknęła Marta - OK, więc ta szklanka zaczęła spadać na ziemię, ale ja zdołałam ją złapać. I nie rozlało się ani kropli ! Agata rozszerzyła oczy - Słucham?! To rzeczywiście niesamowite. Mów dalej!- ponagliła przyjaciółkę Tak więc rudowłosa Pogromczyni, która posiadała niewielką ilość ledwowidocznych, ale za to urzekających piegów na nosku i pod oczami, opowiedziała o tym jak prawie zmiażdżyła zakrętkę od słoika, a potem o tym, jak dopuściła się dewastacji mienia publicznego, tzn zniszczenia poręczy ławki. Agata przez chwilę siedziała w milczeniu, po czym zawyrokowała : - Nie wiem dlaczego nagle i skąd masz taką siłę, ale pomyśl ile ci to daje możliwości ! - Nie bardzo rozumiem ? - zdziwiła się Marta - Sama pomyśl : jesteś silna i możesz pobić każdą dziewczynę, która zacznie startować do twojego lubego. - Agata uśmiechnęła się przebiegle - Hmm ... - zaczęła rudowłosa dziewczyna - ale on nie daje mi powodów do zazdrości, a poza tym w ciągu tych dwóch lat jak jesteśmy razem, wszystkie "kandydatki do jego ręki" sam zbywał - na twarzy Marty pojawił się uśmiech - No, racja, ale wiesz nigdy nie zaszkodzi trochę ... - Agata przerwała, a jej wzrok skupił się na wejściu do cukierni - Cześć Krzysiek !! - powiedziała głośniej, po czym ściszyła głos i zwróciła sie do przyjaciólki - O wilku mowa, girlfiend ... Marta odwróciła się i zobaczyła swojego chłopaka zbliżającego się do stolika, przy którym siedziała z Agatą. - Hej, skarbie! - zaczęła Marta, ale napotkała karcące spojrzenie Krzyśka, więc zamilkła - Dlaczego opuściłaś lekcje ? Znowu ! - podkreślił chłopak Marta zaczęła się troszkę motać i Agata postanowiła uratować sytuację : - Krzysiu, bez nerwów! Wiesz, że nie zrobiłaby tego bez powodu. - Blondyna, ty się nawet nie odzywaj. Jak Marta spada z lekcji, to zawsze z tobą .. - Co ty sugerujesz ?! - oburzyła sie Agata - Krzysztof !- powiedziała twardo Marta - Nic, sorry. Trochę się zdenerwowałem kiedy nie zobaczyłem cię na palarni, po pierwszej lekcji. Chciałem poprostu pogadać..- chłopak przykucnął przy krześle swojej rudowłosej wybranki - no i stęskniłem się za tobą - powiedział całując ją w policzek. Tymczasem w Anglii ... - Tak, panie McDowell ? - powiedział Tom wchodząc do sali,w której odbywało się posiedzenie Rady. - Odnaleźliśmy jedną z Pogromczyń. W Polsce, Tom. Wiem, że twoje szkolenie trwa dopiero 2 lata, ale chyba sam rozumiesz, ze w zaistniałej sytuacji ... - Oczywiscie, proszę pana. Już idę sie pakować. - Dobrze, twój samolot wylatuje za 1,5 godziny. Pożegnaj się z przyjaciółmi, bo raczej nie zobaczycie się za szybko. - Wiem. Ale to misja się liczy.... [ OK, mam nadzieję, że nie wkurzyliście się moją wizją, bo ja uważam, że to tylko urozmaica opowiadanie i daje większe pole do działania!! ;-)] </ANA_JOHNS> <TECHNOPAGAN> Jakis czas pozniej, Marta idzie pustym korytarzem. "A niech to, nie udalo mi sie zlapac Agaty, to ze umawia sie z tym gothem, ktory wlasnie przeniosl sie do naszej szkoly, jak on ma... Kordian? Korek? a, Kondar. No wlasnie, to nie oznacza, ze od razu musi mnie olewac. Mam nadzieje, ze nie przefarbuje sobie wlosow na czarno, albo cos gorszego. Byle bym tylko nie wpadla na Krzyska... nie chce sie z nim widziec, nie teraz" W Marcie znowu pojawily sie watpliwosci, "przed Agata gram taka wielce zakochana, a ja... Boze, przeciez ja prawie nic nie mam do Krzyska! A on jest tak beznadziejnie we mnie wpatrzony..." Marcie udalo wymknac sie ze szkoly niepostrzezenie, udala sie na dlugi spacer do parku, usiadla nad brzegiem malego sztucznego jeziorka i zaczela rzucac kamykami do wody, nagle jeden z nich wymsknal jej sie z reki i trafil w Bogu ducha winna kaczke ktora z krzykiem poderwala sie do lotu. Marta z przerazenie spojrzala na swoje dlonie "o co w tym wszystkim chodzi, co ja takiego zrobilam, ze spotykaja mnie same beznadziejne rzeczy?" Zanim Marta zdazyla sie zorintowac na dworze zapanowal juz polmrok. Dziewczyna spojrzala w niebo " A niech to, mama dostanie szalu, juz dawno mialam wrocic" Ruszyla szybkim krokiem przed siebie, na pustej uliczce minela mlodego wysokiego bruneta w czarnym plaszczu, nie zwrocila jednak na niego wiekszej uwagi, skrecila w boczna alejke i przyspieszyla kroku. Nie wiedziala, ze mijany mezczyzna nie byl jedyna osoba, ktora spotka tego wieczoru... z krzakow obserwowala ja para zoltych oczu. Tymczasem niedaleko w parku. - Tom, slyszysz mnie? - dobiegal glos z telefonu. - Tak. - odpowiedzial wysoki brunet w czarnym plaszczu. - Wlasnie ja minales. - Co? - Tomek zatrzymal sie na srodku alejki. - Wlasnie minales nasz cel, oddala sie od ciebie szybko. - w telefonie slychac bylo coraz glosniejsze szumy. - Zrozumiales? To byla wybrana. - Nie sadzilem, ze bedzie taka- zaczal Tomek - Kieruje sie na - rozmowe zaklocily kolejne szumy- Zrozumiales? Polnocny-zachod. Polaczenie zostalo przerwane. Brunet szybkim krokiem ruszyl w strone w ktora udala sie Marta. "Nie jestescie tam sami" - tego zdania nie zdazyl juz uslyszec. </TECHNOPAGAN> <BARTEK> Tymczesem gdzies w miescie... Wczesnym wieczorem, juz gdy zapalone byly latarnie Kamila i Wojtek wracali z kina trzymajac sie za rece. "Jak Ci sie podobał film kotku?" - spytał dziewczyne Wojtek "Przeciez wiesz ze uwielbiam Meg Ryan, moglaby zagrac w najgorszym szjazie a i tak bym była zachwycona" - odpowiedziala dziewczyna W odpowiedzi chłopak usmiechnal sie i pocalował ja w policzek... Gdy przechodzili przez ulice ktos nagle tracił dziewczyne i wyrwal jej torebkę. Stalo się to w ulamku sekundy, dopiero gdy napastnik zaczal uciekac dziewczyna zdala sobie sprawe z tego ze została okradziona. Krzykneła. Wojtek przez chwilę stal jak wryty, ale po chwili odretwienia oprzytomniał i rzucił sie w poscig za zlodziejem. Slyszal jak Kamila wola aby zostal, ze to niebezpieczne, ale to się nie liczylo... Biegl szybko, nie zdawal sobie nawet sprawy z tego ze umie tak szybko przebierac nogami. Po chwili w zasięgu jego wzroku pojawiła sie osoba z torebka jego dziewczyny. Niewiele myslac rzucił się na nia... W uszach usłyszal swist i po chwlili trzask upadku na ziemię. Gdy otworzyl oczy spostrzegl ze lezy na postaci ktora gonil , podskoczył jakby sie czyms oparzyl. Niepewnie siegnal po torebke, ktora wyleciala zlodziejowi z reki, ten ani drgnal. Wojtek zlapal torebke i chcial jak najszybciej uciekac, ale cos go jednak trzymało... W glowie miał metlik...czy przypadkiem nie zrobił tej osobie krzywdy? czy jej nie zabil?... Zlapal zlodzieja za ramiona i przewrocil na plecy. Ten nadal sie nie ruszal... Chlopak ukucnal i spojrzal w jego oczy, byly zamkniete, wygladał jakby spokojnie spal. Sprawdził puls... Jego serce zamarlo, zlodziej nie oddychal... Zerwal się i zaczal nerwowo oddychac, złapal sie za glowe i rozpaczliwie powtarzal "Co ja zrobilem... Co ja najlepszego zrobilem... Musze uciekac...". Gdy zabieral sie do ucieczki, cos złapalo go za noge. Odwrocił sie i z przerazeniem zaobserwowal ze ow "nieboszczyk" jegnak zyje i ma sie chyba calkiem niezle. Pociagnal Wojtka za noge tak ze ten mocno wyrznal głowa w ziemie... Sam prawie jak akrobata poskoczyl na nogi. Zblizył sie do lezacego na ziemi Wojtka... Oszolomiony chlopak zauwazyl ze cos z nim jest nie tak...ze to nie moze byc czlowiek... Jego twarz przybrala dziwny grymas a oczyma zawladnela dzika furia... </BARTEK> <ANNETTE> Wojtek nie mogl sie ruszyc. Bestia z zoltymi oczami pochylila sie nad nim. Blysnely biale kly. Wojtek wiedzial, ze nie ma szans. Nagle ktos chwycil bestie za kark i rzucil na mur. Tomek. -Wstawaj, chlopie - powiedzial. - Biegnij do dziewczyny, umiera ze strachu. I zapomnij o tym, co sie stalo. Gdy chlopak zniknal za rogiem, Tomek wyjal zza pazuchy drewniany kolek, zblizyl sie do bestii i wbil w nia kolek. Bestia zamienila sie w pyl ! Marta zdyszana wbiegla do domu. -O, moja panno! Czy cos mi sie zdaje, czy moze przez przypadek poprzestawialy ci sie wzkazowki w zegarku ?! - krzyknela matka Marty. - Mamo, przepraszam, ale wiesz... malowalam. I opisywalam. Wiesz, ze jak mam wene, to po prostu nie umiem sie powstrzymac... - No dobrze - wymruczala matka Marty [ na marginesie ; chce by Marta zostala artystka w przyszlosci ;) ] - idz do pokoju. Marta odetchnela i wbiegla po schodach do gory. Otworzyla drzwi do swojego pokoju i pacnela na lozko. "Co to wszystko znaczy! " pomyslala z gorycza. Chwycila sluchawki i wlaczyla plyte jednej ze swoich ulubionych kapel, Evanescence. Wlaczyla sie piosenka "My Immortal"... I'm so tired of being here Suppressed by all my childish fears And if you have to leave I wish that you would just leave Cause your presence still lingers here And it won't leave me alone ... Zasnela. -Tom! Minales ja ! - krzyczal czlonek Rady. - Spokojnie, wiem gdzie mieszka i gdzie lubi przesiadywac... [no dobra, wiem, ze to troche za wczesnie, no ale coz ;D niech bedzie, ze ja zobaczyl nad stawem ]. Tomek usmiechnal sie. Wynajeli mu dom naprzeciw Pogromczyni! Bedzie mogl ja obserwowac.Jak na swoje 18 lat wiedzial duzo o ludziach. Usmiechnal sie i wszedl do domu. Marta otworzyla oczy. Za oknem bylo ciemno. Spojrzala na budzik. 3 rano. Byla kompletnie rozbudzona. Wstala i zeszla na dol. Rodzice spali. Wymknela sie z domu. Wreszcie ! Swierze powietrze! Zaczela isc przez ulice. Nagle uslyszala grozny pomruk. Odwrocila sie. Nikogo. Gdy odwrocila sie z powrotem, przed nia wyrosla jakas ciemna postac o pomaranczowych oczach! Mimowolnie sie cofnela. - Witaj, Pogromczynio! - wysyczala bestia. "O czym on mowi? Jaka Pogromczynia...?" myslala Marta. Bestia rzucila sie na nia. Zrobila unik i wampir wpadl na kosz na smieci. Przez chwile nie ruszal sie. Marta pomyslala, ze znokautowala go. Odwrocila sie. Nagle wampir szybko wstal i rzucil sie na Nowa Pogromczynie. Marta nie zdazyla zareagowac i upadla na asfalt. Bestia juz pochylala sie nad swoja unieruchomiona nadzwyczajna ofiara, gdy nagle wampir zmienil sie w proch! Nad nia stal chlopak, bodajze 18 letni, z drewnianym kolkiem w reku. Rysy jego twarzy byly spokojne, Marta pomyslala, ze nawet ... ladne. Pomogl jej wstac . -Kim jestes ?! Co to byla za bestia ?! - krzyknela Marta i odskoczyla od Obserwatora. - Jestem Tomek, Twoj Obserwator...A ta bestia to wampir. Straszne pospolstwo. A ty jestes od zwalczania tego pospolstwa! Jestes Pogromczynia, Wybrana, Postrach wampirow i demonow. W glowie Marty klebilo sie mnostwo, tysiace pytan. - Kim...kim ja jestem... ? - spytala drzacym glosem. - Jestes Pogromczynia i bedziesz zabijac wampiry. Marta usiadla na asfalcie. Serce walilo jak oszalale. Przeciez to niemozliwe !! Mam dopiero 17 lat! - pomyslala. -Nie bede zadna Pogromczynia ! - stwierdzila, wstajac szybko. -Ale ty musisz nia byc ! To twoje przeznaczenie ! Nawet, jesli nie teraz, to pozniej! Pomysl! Jesli teraz nie bedziesz zabijac wampirow, moga zginanc Twoi bliscy! Marta oslupiala. Wpatrywala sie w twarz Tomka, ktora byla nachmurzona. -Z tad ta sila...- wyszeptala. - Ale jak ja bede walczyc? Co ja mam robic ?! I o co chodzi z tym Obserwatorem ?! - Bedziesz trenowac ze mna... Pokaze ci, jak sie zadawac z wampirami, jak sie przed nimi bronic i je zwalczac. Przekaze ci cala moja wiedze. To sa obowiozki Obserwatora. Nie martw sie, wszytskiego sie nauczysz - Tomek rozchmurzyl sie i usmiechnal. Marta odprezyla sie. -No dobrze... mozemy sprobowac... - i odwzajemnila usmiech Tomkowi. [ Moze maly romansik ? Byloby fajnie ;) Baaaardzo prosze :D Wiecie, ja mam hyzia na punkcie "dopasowanych" par :) Byloby milo :D ] - Witaj, Pogromczynio. </ANNETTE> <TECHNOPAGAN> [popieram to z artystka, a romansik, mniam :), tyle, ze nie tak od razu, w koncu Marta ma nadal! chlopaka ;)] Po tej ekstremalnie dziwnej rozmowie, Marta udala sie z powrotem do domu, polozyla do lozka i zasnela jak male dziecko. Rano obudzila sie z lekkim bolem glowy, niepamietajac o wydarzeniach z zeszlej nocy. Dopiero w drodze do szkoly, kiedy dolaczyla do niej Agata, przed oczami zaczely ukazywac jej sie urywki wydarzen. - ...niesamowity, nie sadzilam, ze jakis goth moze byc tak fascynujacy - Agata kontynuuowala swoje opowiadanie o randce z Konradem - i... Marta? - Agata zauwazyla, ze Marta jej w ogole nie slucha - Marta!! Marta otrzasnela sie z odretwienia, przed oczemi stanela jej wlasnie wizja wampira, ktorego widziala wczoraj, po niej pojawial sie niewyrazny obraz Tomka. - Marta, powiedz mi co sie dzieje? Cos z Krzyskiem? Poklociliscie sie? - Nie - Marta spojrzala na Agate - Mialam chyba jakis dziwny sen. Zobaczymy sie po fakultecie, ok? - Dobra. - Agata spojrzala na oddalajaca sie w strone drugiego budynku szkoly Marte. Po godzinie zajec Marta i Agata spotkaly sie przed budynkiem. - Slyszalas najnowsza wiadomosc? - Agata byla tak podekscytowana, ze az sie trzesla. - Jaka wiadomosc? - spytala Marta "Czekaj az uslyszysz jakie glupoty mi sie dzisiaj snily, jestem pogromczynia, to bedzie dopiero sensacyjna wiadomosc" - Mamy nowego goscia w szkole!! Iiiii - Agata wydala z siebie okrzyk radosci - Ponoc uczyl sie gdzies zagranica i wrocil do kraju, ponoc jest boski!! Wyobraz sobie wysoki, brunet, zielone oczy, mmm... marzenie! Krzysiek podobno juz chodzi wkurzony, ze bedzie mial konkurencje. - Widzialas go? - Kogo? - Agata byla zdezorientowana obojetnym tonem przyjaciolki - Krzyska? - Nie, tego chlopaka. - Nie, ale dziewczyny mi opowiadaly- tu Agata przerwala, pod szkole podjechal zgnilo-zielony jeep, z niego wysiadl wysoki brunet - to on - powiedziala Agata. Marta otworzyla szeroko oczy, ktorym nie mogla wprost uwierzyc. Kiedy chlopak zblizal sie w jej strone, Marta szepnela. - Tomek. Tom mijajac dziewczyny obdarzyl Marte niezwykle sympatycznym usmiechem. - Czesc Marta. Marta nie odpowiedziala, jesli chodzi o Agate, to slychac bylo, jak jej szczeka opada na podloge ;) - Ty cholero jedna! - wykrzyczala Agata, jak tylko chlopak zniknal z pola widzenia - Znasz go i sie nie przyznalas, jak moglas? - Agata zaczela sie smiac. - To bylo naprawde - wyszeptala Marta - nie zwariowalam. - Ja bym na jego punkcie od razu zwariowala - rzucila Agata. </TECHNOPAGAN> <ANNETTE> No to ja piszem dalej :) No jeju ale sie czpiacie szczegolow ! Niech to se bedzie inny Wojtek ;) -No, znam go - powiedziala Marta do Agaty. - Ale... - nagle sobie przypomniala o tym snie, ze to nie byl sen. To sie zdazylo naprawde ! "nie wolno ci jej mowic, nie teraz" podszepnelo jej cos. -Agata, musze Ci cos powiedziec. -To chodz do kawiarenki ! Zanim Marta sie sprzeciwila, juz siedziala nad kubkiem czekolady w kawiarni. -No mow, co masz mowic. - Bo widzisz, ja do Krzyska nic juz nie czuje. Po prostu BIG ZERO. Wiesz, jak sie cieszylam ze mam chlopaka, ale... to bylo zauroczenie. Agata wpatrywala sie w przyjaciolke. -No, to chyba moge Ci powiedziec. -Co ? - spytala przerazona Marta na widok wyrazu twarzy swojej psiapsioly. - ON MA INNA - wyrecytowala jednym tchem Agata. - Nie chcialam Ci tego mowic wczesniej, bo widzialam, jaka jestes w nim zakochana no i po prostu... tak sie zlozylo. Marta wstala nachmurzona. -Dzieki za informacje. Juz ja mu pokaze! I wybiegla z kawiarni. Wpadla na szkolny korytarz rowno z dzwonkiem. Podeszla do Krzyska. - Ty draniu! - krzyknela. - Z nami koniec !! Idz se do tej swojej blond p'''y [ robie cenzure, niektorych brzydkie wyrazy moga zgorszyc :D] !! I nawet nie mysl, ze mnie przeblagasz !! Z NAMI KONIEC ! A ja ci tak ufalam ! I wybiegla ze szkoly. Zeby rozladowac emocje poszla nad swoj ukochany staw. Odetchnela gleboko. Wyjela olowek, kartke i zaczela szkicowac. Najpierw wampira, potem Tomka... A na koncu siebie i Tomka, jak jej tlumaczy, kim jest. Usmiechnela sie do samej siebie. -Kim bede? Co bede robic? - zadawala sobie pytania, patrzac na swoj rysunek. - Bedziesz Pogromczynia i bedziesz bronic ludzi - uslyszala glos za soba. Odwrocila sie. Tam stal Tomek. Usiadl obok niej. - Boisz sie - powiedzial. - Boje sie - odpowiedziala.- Ja nie wiem, co ja bede robic. A przeciez bede musiala oszukiwac rodzicow, przyjaciol, narazac sie na niebezpieczenstwo... - Wszystko Ci wytlumacze. Otoz : W kazdym pokoleniu znajduje sie jedna dziewczyna, Wybrana, ktora zostaje Pogromca. Ona zabija demony, wampiry. Ma nadzwyczajna sile i umiejentnosci. Jej "straz" konczy sie wraz z chwila smierci. Na jej miejsce powolywana jest nastepna dziewczyna, jedna z Potencjalnych. Potencjalne sa to dziewczyny, ktore sa... potencjalnymi pogromczyniami. - Aha, powoli kapuje - powiedziala Marta. - Pokaze Ci cos - Tomek wstal i zaczal isc. Po chwili znalezli sie na ulicy Marty. - Mieszkam naprzeciwko ciebie. Ale wypas, co? - powiedzial Tomek z usmiechem otwierajac drzwi. - Zapraszam. Marta weszla do domu. Mialo kilkanascie pomieszczen, pietro i piwnice. Marta obejrzala ze zdziwieniem pokoje. Jedynie salon i kuchnia wydawaly sie porzadne i przytulne. Pokoj Toma byl w nieladzie, pokoj treningowy (tak go nazwala) srogo urzadzony, jeden pokoj mial tylko stol, na ktorym pietrzyla sie bron typu drewniane kolki, kusze, luki. Na podlodze pietrzyly sie stosy roznych ksiazek. - Fajny dom - powiedziala z usmiechem, wchodzac do kuchni. - Dzieki. Sorry za nielad, ale wiesz... dopiero wczoraj przyjechalem. - usmiechnal sie. - Nie wiedzialem, ze ktos mnie tak szybko odwiedzi. - Oho, wybila moja godzina powrotu. Mama bedzie wsciekla, jak nie wroce na czas. Wroce za jakies dwie godziny i poopowiadasz mi o tej misji. Narazie ! - Marta chwycila swoj plecak. Nie zauwazyla, ze teczka wypadla z plecaka i rozsypala rysunki. Wybiegla z domu i przebiegla ulice. Tom pochylil sie nad rysunkami. Byly niesamowite. Tom podniosl rysunek jego i Marty. "Niezle sie zaczyna" pomyslal. I co wy na to :) Znowu cos zle ??? I jesli ktos ma ochote zmienic ta sytuacja, gdy Marta z Krzyskiem zrywa, to prosze bardzo ;) Ja scen rozstania prawie w ogole nie umiem opisywac ;) Pozdrowienia </ANNETTE> <LUNA> Marta wparowała do domu jak opentana, zameldowala sie u mamy odrobila lekcje(przynajmniej zaczela:P), zjadla cos. Poczym powiedziala mamie , ze wychodzi na kilka godzin i wybiegla z domu. Prosto do Tomka, ktory juz na nia czekal z dalsza czescia opowiesci o jej przeznaczeniu. Otwierając drzwi zawolala: -Juz jestem! Haloo! -nikt nie reagowal na jej nawolywaniw wiec weszla do salonu i wolala dalej- Tomek jestes tu?!?! W tej chwili gdy stala tylem do drzi kuchennych ktos chwycil ja od tylu za ramie a ona odruchowo wykrecila napastnikowi reke i rzucila go na podlage cofajac sie kilka krokow. Wtedy usłyszla jek. -A u....-dochodzilo z podlogi-nie sadzilem, ze jestes az tak silna. Wtedy zorientowala sie, ze jej napastnikiem jest... Tomek...?!! Co todo cho**** znaczy !-krzyknela. -Chcialem sprawdzic jak jestes silna i no coz dostalen to czego chcialem... </LUNA> <TRIL> ( Wchodze komuś w parade? Sory... lubie pisac ;) ) Marta cofnęła się o krok i zacisnęła pięści z wściekłości. - Co ty sobie wyobrażasz?! - Krzyknęła gdy tymczasem Tomek pozbierał się z podłogi z zadowolonym uśmiechem, który tylko dolał oliwy do ognia. - Jeszcze raz zrobisz coś takiego i pożałujesz! To był głupi żart. - Wystraszyłem cie? - Nie! - To nie był żart tylko test. Sprawdzałem na co cię stać i widzę, że jak na początek jest nieźle, nie wspaniale, ale nieźle. Masz instynkt. Marta zacięła się w sobie. - Napijesz się herbaty? Porozmawiamy. Woda na herbatę gotowała się długo. Zanim czajnik zapiszczał, Marta zdążyła rozejrzeć się po kuchni, zjeść herbatnika i dokładnie przyjrzeć się swojemu Obserwatorowi. - Mógłbym wiele powiedzieć ci o tym, kim jesteś, o legendach, przepowiedniach, obowiązkach, ale tak na prawdę rzecz sprowadza się do jednego, do zabijania wampirów. Na całą resztę jeszcze przyjdzie czas. - Mówił przygotowując herbatę. Tetley... okrągłe torebki ( uwaga komentarz... nie będziemy robić przerw na reklamy, ale jakieś reklamy muszą być; w koncu nie bylo buffy bez reklam...) - Moim zadaniem jest cię prowadzić. Szkolono mnie do tego. - Szkolono cię? Kto cię szkolił? - Rada Obserwatorów. - Och, Rada Obserwatorów... Brzmi groźnie. Tomek uśmiechnął się nieznacznie. - Spotkasz się z rzeczami znacznie bardziej groźnymi. Z rzeczami, w które nie będziesz potrafiła uwierzyć. - Już nie wierzę. - Rzuciła beztrosko i upiła łyk gorącej herbaty, przez co oparzyła się w język. Powstrzymałoby to dalsze komentarze z jej strony, przynajmniej na chwilę, ale ciekawość jednak okazała się silniejsza. W jej myślach pojawił się wampir rozpadający się w pył. - Okey, to powiedz mi czy wszyscy oni wyglądają jak Brad Pitt i Tom Cruise w Wywiadzie z Wampirem? Bo jeśli tak, to wybacz, ale chyba przejdę na ciemną stronę mocy. Tomek zmarszczył brwi. - Są groźni, podstępni, im starsi tym silniejsi, ale mają jedną wadę, przyciągasz ich i przyciąga ich krew, przewaga dla ciebie, bo wiesz o co chodzi. Oczywiście mieszkają na cmentarzu, tam zwykle będziesz na nie polować. - Mhm... Będę polować na wampiry na cmentarzu. Wow. Hm... Wiesz, jak tak nad tym pomyśleć, to... Nie wiem czy kiedyś byłeś na pogrzebie... Pewnie byłeś, głupio pytam. Ale wiesz ta gadka "z prochu powstałeś i w proch się obrócisz" przypomniała mi się, jak zniszczyłeś tego umarlaka. - Wampira. - Wampira. - One oczywiście nie zawsze tak wyglądają. Tak... - Tak dziwnie? - Właśnie, zazwyczaj są bardziej zakamuflowani. Wyglądają jak ludzie. - Gdy polują. - Tak. Wtedy rozpoznać ich z tłumu jest znacznie ciężej. - Chyba, że rzucają się w oczy, jak Brad Pitt. A kiedy mam zacząć te... polowania? - Jak tylko uznam, że nie dasz się zabić. Twój instynkt, twoja niezwykła siła to jeszcze nie wszystko, musisz nauczyć się wykorzystywać cały arsenał swoich możliwości. </TRIL> <TRIL> Dom Tomka. Pomieszczenie przerobione na sale treningową. Marta siedzi na podłodze i bawi się kołkiem. Tomek krąży z miną nauczyciela. - Przede wszystkim zaufaj instyntowi. Podczas walki wszystko dzieje się szybko, nie ma czasu na myślenie, ale nie można opierać się tylko na sile i instynkcie bo to prowadzi w ślepy zaułek. Wampir będzie potrafił to wykorzystać, co może stać się twoją słabością, jeżeli trafisz na doświadczonego potwora, który wie jak grać w te klocki, taki zorientuje się natychmiast i wykorzysta ten fakt przeciwko tobie. Twoja siła nie sprawi, że nie będziesz się bała, więc musisz przełamać strach i zrobić wszystko, żeby przeżyć. Przynajmniej na początek. Przełamać panikę, a później... - Czym najlepiej ostrzyć takie kołki, jeśli można spytać? Tomek zająknął się i potrząsnął głową. - Czy mogłabyś skupić uwagę na tym, co mówię? - Pewnie, nie ma sprawy. - Marta uśmiechnęła się promiennie. Tomek odchrząknął. - Pogromczyni jest przynętą i zabójcą, takim chytrym 2 w 1, jesteś i Tarzanem i Jane, tylko, że... Widzisz, jak nie dasz sobie rady sama, to umrzesz, albo nawet gorzej. - Pocieszasz mnie. - Musisz zdawać sobie sprawę w co się pakujesz. - Wcale się nie pakuję, jeszcze nie dałam ci odpowiedzi. Właściwie to wcale nie zamierzam ganiać nocą po cmentarzach i zarywać nocy i narażać swoje życie dla... Dlaczego właściwie miałabym narażać swoje życie? Tomek przestąpił z nogi na nogę. Jego twarz zrobiła się nagle bardzo ale to bardzo poważna. Zupełnie pochłodniał. - Na to pytanie będziesz sobie musiała odpowiedzieć sama. - Uciął i odwrócił się na pięcie. Marta osłupiała. Usłyszała jeszcze tylko, jak drzwi trzasnęły za nim, a potem zapadła głucha cisza. Potrząsnęła głową. Nie sądziła, że zareaguje w ten sposób. - Ups - szepnęła do siebie - to ostatnie pytanie chyba postawiło mnie w trochę złym świetle. - Ale myśl, że posunęła się odrobinę za daleko tylko przez chwilę gościła w jej myślach, bowiem natychmiast zastąpiły ją obawy, że z nią samą i ze światem, który do tej pory był całkiem normalny, nagle, z dnia na dzień stało się coś dziwnego. - To jakiś sen. Rzeczywiście od samego rana miała ochotę uszczypnąć się, ale jednocześnie towarzyszyło jej przeczucie, że to nic nie da, no i nie była wcale pewna, czy rzeczywiście chce się obudzić czy nie, czy czasem nie warto pośnić jeszcze trochę i zobaczyć, co z tego wszystkiego wyniknie. Zacisnęła wargi. Złościło ją i pchało do buntu to, że ktoś, jakaś Rada Obserwatorów, jakiś Tomek, jakkolwiek przystojny by nie był, który wyrósł nagle jak spod ziemi i miał czelność się na nią obrażać za to, że nie chce nadstawiać karku ot tak dla pięknej idei poświęcenia i bohaterstwa. Wszyscy oni chcieli nagle kierować jej życiem, czegoś od niej wymagali, wiązali z nią jakieś plany! Wcale jej się to nie podobało. - Masz rację. - Prychnęła chociaż jej Obserwator nie mógł usłyszeć. - Powinnam sama odpowiedzieć sobie na to pytanie. </TRIL> <TECHNOPAGAN> Agata przechodzac kolo lawek przed szkola, uslyszala rozmowe dwoch dziewczyn. - ... i wtedy dostal w twarz. Czujesz to? Nie sadzilam, ze Marta jest w stanie cos takiego zrobic! - powiedziala jedna z nich. - No wiem, ale on ja ponoc zdradzal. Ja na jej miejscu zrobilabym to samo! - odpowiedziala druga konsumujac ostatni kes kanapki - Ale teraz Krzysiek jest w koncu wolny. Ciekawe czy mialabym u niego szanse? - A mnie sie wydaje, ze bedzie blagal Marte o przebaczenie i powiem ci jeszcze... - dziewczyny wstaly z lawki ich rozmowe zagluszal ruch uliczny. - Ta - mruknela do siebie Agata - Jakby Marcie potrzebne byly jego przeprosiny - nagle Agata podskoczyla w gore, ktos zlapal ja w pol z tylu. Agata gwaltowanie odwrocila sie - Konrad? - Przed nia stal mlody chlopak w czarnych ciuchach, glanach na nogach i czarnych prostych wlosach siegajacych ramion, jego zabojczo niebieskie oczy smialy sie do Agaty zadziornie. - Cholero jedna, malo nie dostalam przez ciebie zawalu - Agata ugryzla sie w jezyk "jak mogla tak glupio go nazwac, glupia, glupia ja!" pomyslala. - Ludzie juz roznie mnie nazywali, ale nikt mnie jeszcze nie zwyzywal od choler - zasmial sie Konrad. - Em, bo- Agata zaczela sie mieszac - ja...nie, wiesz, bo- Konrad przyciagnal ja do siebie i pocalowal. Agata kiedy juz odzyskala oddech spojrzala zszokowana w oczy chlopaka. - Bylo az tak zle? - zapytal niepewnie Konrad Agata zamiast odpowiedziec usmiechnela sie i teraz to ona "rzucila" sie na niego ;) [oj, mam dzisiaj romantyczny nastroj ;) ale juz konce z tymi slodkosciami ;)] Z plecaka, ktory Konrad upuscil na ziemie wysunal sie dziwny przedmiot, dlugi na jakies 20-30 centymetrow drewniany... kolek! </TECHNOPAGAN> <CALA> Agata nic nie zauwazyla, ale kolek nie umknal uwadze Marty, ktora wlasnie podchodzila do pary, zeby sie przywitac. zupelnie nie wiedziala jak sie zachowac... Agata, kiedy zobaczyla Marte od razu zainteresowala sie przyjaciolka - mije ty biedactwo.... jak sie czujesz? moge ci jakos pomoc?? jakby co, to wiesz, ze ja chocby.... pytania padaly tak szybko, ze Marta nie byla w stanie odpowiedziec. gdy wreszcie zdolala przerwac slowotok kolezanki poprosila ja, zeby przyniosla cos do picia. (no dobra, naciagane, ale musialam sie pozbyc agatki...) Agata usmiechnieta, ze moze jakos pomoc poszla po cole. w tym czasie marta spojrzala na (eee....jak mu tam bylo...) Konrada. Postawila wszystko na jedna karte. - jestes pogromca? kiedy minal pierwszy szok chlopak wybuchnal smiechem. - ze jak? ja? marta poczula sie zbita z tropu. nie podobalo jej sie to uczucie. - no ten kolek i tego.... no.... Konrad zrozumial. juz mial odpowiedziec, kiedy wrocila agata z cola. (I chocby wszyscy byli przeciwko mne, to ja zrobie z Konrada odpowiednik Wooda... a jak bede miala faze, to moze lowce zdeprawowanych demonow :D) </CALA> <TRIL> - Twoje "coś" do picia. - Agata z uśmiechem podała przyjaciółce puszkę. Marta odebrała ją, nie odrywając oczu od Konrada ( * mnie sie on nie kojarzy z Woodem, tylko z tym nawiedzonym gościem z Dziadów :D sory, to wina imienia). Żałowała, że Agata wróciła akurat w momencie, gdy Konrad zamierzał się wytłumaczyć. - Nie pijesz? - Och, tak, pewnie, cola to jest właśnie to, co poprawia samopoczucie zdradzonej dziewczynie. - Wysiliła się na uprzejmy uśmiech. - Naprawde mi przykro z powodu ciebie i Krzyśka. - Coś ty, całe szczęście, że znalazłam jakiś pretekst. Zerwanie to nie jest coś w czym miałabym wielką wprawę. To mi oszczędziło mnóstwa czasu spędzonego na przygotowywaniu mowy w stylu - przybrała minę winowajczyni- to nie twoja wina, to ja jestem ta zła, która nie potrafi zbudować porządnego związku i wszystko psuje. Nie powinieneś się przejmować, jesteś fajnym kolesiem, masz ładne oczy, cięty dowcip i szaleją na twoim punkcie tabuny dziewczyn. - To akurat jest prawda. Słyszałam dzisiaj, jak dwie takie... Marta machnęła ręką lekceważąco. - Zmieńmy temat. Więc... Konrad... (* skoro jesteśmy przy tym temacie... skąd Marta zna Konrada?) co lubisz robić poza całowaniem się z moją przyjaciółką? - No więc... Marta uśmiechnęła się i weszła mu bezceremonialnie w nie zaczęte nawet na dobre zdanie. - Podejrzewam, że lubisz tematykę mroku, różne historie Brama Stokera i tak dalej... Spacery przy księżycu po zimnych, pustych miejscach. Agata popatrzyła na przyjaciółkę z nic nie rozumiejącą miną. - Chyba jestem nie w temacie. Konrad uśmiechnął się niepewnie. - Skarbie, jesteś tak samo nie w temacie, jak i ja. - Objął Agatę ramieniem, ale patrzył na Martę. - Mam ci do powiedzenia tylko tyle, że jestem normalnym chłopakiem. Nie sądź po pozorach, nie znasz mnie. - Ehmm... - Agata przestąpiła z nogi na nogę. - Czy wy jesteście o mnie nawzajem zazdrośni, bo jeśli tak, to chciałabym powiedzieć, że to będzie bez sensu jeśli zaczniecie się kłócić. - Sory - rzuciła Marta, nie wyjaśniając bynajmniej kogo przeprasza ani za co i wybuchnęła śmiechem, jakby to wszystko był jakiś żart, a gdy tamci dwoje się oddalili, od niechcenia kopnęła kołek, który odtoczył się kawałek i zatrzymał. Po krótkiej chwili wahania, schyliła się, podniosła go i obdarzyła spojrzeniem mówiącym: "to wszystko twoja wina". Niewiele myśląc wsadziła go do kieszeni kurtki i ruszyła chodnikiem. Kierowała się w stronę domu, ale nie zamierzała jeszcze wracać. Mama pewnie czekała z kolacją, ale to nic, zawiadomi ją później. Miała ochotę się rozerwać, dom, kolacja, lekcje do odrobienia, to była ta nudna alternatywa. Zabawa, chciała się bawić. Potrzebowała tego po tej historii z Krzyśkiem, bo chociaż nie chciała się przyznać, zdrada ją mocno ubodła. No i Tomek i wszystkie problemy, które ze sobą sprowadził. Kołek ciążył jej w kieszeni jakby był kamieniem. Myślała, że chociaż Agata ją zrozumie, wysłucha... Potrząsnęła głową. Paskudny dzień. </TRIL> <CALA> przez chwile przemknelo jej przez glowe, ze powinna powiedziec Tomkowi o Konradzie. to bylo cos o zdawaniu relacji ze wszystkich dziwnych rzeczy. swojemu Obserwatorowi.... - Tak... Przeciez to calkowicie naturalne, ze chce opowiedziec jednemu facetowi o drugim.... - ciagnela dalej, z sarkazmem - to przeciez takie dziwne, ze chlopak MOJEJ PRZYJACIOLKI, ktory kreci sie w okol NIEJ, a nie mnie, choc teoretycznie przyciagam takie dziwolagi, wydaje mi sie to dziwne i niepokojace..... z kazdym wypowiadanym slowem robila siue coraz bardziej zla na Tomka, Krzyska i na tych gosci, ktorzy wlasnie ja otoczyli. - Och super. wlasnie zerwalam z facetem, ktory mnie zdradza, moja przyjaciolka spotyka sie z kretynem, ktory wierzy w wampiry, a teraz wasza czworka postanowila mnie okrasc! coz za wspanialy koniec dnia! zmienili twarz. i marcie opadly rece. byla zalamana ogromem swojego pecha. jeden z nich odezwal sie - wiec to ty jestes Pogromczynia? spojrzala na niego z politowaniem (*tak teoretycznie to ona powinna byc przerazona i takie tam, ale wiem z autopsji, ze jak dziewczyna jest najpierw wsciekla, a potem spotyka sie z czyms przerazajacym, to chwile zajmuje nim dotrze do niej groza sytuacji... tutaj to "przejscie" objawia sie zlosliwoscia) - nie, jestem tylko dziewczyna, ktora uwielbia chodzic po ciemku po miescie z kolkiem w reku. z tymi slowy wyciagnela z kieszeni kolek Konrada (jak myslicie.... powinnismy jakos nazwac ten kolek?? :P) Wampiry juz mialy zaatakowac, kiedy zza marty odezwal sie glos. - co sie stalo? tylko czterech na jedna bezbronna dziewczyne?? czyzbyscie mieli jakis plan?? </CALA> <ANNETTE> Marta odwrocila sie. Za nia stal Tomek [ ciagle o tym Konradzie i Konradzie, dajmy szanse Tomkowi :D p.s. kim byl Wood? ] z kolkiem w rece. -Panowie, tak sie nie gra - powiedzial Tomek i skoczyl na pierwszego. Tomek zabijal wampiry tak szybko, ze Marta nie miala szanschociaz dotknanc jednego. -Ej no ! - powiedziala Marta do Tomka gdy skonczyl. - A o mnie zapomniales ??? Ja tez chcialam zabic ! - Chcialem sprawdzic, czy to nadal umiem - powiedzial Tomek, otrzepujac sie z pylu. - jeszcze jestes niegotowa. Marta odburknela cos i skierowala sie do domu. W piatek oczywiscie w budzie laba, ostatnie lekcje i dlugii weekend, bo w poniedzialek tez mieli wolne z powodu tego...no...dnia Nauczyciela [WIEM, ZE TO W PONIEDZIALEK NIE BYLO, NO ALE PONACIOGAJMY TROCHE :d] Marta wracajac do domu juz czula nastroj weekendu : filmy wideo, popcorn i nocowanki. Ale jednak przypomniala sobie o Tomku i misji. "No tak , papa, filmy wideo, papa kukurydzo, witajcie kolki, kusze i ksiazki " pomyslala z gorycza. Gdy przyszla do domu, jej zlosc spotegowalo to, ze rodzice wyjezdzali do ciotki Gertrudy [hihih trzeba jakos rozerwac ta gadke ] ktora sie rozchorowala. -Wracamy w poniedzialek. Pa! - matka cmoknela Marte w policzek i wsiadla na miejsce pasazera obok jej ojca. Pomachala corce. Gdy samochod zniknal z pola widzenia, Marta westchnela i pacnela na schodki werandy. Po chwili z domu naprzeciwko wyszedl Tomek i spojrzal na marte. Marta ponownie westchnela i wstala. -Mam do Ciebie isc? Na ile? - krzyknela przez ulice. -Nie wiem. Mozesz nawet przenocowac. - odkrzyknal Tomek. Marta weszla do domu. Po 20 minutch wyszla z torba na ramieniu i zaczela zamykac drzwi. Sprawdzila, czy wszystkie okna sa zamkniente, i przeszla na druga strone ulicy. Wiecie, mysle cos o wspolnym wideo i popcornie, wczesniej moze troche nauki dla Marty... Wiecie, nauka najpierw, potem horrorik :D I mozna dodac troche pikanterii... ja jestem calkowicie za <diabelek> :D </ANNETTE> <LUNA> Weszla do jego domu i zamknela drzwi za soba. -Gdzie moge polazyc rzeczy i gdzie jest moje lozko?? Bo ostrzegam o polnocy ide spac nie mam zamiaru nocami trenowac. Rozumiemy sie. Mowiac to spojrzala na jego mine, ktora byla raczej poblazliwa niz grozna. Po chwili odpowiedzial: -Skoro tak to zaczynajmy od razu. A ciuchy rzuc gdzie chcesz potem skombinujemy ci jakies poslanie. Mowiac to zaczol isc w strone sali treningowej a za nim podarzala Marta. Tomek pokazywal jej rozne kopniecia, obroty z wykopem itp. Po tem ona wszystko powtarzala. godz. 23:30 -I jak mi idzie?- Spytala zdyszana dziewczyna. -Calkiem niezle.-mowiac to odwrocil sie do niej i poslal jej usmiech zadowolenia. Marta siedzac na podladze rozgladala sie po pokoju i nagle dostrzega w kacie gitare: czarna ze srebrna smuga:)) -Grasz?-Spytala tomka wszkazujac na nia. -Czasem jak mam czas dla rozrywki. Mozyka uspokaja i rozluznia mnie. -Jesli tak to zagraj cos. Bo widzisz przez te ostatnie dni jestem okropnie spieta.-Mowiac to spojrzala na niego z lekko sarkastyczna minka. I nagle oboje wybuchneli smiechem. </LUNA> <TRIL> Tomek grał wspaniale, a kiedy w dodatku zaczął śpiewać, gdy okazało się jaki ma wówczas głęboki, zmysłowy głos... Śpiewał z pasją i Marta cały czas pozostawała pod urokiem jego muzyki, nawet gdy odłożył gitarę. - Wow. - Wykrztusiła kiedy skończył, bo autentycznie była pod wrażeniem i dlatego nic bardziej błyskotliwego nie była w stanie powiedzieć. - Daj spokój, do Stinga mi daleko. - Tomek, nie patrząc na nią, zapakował gitarę do pokrowca i odłożył na miejsce, a żeby uciąć temat wskazał na stary zegar, który tykał ciężko. - Jest późno, chodź, pokażę ci pokój gościnny. Marta uśmiechnęła się, skinęła głową i chwyciwszy swój plecak z kąta sali treningowej, podążyła za nim. Dom był dość duży, ale w większości pusty. Wiele pokoi na piętrze nie miało mebli, ani nawet firan w oknach. Puste ściany owych pomieszczeń wywierały na Marcie dziwne wrażenie. Pokój gościnny znajdował się na końcu krótkiego korytarzyka, po prawej stronie. Tomek otworzył drzwi, żeby mogła zajrzeć do środka i spytał czy jej odpowiada, bo jeśli nie... - Daj spokój! Pewnie, że może być. Nie rób ze mnie królewny na ziarnku grochu, bo nie potrzebuję nadzwyczajnych wygód. A gdzie jest twój pokój? - Tomek wskazał na sypialnię po przeciwnej stronie korytarza, na przeciwko schodów. - Fajnie, więc masz ten sam widok z okna. Następnie życzyli sobie dobranoc. Marta zamknęła drzwi i zabrała się za rozkładanie swoich rzeczy na krześle, potem usiadła na łóżku, sięgnęła po telefon i wybrała numer Agaty. - Cześć. - No cześć, gdzie jesteś? - W domu. - Coś ty! Byłam u ciebie piętnaście minut temu, a dzwoniłam przed chwilą, myślałam już że może coś się stało. Czemu nie odbierałaś? - Ehm... - Marta zająknęła się, bo nigdy nie umiała zbyt dobrze kłamać. - Nie w swoim domu. - Niemal poczuła, jak Agatę po drugiej stronie słuchawki zatkało. - Och, rozumiem... Ale... Nie pogodziłaś się chyba z tym idiotą... - Nawet nie wymawiaj jego imienia! Nie, nie pogodziłam się z nim. Załatwiam pewną sprawę. Dzwonię, żeby cię o coś poprosić. - Poprosić? - Tak... Czy mogłabyś... Nie wiem, jak to zrobić, ani nawet jak to zabrzmi... Mogłabyś przez jakiś czas nie spotykać się z Konradem? Tylko dziś i jutro, dopóki... - Oszalałaś. - To tylko dwa dni, po prostu nie spotykaj się z nim przez ten czas. Proszę, to bardzo ważne. - Oszalałaś... - Więc?.. - Nie, może... Przemyślę to... Oszalałaś. Klap. Agata rzuciła słuchawką. Marta pogodzona z tym, że przyjaciółka pewnie nic z tego nie zrozumiała, zbliżyła się do drzwi, stanęła pod nimi i słuchała dłuższą chwilę. Nic. Cisza. Szum nocnego wiatru w koronach drzew za oknami. Marta zrzuciła buty, i w samych skarpetkach, cichutko weszła do łazienki, odkręciła prysznic, następnie wróciła do pokoju i nacisnęła klamkę. Drzwi na korytarz otworzyły się bezszelestnie. Nie była jeszcze pewna czego będzie szukaću, ale każdy miał tajemnice, a tajemnice Tomka musiały być gdzieś tu ukryte, włącznie z odpowiedziami na setki pytań, które roiły się jej w głowie. </TRIL> ------------------------------------------------------------------------- Weszla do sali treningowej i podeszla do gitary. Z wahaniem siegnela do futeralu i wyjela instrument. Gitara byla piekna, ogladala ja i jej uwage przykola tabliczka na gryfie. Przeczytala na glos "Dla Tomka od Mamy i Taty". - Dostalem ja od nich 3 lata temu - uslyszala, odwrocila sie i zobaczyla Tomka. Podszedl do niej i delikatnie wyjal gitare z jej dloni. - To jedyna pamiatka ktora mi po nich pozostala - przerwal, a Marta zobaczyla w jego oczach lzy. - Niezyja? - spytala drzacym glosem bojac sie uslyszec odpowiedz. Spojrzal na nia i delikatnie kiwnal glowa. Marta bez slowa podeszla do niego i przytulila go. Czula jak drzy. Chciala zeby czul sie bezpieczny, chciala zeby przestal byc smutny. Tomek wyswobodzil sie z uscisku Marty. Schowal gitare do futeralu. - Teraz juz wiesz - popatrzal jej w oczy i delikatnie sie usmiechnal - ciesze sie, ze wiesz i dziekuje. - zamilkl i wyszedl. Marta wrocila do lazienki. Weszla pod strumienie goracej wody. Czula jak drzy, tak jakby drzenie Tomka przeszlo na nia. Zastanwiala sie jakby sie czula gdyby stracila rodzicow. Ciepla woda splywala po jej ciele, a ona drzala......... Wyszla z lazienki i weszla do swojego pokoju. Zasnela. Obudzilo ja swiatlo padajace na jej twarz. Otworzyla oczy i przekonala sie, ze to swiatlo slonca przebilo sie przez drzewa i zlosliwie pada wprost na jej oczy. Sprobowala sie odwrocic i spac dalej, ale swiadomosci obecnosci tego nieznosnego paska swiatla na poziomie jej oczu byla silniejsza. Popatrzala na zegarek i dotarlo do niej, ze dochodzi 9 rano. Szybko sie ubrala i wybiegla z domu, przebiegla ulice i wpadla do swojego mieszkania. Zdarzyla dopasc telefon po 4 dzwonku. - Czesc Mamo, juz wstalam - rzucila. - Witaj coreczko - uslyszala glos matki - skad wiedzialas, ze to ja? - Mamo, od zawsze jak gdzies wyjezdzacie z tata dzwonisz do mnie o 9 rano zeby mnie obudzic. - Masz racje - odparla matka. - Wrocimy z tata tak jak Ci mowilismy, dbaj o dom i tylko zadnych imprez - Marta niemal wyczula jak mama mowiac ostatnie slowa mruga okiem. Skonczyly rozmowe i Marta odlozyla sluchawke. - Hmm.. trzeba wracac do Tomka - stwierdzila i zaczela isc w kierunku drzwi gdy jej oczy padly na koperte, ktora lezala pod drzwiami. Ktos musial ja wrzucic przez otwor na listy, a ona wbiegajac jej nie zauwazyla. Koperta byla czarna.... Otworzyla ja i znalazla w srodku kawalek twardego kredowego papieru, a na nim tylko slowo "Uważaj" i podpis "K.", odwrocila kartke i zauwazyla dopisane olowkiem slowa "Agros nadchodzi, strzez sie". Trzesacymi sie rekami zamknela drzwi i pobiegla do domu Tomka. Pokazala mu kartke.... - Agros nadchodzi - przeczytal Tomek - Marta - popatrzyl jej w oczy - mamy klopoty.... Konrad wracal ze spotkania z Agata, ktore przedluzylo sie z wieczornej randki na calonocna. Myslal. Ale myslal, nie o Agacie, a o Marcie. Ona wiedziala.... albo cos przeczuwala. I wiedziala cos o pogromcach, a to bylo niebezpieczne. Wyjal komorke i wystukal numer. Uslyszal w sluchawce chrapliwy glos i rzucil cos do sluchawki w takim samym chrapliwym jezyku. Jedynym zrozumialem slowem bylo Agros.... Marta spedzila caly dzien wraz z Tomkiem probojac wydobyc z niego jakiekolwiek informacje o Agrosie. Jedynym wynikiem bylo to, ze dowiedziala sie iz Agros ma cos wspolnego z Hadesem oraz to, ze pojda dzis na lowy....... Wyszli okolo 21 i szli w milczeniu. Cisze przerwal Tomek. - Agros to pomocnik Hadesa..... w kazdym badz razie podobno... - Tego Hadesa??? - zapytala z niedowierzaniem Marta. - Tak Marta czekala na dalsze wyjasnienia, ale ich nie otrzymala, chciala spytac o cos wiecej, ale zdarzyla juz zauwazyc, ze Tomek bardzo dawkuje informacje i lepiej nie ciagnac go za jezyk. Czas wlokl sie straszliwie i okolo polnocy Tomek rzucil w jej kierunku - Czas wracac. Weszli do parku. "Hmmm... gdyby nie to, ze podobno polujemy to mozna by to bylo uznac za randke" Pomyslala Marta i usmiechnela sie mimowolnie. W tym momencie Tomek delikatnie szturchnal ja w ramie: - Uwazaj! Zblizaja sie - szepnal i szedl dalej jakby nigdy nic. - Kto??? Wampiry - spytala z niedowierzaniem Marta. - Tak - odparl. Z krzakow sledzily ich pomaranczowe oczy...... Gdy Marta przechodzila obok lezacego na lawce pijaczka wyczula jakis ruch, gwaltownie sie odwrocila i zobaczyla jak pijaczek przeksztalca sie w wampira i rzuca do jej szyji. Nie myslac wykonala unik i uderzyla wampira lokciem w plecy. Padl, ale w tym momencie ku jej szyji wyskoczyl nastepny napastnik. Odepchnela go... Z przerazeniem spostrzegla, ze w kolo niej jest co najmniej 20 wampirow.... [Tu koncze, ponizej fragment Lilah, pozwolilem sobie w nim zmienic maly fragment by opowiadanie bylo w miare zgodne] Stala oparta o drzewo i przygladala sie jak dziewczyna walczy z dwudziestka wampirow. Spokojnym ruchem odrzucila dlugie czarne wlosy na plecy. Mala byla nawet w jakis sposob ladna, mimo ze lekko kanciasta jak to nastolatka. Piegowaty rudzielec z zielonymi oczami, prawdziwie tycjanowska uroda - pomyslala. Kiedy dorosnie moze zawrocic w niejednej glowie. Przypomniala sobie inne, rownie szmaragdowe oczy... Zimne, bez sladu radosci zycia, jaka kiedys w nich blyszczala... Wlasnie dlatego przyjechala do tego kraju. Moze wreszcie tutaj znajdzie te jedyna rzecz, ktora ofiaruje jej wieczny spokoj... a szmaragdowe oczy przestana byc tak nieludzko zimne... - O ile bedzie miala okazje dorosnac - dokonczyla mysl na temat mlodej Pogromczyni, widzac ze przeciwnicy tamtej zdobywaja przewage. Nie ruszyla sie jednak z miejsca. To nie byla jej sprawa. Jeszcze nie... Zreszta z krzakow wyskoczyl jakis chlopak, ktory dosc szybko przechylil szale zwyciestwa na strone ludzi. Obserwacja dziewczyny, jej domu i przyspieszony kurs tego szemrzacego jezyka oplacily sie. [bylo "Pare dni temu"] Dzis rano podsluchujac rozmowe dwojki szczeniakow za pomoca parobolicznego mikrofonu - w koncu technika na cos sie przydala - dowiedziala sie o pojawieniu sie Agrosa. Pomocnik Hadesa? Usmiechnela sie do siebie. Ciekawe jak zareaguje na jej widok. I na przypomnienie faktu, ze to jej zawdziecza te mozliwosc awansu. W koncu gdyby Hades nie zginal z jej reki, ten jakis pomniejszy bozek nie moglby sie tak rozpanoszyc. Chyba w koncu uzyskala karte przetargowa w rozmowach z Rada. Zreszta nigdy nie lubila bogow. Skorzana katana cicho zalopotala, pod wplywem szybkosci ruchu, gdy sie obrocila. Chwile pozniej kobieta zniknela w mroku uliczki... Gdzies w Rodopach, III w pne... Wiatr wył przeraźliwie, odgrywając upiorną melodię na skalnych szczelinach. Drobna ludzka postać piela sie wytrwale gorskim ośnieżonym szlakiem. Jej twarz skrywał kaptur długiej opończy. - To tutaj. - odezwał się mlody chlopak, czekajacy na wedrowaca pomiedzy dwoma glazami. - Tam, jak głoszą legendy, spoczywa śpiący, oczekujac przebudzenia. - chlopak, przewodnik z gorskiej wioski wskazał ręką w stronę czerniejącego wejścia do skalnej jaskini. Zakapturzony minął go bez słowa i zniknął w grocie. Mrok jaskini rozświetlala błękitna poświata. To skalne sciany fosforyzowały delikatnym blaskiem. Było niemal zacisznie. Wiatr i śnieg nie docierały tutaj. Zakapturzony nie mial jednak zamiaru odpoczywac. Bez wahania ruszyl w glab ciemnych korytarzy. Odszukal wneke w skalnej scianie i przeszedl przez nia. Za nia znajdowała się w ogromna sala. Nie była to tylko surowa skalna grota, wydarta z trzewi góry. Ściany pokrywały rzędy płaskorzeźb uwieczniających niezliczone historie i obrazy. Grotę rozświetlał błękitny blask ścian oraz rozproszone, blade światło, padające z góry. Najwyraźniej w sklepieniu znajdowały się świetliki, tak zaprojektowane, by do wnętrza góry docieraly promienie słońca. Środkiem komnaty biegła droga... na której spokojnie mijać się mogły wozy. A pewnie nawet i rydwany bojowe. Po bokach tejże drogi wyłożonej kolorową kamienną kostką, układającą się w wymyślne wzory i mozaiki, wznosiły się potężne kolumny. Ich szczyty nikły w górze, w mroku. W komnacie panowalo przenikliwe zimno. A to za sprawa materialu z jakiego byly uksztaltowane kolumny, a zapewne takze i sciany - lodu. Wszystko to przywodziło na myśl jakąś starożytną świątynię, tajemnicze miejsce kultu wzniesione przed wiekami, a może grobowiec... Wedrowiec obrocil sie gwaltownie, slyszac szmery dobiegajace ze sklanej sczeliny, ktora wszedl do komnaty. Czym predzej skryl sie w cieniu. Zaklal cicho, kiedy do komnaty przecisnal sie jego mlody przewodnik... - Panie! To ja Niskos! Chłopak z wioski! Panie, jesteś tu? - krzyknął mlodzieniec. Wedrowiec bezszelestnie doskoczyl do niego od tylu i jednym szarpnieciem obrocil ku sobie. - Zamilcz głupcze! Chcesz sprowadzić na nas zgubę?! Niskos odetchnął z ulgą, rozpoznając w stojącej przed nim postaci, tego który go wynajął. - Nie, ależ skąd. Ja tylko... Ja tylko pomyślałem, że będziesz potrzebował mojej pomocy panie... - zaczął. - Miałeś mnie jedynie zaprowadzić do groty śpiącego, nie potrzebne mi twoje towarzystwo. - odparł mu wedrowiec ze złością. - Wiem panie, ale jak już tu jestem, to nie mogę się dowiedzieć, po co to wszystko? Przecież widzę, że nie chodziło tylko o wspinaczkę po górach i piękne widoki. Czego szukasz w tym, zapomnianym przez bogów i czas, miejscu? - Szukam... tego. - zakapturzony wskazał ręką, gdzieś za plecami młodzieniaszka. Niskos odwrócił się. Na końcu drogi z kolumnami, wznosił się ołtarz. A przynajmniej tym wydał się chłopakowi, prostokątny, duży blok marmuru błyszczący bielą. Prowadziły do niego kamienne schody, tak że sam ołtarz znajdował się dość wysoko nad posadzką. Centralny promień światła oświetlał go, padając z góry jasną, wręcz oślepiającą smugą. Na ołtarzu spoczywał kielich... Niskos z przejęcia oblizał wargi. Oczy mu zabłysły i podszedł parę kroków w kierunku marmurowego piedestału. Nagle jego podniecenie ulotniło się równie szybko, jak się pojawiło, gdy zdał sobie sprawę, co widzi. Prosty, nie zdobiony żadnym ornamentem ani klejnotami puchar, właściwie zwykły kubek. Na pewno nie ze złota, co najwyżej srebrny. Z ust chłopaka wydostało się pogardliwe prychnięcie - Tego?! Przeszliśmy tyle mil dla kawałka metalu? Nawet mojego ojca stać na bogatsze naczynia do wina. Któż był na tyle głupi, by wznieść dla tego czegoś świątynię? A może powinienem rzec szalony?! - zakrzyknął gromko, chcąc dać upust swojemu niezadowoleniu. - Miałeś się nie odzywać młokosie! Zaspokoiłeś ciekawość, a teraz wracaj do domu! Póki jeszcze możesz. Nim nie będzie... Gdzieś z oddali dobiegło przeciągłe, żałosne wycie wilka. Mrożący krew w żyłach zew. Nim umilkł, w ciemnościach za ołtarzem zabłysła para czerwonych ślepi. A potem następna i kolejna, i jeszcze jedna... Oczom Niskosa ukazały się cztery, czarne bestie. Wyglądały jak wilki, ale rozmiarami przekraczały trzykrotnie, każdego leśnego drapieżnika, jakiego chłopak widział w swoim życiu. Stwory przysiadły na tylnych łapach, po dwa, po obu stronach ołtarza. Z obnażonych kłów ściekała im ślina, a z gardeł wydobywał się złowrogi warkot. - ...za późno... - Zakapturzony dokończył bezbarwnym głosem, zrywając przy tym jednym szybkim ruchem okrywającą go opończę. Szary płaszcz załopotał w powietrzu niczym skrzydło ptaka i znieruchomiał na zaśnieżonej posadzce. Niskos zamrugał zaskoczony. Wedrowiec był kobietą. Na jej strój składały się wysokie buty, dobrze przylegające do ciała skórzane spodnie i takiż napierśnik, zakończony paskami skóry. Taki jaki zwykli nosić konni hetajrowie z eskort poborców podatkowych, którzy co roku odwiedzali wioskę. Włosy, sięgające ledwie do ramion, miała nad czołem przewiązane płócienną opaską. W błękitnym świetle, młodzieńcowi trudno było okreslić jakiego są koloru. Na pewno jasne; najpierw pomyślał, że w kolorze złota, ale zmienił zdanie, gdy zobaczył twarz kobiety... Czas wycisnął już na jej rysach piętno. Niskos ocenił, że jest dużo starsza od jego matki, a może nawet babki, która liczyła sobie pięć dziesiątek zim. Mimo tego trzymała się prosto, a jej ruchy były wyważone, ale nie powolne. Bardziej gibka niz muskularna. Patrzac na nia, byl pewien, ze gdyby nie skorzany napiersnik i spodnie ujrzalby jak pod opalona skora kobiety preza sie wycwiczone miesnie. Ale najbardziej poruszył go wyraz jej oczu. Zielonych jak gorska laka... Nigdy wcześniej nie spotkał się z czymś takim, ale był pewien, że tak patrzy człowiek, który widział i przeżył niejedno i jest śmiertelnie zmęczony. Bestie na widok kobiety zaczęły poszczekiwać, powarkiwać i skowyczeć jedna przez drugą, napełniając komnatę kakofonią dźwięków. Niskos odruchowo przycisnął dłonie do uszu. Nie był w stanie uczynić kroku, choć bogowie mu świadkami, że miał wielką ochotę uciec stąd jak najdalej. - Oddajcie mi to, po co przyszłam, a pozwolę wam cieszyć się wiecznym życiem. - Głos kobiety stał się silny i donośny. Przebił się przez panujący jazgot, jak sztylet przez miękkie ciało. Wilki zamilkły. Nagle ich sylwetki zaczęły migotać, jak rozgrzane powietrze w upalne dni, kontury zacierać, łapy wydłużyły, a pyski straciły psi wygląd... Niskos zamknął i otworzył oczy przekonany, że ze strachu zaczął majaczyć. Nie zobaczył wokół ołtarza ogromnych drapieżników. Zamiast nich stały tam cztery kobiety o niewyobrażalnie bladej skórze, ciemnych ustach i długich czarnych włosach. Ich ciała spowijały szaty tego samego koloru, z jakiegoś lekkiego i zwiewnego materiału. Mimo tego nie wyglądało na to, by odczuwały zimno. Z ich ust nie unosił się najmniejszy obłoczek pary... Niskos nerwowo przełknął ślinę. Coraz mniej mu się to wszystko podobało. - Ty! Byłaś jedną z nas. - odezwała się jedna z nich zmysłowym głosem, przypatrując się nieznajomej ciemnymi oczami. - Wiesz. Pamiętasz. Rozumiesz. - podjęła druga. - Nasz pan powróci pewnego dnia. Strzeżemy jego spokoju. - dodała trzecia. - Odejdź, jeszcze nie czas, by go zbudzić. - dokończyła ostatnia. Kobieta nawet nie drgnęła. Odwzajemniła się czterem istotom, równie zimnym i beznamiętnym spojrzeniem. - Wasz pan jest martwy od dziesięcioleci. Widziałam jego śmierć. - Milcz śmiertelna! On śpi snem głębokim, bez ciała, lecz odrodzi się w nowym. - zaintonowały wspólnie. - A nikt z żywych, ni umarłych, mocą mu nie dorówna... - Nie jestem tu po to, by słuchać waszego zawodzenia. Więc jak będzie? - przerwała im kobieta, wyraźnie znudzona - Wiem jak odesłać was w niebyt. Pozwolicie mi zabrać kielich czy... Nieludzko piękne twarze tamtych wykrzywiły się w zwierzęcych grymasach. - Zabijemy cię, zdrajczyni! - zawyły wszystkie cztery i rzuciły się w stronę kobiety. Chłopak nie wierzył własnym oczom, widząc jak te istoty najwyraźniej unoszą się w powietrzu. - Możecie spróbować - zły uśmiech pojawił się na wargach nieznajomej. Błyskawicznie wyrzucila dlon przed siebie. Powietrze przeszył dziwny, niski, wibrujący dźwięk. Cos pomknelo na spotkanie niezwykłych istot. Wszystko działo się tak szybko, że sam nie był pewien, co widzi. Jedna ze zbliżających się kobiet krzyknęła ze złością i skręciła w bok, uderzając o ścianę. Druga szarpnęła się do tyłu, chwytając za ramię. Z pomiędzy długich palców pociekła ciemna krew. Coś, iskrząc, odbiło się od lodowej kolumny, zabrzęczało wściekle. Pozostałe dwie syknęły gniewnie i zatrzymały się w miejscu. - Twoja broń nie może nam nic uczynić! - zawołała jedna z nich. Druga wyszczerzyła zęby i zachichotała. Niskos zauważył, że ma kły niczym dzikie zwierzę. Nieznajoma płynnym ruchem wyszarpnęła coś zza pasa. W pierwszej chwili chłopak pomyślał, że to dwa krótkie sztylety, ale zaraz zdał sobie sprawę, że to ostro zakończone kawałki kości. Obróciła nim wprawnie w dłoniach, aż zafurkotało. - Ale to może! - odparła i cisnęła jedną z kości. Ta z kobiet, która przed chwilą się śmiała krzyknęła rozpaczliwie, gdy pocisk trafił ją w pierś. Siła ciosu posłała ją na jedną z kolumn. W tej samej chwili jej ciało rozpadło się w pył. Nieznajoma zaśmiała się krótko. Jednym skokiem znalazła się przy drugiej kobiecie - która pełnym niedowierzania wzrokiem patrzyła na szczątki swojej towarzyszki - i z całej siły wbiła jej drugą kość w oczodół. Nie czekając na efekt swojego działania, wyszarpnęła nietypowy oręż i odwróciła się tyłem do swojej ofiary. Akurat na czas, by stawić czoło dwóm pozostałym kobietom, które już doszły do siebie i teraz wyjąc, i krzycząc wściekle, nadlatywały w jej stronę. Tego dla Niskosa było już za wiele. Obrócił się na pięcie i puścił biegiem w stronę szczeliny między dwiema skałami. Nie miał najmniejszej ochoty oglądać się za siebie, przekonany, że nieznajoma została już rozszarpana na drobne kawałeczki. Na kilkanaście kroków przed upragnionym wyjściem, coś uderzyło go w plecy i powaliło na ziemię. Przejechał brzuchem po posadzce i zarył twarzą w kupę śniegu. Potrząsnął głową oszołomiony i odwrócił na plecy. Nim zdołał uczynić coś więcej, jedna z tych trupiobladych kobiet, dopadła go, siadając mu na piersi i przygważdżając do ziemi swoim ciężarem. Istota oparła się dłońmi o jego ramiona i roześmiała szaleńczo, odchylając głowę do tyłu. Potem spojrzała mu w twarz, oblizała lubieżnie wargi, ukazując przy tym ostre, białe zęby, i zaczęła powoli nachylać się do jego szyi. Niskos zdał sobie sprawę, że krzyczy. Rozpaczliwe, ile sił w płucach, przejęty pierwotnym strachem upolowanej ofiary. Krzyczał nawet wtedy, gdy z piersi kobiety wychynął kościany szpikulec, a ona sama, wydawszy z siebie agonalny jęk, zaczęła rozpadać się w proch. Dopiero, gdy gardło odmówiło mu posłuszeństwa, a w płucach zabrakło mu już oddechu, raptownie umilkł. Cisza aż dzwoniła w uszach. Nad nim stała nieznajoma, trzymając w ręku kość. Nachyliła się nad Niskosem, w jej oczach widział drwinę. - Wynoś się. Chłopakowi nie trzeba było dwa razy tego powtarzać. Podpierając się rękami, ślizgając na oblodzonej posadzce, niemalże na czworakach dopadł szczeliny i przepchnął się przez nią, nie zważając na otarcia, łamiące się paznokcie i dźwięk rozdzieranego ubrania. A potem ruszył biegiem skalnymi korytarzami, pragnąc jak najszybciej wydostać się z groty... Powoli wspięła się po schodach. Chociaż miała wielką ochotę biec, dopaść. Jednak nie, wiedziała, że musi sama przed sobą być pewna tego, co chciała zrobić. Podeszła do piedestału. Po raz nie wiadomo który znów przeanalizowała plan. Plan, którego realizacji poświęciła resztę swojego życia. Nie żałowała tego. To była jej nadzieja, to pozwoliło jej się nie poddać. Teraz obawiała się tylko jednego. że mogła się mylić. Uniosła puchar. - Nareszcie, po tylu latach. odnalazłam to, czego szukałam. - wyszeptała. Po czym jednym haustem wypiła zawartość naczynia, szybko nim spróbuje się rozmyślić, do dna! Fizyczny ból był nie do wyobrażenia. Ogień trawił jej wnętrzności, kości zdawały się z płynnego metalu, który jakiś gigant upodobał sobie ukształtować na nowo. Zgięła się w pół. Upuszczony kielich potoczył się z metalicznym stukotem po oblodzonych schodach i znieruchomiał w kupce śniegu. Na jego krawędzi błysnęła czerwień. Opadła na kolana, opierając zroszone potem czoło o lodowaty piedestał. Powstrzymywała się od krzyku, starając się całą energię poświęcić na zachowanie zmysłów. Wiedziała, co jeszcze musi zrobić. Sięgnęła za pazuchę po niewielki pakunek zawinięty w lnianą szmatkę. Postawiła go ostrożnie na ziemi przy piedestale, chociaż nerwy krzyczały z bólu. Musiała się pospieszyć. Zanim straci przytomność. Oparła glowice sztyletu o brzuch. Zacisnęła zęby i jednym szybkim ruchem przeciągnęła nadgarstkami po ostrzu z obu stron. Uśmiechnęła się, ten ból był niemal pieszczotą. Czuła jak z każdym uderzeniem serca wraz z wypływającą krwią, uchodzi z niej życie. Panujące w grocie zimno spowolniało proces, ale wiedziała, że zawartość kielicha sprowadzi na nią śmierć, nawet jeśli nie cała życiodajna substancja wyciecze z jej żył... Rytuał musiał zostać dopełniony... Z trudem obróciła głowę i koniuszkami palców musnęła spoczywające na ziemi zawiniątko. - Ostatni z bogów, czas byście dotrzymali obietnicy... - wyszeptała nim ogarnęła ją ciemność. -Kim jestes?- spytala Marta, patrzac na Konrada. -Ja? Przyjacielem. - odparl z szelmowskim usmiechem Konrad. - A dlaczego zabijasz wampiry...? Przeciez nie jestes ani Obserwatorem, ani Pogromca... - Wiesz, moja siostra byla kilka lat temu Potencjalna. Zwyklem z nia chodzic na patrole. Ale... potem zachorowala i juz nie mogla patrolowac. Wiec robie to ja. Marta spojrzala zaskoczona na chlopaka. Oczy mu sie smialy. -No...to witaj w klubie - odpowiedziala Marta, bo nic innego nie przychodzilo jej do glowy. Konrad usmiechnal sie szerzej. -Zwykle patroluje druga czesc miasta, z ktorej pochodze... ale dzisiaj przywialo mnie tutaj. Spojrzal na druga strone ulicy. Stal tam dom Agaty. -Dobra, to ja nie przeszkadzam. Ide tepic pospolstwo ! Nara - rzucila i szybko sie oddalila. Chodzac ulicami i alejami nie zauwazyla niczego podejrzanego. -No, cip cip, wampirki, tas tas. Jak zaraz nie wyleziecie to bede miala przez was zawalona prace z algebry! Zaczynala juz szosta aleje, gdy nagle zauwazyla jakis cien na koncu uliczki. Bezszelestnie ruszyla na niego. Chwycila ofiare za gardlo przyduszajac, i juz, juz miala wbic kolek, gdy zauwazyla, ze to nie wampir. Byl to dziwny demon, bez nosa, oczy mial czarne i byl bez uszu. -Kim jestes - wysyczala Marta, dalej podduszajac demona. - Jestem sluga swietego Argosa! Pusc mnie, jesli nie chcesz poczuc jego gniewu! -Gdzie sie ukrywa ?! - Nie powiem ci ! -Powiesz ! - Marta bardziej scisnela gardlo demona. -Nie powiem - wycharczal. Wyjal sztylet i pchnal sie prosto w swoje serce, rozsypujac sie w pyl. -Gdzie jestes, bydlaku ! ARGOSIE ! - krzyknela Marta. Pierwsze krople deszczu spadly na ziemie. Nazajutrz. -Musimy porozmawiac - powiedziala rankiem matka do Marty. -Tpfak? - spytala z tostem w buzi. - Pani Kowalska powiedziala mi, ze nie bylo cie na ostatnim kolku plastycznym i muzycznym, opuscilas sie w twoich lubianych jezykach. Co sie dzieje? Marta spuscila zwrok. -Wiem, ze smierc ojca bardzo cie przybila, ale na tym swiat sie nie konczy. Pamietaj, ze koniec czegos jest zawsze poczatkiem drugiego. Marta spojrzala na mame. -Obiecuje, ze sie poprawie. Wiesz, jak algebra mnie dobija. Cmoknela mame w policzek i wybiegla przed dom. Spotkala Agate. -Juz myslalam, ze zaspalas. -Bylabym zaspala, ale wiesz co w nocy... - i nagle przygryzla sie w jezyk - " Agata nie moze sie dowiedziec o tym, ze jestem Pogromczynia" pomyslala. -Co ? - spytala Agata. -Nic nic. [A teraz malutki off-topic ;) ] Pierwsza lekcja byla to muzyka. Klasy trzecia A i czwarta C muzyke mieli wspolna. W holu minela Tomka, ktory usmiechnal sie do niej w drodze do sali muzyki. Gdy wpadla do sali, sala byla juz pelna.Usiadla obok Agaty i Konrada. Na srodek weszla pani Kowalska. - Dzisiaj bedziemy cwiczyc spiew! - oznajmila. Po sali przebiegl okrzyk niezadowolenia. - Cisza! Slowa juz znacie, melodie tez. To trzy, cztery! W calej sali rozlegl sie falsz. Pani uciszyla klasy. -Bede pytala na wyrywki, bo naprawde mam was dosc - rozesmiala sie. I nagle wskazala na Marte. Szybko odszukala w pamieci slowa. I zaczela spiewac. Nikt jeszcze nie slyszal Marty a capella jak spiewala. Robila to jedynie na kolku muzycznym. Uslyszeli chrapliwy, niski glos Marty. Wszystkim opadla szczeka. Pozniej - Tomeeek! - krzyknela Marta widzac znajoma sylwetka w holu. Tomek odwrocil sie. -Tak slucham ? - Wczoraj na patrolu spotkalam sluge Argosa. Nie udalo mi sie nic z niego wyciagnanc, bo sie zabil - powiedziala Marta sciszonym glosem. -Bede musial pojsc na patrol razemz Toba - powiedzial. - Trzeba znalezdz kryjowke tego ...tego czegos. A jesli tych slug jest wiecej, bedzie latwiej. ------------------------ <<<< KONIEC SUMMARY RMKa z 30.11.2003>>>>> <<<<< START DALSZE CZESCI OPOWIADANIA PP POJAWIAJACE SIE NA LISCIE>>>>> <LUNA> Przy palarni. -Agata!!-zawolal Konrad biegnac do niej. Lapiac oddech. -Mys..la..lem, ze..cie ..nie ..do ..gonie. Z usmieche kladac mu reke na plecach. -Uspokuj sie i powiedz czemu tak ci sie spieszylo.? -Czemu?-powiedzial jakbyz lekkim wyrzutem, az Agacie zbladla minka-Spojrz na siebie taka ladna laska i nie mialbym sie do niej spieszyc?!?! Po tych slowach oboje zaczeli sie smiac spacerujac karytarzem. Malo ale musialam to napisac:P luna </LUNA> <ANNETTE> Normalnie ostatnio nikt nic nie pisze, wiec ja cos naskrobie :) Marta siedziala przy swoim biurku i odrabiala lekcje. Rodzice juz wrocili, w calym domu bylo slychac rozpakowania, nawolywania, krzyki, gdzie co ma stac i gdzie co wlozyc, a Marta nie umiala sie skupic. Cos zakrzetalo jej pamiec. Codziennie budzila sie i myslala o wampirach, potem o Tomku, o rodzicach, o Konradzie, Agrosie, Agacie... Czesto miala dosc. Ale to bylo nieodwracalne. Ona zostala Pogromczynia i tylko smierc mogla ja wyswobodzic z tego obowiazku. Jednak byla jedna dobra rzecz... Tomek. Zawsze, gdy go wspominala, jego usmiech, cos dziwnego sie z nia dzialo. Rumienila sie i spuszczala wzrok... Otrzasnela sie i wrocila do lekcji. Gdy skonczyla, poszla sie zdrzemnac. Trwal sezon Zniw. Musiala wychodzic na cale noce z Tomkiem na polowania (dlatego miala juz 10 spoznien w szkole). Obudzil ja budzik. Byla jedenasta. Odrzucila koldre (zmylka, ze niby juz spi) . Zeszla cicho na dol, do ciemnej kuchni i wyszla. Podeszla do domu Tomka. Siedzial na lawce przed tarasem. -Gotowa?- spytal. Marta popatrzyla na niego i... glos ugrzedl jej w gardle. - Tak - wykrztusila. '' Co mi sie stalo?'' myslala goroczkowo Marta, gdy szla z Tomkiem przez park. Ksiezyc przeswiecal przez wysokie drzewa, powietrze bylo cudownie rzeskie i chlodne. Marta rozglodala sie wokolo wypatrujac wampirow. Nagle zauwazyla jakis cien. Gestem kazala Tomkowi znieruchomiec. Podszedla z jednej strony, Tomek z drugiej. Postac miala zarzucony na oczy kaptur. Glowe miala spuszczona, szla szybko. Miala na sobie cos w stylu peleryny. Marta rzucila sie na postac od tylu, Tomek obezwladnil postac. Zerwali kaptur. Twarz, ktora im sie ukazala, przerazila ich. Demon praktycznie nie mial oczu, nosem byly dwie dziury. - Gadaj, kim jestes - syknal Tomek, chwytajac demona za kolnierz i potrzasajac. - Jestem wiernym sluga Agrosa, najpotezniejszej istoty na swiecie ! - wychrypiala istota. - Gdzie znajduje sie jego kryjowka?! - wykrzyknal Tomek. - Nic nie powiem ! -wychrypiala istota. Tomek mocno nia potrzasnal. - Mow !! - Nie ! Tomek po raz kolejny potrzasnal demonem, tyle ze z calej sily. - Stara f... I demon nie dokonczyl bo rozsypal sie w proch. Tomek zaklal. Marta stala z boku nic nie mowiac. - Nie martw sie, noc dopiero zapadla - powiedziala z szelmowskim usmiechem Marta. - Racja - mruknal Tomek. Dalej byl niezadowolony. Ruszyli dalej. Przez 15 minut nic sie nie dzialo. Ich kroki slychac bylo glosnym echem po calym parku. Nagle w krzakach zauwazyli pare pomaranczowych oczu. Przybrali pozycje obronne, gdy otoczylo ich ponad 30 wampirow. Marta natychmiast wyciagnela kolek i sprawnie nim operowala. Jednego wampira obezwladnila kopem z wyskoku, drugiego uderzeniem z lokcia w plecy. Ten drugi wampir mial noz. Marta nie zauwazyla go. Gdy zabila wiekszosc wampirow i biegla na pomoc Tomkowi, wampir z nozem przecial jej skore nogi tuz nad kostka. Marta chwycila sie za noge, upadla i krzyknela z bolu. Zdarzyla zabic wampira z nozem. Tomek zabil ostatniego wampira i podbiegl do Marty. - Co ci sie stalo ?!- wykrzyknal. Marta zdjela but, skarpetke, podciagnela nogawke. Okazalo sie, ze rana wyglada gorzej niz przypuszczal. Oderwal kawalek swojej koszulki i ciasno zawiazal na ranie. -Mozesz chodzic? - spytal z troska. Marta stanela i steknela. Zarzucila reke na kark Tomka i zaczela kustykac. Szlo jej strasznie :), wiec Tomek wpadl na pomysl. Szybko zlapal ja w okolicy kolan i podniosl na rekach. - Wez przestan ! - powiedziala i probowala sie wyrwac. - Nie, zaniose cie. Bedzie szybciej - odpowiedzial. No to ja na razie tyle :) Rozwincie to jakos (no wiecie jak :PP ) . Pozdrawiam Annette </ANNETTE> <JERRY> Z Martą na rękach skierował się szybkim krokiem w stronę najbliższego wyjścia z parku. Był mocno przejęty -- to pierwsza rana jego podopiecznej odniesiona w walce -- dlatego bacznie obserwował drogę przed nimi. Marta, trochę onieśmielona taką bliskością, odgoniła szybko różne przyjemne myśli i także skupiła się na poszukiwaniu potencjalnych napastników. Nie czuła, że rana na jej nodze krwawi coraz mocniej, a prowizoryczny opatrunek przesiąka krwią. Tomek szedł szybko i pewnie, pomimo że asfaltowa alejka byłą nierówna i popękana, a gdzieniegdzie korzenie rozsadziły asfalt przepychając się pod nim przez wiele lat z cierpliwością, na jaką stać tylko drzewa. Nagle zatrzymał się gwałtownie. -- Co się stało? -- spytała Marta. Tomek stał przez chwilę nasłuchując, po czym pokręcił głową. -- Zdawało mi się, że coś słyszę -- powiedział cicho i ruszył dalej. Żadne z nich nie zauważyło, że kilka kropel krwi upadło na kamienną płytę, której fragment widoczny był pomiędzy pęknieciami asfaltu. Obserwator i pogromczyni oddalili się szybko, a w miniaturowej kałuży przez chwilę przeglądał się księżyc. Nie nacieszył się jadnak swym czerwonym odbiciem, gdyż po chwili, z odgłosem przypominającym siorbanie zakończone cmoknięciem, krew Marty zniknęła. Tomek zatrzymał się przed drzwiami swojego domu i delikatnie postawił Martę na ziemi. Mimo to dziewczyna jęknęła z bólu. Wyjął klucze i szybko otworzył drzwi. Gdy zapalił światło i spojrzał na nogę dziewczyny poczuł duży niepokój. Fragment koszulki, którą opatrzył ranę, przypominał krwawy strzęp, a cała noga poniżej kostki była czerwona od krwi. Nie namyślając się długo Tomek ponownie wziął Martę na ręce. Tym razem dziewczyna już nie protestowała. Obserwator nogą zatrzasnął drzwi i wniósł Martę do sali treningowej. Nożyczkami wyjętymi z apteczki rozciął delikatnie opatrunek. Rana nie wyglądała dobrze: cały czas sączła się z niej krew, a wokół pojawiła się opuchlizna. </JERRY> <MAGILLA> W tej samej chwili gdzieś w parku: - Twoja krew Pogromco ssmakuje mi najbardziej... już niedługo się sspotkamy... -Tomek, z moją raną coś jest nie tak... bardzo boli - jęknęła Marta -Nie wygląda najlepiej, ale zajmiemy sie tym. Odkaził ranę, posmarował ją dziwną mazią i zrobił nowy opatrunek. - Powinna się zagoić, chociaż troszkę- powiedział gdy Marta spojrzała na niego pytająco. Spojrzeli sobie prosto w oczy, Marta poczuła, że rumieni sie więc odwróciła głowę i wyksztusiła: - Muszę iść do domu, nie chcę żeby rodzice zauważyli moją nieobecność, tylko eee sama nie dam rady. Tomek uśmiechnął się. Widział zakłopotanie Marty, ale to podobało mu sie nawet. Była teraz taka bezradna z tą swoją raną. -Chodź, zaniosę cię - delikatnie podniósł Martę i kolejny raz wził na ręce. Był troche zmęczony, bo w końcu nie ważyła 5 kg. Szybko bezszelestnie przedostał sie na drug strone ulicy. Postawił Martę przed drzwiami. - Dzieki Tomek, dalej sobie jakoś poradzę - To był mój obowiązek, dobrze, że nie stało się nic gorszego. - Hmm, ale zabiłam tego wstretnego wampira, a rana sie zagoi. Dzielna jestem co? - Marta paplała jak nawiedzona:P Tomek zapatrzył się na nia. "Jaka Ona jest śliczna"-pomyślał - "No co ty chłopie, to jest pogromczyni, twoja podopieczna "-Tomek "bił sie " z myślami. -Hej, czy ty mnie w ogóle słuchasz - Marta wydawała sie być podirytowna No to dołozyłam troszke swojego nie wiem czy sie spodoba, ale chcialam sprobowac :-) Pozdrawiam Magilla:-P </MAGILLA> <LUNA> Gdy to powiedziala spojrzala na rane i powiedziala: - Jeszcze tylko jedno male pytanko jak mam wytlumaczyc te rane starym?-mowiac to spojrzala na niego z lekka nadzieja, ze cos wymyli bo ona nie miala zadnego pomyslu. -To jest bardzo dobre pytanie.- odpowiedzial wyrwany z zamyslenia. -Moze wstan przed nimi i wymknij sie do szkoly zostawiajac kartke, ze musialas cos zalotwic i wyszlas wczesniej. A pozniej powiesz ze potknelas sie o cos i rozcielas rane na wyatajacym kawalku szkla. -No nie.-powiedziala ze skrzywiona mina. -No co jak nie chcesz to wymysl cos innego.-zucil zly reakcja Marty, która zaraz dodala. -To dobry pomysl ale chcialm zasnac a tak mam nie przespana noc. -A to czemu? -Bo jak bys sie nie zorientowal jest juz 6:05 wiec tylko umyje sie, wypije kawe, zjem cos szybko i wyjde bo mama budzi sie o 6:30. -Przykro mi. -Mi tez. Powiedziawszy to weszla do domu i zamknela drzwi zostawiajac Tomka na dworze. mialam troche weny wiec napisałam miłego czytania luna </LUNA> <LILAH> Hejka Zanim poslalam to, to Luna zdazyla dopisac swoj kawalek, a nie mam sily juz po raz 6 tego zmieniac :) (alescie przyspieszenia dostali, ze nie nadazam, no! he he). Probuje teraz dopisac ciag dalszy, tak, zeby pasowal do tego co ona juz podeslala - tzn. scenki juz z udziałem Marty i Tomka - i mam nadzieje, ze na dniach uda mi sie to skonczyc. Na razie podsylam pierwszy fragment, zeby mi juz nie lezalo - jako takie "miedzyczasie", przed dotarciem Marty i Tomka do domu... Mam nadzieje, ze nie umrzeciez nudow nad tym tekstem <g> - Twoja krew Pogromco ssmakuje mi najbardziej... już niedługo się sspotkamy...- na wpół zacharczał, na wpół zasyczał w ciemności. Oblizał się zeschniętym językiem, znów smakując posokę Pogromczyni. Już niedługo odbierze z nawiązką krwawą zapłatę, za te wszystkie lata pod ziemią, w czarnej, ciasnej jamie, w której za jedynych towarzyszy miał najpaskudniejsze robactwo i wszędobylskie korzenie. Tak blisko powierzchni, a tak niedostępnej dla jego członków pogrążonych w letargu... Trwał tak, wyschnięty na wiór. Niezdolny zaspokoić głodu, ożywić swego ciała gorącą ludzką krwią, mógł tylko pochłaniać drobiny życia nic niewartych zwierząt... I pamiętać... Pamiętać noc, w którą szamanka Wieletów dokonała rytuału by trwał w agonii za wygubienie jej plemienia w imię bóstwa, któremu służył... Bóstwa, którego nie obchodziły jego cierpienia... Tak, cierpiał, ale cierpliwie czekał... Sarmacka kobieta popełniła błąd, nie zabijając go, gdy miała okazję. Uznała, że nie zasługuje na łaskę spłonięcia w promieniach słońca lub zamiany w pył od szybkiego ciosu. Była niezwykle dokładna w tym co zaplanowała, ale zapomniała o jednym... Że czas był jego sprzymierzeńcem... Stepy, będące kiedyś pustkowiem, zamieniły się w ludzkie mrowiska... Kości kończyn i ścięgna, nawet pozbawione czerwonej leczącej mocy, w końcu się zrosły, tak samo jak żebra, kręgosłup i pogruchotana czaszka, a okowy z drewna, brązu i srebra pokryte magicznymi rytami pochłonęła ziemia.... Ale mimo tego, minęłoby jeszcze pół wieku, zanim mógłby o własnych siłach wyjść na powierzchnię, gdyby nie ta dziwna krew... W jednej chwili obudziła go, a z każdą kolejną napełniała go dawną mocą. Tak niewielka ilość, a ile w niej siły. Wraz z nią w jego umyśle pojawiło się słowo - Pogromczyni. Tylko tyle. Ale wiedział dwie rzeczy: że Pogromczyni kimkolwiek jest, jest człowiekiem i może umrzeć, i że pragnie więcej jej krwi... Mógł już swobodnie poruszać rękami i nogami. Mięśnie znów ożyły, skóra, choć wciąż jeszcze zbrązowiała od ziemi, nie była już popękana i szorstka, stawała się przyjemnie elastyczna. Czuł jak w środku, niemal sproszkowane wnętrzności przyjmują swoją zwykłą poskręcaną, zapadniętą i lekko wysuszoną formę. Wargi rozchylił mu uśmiech. Nie musiał się obawiać, że zgubi zęby przy najlżejszym ruchu. Oczy mogły już rozróżniać drobiny piachu i żwiru, a nawet kolory warstw gleby. Zaczął powoli rozgarniać ziemię palcami, rozkoszując się ruchem, świadomością wysiłku, a nawet dotykiem grudek spadających mu na twarz. Gdy długie, poskręcane paznokcie zachrobotały o kamienną płytę, pchnął ją silnie, rozłupując na pół i wyrzucając gdzieś w ciemność. Był wolny! Krew naprawdę go ożywiła. Jednym zrywem stanął na nogi, rozbryzgując na boki ziemię, wyrwaną darń i kawałki asfaltu. Cóż za ironia... Ludzie spacerowali tą parkową alejką, nie zdając sobie sprawy, że pół metra - metr pod nią spoczywa żywcem pogrzebany... Nie musiał tego robić, ale nie mógł sobie darować, by nie zaczerpnąć powietrza. To była prawdziwa uczta, po zapachu mokrej ziemi i splątanego zielska. - Coś tu strasznie cuchnie, nie? - na dźwięk głosu skulił się jak zwierzę i odwrócił gwałtownie, gotowy rzucić się do gardła intruzowi. Przed nim stała długowłosa kobieta, w męskim odzieniu, mocno przylegającym do jej ciała. Szczególnie na biodrach i nogach. Górę okrywało jej coś w rodzaju krótkiego skórzanego kaftana. Był rozpięty, tak, że bez trudu dostrzegł dobrze zarysowane piersi pod materiałem białej koszuli. Nie rozumiał słów, ale nie miało to znaczenia. Oblizał się, na myśl o czekającej go przekąsce. - A, to przecież ty - kobieta znów się odezwała. - Nie słyszałeś o mydle i nożyczkach? Przysiadł na piętach i warknął krótko, już wyobrażając sobie jak rozrywa jej drgające ciało. - Najwyraźniej nie słyszałeś. A chociaż o wodzie? - kobieta rzuciła z sarkazmem, krzywiąc usta w złośliwym uśmiechu. Znieruchomiał. Jej zęby... Były takie jak jego. Parsknął rozczarowany. To nie człowiek. - Zcernoboch - zaklął zły. - Przepadnij, idź precz. Ona jest moja, moja, jej krew moja, nie dam. Zabiję cię strigoi vii! - zaczął syczeć i szczerzyć zęby. Nie odda zdobyczy. Gdy dziewczyna i ten chłopak, skończyli swoje popisy z trzydziestką niezbyt rozgarniętych wampirów, poczekała cierpliwie aż odejdą na tyle, żeby jej nie zobaczyć. Potem zeskoczyła z gałęzi, z której oglądała sobie całe widowisko i podeszła do smolistej kupki pyłu, która została po "wiernym słudze Agrosa". Kucnęła i dotknęła substancji opuszkami palców. Zaczęła węszyć. Wzdrygnęła się od doznań, jakie wywoływał w niej aromat krwi dziewczyny, wciąż unoszący się w powietrzu. Niech to szlag, ta mała pachniała tak niesamowicie apetycznie. Potrząsnęła głową i skoncentrowała się na mazi pokrywającej palce. Tak, ta sama sztuczka, co poprzednio. A oni znów dali się na to nabrać. Zapach był wyraźniejszy niż wczoraj. Nic dziwnego, wtedy spadł deszcz i trochę to trwało nim odnalazła trop. Mimo tak wielu lat, które minęły od czasu, gdy ostatni raz czuła ten zapach, wciąż doskonale go pamiętała. Towarzyszył każdemu pojawieniu się tego czarującego łajdaka i tej rozbrajającej erotomanki. Uśmiechnęła się smutno. Dawne czasy... Ale to znaczyło, że Agros ją okłamał, twierdząc, że działa sam. Był nieśmiertelny, ale posiadał inne moce. A Hades nie żył... Musi się dowiedzieć kim jest ten paskudnomordy stwór, który robi wodę z mózgu Pogromczyni i jej chłopakowi. I komu tak naprawdę służy... Nagle poderwała się na równe nogi. Spod ziemi, niedaleko miejsca, gdzie stała dobiegały syki i szmery, jakby zwierzę kopało norę. Chwilę później w powietrze wyfrunął fragment sporej kamiennej płyty. Gdy huknął w asfalt alejki, rozpryskując się na dziesiątki kawałków, ona już była po drugiej stronie ziejącego wykrotu, schowana za pniem drzewa, niewidoczna dla tego czegoś co właśnie wyłaziło z dziury. Osłoniła przedramieniem oczy przed grudkami ziemi i fragmentami alejki. Gdy je opuściła ujrzała humanoidalnego stwora, o splątanej sierści i długich, zawijających się pazurach. Stworzenie, z nieludzką szybkością wyprostowało się. Zdała sobie sprawę, że to co wzięła za sierść to były skołtunione, niesamowicie długie włosy, otulające istotę jak płaszcz. Bezszelestnie podeszła bliżej. Zmarszczyła nos, pod wpływem odoru, jaki bił od tego czegoś. Tamten ze świstem wciągnął powietrze. Wciąż jeszcze jej nie zauważył. Właściwie to powinna była się odwrócić i odejść, ale coś podkusiło ją, żeby skomentować ten smród. Humanoid odwrócił się błyskawicznie, przyjmując pozycję do skoku. Miała przed sobą nie zwierzę, a gołego faceta. Zarośniętego i z paznokciami, których pozazdrościłby mu każdy hinduski fakir. Niezbyt wysoki, ale jej uwadze nie umknęły mocne mięśnie drgające pod skórą. Miał w sobie więcej z drapieżnika niż z człowieka. Przykucnął i warknął na nią. Jej oczy zlodowaciały, a z twarzy zniknął ironiczny uśmieszek. Wampir. Jeszcze jeden. Tak, nie myliła się. Nie słyszała bicia serca. Nagle zaczął dziko podskakiwać, wymachiwać rękoma, pluć na nią i coś wykrzykiwać. Brzmiał nawet dość znajomo, coś jakby staromacedoński... Znała sporo języków, ale nigdy jakoś nie przykładała się specjalnie do nauki dialektu wrogiej Grecji Macedonii. Zresztą nie było takiej potrzeby, od kiedy towarzyszyła jej osoba, która posługiwała się nim, doryckim i paroma jeszcze innymi od dziecka. Osoba, od której dzieliły ją obecnie tysiące kilometrów, jakkolwiek to rozumieć... Którą kochała... I którą chciała zabić... Nie miała czasu na więcej gorzkich rozmyślań, bo mężczyzna niemal rozmytą smugą rzucił się w jej stronę. Dała równie godny podziwu pokaz szybkości, schodząc mu z drogi. Niestety, w pobliżu nie było nikogo kto mógłby docenić umiejętności obojga. Nie mówiąc już o tym, że każdy człowiek albo nie byłby w stanie w ogóle dostrzec ruchu, albo uciekłby przerażony na ich widok. No przynajmniej jednego z nich - dodała w myślach nieskromnie. - Widzę, że nalegasz, żebyśmy zawarli bliższą znajomość. A to pewnie jest gra wstępna? - rzuciła do niego po attycku, odrzucając katanę, a wraz z nią tę cienką warstewkę cywilizacyjnej ogłady jaką prezentowała wśród ludzi. Znów była wojownikiem. Oczy tamtego zalśniły dziko, choć nie wyglądało na to by ją zrozumiał. Cokolwiek sobie myślał - jej empatia nie obejmowała nieludzi - intuicyjnie czuła, że chce ją rozerwać na strzępy z jakiegoś powodu. Co za pech! Tyle tego tatałajstwa pałętało się po świecie, a ona musiała nadziać się na jakiegoś starożytnego dzikusa, który nawet nie rozumiał co do niego mówiła. Niemal roześmiała się w głos, kiedy zdała sobie sprawę z absurdalności powyższego. Taaa, przyganiał kocioł garnkowi. You are ancient bitch, babe... - mruknęła do siebie. Poderwali się niemal równocześnie. On zaatakował nisko, próbując przetrącić jej kolana i obalić na ziemię. Udało jej się odbić w górę, tak że szponami wyrwał tylko spory fragment trawnika. Poprawił zaraz zamaszystym ruchem drugiego ramienia, ale nim jej dosięgnął kopnęła go z całej siły od dołu w szczękę. Komuś innemu pewnie by złamało kark, ale zarośniętego tylko trochę odrzuciło do tyłu i niemalże w tej samej wybił się obiema nogami do przodu. Zaskoczył ją na tyle, że spóźniła się o ułamek sekundy, próbując uniknąć jego rąk. Przeszedł bokiem, ale na tyle blisko, by walnąć ją całym sobą w lewy bark. Świat wywinął kozła, a ona zachłysnęła się z bólu, kiedy jej ciało uderzyło o ziemię. Ten skurwiel wybił jej ramię! Rozgwieżdżone niebo zerkające przez gałęzie drzew przysłoniła szponiasta łapa. Szarpnęła się w lewo, tracąc tylko fragmenty koszuli rozdartej przez tamtego. Mała cena za uniknięcie wgniecenia twarzy do środka czaszki. Ale rachunek i tak był dość niekorzystny - dzikus był na niej, przygniatając ją do ziemi swoim ciężarem. Chyba zauważył, że ma niesprawną lewą rękę, bo nawet nie zadał sobie trudu by ją unieruchomić. W przeciwieństwie do prawej, którą złapał w nadgarstku i mocno przyciskał do podłoża, jednocześnie ciągnąć w górę. Był cholernie silny. Nawet jak na wampira. Czuła, że jeszcze chwila, a zaczną jej pękać ścięgna. Może i mogła żyć wiecznie, ale nie miała najmniejszej ochoty spędzać tej wieczności jak bohaterki "Ze śmiercią jej do twarzy" - w kawałkach! Z uśmiechem - bo chyba tym miał być mało przyjemny grymas w jego wykonaniu - oparł się prawą dłonią na jej piersi. Jęknęła, gdy nacisk wywołał błysk bólu w uszkodzonym barku. Był pewny zwycięstwa... - Gdzie z tymi łapami brudasie! Na pierwszej randce, chyba obowiązują pewne zasady? - z tymi słowami walnęła go czołem w nos. Poczuła na twarzy gorące krople. Nie sądziła, że bardzo mu zaszkodzi, ale liczyła, że zadziała instynktownie... Nie pomyliła się. Kiedy przeniósł ciężar do przodu, jednocześnie nieco się unosząc, kopnęła go końcem szpiczastego buta w krocze, wkładając w cios całą swoją wściekłość. Kwiknął krótko. Napór jego ciała na jej, nieco zelżał. Wykorzystała to błyskawicznie, opierając podeszwę drugiej nogi na jego brzuchu i jednym szybkim ruchem przerzuciła go za siebie. Podgięła nogi pod siebie i zrywem poderwała się do pionu. Musiała sama przed sobą przyznać, że miała poważne trudności. Nie zdarzyło jej się do tej pory, żeby jakiś krwiopijca był silniejszy od niej. Co jest grane? Był facetem, więc nie mógł korzystać z tej samej mocy, co ona... Nie chciała wzywać na pomoc JEGO. To byłaby ostateczność... i w jakiś sposób porażka. Nagle zatoczyła się do tyłu, niemal wywracając, kiedy fala doznań wdarła się do jej mózgu... To jedna z kropli krwi, która opryskała jej twarz spłynęła do kącika ust.... Pogromczyni! Ten bydlak ożłopał się krwi tej małolaty. W jednej chwili wszystko zrozumiała. Nic dziwnego, że jej przeciwnik był tak diabelnie szybki i silny. Krew Pogromczyni działała niczym adrenalina, amfetamina, ekstazy - i co tam jeszcze tylko ludzie wymyślili na podkręcenie fizjologii - w jednym. Tyle, że trzeba było być wampirem, żeby odczuć tego kopa. Na nią podobnie działała tylko jedna rzecz, ale wiązało się to z utratą wszelkiej kontroli, a nie miała zamiaru dawać MU tej satysfakcji... - I co, bycie panem i władcą, czyli facetem ma jednak złe strony? - posłała do zaczynającego się gramolić z ziemi dzikusa. - OK., przestajemy się pieścić, chcesz na ostro, to proszę - warknęła i rzuciła się w jego stronę. Wskoczyła mu na plecy. Oplotła mu udami biodra, najsilniej jak była w stanie. Mężczyzna stał już na dwóch nogach. Przez moment próbował dosięgnąć ją rękami, chwilę później jednak ruszył biegiem ku najbliższemu drzewu. Nie był taki głupi jakby się wydawało. Wiedziała, że ma ułamki sekund. Ignorując rwący ból w bezwładnie podrygującym barku, odgięła się do tyłu, zamachnęła prawym ramieniem i z całej siły wbiła dłoń w plecy stwora. Krzyknęli równocześnie. On czując jej palce rozrywające mu wnętrzności, ona, gdy z impetem walnął nią w rozłożysty pień, łamiąc jej przy okazji kilka żeber i uwalniając się z uścisku jej nóg. Szczęście w nieszczęściu, że nie musiała oddychać - uderzenie na pewno pozbawiłoby ją resztek powietrza w płucach. Oszołomiona osunęła się po pniu, ale nie rozwarła mocno zaciśniętej pięści w trzewiach przeciwnika. Gdy odsunął się od niej, jej ramię z cichym mlaśnięciem wyszło z jego pleców. Wampir znieruchomiał i obejrzał się na nią. W jego oczach ujrzała zdziwienie. Nie wiedziała tylko czy bardziej z zaskoczenia, że wciąż jest żywy, czy z tego, że w ogóle śmiała mu coś takiego zrobić. Przeniósł wzrok na jej dłoń, w której niemal miażdżyła jego zbrązowiałe ze starości serce. Zacharczał i miotnął się w jej stronę. - A, jeszcze te wasze patyki - szepnęła i jednym ruchem posłała organ w powietrze. Widziała jak stwór rozpaczliwie usiłuje go schwytać, jak jego palce mijają się o milimetry, a serce przelatuje mu nad głową, by chwilę później spotkać się z ułamanym konarem przeszywającym je na wylot. Dzikus z przeciągłym - Zcernobooooooooch - w oka mgnieniu rozpadł się w pył. Odetchnęła z ulgą. Dobrze, że zadziałało. Jakoś nie czuła się na siłach, by skorzystać z planu B - urywanie głowy. Ze stęknięciem podniosła się z ziemi. Z niechęcią popatrzyła na pień drzewa, a potem wymierzyła i uderzyła w nie wybitym barkiem. - Fuuuuuck.. - wyrwało jej się przez zaciśnięte zęby. Znów była na ziemi - uklękła z czołem opartym o chropowatą korę i z prawą ręką mocno przyciskającą lewe ramię do boku. Owszem, dzięki temu kim była, większość uszkodzeń bolała ją o wiele mniej niż śmiertelników, ale jednak bolała... Szczególnie, że nie była teraz w amoku i nie korzystały ze znieczulenia na fizyczne rany jakie dawał głód, w zamian przyprawiając o innego rodzaju ból. - "Lubisz to, prawda? Bliski kontakt z ofiarą, zabijanie... " - dudniący głos w głębi jej czaszki. Skrzywiła się, jeszcze tylko JEGO jej brakowało. - Nie, to TY to lubisz. - odpowiedziała. - "Ja, ty, ty, ja, co za różnica?" - niemal widziała jak wzruszył ramionami. Do diabła! Miał rację. Żadna różnica. Prawie żadna. Ale póki będzie, choć minimalna, ona wciąż będzie sobą. - "Czemu, nie poprosiłaś mnie o pomoc? Rozprawiłbym się z nim jednym gestem. Po co się tak męczyć?" - zawsze próbował. - Sam stwierdziłeś, że to lubię - odgryzła się. Niedoczekanie. Wolała tysiąc razy wybijać i nastawiać sobie ramię, niż pozwolić MU zapanować na sobą. - A teraz wynoś się. Idź, odwiedź swoich krewnych, których zabiłam. - "Cha cha cha - bardzo śmieszne. Że też musiało trafić na ciebie, a nie na tę twoją k...." - jego głos cichł, aż zamilkł zupełnie, zepchnięty siłą jej woli w głębokie zakamarki umysłu. Ostatnio odzywał się coraz częściej. Czy naprawdę rozmawiała z dawno umarłym bóstwem, czy już popadała w szaleństwo? Wstała, podeszła do katany i schyliła się, by ją podnieść. Nadwerężone żebra zapiekły. Przez rozdarcia jakie zostawiły pazury tamtego, palcami obmacała szramy na prawym boku i piersi. Jej ciało już zaczęło naprawić rozdartą tkankę. Chociaż minie parę godzin zanim zniknie opuchlizna i żółta wydzielina na brzegach ran. Bydlak pewnie miał za paznokciami pokłady bakterii tężca. Szlag, kolejna koszula do wyrzucenia. Czy ona ma kasy jak lodu?! Szczególnie tutejszej? Mrucząc pod nosem, różne wymyślne inwektywy pod adresem starożytnego krwiopijcy, ruszyła na przełaj przez park... Pa Lilah Hejka Jeszcze tylko jeden dialog z Tomkiem, ktory podesle jutro i obiecuje, ze nie bede was draznic moimi pomyslami przez jakis czas :) Tomek na wszelki wypadek obszedł dom Marty dookoła dwa razy, sprawdzając czy nie czają się, gdzieś w pobliżu jeszcze jakieś wampiry. Do wschodu słońca co prawda została tylko godzina, ale nigdy nic nie wiadomo... Jutro, właściwe to dzisiaj - poprawił się - skontaktuje się z Radą, żeby zdać raport. Ale najpierw prześpi się choć parę godzin - z trudem stłumił ziewnięcie. Zamknął dokładnie drzwi. Jako tako przygotował kanapę do spania. Zdjął spodnie, koszulę, bokserki i skarpetki, i wszystko rzucił w kąt. Miał cholerną ochotę uwalić się na łóżko tak jak stał, ale zwalczył pokusę i noga za nogą powlókł się na piętro do łazienki. Stanął przed lustrem i maszynką elektryczną pospiesznie zgolił całodobowy zarost. Wszedł do kabiny prysznicowej i odkręcił kurek. Wtarł we włosy trochę szamponu, a potem spłukał go, poparskując, kiedy piana dostawała mu się do ust. Oparł się jedną ręką o ściankę, uniósł twarz do góry i pozwolił, by strugi gorącej wody omywały go, przynosząc ulgę zmęczonym mięśniom. Miał zamknięte oczy, nie widział więc cienia, który mignął za zaparowaną szybą... A szum prysznica zagłuszył ciche kroki... Woda z pianą wirem znikała w odpływie. Skrzydło kabiny powoli się przesunęło. W powstałej szczelinie pojawiła się ludzka sylwetka. Światło padające od tyłu uniemożliwiało rozpoznania szczegółów. Dopiero gdy postać obróciła się bokiem w jej konturach wyraźnie zarysowały się krągłości tu i tam... - Co za noc. Na każdym kroku goły facet. Tomek zaskoczony otworzył oczy. Niewiele zobaczył, a za to resztki szamponu dostały mu się pod powieki. - Kto... Marta? - zapytał na poły z niedowierzaniem, na poły chyba z nadzieją. W odpowiedzi usłyszał śmiech. W końcu udało mu się wypłukać piekące mydliny. Zamrugał kilkakrotnie i wreszcie mógł spojrzeć na nieoczekiwanego gościa. Tak, kobieta. Ale zdecydowanie nie Marta. Wyższa, na pewno starsza, czarnowłosa... Stała oparta plecami o framugę kabiny, z ręcznikiem przewieszonym przez ramię i przyglądała mu się z wesołymi iskierkami w oczach. Nie był specjalnie wstydliwy, ale pod tym spojrzeniem poczuł się bardzo nieswojo. Oderwał dłoń od ściany. Pech chciał, że w tym samym momencie złapał go skurcz. Syknął i odruchowo ugiął zdrętwiałą nogę. Na śliskiej powierzchni, bez oparcia, w połowie ruchu, chyba tylko Pogromczyni byłaby w stanie utrzymać równowagę. Nie da się ukryć, nie był nią i po nieudanej próbie odzyskania pionu, z plaśnięciem pośladków wylądował na dnie brodziku. - Nie rzucaj się tak. Ja nie gryzę... zbyt mocno. Szkoda by było, żebyś sobie uszkodził ten zgrabny tyłeczek. - wyraźna kpina w głosie tamtej, tylko go dodatkowo rozłościła. Nim pomyślał jak się podnieść, zachowując resztki męskiej dumy, został chwycony pod ramię i podciągnięty do góry. Jej dotyk obudził w nim coś dziwnego. Mieszaninę niepohamowanej wściekłości i... pożądania. - Kim Pani jest? I co Pani robi pod moim prysz... w moim mieszkaniu? - spytał zły, usiłując nie zaczerwienić się i opanować chęć zasłonięcia. Był nagi, co nagle odczuł nad wyraz dotkliwie, ale ta kobieta pozbawiała go też zupełnie osłony psychicznej. - Proszę. - podała mu ręcznik. Owinął się nim, ostentacyjnie bez pośpiechu. - Mogłaby Pani...? - zmierzył jej sylwetkę wymownym spojrzeniem. Kobieta z odsunęła się, pozwalając mu wyjść spod prysznica, ale z jej twarzy nie zniknął wyraz rozbawienia. - Pytam jeszcze raz, co Pani robi w moim mieszkaniu? Jak Pani się tutaj dostała? - ręcznik jak na złość nie chciał się dać zawiązać. Wzruszyła ramionami. - Dzwoniłam do drzwi, ale nikt nie otwierał. Widziałam, że na górze pali się światło. Pomyślałam, że może coś się stało, więc nacisnęłam klamkę i weszłam. - zignorowała zupełnie jego formalny ton i wciąż zwracała się per "ty". - Czy niesienie pomocy bliźnim w tym kraju jest karalne? - Nie, ale włamanie owszem. Niech Pani nie kłamie, dokładnie zamknąłem drzwi. - odparł zimnym tonem. - Dobra masz mnie - wbrew słowom nie wyglądało na to, żeby faktycznie tak uważała, a na pewno się tym nie przejęła. - Weszłam przez okno. Ale naprawdę dzwoniłam i pukałam. Słowo harcerki. - to ostatnie w jej ustach zabrzmiało bardzo... perwersyjnie. A przynajmniej takie wrażenie odniósł. Zmarszczył brwi, odganiając od siebie dwuznaczne myśli. Co się z nim dzieje? Kobieta mówiła z bardzo silnym akcentem. Polski najwyraźniej nie był jej ojczystym językiem, ale radziła sobie dość dobrze. - Jeżeli sądziła Pani, że może coś tu ukraść, to rozczaruję Panią. Wprowadziłem się dopiero parę dni temu. Będzie Pani dźwigać na plecach kanapę, a może lepiej telewizor? Poręczniejszy. - też potrafił zakpić. Odwrócił się do lustra, udając, że bez reszty pochłania go rozczesywanie mokrych włosów. Jest facetem i Obserwatorem, nie musi jej się obawiać, jakiekolwiek ma zamiary... No właśnie. - Chyba, że źle Panią oceniłem i... - Jestem kurwą, szukającą klienta? - weszła mu w słowo. Usłyszał dźwięk rozpinanego zamka błyskawicznego, szelest materiału i brzęk sprzączki od paska uderzającą o posadzkę. Zamarł, mimo wszystko zaskoczony i zastanawiając się czy powinien się odwrócić, czy właśnie zupełnie zignorować jej starania. - Oczywiście, że źle mnie oceniłeś, nie pochlebiaj sobie. Nie jestem tutaj dla twoich wdzięków, mój mały. - słowom towarzyszył stuk zasuwanej osłony od prysznica. Nie mógł zaprzeczyć, że jednak poczuł się w jakiś sposób urażony jej wypowiedzią. Czy ten "mały" to jakaś aluzja na temat jego... - przemknęło mu nieoczekiwanie przez głowę. - Do diabła o czym ja teraz myślę! - skarcił się wściekły sam na siebie. Ta kobieta zdecydowanie wyprowadzała go z równowagi na wszelkie sposoby. Trzeba to skończyć. - Co Pani wyprawia? Co to ma znaczyć? Krzyknął. Co ona sobie wyobraża?! Co za bezczelność! Był już przy kabinie, kiedy osłona znów została odsunięta i stanął oko w oko z czarnowłosą. No prawie oko w oko... - A na co to wygląda? - rzuciła z sarkazmem. - Chcę wziąć prysznic. - Proszę natychmiast stamtąd wyjść... - dokończył siłą rozpędu. - Poważnie mam wyjść? - Przesunęła się trochę w prawo jakby faktycznie zamierzała spełnić jego życzenie. - Napatrzyłeś się już? A może chcesz się przyłączyć? - spytała z nutką ironii w głosie. Tomek zdał sobie sprawę, że gapi się na nią bezwstydnie. Hipokryta, akurat na nią - coś szepnęło mu w umyśle złośliwie. Czym prędzej podniósł wzrok do góry na jej twarz. Ale to niewiele poprawiło sytuację. Jej oczy... Błękitno-szare... One... W nich... Szare zimno... Błękitny ogień... Ciarki przeszły mu po plecach, nie mógł w nie patrzeć, umknął spojrzeniem w bok. - Zresztą twoja podopieczna, chyba miałoby coś przeciwko, jak sądzę? - Co? - zaskoczyła go zupełnie. - Marta? Czemu... My nie... To znaczy ona nie... Nie jesteśmy... - zająknął się. - Dobra, dobra, mnie się nie musisz tłumaczyć. Tylko jej - dodała, niemal się śmiejąc. - Mar(a)tha - przysiągłby, że powiedziała to z doskonałym aramejskim akcentem! - Ładne imię. Znaczy Pani domu, pasuje do niej... - mruknęła do siebie nagle jakoś nieobecna, zaraz jednak wrażenie minęło - Słuchaj, daj mi dziesięć minut. Potem odpowiem na twoje pytania. A przynajmniej na część z nich - Znów zasunęła osłonę. - A jak mamy sezon na szczerość, to przypomnę ci, że ten dom nie jest twoją własnością, tylko Rady. To ona go wynajęła, prawda? - dobiegło poprzez szum prysznica. Niemal podskoczył jak oparzony. Rada! Wszystko jasne. Przysłali kogoś, żeby go sprawdzić jak sobie radzi. Cholera jasna, a on ją wziął za złodziejkę! Gorzej... Za dziwkę! Głupi, głupi kretyn. Idiota - wymyślał sobie w myślach. Otwierał właśnie drzwi od łazienki, kiedy coś miękkiego trafiło go w głowę.- Acha i mam prośbę - usłyszał - pożycz mi jakąś swoją koszulę, moja do niczego już się nie nadaje. Podniósł z podłogi kłąb materiału, który kiedyś był chyba biały i wyszedł na korytarz. Schodząc po schodach ze zdziwieniem przyjrzał się niesionej koszuli... Na boku miała pięć, długich, równych rozcięć... Podzeililam na dwie czesci, bo dlugie... Tak to jest jak mnie dopadnie pisanie... Robie sobie przerwe i czekam na wasze dopiski, co teraz z tego wyjdzie... Tomek ubrał się w świeże rzeczy, a te rzucone w kąt pospiesznie upchnął w jednej z szuflad szafy, stojącej w przedpokoju. Na drzwiach powiesił wieszak z czerwoną, rozpinaną koszulą - powinna pasować na jego gościa - ocenił. Tęsknie popatrzył na rozłożoną kanapę. Sen diabli wzięli. No trudno. Może później w ciągu dnia jakoś się zdrzemnie. Postawił oparcie do pionu, złożył koc w kostkę, poprawił poduszki. Ogarnął spojrzeniem pokój. Tyle musi wystarczyć. U góry stuknęły drzwi. Po chwili kobieta weszła do pokoju. Miała na sobie tylko dżinsy, końce ręcznika przewieszonego przez kark zasłaniały jej piersi. Nie na tyle jednak, by nie dostrzegł szram na jednej z nich i boku... Odwrócił wzrok, chociaż kobieta w najmniejszym stopniu nie wglądała na skrępowaną. - Na drzwiach powiesiłem koszulę... - Dzięki. Już możesz się odwrócić - Bliskie spotkanie z kosiarką? - zażartował, mając na myśli ślady na koszuli i jej blizny. Usiadła na fotelu. Nie przejęła się, że koszula ma tylko kilka guzików zapiętych... dolnych. Tomek przełknął nerwowo ślinę i zajął miejsce na kanapie, trochę z boku, tak żeby nie zaglądać jej w dekolt. - Raczej z przechodzonym Wolverinem. Ciesz się, że padło na mnie. Ty i Pogromczyni nie mielibyście z nim szans. - odparła, wycierając mokre włosy. - Nie bądź tego taka pewna. Ja nie jestem taki ostatni, mimo że mam dopiero dwadzieścia lat. A Marta ma potencjał i szybko się uczy. - Owszem ma potencjał, ale jest trochę za bardzo w gorącej wodzie kąpana. Powinieneś nauczyć ją panowania nad sobą, koncentracji na zadaniu. Działanie na emocjach w tej profesji prowadzi tylko do kłopotów. Co miała na myśli? Przecież jego nic nie łączyło z Martą... Podobała mu się, to prawda, ale znał swoje miejsce jako Obserwator. Wie, że nie wolno mu przekroczyć pewnych granic, wszystko jedno jak bardzo by tego chciał... - W walce nie można się rozpraszać i trzeba umieć poświęcić... coś lub kogoś - zakończyła twardo. - Mówisz to z własnego doświadczenia? - spytał z lekkim uśmiechem, chcąc nieco złagodzić ponury wydźwięk słów. Wzruszyła ramionami. - Nie uczą tego Obserwatorów? Trzeba się zdystansować do pewnych rzeczy, bo inaczej się przegra. A tutaj chyba gra toczy się o wysokie stawki? - A ty? Nie jesteś Obserwatorem? - spróbował choć trochę zmienić temat. Nie chciał rozmawiać o poświęcaniu... szczególnie kogoś i skutkach przegranej w tej grze, o której większość zwykłych ludzi nie miała pojęcia. Czasem żałował, że nie może być tak samo beztroskim ignorantem jak oni... - Nie. Chociaż od pewnego czasu obserwacją też się zajmuję. Szukam informacji. Przy okazji eliminuję niepożądane jednostki. - skrzywiła kącik ust. - Jak ten Wolverin? A masz jakieś imię? -Hmm kilka... W twoim języku moje imię tłumaczy się jednocześnie jako obcy, przybysz, gość. Nie za ładnie prawda? Dlatego przyjmijmy, że nazywam się Nimra, ok.? - To z arabskiego... Tygrysica - pokazał, że zna się na tym co robi. - Chyba dużo podróżujesz? - Owszem - skinęła głową. - Napijesz się czegoś? Niestety mam chyba tylko piwo... No wiesz kawalerski dom - uśmiechnął się przepraszająco. Pokręciła przecząco głową - Nie, dzięki. Nie piję... alkoholu. Szkodzi mi. - Więc... Jakie masz instrukcję dla mnie? - przeszedł do sedna. Chciał mieć to jak najszybciej z głowy - Liczę, że Rada jest zadowolona z moich dotychczasowych raportów. Czy może jesteś tutaj, by mnie zastąpić? - spytał, mając nadzieję, że w jego głosie nie daje się wyczuć niepokoju. Będzie posłuszny, ale coś go zakłuło w sercu na myśl, że musiałby zostawić Martę... Pod ręką poczuł jakąś mokrą szmatę. Wyciągnął ją spod poduszki. To był jego podarty podkoszulek, z którego zrobił Marcie prowizoryczny opatrunek. - O przepraszam. Nie zauważyłem tego wcześniej. - rzucił zakłopotanym tonem - Pozostałość po ostatniej potyczce. Zaraz posprzątam... - Głos uwiązł mu w gardle, kiedy podnosząc się, spojrzał Nimrze w twarz. Miała źrenice rozszerzone czarną plamą na tęczówkach, usta rozciągnięte w niemym warknięciu, wyraźnie węszyła! Wyglądała rzeczywiście trochę jak kot.. Dziki kot, który zwietrzył zdobycz... Tyle, że żaden tygrys nie mógł dorównać drapieżnikowi bez duszy... Tak dać się podejść! Dupa jestem, a nie Obserwator. Co z głupia śmierć... Marta, co z Martą? Muszę ją ostrzec - przemknęło mu równocześnie przez głowę. Nie wierzył, że ma jakąkolwiek szansę, a mimo to nie miał zamiaru poddać się bez walki. Rzucił się w stronę drzwi. Zastąpiła mu drogę. Próbował uderzyć ją pięścią w twarz, ale zablokowała mu przedramię. Drugą rękę miał wciąż wolną i wykorzystał to, wbijając paznokcie w gojące się szramy na jej boku. Zginie, ale przynajmniej nie będzie łatwą ofiarą. Wyszczerzyła kły, ale wbrew jego oczekiwaniom nie rozszarpała mu nimi gardła, za to otwartą dłonią pchnęła go silnie w pierś, posyłając z powrotem na kanapę. Usiadł ciężko. Nim spróbował znów się poderwać, była już za nim. Złapała go mocno od tyłu, jednym przedramieniem otaczając mu szyję, drugim przepasując w poprzek piersi i przyciskając go silnie do oparcia kanapy. - To nie było miłe. Wiesz o tym, że kobiety nie wolno tknąć nawet kwiatem? - szepnęła mu wprost do ucha. Lodowaty szept śmierci. - Nie jesteś kobietą! - wystękał przyduszony - Jesteś wampirem! Zaśmiała się cicho - Śmiertelnicy i te wasze stereotypy. Niech ci będzie. Piję krew, więc pewnie nim jestem. Kiedyś byłam człowiekiem o wielu umiejętnościach. Szamanką, wojowniczką, obrończynią i niszczycielką... Dziś jestem stworzeniem, które potrafi tylko jedno, ale ma wiele imion... W moim kraju, takie jak ja nazywano mainás. Wiesz co to znaczy? - Szalona... - odpowiedział na jej pytanie. Jej dotyk oszałamiał go w dziwny sposób. Powinien się bać, zamiast tego czuł narastająca wściekłość. I tę żądzę... W takiej chwili! Miał ochotę wyć, jak dziki wilk w pełnię. Śmiech. Uświadomił sobie, że to jego głos! Śmiał się ochryple. Nie mógł przestać. Próbował się otrząsnąć. Szarpnął się w daremnej próbie uwolnienia z jej uścisku. - Daj spokój. Wiesz, że to nic nie da. Skup się. Miałam wiele okazji, żeby cię zabić. W parku, pod prysznicem... Wciąż mogę to zrobić. Ot jednym ruchem skręcić ci kark. A jednak wciąż żyjesz, daje ci to coś do myślenia? - Bawisz się mną. Jak kot myszą. Lubisz to prawda? Jak każdy wampir... - Przestań! - chyba nie spodobało jej się to co powiedział - Słuchaj, puszczę cię teraz i porozmawiajmy jak dwoje dorosłych ludzi ok? Tylko obiecaj mi, że nie będziesz się na mnie rzucał, a ja w zamian nie połamię ci rąk i przestanę podsłuchiwać twoje myśli. Dobrze? Było mu wszystko jedno. Ten dotyk był taki zniewalający, a jednocześnie palił jak ogień. Niech to się już skończy. Zmusił się do kiwnięcia głową. Rzeczywiście go puściła. Jak tylko się odsunęła, te dziwne odczucia zniknęły. Odetchnął parę razy głęboko. No cóż, faktycznie wciąż żyje, może nie wszystko stracone... - Mówisz więc, że jesteś bachantką? - przeszedł na starogrecki. Uśmiechnęła się, starając się, żeby kły pozostały niewidoczne. - Masz okropny akcent, ale to miło z twojej strony - odpowiedziała mu w tym samym języku. - Tak. Chwilę czekał na ciąg dalszy, ale nie podjęła tematu. - Hmm zabierz to, co?. - wskazała wzrokiem pokrwawiony podkoszulek na dywanie - Rozprasza mnie... Podniósł materiał. - Mogę iść do kuchni? - Tylko nie rób niczego głupiego... Kiedy wyszedł zgięła się wpół. Do diabła, ale to bolało. Kiedy jej wbił paznokcie w dopiero co podgojone szramy, pociemniało jej w oczach i ledwo się opanowała, żeby nie urwać mu ręki. Krew Pogromczyni pokrzyżowała jej nieco plany. No cóż, miała nadzieję, że chłopak okaże się rozsądny i wysłucha, co ma mu do zaoferowania... Nagle podniosła się i podeszła do okna. Znów ten zapach... Tak, nie mogła się mylić. Przez długą chwilę wpatrywała się w ciemność. W końcu odwróciła się, uśmiechając się do siebie i usiadła w fotelu. Pa Lilah Marta, najciszej jak umiała weszła po schodach. Dom był pogrążony w mroku i spokojny. Jeszcze parę dni temu bałaby się chodzić tak po ciemku. Zawsze czuła jakiś dreszczyk niepokoju, kiedy musiała przejść w nocy korytarzem między swoim pokojem a rodziców czy do łazienki. Teraz to była przeszłość. Chodziła po parkach w środku nocy, zabijała wampiry i inne potwory. Łażenie po domu po ciemku, to żaden powód do strachu, w porównaniu z tym wszystkim... Niemal zupełnie już zapomniała o zranionej nodze. To chyba dobrze, że już jej nie bolała? Była tylko jakby zdrętwiała. Przeszły ją dreszcze. Chyba z emocji nie zauważyła, że się ochłodziło. Ze swojego pokoju zabrała plecak z książkami i sweter. Cichutko przemknęła się obok sypialni rodziców i zeszła do kuchni. Coś miała zrobić, zaraz... jakoś nie mogła się skupić. Tak to jest jak człowiek zarywa noc... Wytarła spocone ręce o dżinsy. Śmieszne, że się tak przejmuje, żeby mama albo ojciec nie zauważyli, że wróciła dopiero nad ranem. Aha miała napisać kartkę z wiadomością dla staruszków i zjeść śniadanie. Nagle coś przyszło jej do głowy. I tak miała wcześniej wyjść. Równie dobrze mogła zjeść śniadanie w miłym towarzystwie. Z Tomkiem. Pewnie i tak nie spał. Jeszcze tylko lekki rozgardiasz na stole, żeby wyglądało jakby w pośpiechu robiła sobie jedzenie. Wymknęła się kuchennymi drzwiami... Miała rację. U Tomka w pokoju na dole paliło się światło. Chyba nie pogniewa się na nią, że zwala mu się na głowę? Jakby co zrobi tę swoją niewinną minkę. Do tej pory zawsze działało. Już miała wcisnąć dzwonek, kiedy jej wyczulony słuch Pogromczyni dał o sobie znać. Ktoś był u Tomka. Słyszała dwa głosy. Jeden bez wątpienia należał do Obserwatora, drugi zaś... do kobiety! Zagryzła wargi. Typowy facet! Nie ma jej przez chwilę, a on od razu sprowadza sobie jakąś babę! Zaraz się jednak zreflektowała. Właściwie... Był dorosły, starszy od niej... Znali się od kilku dni. Nie miała powodu, żeby uważać, że coś ich łączy... poza "pracą" oczywiście. On był Obserwatorem, a ona Pogromczynią. Miał ją uczyć, a ona walczyć z demonami i takimi tam, a nie bawić się we flirtowanie. Właściwie to nic o nim nie wie... A jeżeli jest żonaty? Ma dzieci? Własne życie? W końcu co wiedziała o Obserwatorach? Może są kimś bardziej w stylu pastorów, a nie mnichów z jakiegoś tajemniczego klasztoru? Rozsądek podpowiadał jej, że powinna odwrócić się na pięcie i iść sobie. Ale nigdy nie była specjalnie rozsądna. Musiała zobaczyć tego babsztyla. Jeżeli to jakaś natrętna sąsiadka to natrze jej uszu. W końcu nie była byle kim, tylko Pogromczynią i wszelkie harpie powinny mieć się na baczności! Podkradła się pod okno i zaczęła podsłuchiwać. Usłyszała jak Tomek mówi coś o jakimś tygrysie. Kobieta odpowiedziała na jego pytanie o podróżach. Marta z niechęcią musiała przyznać, że tamta ma przyjemny głos. Spokojny, miękki, a dziwny akcent, czy nawet wiele akcentów, które w nim pobrzmiewały miały swój urok. Tomek za coś przepraszał i mówił o sprzątaniu. Potem zapadła cisza. A po niej jakieś stłumione odgłosy... Szurnięcie, skrzypnięcie kanapy. Marta poczuła jak robi jej się gorąco. Co oni tam wyprawiają?! Ostrożnie wystawiła głowę nad krawędź parapetu. To co zobaczyła sprawiło, że zaklęła sobie od serca i najokropniej jak tylko umiała. Tomek siedział na kanapie, a do niego kleiła się jakaś czarnowłosa baba. Jedną ręką objęła go za szyję, drugą macała po klacie i coś szeptała mu do ucha. Nawet ze swoim nowym, podrasowanym słuchem, Marta nie była w stanie usłyszeć co mówiła, ale sądząc po jakiś takim rozanielonym wyrazie twarzy Tomka, pewnie coś mało przyzwoitego. Nagle Tomek zaczął się śmiać. Aż się trząsł cały. A tamta jeszcze bardziej się do niego przysunęła. Cholera co za dziwka! Kleiła się bezwstydnie go JEJ Obserwatora w tej rozchełstanej koszuli! A ten też dobry. Już ja ci się pośmieję! Czekaj szowinistyczna świnio. Nagle przestała rozumieć co słyszy. Coś jej się stało z uszami czy co? Nie, zaraz... To nie jej uszy... To oni zaczęli gadać do siebie w jakimś dziwnym języku. Niech to szlag. Z tego szwargotu wyłowiła coś jak baki, bachi, bachiji... z czymś jej to się skojarzyło, ale nie mogła sobie przypomnieć z czym. Wreszcie po jakimś milionie lat odsunęli się od siebie. Wstrętny babsztyl usiadł w fotelu, a Tomek schylił się po coś na podłodze i wyszedł z pokoju. Szarpnęła się spanikowana do tyłu kiedy kobieta nagle wstała i podeszła do okna. A niech to, zobaczyła ją! Spojrzała jej prosto w oczy. W błękitno-szare... Marcie zakręciło się w głowie. Cały świat stał się tymi oczami. Poczuła się pod tym spojrzeniem naga... Jak małe dziecko... W umyśle jakiś głos zaszeptał słodko. Uwodzicielsko... Chodź... Nie bój się... Marta zamrugała parę razy. Co jest? Opanuj się dziewczyno, odbija ci czy jak? Nie, chyba ta baba jej nie zobaczyła. Inaczej by przecież jakoś zareagowała. To było tylko złudzenie, że na nią patrzy. Dobra, starczy tego kuszenia losu. A róbcie sobie co chcecie, pies was trącał. Niedoczekanie, żebym się przejmowała miłostkami faceta, którego prawie nie znam. Mam ważniejsze rzeczy na głowie, np. skopanie tyłka temu jak mu tam... Agrosowi. A Tomek niech się goni. Marta wściekła jak osa - nie wiedząc zresztą czemu, bo przecież jak sama siebie przekonywała, to nie jej sprawa, nie jej facet i w ogóle - szła chodnikiem. Z trudem się powstrzymywała, żeby nie biec. Jeżeli jakiemuś głupiemu wampirowi przyjdzie do głowy wejść jej w drogę marny jego los! Tomek wrzucił podkoszulek do kubła na śmieci. Nigdy do tej pory nie spotkał żadnej bachantki. Nie wiedział czego się po niej spodziewać. Zastanawiał się czy nie wymknąć się z domu. A może właśnie tamta na to liczy? To mógł być podstęp. Nie doprowadzi jej do Marty. Ten dom należał formalnie do Rady, więc może faktycznie mogła sobie wejść ot tak. Marta powinna być u siebie bezpieczna. Zresztą tak długo jak Nimra była tutaj, miał kontrolę... No dobra kogo on oszukuje, nie miał żadnej, ale przynamniej jakaś nieobliczalna wampirzyca nie łaziła samopas po mieście... Trzeba poznać swojego wroga. Do wschodu słońca tylko pół godziny, może coś wykombinuje... - Raczej jak człowiek z bachantką... - mruknął wchodząc do pokoju. Czarnowłosa siedziała w fotelu, tak jak ją zostawił. Spojrzała na niego nie rozumiejąc. - Powiedziałaś, żebyśmy porozmawiali jak ludzie, ty nie jesteś człowiekiem, więc... - wyjaśnił. Coś w jej spojrzeniu. Ból? Smutek? Nie, niemożliwe. Odchrząknął - No to rozmawiajmy. Czego chcesz? - Żebyś skontaktował się z Radą i przekonał ją do podarowania mi w prezencie pewnej rzeczy... Hamadrýasos. - Dlaczego miałbym to zrobić? - Bo w zamian ja pomogę tobie i Pogromczyni pozbyć się Agrosa. To chyba uczciwy układ? - Czemu uważasz, że w ogóle potrzebujemy twojej pomocy? - Z jednego prostego powodu... Macie pod ręką jakiegoś boga? Nie? No to kiepsko. Bo Agros jest tytanem, a tylko bogowie mogą takiego ubić... - A ty jak rozumiem akurat jednego masz na zbyciu? - spytał z sarkazmem. - Tak jakby. Mam jego krew. Krew Diossosa. Jeżeli nie zabije Agrosa, to przynajmniej porządnie mu zaszkodzi. Osłabi na tyle, że może Pogromczyni uda go się zabić. Oczywiście możesz do spółki z Radą próbować przywołać na ten padół jakieś dawno zapomniane bóstwo... Ale chyba zdajesz sobie sprawę, z niebezpieczeństwa takiego pomysłu... Musiał się z nią zgodzić. Bogowie to zwykle okropnie kapryśne, zmienne i lekkomyślne byty. Nigdy nie wiadomo co im strzeli do głowy i cholernie trudno jest ich odesłać tam skąd przyszli... - Przekażę Radzie twoją propozycję. Ale nie mogę nic obiecać. Nie do mnie należy decyzja. Coś jeszcze? - Na pierwszą randkę to chyba wystarczy - zażartowała. - Nie musisz mnie odprowadzać do drzwi. Sama trafię... do okna. W mgnieniu oka wskoczyła na parapet. - Moment. Mogę ci zadać dwa pytania? - Słucham. - Naprawdę wiesz co myślę? - Tak, odbieram ludzkie myśli i uczucia. Ale to nie jest wcale takie fajne jak sądzisz. To kakofonia. Szalona księga. Na szczęście nauczyłam się wyciszać, odgradzać od tego. Korzystam kiedy naprawdę muszę, więc nie obawiaj się. Dotrzymuję słowa. A drugie pytanie? - Ile masz lat? Roześmiała się. Cholera jej głos był niesamowity. Może to przez ten akcent? - Takich pytań nie zadaje się kobietom. Ale prawdę mówiąc, nie mam pojęcia... Tysiąc pięćset, dwa tysiące, dwa i pół? Dawno przestałam liczyć. Przesadziła parapet i zniknęła w ciemnościach zanim zdążył spytać o te dziwne uczucia jakie go ogarniały pod jej dotykiem... Pa Lilah </LILAH> <LUNA> Marta wlasnie weszla do szkoly, gdy uslyszala znany jej glos.Obrocila sie i zobaczyla czarnowlosa dziewczyne. -Hej, pamietsz mnie?- spytala podchodzac do niej. -Przykro mi, ale nie - Marta poczula sie z tego powodu lekko zaklopotana. -Nic nie szkodzi - odparła czarnulka. - Jestem Jasmina. Wlasnie sie przeprowadzilam i musialam sie przenies do tej budy. - Jestem tu dopiero od wczoraj i nie znam nikogo... I wlasciwie nie wiem co mamy za lekcje teraz, a pamietam cie z zajec, wiec pomyslalam, ze moze mi pomozesz.... - wygladala jak male dziecko, ktore sie zgubilo. Marta usmiechnela sie i pomyslala, ze od dawna nie ptrzytrafilo jej sie nic tak zwyklego i normalnego była mile zaskoczona. Jestem Marta - przedstawila sie - A mamy teraz historie na pietrze, klasa 123. -Dzieki za pomoc. Do zobaczenia w klasie.- dziewczyna zaczela isc w kierunku schodow. -Poczekaj Jasmina i tak tam musze isc, wiec moze pojdziemy razem.-zaproponowala Pogromczyni. -Byłoby super. I mow mi Jas - zapronowala Jasmina. Gdy wchodzily do klasy Jas zauwazyla, ze Marta kuleje -Musialas mocno uderzyc, ze tak kulejesz? Marta lekko zaskoczona jej słowami, nic nie odpowiedziala. Usiadla kolo Agaty, ktora o dziwo nie spoznila sie na pierwsza lekcje. ok to na razie tyle a jak kto chce pisac o Jasmim to powinien zapoznac sie z ponizszym tekstem Jasmim Grobel: -wiek (druga lo to wedlug nowego systemu)18lat -miejsce zamieszkania ul. Mostowska58(miejscowosc do uzgodnienia) -mieszka z matka ojciec zginol w wypadku samochodowym -lubi matal-muzyka:P -jest raczej zamknieta w sobie ale potrafi latwo poznawac nowych ludzi bez odkrywania kart swego zycia -i mieszka tam od tygodnia no to tyle </LUNA> <LILAH> Buty i katana były tam, gdzie je zostawiła. Zdjęła je, żeby ciszej się poruszać i żeby nic nie krępowało jej ruchów. W końcu wchodziła do domu Obserwatora i wolała mieć się na baczności. Tak daleko posunięta ostrożność co prawda okazała się zbyteczna, ale nigdy nie lekceważyła instynktu wojownika. Naciągnęła kowbojki, a katanę przerzuciła przez przedramię. Z jej wewnętrznej kieszeni wyjęła komórkę i wcisnęła klawisz skrótu. Taksówka przyjechała tylko pięć minut później niż podała dyspozytorka. - Mariott - rzuciła krótko do kierowcy. Na szczęście o tak wczesnej porze nie był zbyt rozmowny i całą drogę przebyli we względnej ciszy, o ile nie liczyć rzężenia stacji radiowej o idiotycznej nazwie Radiostacja. Portier wprawnym ruchem dobrze zaprogramowanego robota otworzył jej drzwi do holu. Kątem oka zauważyła, że recepcjonista podnosi słuchawkę telefonu i odprowadza ją wzrokiem do windy. Wjechała na ostatnie piętro. Podeszła do jedynych drzwi na końcu korytarza. Nie musiała nawet pukać. Już na nią czekali. Recepcjonista dobrze zapracował na łapówkę. Zachowała kamienną twarz, gdy jeden z osiłkowatych wampirów obmacywał ją w poszukiwaniu drewnianych kołków czy czegokolwiek innego, co można by uznać za zagrożenie. Oboje wiedzieli, że to i tak tylko pretekst... Drugi wampir posłał jej zimne spojrzenie, ale nie ruszył się ze swego posterunku za czymś co należałoby nazwać tronem... Odwzajemniła się pogardą i skrzywieniem ust. - Jednak wciąż czuję się zaskoczona. Do takich jak my pasują mroczne, wilgotne lochy, a nie luksusowy penthause - odezwała się. - Co kto lubi moja droga, co kto lubi... - dobiegło zza oparcia, odwracającego się powoli w jej stronę tronu. Powstrzymała się, żeby nie parsknąć śmiechem, rany co za tanie zagrywki! Mężczyzna przyglądał jej się z delikatnym uśmiechem. Włosy sięgające ramion, lekko udrapowane w loki. Smagła karnacja. Miał na sobie modny włoski garnitur, idealnie dopasowany. Nawet nie chciało jej się zgadywać ile mógł kosztować, tak jak i buty. Efekt czarującego i przystojnego faceta psuły oczy - całe czarne, pozbawione tęczówek i źrenic. I uśmiech... Szpiczaste, jakby rekinie zęby nie pozostawiały wątpliwości, że ludzki wygląd to tylko pozory. Na jej oczach począł się zmieniać. Teraz był bardzo jasnym blondynem, krótko obciętym. Niemalże doskonały Aryjczyk... - Twarz na każdy dzień tygodnia? A może problemy z osobowością? - wyzłośliwiła się. - Wszyscy nosimy jakieś maski, nieprawdaż? - nie pozostał jej dłużny. Wytrzymała spojrzenie jego czarnych oczu. - Poza tym wątpię czy wynajęto by mi apartament, gdybym wkroczył do hotelowego holu w tamtej postaci - odparł, mając na myśli ich pierwsze spotkanie. - Tutaj owszem, choć w Nowym Jorku, nikt by nawet nie zwrócił na ciebie uwagi Agrosie, a tobie, jak sądzę, zależy na uwadze? - Ale nie na wzbudzaniu taniej sensacji. Jak się udała wizyta towarzyska? - gładko zmienił temat. - Miałeś rację. Jest silna. Oparła mi się... Podniósł się z tronu i podszedł do niej. Był równy jej wzrostem. - Czyżby zadanie przerastało twoje siły? - spytał, nie przestając się uśmiechać. - Tego nie powiedziałam. Umowa jest wciąż aktualna. I wywiąże się z niej. A ty? - Sama sprawdź - wskazał ręką niewielką, drewnianą szkatułkę stojącą na stoliku. Choć kosztowało ją to wiele wysiłku, spokojnie podeszła do stolika. Uniosła wieko. Chwilę wpatrywała się w przedmiot spoczywający w szkatułce. Odwinęła ostrożnie materiał, którym go otulono. Przez ułamek sekundy się zawahała, nim sięgnęła dłonią do wnętrza i opuszkami palców przejechała po gładkiej powierzchni... - Kość współżyjącej z drzewem. Mogę spytać na co ci jedyna rzecz, która może zabić taką jak ty? Roześmiał się wielotonowym śmiechem, kiedy posłała mu nieprzychylne spojrzenie. - Niech zgadnę, mogę spytać, ale ty nie musisz mi udzielić odpowiedzi. - To nie jest część naszego układu. - wyjaśniła. - Ale powiem ci, żeby uniknąć głupich domysłów. Po pierwsze chcę się pozbyć konkurencji. A jeżeli znudzi mi się samotność, zawsze mogę sobie załatwić jakąś towarzyszkę zabaw. Chociażby tę małą Pogromczynię, która już ma zadatki na apetyczny kąsek - uśmiechnęła się dwuznacznie. Z zadowoleniem spostrzegła, że Agrosowi nie spodobał się ten pomysł. - Spokojnie, żartuję. - A po drugie? - A po drugie wolę dokładnie wiedzieć gdzie się znajduje i w czyich rękach, jedyna - jak sam przyznałeś - rzecz, która może zabić taką jak ja. Zadowolony? - Logiczne. Nie obawiasz się, że mogę ją wykorzystać przeciwko tobie? - Oczywiście. Biorę to pod uwagę, ale na razie wciąż mnie potrzebujesz. Moich umiejętności. Mało już pozostało rzeczy, których się obawiała. Być może Agros uznałby to nawet za zabawne, gdyby wiedział, że... czasu. Tego, że nie zdąży, że zawiedzie samą siebie... - Jesteś szczera... - A ty nie? - udała zdziwienie. - Kiedy przyszłaś do mnie parę dni temu, zastanawiałem się czy cię zabić. Nie uczyniłem tego, nie tylko dlatego, że wtedy jeszcze nie mogłem. Masz rację, potrzebuję twoich umiejętności. I dlatego zgodziłem się zdobyć dla ciebie ten drobiazg - skinął brodą w stronę szkatułki - a ty masz w zamian sprawić tylko jedno... - By stała się szaloną... - dokończyła za niego. Tomek z niecierpliwością odczekał do południa. Dopiero wtedy mógł zgodnie z wymogami bezpieczeństwa użyć awaryjnego numeru telefonu. Wcześniej ostrożnie sprawdził co dzieje się w domu Marty, obserwując go przez lornetkę, przez małe okienko na strychu. Być może była to już spóźniona ostrożność, ale jeżeli choć jeszcze jeden wampir czy inne straszydło w okolicy nie wiedziały, gdzie mieszka Pogromczyni i jej rodzina, to on nie będzie im dostarczał tej wiedzy na talerzu. Z ulgą stwierdził, że wszystko wygląda normalnie. Rodzice Marty wyszli do pracy, dom stał cichy i spokojny. Samej Pogromczyni nie zobaczył, pewnie wyszła wcześniej, tak jak uzgodnili. Miał nadzieję, że w szkole jest względnie bezpieczna. Co prawda było to miejsce publiczne, ale ochroniarze nie wpuszczali na teren budynku obcych osób... Na szczęście jedyna budka telefoniczna w okolicy oparła się zakusom wandali. Wyjął pager. Wprowadził kod i wstukał numer z obdrapanego telefonu, potem rozgniótł pager obcasem najdokładniej jak się dało. Podniósł słuchawkę po pierwszym dzwonku. - 1995 - czuł się idiotycznie, zachowując się jak bohater jakiegoś szpiegowskiego czytadła, ale Rada miała fioła na punkcie tajemniczości i zabezpieczeń... A biorąc pod uwagę ostatni pogrom i to z czym miała do czynienia, nie było to takie głupie... - Kobieta, biała, wiek około trzydziestu lat, długie, czarne włosy, metr osiemdziesiąt wzrostu - dyktował trochę chaotycznie do mikrofonu - pochodzenie śródziemnomorskie, brak vamp face, kły stale widoczne, empatka, nazwa łacińska maenadis... - coś szczęknęło w słuchawce. - Mów - usłyszał. Głos był elektronicznie zniekształcony, tak, że nie wiadomo było czy należy do mężczyzny, czy do kobiety. Dziwne. Nigdy nie kontaktowano się osobiście przy zgłoszeniach obiektów, wszystkie rozmowy były nagrywane na taśmę. - Sama nawiązała ze mną kontakt. Wie o Radzie i Obserwatorach... - zawahał się - ale chyba nie ode mnie. Twierdzi, że chce współpracować. - dokończył. - Jesteś pewien, że to bachantka? - Sama to potwierdziła... Użyła określenia mainás. - Podała imię? - Nimra... To oznacza... - Wiemy co oznacza. - przerwano mu. - Czego chce w zamian? - Żeby Rada dostarczyła jej Hamadrýasos... - Utrzymuj kontakt. Niczego nie obiecuj. Przyślemy Negocjatora. Połączenie zostało przerwane, w słuchawce zabrzmiał sygnał zajęte... Tomek odwiesił ją na miejsce i wyszedł z budki. Cokolwiek Rada postanowi, on przejmował się w tej chwili tylko jednym - żeby Marcie się nic nie stało. W końcu takie było zadanie Obserwatora, miał opiekować się Pogromczynią... Ruszył szybkim krokiem w stronę szkoły. Niech sobie myślą, że ma tajemniczego wielbiciela, wyczekującego pod oknem, nic go to nie obchodziło... Pa Lilah PS Nie bojcie sie dopisywac. Ja nie gryze... :) Dopasuje sie jakos postacia i opisami do was. Przede wszystkim chce ciagnac tych Złych... PS2 Ktos chetny na scene zazdrosci? :) Marta nie musi tak od razu sie dowiedziec o co chodzi :P Hejka Niektorzy pewnie maja mnie dosc, niektorzy w ogole tego nie czytaja, a niektorzy podobno chca poczytac ciag dalszy :) No to spelniam zapotrzebowanie. Na razie tylko tyle, bo musze wreszcie isc spac :) No wiec moze ktos mnie ubiegnie i wymysli cos po drodze? Marta ledwo wytrwała do końca lekcji. Wywinęła się od towarzystwa Agaty wymówką, że się przeziębiła, źle się czuje i nie chce jej zarazić. Przyjaciółka przyznała jej rację, że wygląda jak z krzyża zdjęta i dała jej spokój. Marta okłamała Agatę - nie czuła się źle, czuła się koszmarnie! Potwornie bolała ją głowa, było jej zimno i z wielkim trudem zmuszała się, żeby nie pozwolić opaść powiekom, pod którymi kłuły ziarenka piasku. Prawdę mówiąc nie miała zielonego pojęcia co się działo na lekcjach. I nic jej to nie obchodziło. Chciała zwinąć się w kłębek, gdzieś w kącie i przespać rok albo dwa. Chyba faktycznie złapała jakieś choróbsko - nocne łażenie dało się w końcu we znaki. Rano było jeszcze wszystko w porządku, dopiero tak od drugiej lekcji zaczęło ją łupać pod czaszką. Sytuacji nie poprawiała też pamięć o tym czego była świadkiem w domu Tomka. Czuła się skrajnie rozbita, nieszczęśliwa, miała wszystkiego dość. Co ją obchodzą wampiry, Agros, ratowanie świata i co ją obchodzą seksowne, czarnowłose małpy?! Przynajmniej noga jej nie bolała. A właściwie w ogóle jej nie czuła. Równie dobrze mogłaby mieć w bucie nogę od stołu. No i dobrze, jeszcze jej tego brakowało, żeby wszyscy się dopytywali czemu kuleje. W domu obejrzy kostkę, najważniejsze, że nie boli... Zareagowała błyskawicznie, czując czyjąś dłoń na ramieniu. Obrót, chwyt w nadgarstku, dźwignia blokująca przedramię i zmierzająca do złamania łokcia... - Marta! - to był głos Tomka. Dziewczyna zatrzymała ruch, ale nie puściła go od razu. Patrzyła jak krzywi się z bólu, skręcony w dziwacznej pozycji pod jej chwytem. - No puść mnie, chcesz mi złamać rękę? Przyłapała się na tym, że zastanawia się nad tą opcją. Zwolniła uścisk. - Ale ty masz parę w tych rękach. - uśmiechnął się słabo, rozcierając ramię. - Mój błąd. Chyba na moment zapomniałem kim jesteś. - Z jakimś nagłym smutkiem pomyślał, że chciałby zawsze widzieć w niej tylko tę śliczną rudowłosą dziewczynę, a nie Pogromcę. - To nie jedyna rzecz, o której zdaje się zapomniałaś... - odparła bez zastanowienia. - Co? - Nie, nic. - potarła skronie. - Czego chcesz? - Wołam cię, a ty zupełnie nie reagujesz. Coś się stało? - Tomek poczuł niepokój. Czyżby się spóźnił? "Co za hipokryta." - pomyślała Marta. - "Czekaj ty" - A coś się miało stać? - spojrzała mu prosto w twarz. - Nie... Dlaczego... - Tomek ugryzł się w język. Nie chciał bez potrzeby denerwować Marty ani nie wiedział czy ktoś ich jednak nie podsłuchuje. Postanowił dyplomatycznie dowiedzieć się czegoś, nie zdradzając przy tym nic konkretnego. "A tu cię mam!" - pomyślała Marta z gorzką satysfakcją, widząc wahanie Obserwatora. - Słuchaj... nie zauważyłaś czegoś dziwnego? - spytał z pozorną obojętnością. - Nikt podejrzany się nie kręcił po szkole? - Na przykład? - Jakaś obca... - zająknął się - osoba - dokończył średnio zręcznie. O mały włos nie wypaplał, że chodzi o kobietę. A wtedy już musiałby wszystko Marcie powiedzieć. - Nie zaczepiała cię, nie wypytywała? - Nie. Dzień jak co dzień. - wzruszyła ramionami. - A nawet jak by mnie ktoś zaczepiał, to sądzisz, że t_e_r_a_z bym sobie z nim nie poradziła? O co biega? - Nie, o nic, tak pytam. No wiesz, Agros jest gdzieś w okolicy, trzeba uważać... - Ok, jeżeli to wszystko, to mogę już iść do domu? - czuła się jakby pod czaszką siedział jej pijany krasnoludek, walący wielkim młotem w kowadło. I przeważnie nie trafiającym w nie. Całe stado pieprzonych pijanych krasnoludków! - Marta... Jakoś dziwnie się zachowujesz... - Głowa mnie boli. Zresztą czemu dziwnie? Musze być cały czas na twoje skinienie? Skakać z zachwytu na twój widok? - spytała agresywnie. - No nie, ale wydawało mi się, że się dobrze dogadujemy... - Owszem, mnie się też tak wydawało. Ale teraz nie jestem już tego pewna. - Czemu? - Nie będę ci się tłumaczyć. Ty mi się też nie tłumaczysz. - Nie rozumiem... - Taa, typowy facet! - prychnęła gniewnie. -.Słuchaj nie wiem co cię ugryzło... - Poniewczasie zdał sobie sprawę z niefortunności użytego słowa. - Ale proszę skup się. Czeka nas niebezpieczne zadanie. A ja nie chce, żeby coś ci się stało... - Pewnie! Bo byś stracił Pogromczynię i posadę. Tylko to się liczy, prawda? Jestem dla ciebie maszynką do wykonywania brudnej roboty! - Marta nie mów tak, naprawdę się martwię, nie wierzysz mi? - Jakoś nie... - Nagle wybuchła - A, co jeśli nie chcę być tą cholerną Pogromczynią? Co mnie obchodzi misja, powołanie, pieprzenie o przeznaczeniu i ci wszyscy nieznani mi ludzie! - To wtedy będzie to oznaczało, ze pomyliłem się co do ciebie... Koszmarnie się pomyliłem... - odparł cicho Tomek. - Nienawidzę cię! Słyszysz? - krzyknęła i odwróciła się na pięcie. Zaczęła biec. A właściwie usiłowała, bo odrętwiała kostka nie ułatwiała sprintu. - Ciebie i tej wstrętnej dziwki... - dokończyła wściekłym szeptem. - I.. i... i... W czym jestem gorsza od niej? No w czym?! Pozbawiona czucia noga zawiodła ją. Potknęła się o jakąś wyrwę i poleciała na twarz. Szarpnięcie do tyłu powstrzymało upadek. To Tomek złapał ją w ostatniej chwili. - Nic ci nie jest? - spytał. Czuła jego ręce na biodrach. Trzymał ją pewnie, a jednocześnie delikatnie. Pierś unosiła mu się w lekko przyspieszonym oddechu, po biegu. Popatrzyła w te jego brązowe oczy. - No w czym? - powtórzyła żałośnie i nim sama zrozumiała co robi, zarzuciła mu ramiona na szyję i pocałowała. Tomek zaskoczony, odruchowo odwzajemnił pocałunek. Oszołomiony, zdał sobie sprawę, że dziewczyna przylgnęła do niego całym ciałem. Jej dłonie mierzwiły mu włosy, parzyły w kark, wdzierały się pod koszulę... Bogowie, jakże pragnął temu się poddać! Wreszcie oderwała się od jego ust. Nie pozwolił jej ponownie się pocałować. Przytrzymał ją i odsunął od siebie na wyciągnięcie ramion. - Marta, co się z tobą dzieje. Dobrze się czujesz? Patrzyła na niego w milczeniu, rozognionym wzrokiem, z rozchylonymi ustami. Oddychała łapczywie. - Nie wiem... Potwornie boli mnie głowa. Przepraszam, ale chyba za chwilę zemdleję... - szepnęła. Nie usłyszała już swojego imienia, które powtarzał Obserwator ani nie poczuła jak bierze ją na ręce. Poddała się napierającej zewsząd ciemności... Pa Lilah </LILAH> <IMPALER> Było ciemno, otaczający ją mrok był tak gęsty, że nie widziała swoich dłoni nawet kiedy przysunęła je do samego nosa. Próbowała się rozejrzeć, ale wszędzie było to samo - zupełna ciemność, jakby pływała w roztopionej smole. Nie wiedziała nawet czy rzeczywiście się rozgląda, wynikało to z prostego braku punktu odniesienia. - Pięknie - mruknęła do siebie. Zamknęła na chwilę oczy i odetchnęła głęboko, by się uspokoić. Była na dworcu kolejowym. Zdezorientowana zachwiała się, gdy tuż przed nią przebiegł młody chłopak w niebieskiej, dżinsowej kurtce z zielonym plecakiem przewieszonym przez ramię. - Uważaj jak chodzisz, palancie! - wrzasnęła za nim. Parę osób spojrzało na nią z niesmakiem. - No co? - rzuciła im zaczepne spojrzenie. Rozejrzała się, namierzyła wyjście z budynku i ruszyła w tamtym kierunku. Cały czas ktoś ją potrącał, albo szturchał. Wszycy szli w przeciwnym kierunku, czuła, że płynie pod prąd. Powoli narastała w niej złość. Ostatecznie, z trudem powstrzymując się przed wybuchem, udało jej się wydostać na chodnik. Uszła zaledwie kilka kroków, kiedy ni z tego ni z owego zaczęło lać. W kilkanaście sekund przemokła do suchej nitki. Zirytowana spojrzała w niebo, jej wzrok mimowolnie zatrzymał się na ogromnym bilboardzie reklamującym popularny tygodnik. Wybałuszyła oczy. Całą okładkę zdobiło zdjęcie jej Obserwatora obejmującego w pasie promiennie uśmiechniętą blondynkę o idealnych kształtach. Całości obrazu dopełniał podpis składający się z zaledwie trzech słów: "Kolejny podbój Tomka". Marta zazgrzytała zębami. Teraz była w hipermarkecie. Otaczał ją typowy dla takich miejsc zgiełk, rozmowy ludzi, czasem krzyki dzieci, trzeszczenie kas wypluwających z siebie kilometry paragonów, gdzieś coś się słukło. Z mijanej właśnie kasy wyszedł mężczyzna niosąc cztery wyładowane reklamówki. Za nim szedł młody chłopak w niebieskiej kurtce, z ramienia zwisał mu zielony plecak. Po kilku krokach jedna z reklamówek mężczyzny trzasnęła i jej zawartość rozsypała się po podłodze. - Szlag by trafił te tandetne reklamówki - mężczyzna nie krył irytacji wracając do kasy po kolejne opakowanie. Karen przykucnęła i pomagała zbierać porozrzucane zakupy: siatkę pomarańczy, płyn do zmywania, dwie paczki papierosów, jakiś ilustrowany tygodnik... "Co znowu?", pomyślała. Okładka przedstawiała uśmiechniętego Tomka spoglądającego prosto w obiektyw. W jego tle widniała ona, Marta, ze spuszczoną głową i zaciśniętymi pięściami. Podpis nie pozostawiał wątpliwości co do przekazu, jaki fotografia ze sobą niosła: "Kolejna porażka Marty". Zamknęła oczy i potrząsnęła głową. Stała przed wystawą sklepu ze sprzętem elektronicznym. Za szybą widniała bateria telewizorów, właśnie leciały wiadomości. Sytuacja w Hiszpanii, Al-Kaida ponownie grozi Polsce, huragan na Bahamach, Tomek wysiadający z samochodu w towarzystwie jakieś młodej, ślicznej brunetki... - Niezły jest - usłyszała tuż obok siebie. - Słucham? - spojrzała na rozmówcę, młodego chłopaka w niebieskiej kurtce, przez ramię przewieszony miał zielony plecak. - To musi być prawdziwy żigolak. - Co masz na myśli? - Daj spokój, przecież to Tomek! Zarywa babki szybciej niż ja mówię. Marta zadrżała z narastającego w niej ponownie gniewu. - Podobno kiedyś startowała do niego jakaś panna - ciągnął chłopak. - Jak jej było? Mmmm, coś na M... Mariola? Monika? Marta! O, właśnie to. - No i co z nią? - Śmieszna historia - uśmiechnął się. - Pracowali razem, podobno dawał jej do zrozumienia, że coś między nimi jest. Odwalała za niego najgorszą robotę, a on ciągle wciskał jej nowe kity. A ta naiwna we wszystko wierzyła. - I...? - Pewnego razu zobaczyła go w jego mieszkaniu, jak obściskuje się z jakąś dziewczyną. Z tego co mówią ludzie nieźle się wkurzyła. Zamierzała go zabić. - Zabić? To chyba lekka przesada. - Pewnie tak, ale z drugiej strony należałoby się gościowi. Trochę przegiął. Co ja gadam!? Przesadził i to totalnie! - Ile dziewczyna może znosić takie traktowanie? - No właśnie, wcale bym jej nie potępiał, gdyby to zrobiła. - Ale mówimy tu o morderstwie. - No to co z tego? Należy mu się. - Tak uważasz? - No pewnie, mógł jej jasno powiedzieć, że nic z tego nie będzie, zamiast bawić się w jakieś gierki. Ale nie to jest najlepsze. - Mianowicie? - Nie wiedział, że ta panna, Marta, widziała go z tą drugą. Jak potem spotkał tą Martę to dalej wciskał jej kit, że nic się nie wydarzyło. - Roześmiał się na całe gardło. - A ta idiotka prawie mu uwierzyła! - Kim ty jesteś? - błyskawicznie chwyciła go za ramiona i obróciła twarzą do siebie. Otoczył ich tłum ludzi, wszyscy patrzyli na nią. Chłopak w tajemniczy sposób wyślizgnął się z jej chwytu i zniknął w tłumie. - Zabij - przez ludzką ciżbę przeszedł głuchy pomruk, jak zapowiedź grzmotu. - Zabij go. Śmierć za upokorzenie. Zabij go, zabij Tomka. Zabij, zabij... Marta chwyciła się za skronie. Ból głowy wrócił, dziesięć razy silniejszy niż poprzednio. - Zabij, zabij, zabij. Tłum zaczął wirować wokół niej, z początku powoli, potem coraz szybciej i szybciej. - Zabij, zabij, zabij. Wszystko zlało się w wielobarwną smugę. Nie było już tłumu, nie było niczego, istniało tylko jedno słowo dudniące w jej głowie. "Zabij, zabij, zabij." - Marta? - poczuła, że ktoś chwyta ją za rękę i wszystko raptownie się zatrzymało. "Zabij, zabij, zabij." - Marta? Dobrze się czujesz? "Zabij, zabij, zabij." Gdy uniosła ciężkie powieki tuż nad sobą ujrzała twarz Tomka. W jej oczach pojawił się płomień dzikiej furii. Nie zważając na obecność pielęgniarki wydała z siebie zwierzęcy wrzask i rzuciła się do gardła Obserwatora. ;) Eddie aka Impaler </IMPALER> <LILAH> Tomek po raz kolejny spojrzał na zegarek. Zbliżała się siódma. Marta była nieprzytomna od czterech godzin. Zaczynał dojrzewać do decyzji, żeby zawieźć ją do szpitala. Jako Obserwator miał obowiązek unikać zdemaskowania. Dopuszczenie do Pogromczyni lekarzy, to była ostateczność. Ale miał też obowiązek chronić swoją podopieczną, a obawiał się, że bez specjalistycznej pomocy nie będzie to możliwe. Kostka Marty wyglądała naprawdę nieciekawie - cała spuchnięta z jątrząca się wyraźnie raną. Zwykle takie drobne w sumie obrażenia, a nawet i o wiele poważniejsze, które dla zwykłego człowieka oznaczałyby dość długą rekonwalescencję, pozostawiano regeneracyjnym zdolnościom organizmu Pogromczyni. I tym razem Tomek nie widział, żadnego zagrożenia i powodu, żeby postąpić inaczej. Nawet dość głębokie cięcie jakie otrzymała Marta, powinno w jej przypadku zagoić się w ciągu kilku godzin. Tak się jednak nie stało. Niepokojące było też to, że pod skórą, w górę nogi zaczęły biec różowe linie, oznaczające prawdopodobnie zakażenie. Był zły na siebie, że nie zauważył wcześniej, że jest coś nie tak. Kiedy dziewczyna straciła przytomność zaniósł ja do siebie do domu. Położył do łóżka, zaaplikował antybiotyk, uniwersalną surowicę, opatulił kocami. Liczył, że lekarstwa, ciepło, spokój i odpoczynek przez parę godzin, pomogą Pogromczyni zwalczyć infekcję. Na drzwiach domu Marty przyczepił karteczkę - szkolenie z grafologii i podrabiania niemal dowolnego pisma okazały się przydatne - z informacją dla rodziców dziewczyny, że poszła się uczyć do biblioteki i wróci wieczorem. Powoli jednak stawało się jasne, że jego wysiłki na nic się nie zdadzą. Trzeba będzie powiedzieć o wszystkim rodzicom Marty, a przede wszystkim oddać ją pod opiekę lekarzy. Starał się nie dopuszczać do siebie myśli, że jeżeli niezwykła odporność Pogromczyni zawiodła, to i współczesna medycyna, też może nie dać rady chorobie. Delikatnie otarł szmatką czoło dziewczyny. Włosy miała w nieładzie i pozlepiane potem, a skórę bladą. Tomek wziął ostatni koc, który służył mu za okrycie i dokładnie przykrył Martę. Podniósł się i poszedł do kuchni. Przepłukał szmatkę, a z szafki wyjął świeży bandaż i ligninę - trzeba zmienić opatrunek. Kiedy wrócił do pokoju, zobaczył, że Marta rzuca się na łóżku i pojękuje. Cisnął na oślep, na fotel niesione rzeczy i w jednej chwili był przy niej. - Marta? - Dziewczyna rozkopała koce. Mamrotała coś nieprzytomnie. Złapał ją za rękę i próbował jakoś uspokoić, opanować targające nią dreszcze. Drugą ręką usiłował pozbierać koce z ziemi i znów nimi ją okryć. Nagle opadła na posłanie bezwładnie, bez ruchu. Tomek przestraszył się nie na żarty. - Marta? Marta dobrze się czujesz? - spojrzał jej w twarz. Kamień spadł mu z serca. Oddychała. Zdecydowanie szybciej niż normalnie, ale dobrze, że w ogóle. Nie wiedział czy potrafiłby nie poddać się panice i ratować ją, gdyby dostała zapaści. Uśmiechnął się z ulgą, widząc, że powoli otwiera oczy. I chwilę później uśmiech zamarł mu na twarzy, kiedy z wrzaskiem rzuciła się na niego. Oboje polecieli na podłogę. Był od niej wyższy, ale Marta dysponowała siłą Pogromczyni. Zanim się obejrzał siedziała na nim okrakiem. Poczuł jej ręce zaciskająca się mu na szyi. Próbował zrzucić ją z siebie, ale równie dobrze mógłby próbować zepchnąć z drogi rozpędzoną ciężarówkę. Dziewczynę przepełniała furia, szczerzyła zęby, syczała coś niezrozumiale. Macał gorączkowo dłońmi po podłodze w poszukiwaniu czegoś czym zdołałby ją ogłuszyć, ale jego palce napotykały tylko szorstki dywan. Chciał się odezwać, powiedzieć, żeby się opamiętała, że to on, ale zdołał tylko zacharczeć. W uszach mu szumiało, prawie już nic nie widział. Ostatnia myśl jaka mu mignęła w głowie - nie wiedział zresztą czemu akurat taka - to to, że umiera jak w jakiejś farsie Otella... "Zabij! Zabij!" - krzyczał chór głosów w głowie Marty. Tomek pod nią coraz słabiej się rzucał, słyszała jak jego serce zwalnia, jak z coraz większym trudem mobilizuje się do kolejnego skurczu. Tak, jej nie oszuka, nieruchomiejąc na chwilę. Usłyszy każdy najmniejszy oddech, wyczuje każde drgnięcie, nie z nią numery z udawaniem trupa. Ona nie jest jak te wszystkie suki, które podrywał. Jest lepsza od nich. Szybsza, silniejsza, niepokonana, jedyna taka na świecie. To jej powinien ulegać każdy, na kogo spojrzy. Uśmiechnęła się. Jeszcze sekunda, dwie, a Tomek zobaczy, co to znaczy ją zdradzać... Nagle bardziej wyczuła niż zobaczyła, że w pomieszczeniu jest ktoś jeszcze. Jakiś ciemny kształt śmignął przez pokój. Mocny cios w szczękę, odrzucił Martę do tyłu. Uderzyła bokiem o coś twardego. Towarzyszyły temu trzask drewna i chrzęst pękającego szkła. Była tak wściekła, że nie czuła żadnego bólu. Potrząsnęła głową i zaczęła się podnosić z ziemi, spośród szczątków jakiegoś mebla. Zanim jednak zogniskowała wzrok na tyle, żeby rzucić się na intruza, poczuła jak ktoś z wprawą wykręca jej ręce do tyłu. Chwilę później umiejętny nacisk na nerw podłokciowy sprawił, że nogi ugięły się pod nią. Czyjś mocny chwyt nie pozwolił jej upaść, ale jednocześnie dość skutecznie uniemożliwił jej jakikolwiek ruch. Mimo wszystko jednak spróbowała się uwolnić. - Ciii spokojnie moja koteczko. Nie szarp się tak, nie chce cię skrzywdzić. - ktoś wyszeptał jej wprost do ucha. - A ten lewy sierpowy to co to było, pieszczota? - warknęła. - Hmmm niektórzy tak lubią, wiesz? - ton jakim zostało to powiedziane sprawił, że Martę przeszły ciarki. Przez moment w jej umyśle zobrazowały się pragnienia, których istnienia nawet nie podejrzewała. Odetchnęła głęboko. - Puść mnie! Dlaczego mi przeszkodziłeś? - Nie pozwolę ci go zabić. - Do kurwy nędzy, dlaczego?! - krzyknęła. - Mmm cóż za słownictwo - drgnięcie głosu, jakby ten ktoś się uśmiechał... - To obraża moje poczucie estetyki. - Marta nie wiedziała czy to odpowiedź na jej pytanie, czy tylko skomentowanie jej przeklinania. - Będziesz jeszcze miała okazję go zabić. Nie masz ochoty się trochę z nim... pobawić? Nie słyszała już nic innego, tylko ten wibrujący bezcielesny szept. Wwiercający się w każdy zakamarek jej mózgu - Jak? - Jest wiele sposobów zabijania... Nie chciałabyś sprawić, by cierpiał równie mocno? Wielokrotnie umierał z bólu jaki tylko ty możesz mu zadać? Szept drażnił każdy jej nerw. Kusił. Niewolił. Przymknęła oczy. - Jak? - powtórzyła. - Wzbudź w nim zazdrość. Niech poczuje to samo co ty, kiedy widziałaś go w ramionach innej kobiety. To proste. - poczuła łaskotanie na skórze. Nie mogła skojarzyć odczucia z przyczyną. - Daj mu zasmakować gorzkiego owocu zdrady... - uchwyt na jej dłoniach zelżał, ale nie próbowała się uwolnić. Jakoś nie miała ochoty. - Zdrady z kim? - spytała odruchowo. - Może z tobą? - To miał być sarkazm, ale ku zaskoczeniu Marty zabrzmiało zupełnie poważnie... - Dlaczego nie? - szept nie tylko już drażnił. On parzył. - Spójrz. Tomek patrzy na ciebie teraz, wystarczy wykorzystać okazję... Pogromczyni zmusiła się do otwarcia oczu i popatrzenia na Obserwatora. - Widzisz jego bezczelne spojrzenie? Pełen powątpiewania uśmieszek, że się nie odważysz, że nie umiesz zrobić tak prostej rzeczy... - przekonywał głos. - Tak... - sama wyszeptała. Uświadomiła sobie czym jest to elektryzujące łaskotanie. To dotyk włosów na skórze... Miękkich, pachnących włosów... I nie tylko ich... Czyjeś dłonie wędrowały po jej ciele. Nie błądziły. Pewnie zmierzały do celu. Marta nie wiedziała, że oddychanie może być tak trudne... Była naga? Nie pamiętała. Dotyk przyprawiający ją o szaleństwo, na jej piersiach, udach, brzuchu. Zawahała się. Ten ktoś jakby to wiedział. Gorące dłonie zatrzymały się. Na moment, który dla niej był nie do zniesienia wiecznością. Podjęła decyzję. Tamten nie potrzebował słów, całą sobą wyrażała czego pragnie. Kiedy się zdecydowała, wszelkie poczucie zagrożenia zniknęło ja zdmuchnięty płomień świeczki. Ale inny ogień rozpalał się w niej coraz bardziej. Poddała się fali odczuć. Jęknęła pod kolejnym dotykiem. Tak denerwującym w swej delikatności. Czekanie na każdy następny było prawie nie do zniesienia. Chciała mocniej, szybciej, agresywniej... Miękka, chłodna wilgoć za jej uchem, na karku... To czyjeś usta pieściły jej skórę. Wzdłuż szyi, barków, niżej... Zachłysnęła się, gdy tuż nad obojczykiem rozlała się fala nagłego gorąca. Powinna krzyknąć, wyrwać się, próbować uciec przed bólem, ale zdała sobie sprawę, że nie chce. Czuła jakiś dziwny rodzaj przyjemności. Odchyliła głowę, żeby tamtemu ułatwić dostęp i cierpliwie czekała aż dwie rozżarzone do białości szpilki zostaną wyjęte z jej ciała. - Boisz się? - szept był stłumiony, docierał do niej z oddali. Otworzyła oczy. Biel. Otaczała ją mgła. Wcale nie wilgotna i zimna. Ciepły całun. Uśmiechnęła się. Dlaczego miałaby się bać? Było jej tak dobrze... Targnął nią skurcz. Tym razem krzyknęła. Ból powrócił. Był inny niż ten, któremu poddała się z rozkoszą. Bardziej fizyczny, realny, rozrywał ją na kawałki. Nie wiedziała czy krzyczy naprawdę, czy tylko chce aby tak było. Mgła napierała na nią, lepiła do skóry, wciskała do gardła, tamowała oddech... Ból błyskał fajerwerkami iskier pod czaszką. Chciała umrzeć. Nic już nie czuć... - Co się stało maleńka? - w szepcie brzmiała troska. - Za mocno? - Nie... To nie ty... - Marta walczyła o każdy oddech. Ten ból głowy był dziesięciokrotnie silniejszy niż wcześniej. Miała wrażenie, że pękną jej oczy. - Głowa... Pomóż mi... - Chcesz lekarstwa na ból? - Tak, jeśli je masz, daj mi je. Błagam. Nie wytrzymam dłużej... - wystękała przez zaciśnięte zęby. - Marto muszę wiedzieć... - szept zawahał się. - Jesteś pewna? Chcesz tego? - TAK! Do cholery, przestań się nade mną tak znęcać. Tak, chcę! - Biel mgły, ustąpiła nieprzeniknionej czerni. Nic już nie widziała. Ból ją oślepił? - A więc dobrze... Pij! - zgoda i rozkaz w jednym. Gorący płyn wypełnił jej usta. Zakrztusiła się, a potem zaczęła gorączkowo przełykać tę płynną lawę przelewającą jej się przez gardło. Z każdym haustem ból głowy słabł. Gdzieś w głębi pojawiło się rozkoszne mrowienie, pełzło wzdłuż kręgosłupa. Przesuwało wzdłuż rąk i nóg. Napełniło klatkę piersiową, aż dotarło do mózgu, przyprawiając ją niemal o spazm. I nagle źródło wyschło... - Nie... Jeszcze. Chcę jeszcze... - poprosiła. Płyn palił przełyk, a jednak niemożność jego smakowania wydała jej się o wiele gorsza. - Starczy. Ból minął. - szept zabrzmiał nieoczekiwanie twardo. Inaczej. Znajomo... Coś jej się przypomniało... i zniknęło w przyjemnym odrętwieniu, które ogarnęło jej umysł. - Proszę... Nie dręcz mnie. Zrobię co zechcesz... - Marta nie rezygnowała. - Co zechcę? - w głosie słychać było namysł. - Nie obiecuj niczego, czego nie będziesz mogła dotrzymać... - To nie obietnica. Ja chcę... - poczuła jak czyjeś ramiona czule ją obejmują. Przylgnęła do tego ciała. Miękkiego, a jednocześnie zimnego niczym marmur. Nie czuła się już jak rozpalona żądzą kochanka. Teraz była małym dzieckiem, dziewczynką wtuloną bezpiecznie w pierś matki. Pragnienie powoli z niej opadało. Znów ta chłodna wilgoć. Tym razem na jej czole, chwilę później na powiekach, a w końcu na policzku... Skręciła głowę, ich wargi spotkały się... I nagłym impulsem, nim pomyślała, przygryzła ciało. Słony smak... TEN smak! Raptownie uniosła powieki. - To twoja krew! Piłam twoją krew! - odezwała się zduszonym głosem. - Przecież tego właśnie pragnęłaś, prawda? - Tak, ale... - zamilkła raptownie, złapana w pułapkę spojrzenia błękitno-szarych oczu. W nich... Szare zimno... Błękitny ogień... Nagłe zrozumienie, przypomniała sobie! Czarnowłosa zdzira! - To ty! To ciebie widziałam wtedy, kiedy Tomek... Co mi robisz?! Kim jesteś? - Ciii... Zapomnij, zaśnij moja koteczko... Marta próbowała walczyć z napływającą sennością. Wiedziała, że to ważne, ale oczy tamtej paraliżowały jej wolę. W końcu jej umysł całkowicie otulił aksamit uspakajających myśli. Jest bezpieczna. Nic złego się nie dzieje. Wszystko jest w porządku... Pa Lilah PS To oczywiscie nie koniec, a jakze :P Nimra delikatnie położyła Martę na podłodze. Była wyczerpana. Gdyby było to możliwe, pewnie oddychałaby ciężko, a pot zalewałby jej oczy. Wszystko trwało nie dłużej niż minuty, ale czuła się jakby zabrało jej to godziny. Zmaganie się z umysłem Pogromczyni, pogrążonym w fizycznym i psychicznym cierpieniu, okazało się wyzwaniem nawet większym, niż w sytuacji gdyby dziewczyna w pełni panowała nad sobą. W końcu udało jej się skierować zainteresowanie dziewczyny na coś innego niż żądza mordu. Wciąż jednak czuła jej ból. Przyprawiał ją o mdłości. Przycisnęła pięść do skroni. Nie mogła jednak pozwolić sobie na odpoczynek. Zmobilizowała się i podeszła do nieprzytomnego Obserwatora. Rozpięła mu koszulę, przyłożyła dłoń do jego piersi i przez chwilę sondowała czy nie ma jakiś wewnętrznych obrażeń. Sprawdziła czy krtań jest cała. Wyglądało na to, że jedyną przykrą pamiątką po całym zdarzeniu, będą - przez kilka dni - krwiaki na szyi chłopaka. No i wspomnienia... Odszukała palcami miejsce za jego uchem i nacisnęła ostrożnie. Nie chciała, żeby ocknął się za wcześnie. Jeszcze nie skończyła z Martą... Zdjęła opatrunek z opuchniętej kostki. Nacisnęła brzegi rany, aż wyciekła z niej ropa zmieszana z osoczem i krwią. Nie wyczuła zapachu zgnilizny. Stłumiła pożądanie, a za to wyczuliła na wszelkie inne elementy... Tak, coś było we krwi tej małej, jakaś obca substancja. Na szczęście nie sparaliżowała układu nerwowego, choć jak widać zadziałała jak niezły psychotrop. Czuła, że miejscowa blokada, którą zastosowała, zaczyna słabnąć. Miała niewiele czasu zanim ból nie uderzy z całą siłą, pewnie pozbawiając i ją przytomności. Jej wzrok padł na zmasakrowany stolik. Na podłodze poniewierały się kawałki szklanego blatu. Wzięła jeden z nich i przejechała takim prowizorycznym ostrzem po nadgarstku. Trzymając rękę nad raną Marty, patrzyła jak gęsta, niemal pozbawiona wilgoci krew formuje się w kroplę na krawędzi jej dłoni. Zacisnęła parę razy pięść, żeby przyspieszyć proces. Piła miesiąc temu i to co miała teraz w żyłach prawie już nie przypominało cieczy. Z wisielczym humorem pomyślała, że właściwie wygląda zupełnie jak keczup Heinza. Wreszcie kropla poddała się działaniu siły grawitacji, a za nią kolejne. Czarnowłosa profilaktycznie przycisnęła nogę Marty do podłogi. Dziewczyna szarpnęła się raz i drugi, gdy krew wniknęła do rany. Opuchlizna zaczęła schodzić prawie natychmiast. Kiedy zniknęła również pajęczyna czerwonych wybroczyn pod skórą, biegnących od rany w górę nogi, zabrała rękę. Zamknęła oczy i po raz ostatni pozwoliła, by przez jej umysł przepłynęła fala uczuć, fragmenty myśli i wspomnień Pogromczyni. Wyczuwała jak ból tamtej słabnie. Dobrze, wszystko wskazywało na to, że jej krew zneutralizowała substancję zatruwającą organizm dziewczyny. Mogła zagoić rozcięcie do samego końca, tak że nie byłoby na skórze nawet śladu, ale musiała zachować pozory naturalnego procesu. Wytarła dokładnie odłamek szkła z krwi. Nałożyła na ranę świeży bandaż, przyciskając go, aż pojawiły się na nim czerwone smugi. Przyjrzała się dokładnie staremu opatrunkowi. Jej podejrzenia potwierdziły się. "Cholera, Agrosie w co ty ze mną pogrywasz?" - pomyślała gniewnie. Schowała bandaż do kieszeni dżinsów. Czas zająć się Obserwatorem. Trochę jej przypominał Wirgiliusza. Postawny, z czupryną w kolorze jasnego brązu i orzechowymi oczami. Zdaje się, że charaktery mieli też dość podobne. Facet z zasadami. W tych czasach, to niemal gatunek wymarły. Chociaż w stosunku do Marty mógłby być trochę mniej zasadniczy... Za bardzo się przejmuje zakazami i nakazami. Nagle uśmiechnęła się szelmowsko. Nachyliła się do ucha Marty i coś zaczęła do niego szeptać... Potem podeszła do Obserwatora i ponownie wymacała nerw z boku jego głowy. Wieki minęły odkąd korzystała z tej wiedzy. Dosłownie... Ale wciąż pamiętała bezbłędnie wszystkie punkty nacisku na ludzkim ciele. Klepnęła chłopaka parę razy po policzkach. - Ej, piękny książę, obudź się. Tomek skrzywił się, kaszlnął i zaczął unosić powieki. Jego oczy rozszerzyły się raptownie, kiedy dotarło już do niego kogo widzi. Chyba chciał coś powiedzieć, ale wydał z siebie tylko jakiś skrzek. - Oszczędzaj gardło, będzie bolało przez parę dni. Obserwator chyba jeszcze nie do końca kojarzył. Spróbował potrzeć kark i syknął, kiedy dłonią natrafił na czerwone ślady na szyi. Pomagając sobie rękami, zdołał usiąść. Kiedy jednak spróbował wstać o mało znów nie wylądował jak długi na podłodze. Przytrzymała go. - Powoli. Wciąż jesteś trochę hmm niedotleniony... Chyba sobie przypomniał co się stało, bo wbrew jej radom tym energiczniej zaczął się gramolić z podłogi. - Marta... Ona... - wychrypiał. Gdy zobaczył leżącą Pogromczynię, odepchnął rękę Nimry i niezważając na osłabienie, potykając się, ruszył do niej. - Taaa nie ma za co. - mruknęła czarnowłosa. - Co jej zrobiłaś? - we wzroku miał niemą groźbę. Wzruszyła ramionami - Dałam w zęby. - Czemu? - zamrugał zaskoczony. - Nie sprawiała wrażenia skorej do negocjacji, a ty już byłeś bardziej niż fioletowy. Zdaje się, że zdążyłam w ostatniej chwili. O co wam poszło? - O nic. Nic nie rozumiem. Rzuciła się na mnie jak tylko odzyskała przytomność. Miała gorączkę... Nimra pokiwała głową. - Ciemna natura Pogromczyń. Kiedy rozum śpi... - ... Budzą się potwory. - dokończył odruchowo. - O czym ty mówisz? Jaka ciemna natura? - Nie udawaj, że nie rozumiesz. Ty, Obserwator? A te Wybrane, którym odwaliło? Nagle zaczynają mordować albo torturować ludzi, nieobliczalne, schizofreniczki, pozbawione kontroli maszyny do zabijania... Przecież zdarzają się wam takie, mylę się? Tomek z niechęcią pokiwał głową - Tak, niektóre tracą panowanie nad sobą... - Dlaczego? - Nie wiem. To skomplikowany proces, nie każda to wytrzymuje. Odpowiedzialność, wspomnienia i śmierć poprzedniczek... Zwykle załamanie psychiczne... - I ty w to wierzysz? - parsknęła. - Wygodna bajeczka dla uspokojenia sumienia jak sądzę. Zastanawiałeś się kiedykolwiek czym tak naprawdę są Pogromczynie? A może... - przybliżyła twarz do jego - A może wcale tak bardzo nie różnią się od takich ja, co? Od krwiopijców... Zastanów się. Zastanów się dobrze czy ci, którym służysz, których słuchasz, są warci twojej lojalności Thomas - użyła jego angielskiego imienia. - Przestań! Co ty wygadujesz, Marta na pewno nie jest... - Widziała jak w jego oczach pojawia się przerażenie i gniew. - Ty... Ty chyba, nie... - słowa z trudem przechodziły mu przez gardło, nie tylko dlatego, że miał je nadwerężone. - Jeżeli coś jej..., jeżeli ją tknęłaś to... - Zabijesz mnie? - weszła mu w słowo. - No proszę, dalej. - Przysunęła się do niego. Znów zaczęły go ogarniać dziwne uczucia. Czuł gniew, wręcz wściekłość, chciał rzucić się na nią... A jednocześnie zdawał sobie sprawę, że gdyby to zrobił, to wcale nie po to, żeby próbować ją zabić. Czuć jej ciało... Pod dłońmi... Pod sobą... - A wiesz jak? - uśmiechnęła się paskudnie. - Podpowiem ci, że badyl nie zadziała, ani krzyż, ani nawet święcona woda. - To nie można cię zabić? - Można. - przestała się uśmiechać. Podniosła się i patrzyła na niego z góry. Wciąż czuł gniew, ale tamte inne uczucia nieco zbladły... Sięgnęła do kieszeni - Masz. Odruchowo złapał przedmiot, który mu rzuciła. Mała, szklana fiolka z przezroczystym płynem... - Co to? - Odtrutka. - Co takiego?! - Jej noga. Rana od noża. - wyjaśniła cierpliwie. - Chyba nie zależy ci specjalnie, żeby Marta trafiła do szpitala? - Skąd ją masz? - zignorował jej pytanie. - Od Agrosa. - Dał ci ją? - Tego nie powiedziałam. Nie uznałam za wskazane pytać go o pozwolenie. - Po co ją otruł... O co mu chodzi? - Nie wiem. To nie amerykański film, w którym zły bohater wyjawia wszystkim naokoło co ma zamiar zrobić i dlaczego. Może, żeby mu nie przeszkadzała? Ty też miałeś zajęcie. Poza tym chorą Pogromczynię łatwiej dopaść.. . Ty miałaś to zrobić? - Uważasz, że dlatego bym teraz dawała ci lekarstwo? - A skąd mam wiedzieć, że to nie coś gorszego? - Mam to wypić czy jak? Nic ci to nie da, a zmarnuje odtrutkę. Musisz zaryzykować. - Dziwne, że nie powiedziałaś zaufać. - odparł z przekąsem. - Nie lubię wytartych sloganów. A wracając do twojej sugestii... Musiałabym ją ugryźć. Widzisz, gdzieś jakiś ślad? Widziała jak Tomek ogląda szyję dziewczyny, nadgarstki. Zawahał się... Popatrzył na czarnowłosą spod oka... Nimra pytająco uniosła brew. Nagle zrozumiała i zaśmiała się głośno. - Górną. Górną tętnicę. Którąś w okolicy szyi. - wyjaśniła. - Ale dla pewności, możesz sprawdzić i na dole. Szczególnie wewnętrzną stronę uda. Bo zdaję, że o tym myślałeś? - dobiła go bez litości. Posłał nieprzychylne spojrzenie i - co uznała za urocze - zaczerwienił się. - No dobra, przestań się na mnie boczyć, tylko daj jej wreszcie to lekarstwo. Trucizna ma gdzieś twoje rozterki, chłopcze. Tomek odkorkował fiolkę i powąchał. Zapach był bardzo przyjemny... Uniósł głowę Marty, rozchylił jej wargi i ostrożnie wlał płyn do ust, starając się nie uronić ani kropli. Dziewczyna wciąż nieprzytomna, automatycznie przełknęła. - To wszystko? Co teraz? - Teraz, Pogromczyni powinna już sama sobie poradzić z tym niewielkim zadrapaniem - Nimra wskazała wzrokiem kostkę Marty. Tomek sięgnął ręką do opatrunku, ale czarnowłosa powstrzymała go. - Zrób mi grzeczność i nie wódź mnie na pokuszenie - powiedziała z krzywym uśmieszkiem. - Chodź, pomogę ci ją znieść na dół - Powiodła spojrzeniem po małym pobojowisku w pokoju - bo tutaj warunki nie są najlepsze ani do zdrowienia, ani do rozmowy. - Nie, nie dotykaj jej! Sam ją zaniosę - zaprotestował i poderwał się na nogi. Zaraz jednak tego pożałował, bo ciemno mu się zrobiło przed oczami. - Tak, tak, daj spokój. Jeszcze tego brakuje, żebyś zleciał z nią ze schodów. Nie zachowuj się jak dzieciak. Nic jej nie zrobię. Za kogo mnie masz? - Za bachantkę... - odpowiedział ponuro, ale odsunął się i pozwolił jej wziąć dziewczynę na ręce. Sam pozbierał koce z podłogi i ruszył za Nimrą. Na dole Tomek poczekał aż czarnowłosa ułożyła Martę na kanapie i przykryła jednym z koców, i dopiero wtedy usiadł w fotelu. Z ulgą zauważył, że Pogromczyni oddycha równo i spokojnie, a jej skóra nabrała kolorów. - Przechodziłaś przypadkiem i postanowiłaś sprawdzić co porabiam? - zagaił ironicznie. Nimra nalała wody z plastykowej butelki, stojącej na stoliku i podała mu szklankę. - Napij się, będzie ci łatwiej mówić. Nie przypadkiem i owszem chciałam sprawdzić co porabiasz. A dokładniej co powiedziała Rada. - Przekazałem im, że skontaktowałaś się ze mną i czego żądasz za pomoc. Kazali mi czekać na dalsze instrukcje. - No to poczekamy, byle nie za długo. Agros nie będzie uwzględniał w swoim grafiku niszczenia świata czy co tam mu się roi, naszych planów. - Mamy układ... Może Rada byłaby bardziej skora do współpracy, gdybyś ty zaoferowała jej coś konkretniejszego niż tylko obietnica pomocy... Np. swoją wiedzę, informację o innych bachantkach... - To może od razu dam się zamknąć w jakimś ich laboratorium? Udostępnię im swoją krew i pozwolę, żeby kroili mnie na kawałeczki? - skrzywiła się. - To jeszcze jedna tajemnicza i potężna grupa ludzi, którzy już dawno zapomnieli o szlachetnych ideach towarzyszących powołaniu do życia ich organizacji. Zresztą kto wie, może nigdy nie było żadnych szlachetnych idei? Może zawsze cel uświęcał środki? Nie Thomasie, nie namówisz mnie na współpracę z Radą ponad to co zaoferowałam. Tomek postanowił o coś ją spytać: - Nigdy wcześniej nie spotkałem żadnej bachantki, nie słyszałem też, żeby któryś z innych Obserwatorów miał takie doświadczenie. Oczywiście mogę nie wiedzieć wszystkiego, ale widzę, że tobie Rada, jej działania nie są obce. Wiedziałaś o ułomnych Pogromczyniach... - Nie, nie kontaktowałam się nigdy wcześniej z Radą i uwierz mi, że gdybym miała wyjście, to nadal trzymałabym się od niej jak najdalej. Ale potrzebuję przedmiotu, który jest w jej posiadaniu. I nie mam też u was żadnej wtyki, jak możesz podejrzewać. A co do Pogromczyń... Znasz to przysłowie: trzymaj blisko siebie przyjaciół, a swoich wrogów jeszcze bliżej... Wiem o rzeczach i spotykałam stworzenia, o których ta twoja Rada nie ma pojęcia, ale ja też do pewnego momentu nie miałam pojęcia o dziewczynach, które polują przez całe swoje życie na wampiry... A kiedy się już dowiedziałam, to skrzętnie zbierałam wszelkie informacje na ich temat.... I tyle ci musi wystarczyć. Zerknęła na Martę - No dobra miło się gawędzi, ale na mnie już czas. Lada moment zacznie odzyskiwać świadomość, a ty chyba nie chcesz, żeby mnie tu zobaczyła? Podeszła do okna i tak samo jak za pierwszej wizyty wskoczyła na parapet z zamiarem opuszczenia domu Tomka tą drogą. - Aha prawie bym zapomniała. Ta odtrutka ma pewne efekty uboczne. Nie, nie denerwuj się - dodała, widząc jak zmienia się twarz Tomka - nic groźnego dla zdrowia czy urody. Nic z czym nie poradzi sobie Pogromczyni i jej Obserwator. I już jej nie było. Tomkowi nie spodobał się rozbawiony ton jakim to powiedziała. Wybitnie się nie spodobał... Pa Lilah Hejka Czesci trzecia i ostatnia na jakis czas, bo koniec laby i zaczal sie pracowity tydzien. Tak wiec w twoje lapki Imp (albo komu tam podejdzie). Dedykuje milosnikom mokrego podkoszulka :) Obserwator usiadł na kanapie i odgiął brzeg koca. Najdelikatniej jak umiał odwinął bandaż. A więc rzeczywiście to było lekarstwo. Opuchlizna i ślady zakażenia zniknęły. Rozcięcie było wyraźnie mniejsze niż pamiętał. Widocznie organizm Pogromczyni już zaczął proces regeneracji. Założył z powrotem opatrunek. Sięgnął po szklankę i w zamyśleniu obracał ją w palcach. Chciał zapomnieć o tym co mówiła Nimra, ale jej słowa natrętnie powracały. "Może nie różnią się tak bardzo od takich jak, ja? Od krwiopijców..." Pogromczynie to... Nie, to nie mogła być prawda. Dał się podejść. Ona jest wampirem, istotą bez moralności. Bawi się uczuciami innych, chciała, żeby zaczął mieć wątpliwości... Przytknął szklankę do warg i pociągnął łyk wody. Już miał przełknąć, kiedy nagle parsknął, zapluwając niemalże całą kanapę. - Marta, widzę, że wracasz do siebie - wykrztusił pomiędzy kaszlnięciami. Sięgnął ręką pod fragment koca na jego kolanach i zdjął dłoń dziewczyny ze swego uda. - Chcesz czegoś? Wody? Pogromczyni uśmiechnęła się do niego. - Tak, chcę... Ale nie nazwałabym tego wodą... - Marta przeciągnęła się z mruknięciem. - A może coś do jedzenia? Musisz odzyskać energię... Tomek podniósł się z kanapy i zdrętwiał, czując jej rękę na pośladku! - O tak, chętnie cię schrupię landrynku - dobiegło go z tyłu. - Marta nie wygłupiaj się... - odkleił jej dłoń od swoich spodni i stanowczo wcisnął pod koc. - Już to przerabialiśmy... - Taaaak? Opowiesz mi o tym? - odparła na to z niewinną minką. - O czym? - Jak kochaliśmy się dziko i namiętnie, mój Obserwatorku - szepnęła. - Słuchaj, to nie jest śmieszne. - przystawił sobie krzesło i usiadł na nim - Nie żartuj sobie tak. - Ja wcale nie żartuję - powiedziała gardłowym głosem, zaglądając mu głęboko w oczy. "No nie, znowu, co się dzieje... Przecież lekarstwo zadziałało..." - pomyślał lekko zaniepokojony całą sytuacją Tomek. Nagle skojarzył - "Lekarstwo! Cholera, to chyba te skutki uboczne..." - Nałęczowianki?! - przed nosem Pogromczyni nagle pojawiła się szklanka, przeszkadzając w pocałowaniu chłopaka. Wzięła od niego naczynie i zaczęła pić. A właściwe Tomek nazwałby to wszystkim, tylko nie piciem... Powoli przełykała, wydając przy tym pełne zadowolenia pomruki i jęki. Woda dwoma strumyczkami ściekała jej z kącików ust, pod szyi i za dekolt. Wkrótce cały przód podkoszulka miała mokry. Resztką wody oblała sobie twarz z westchnięciem, od którego jej piersi jeszcze bardziej - o ile to możliwe - okleił wilgotny materiał... Tomek nie bardzo wiedział, gdzie ma podziać oczy. Marta wykorzystała tę chwilę jego dekoncentracji i teraz jej ręka spoczywała na najwrażliwszym punkcie... Nie było wątpliwości jakie są jej zamiary. Przesunęła drugą dłoń niżej i o mało nie straciła ręki, gdy Obserwator gwałtownie zerwał się z krzesła. - Marta! - odezwał się zduszonym głosem, chwytając równocześnie krzesło zanim przewróciło się na ziemię. Zasłonił się nim niczym tarczą i przecząco pokręciła głową. - Słuchaj, nie wiesz co robisz. Nie jesteś sobą... - Nie - rzucił, widząc, że tamta wstaje i zaczyna powoli iść w jego kierunku. Rozpaczliwie ściskał krzesło, stanowiące jedyną przeszkodę między nim a gorącokrwistym rudzielcem. - Cieszę się, że tak szybko odzyskujesz formę, ale trzymaj się ode mnie z daleka! - w głosie Obserwatora pobrzmiewała desperacja. - Tomuś... - zamruczała Marta, postępując krok do przodu. Uśmiechnęła się i powoli oblizała górną wargę. - O nie, nie rób tego - powiedział, cofając się. Czuł przyspieszone bicie własnego serca. Zwalczył pokusę rzucenia krzesłem przez pokój i dania Pogromczyni tego czego tamta chciała. Czarnowłosa, stojąc w cieniu za oknem, przyglądała się z krzywym uśmieszkiem, jak chłopak ogania się od Pogromczyni. - Ach, no proszę, prawdziwy rycerz na białym koniu. - mruknęła. Nawet, jeżeli jej mały psikus nic nie zmieni, to i tak upewniła się co do podatności dziewczyny. - No mała, zmarnowałam na ciebie drogie perfumy, postaraj się. - dodała. Ciekawe czy ta próbka perfum Diora była smaczna? Musiała coś szybko wymyślić, a tylko to miała w kieszeni. - Dobrej zabawy dzieciaki - rzuciła jeszcze przez ramię. Idąc chodnikiem, zaczęła nucić "Love Song For A Vampire" z Drakuli. Come into these arms again and ley your body down the rhythm of this trembling heart is beating like a drum - To spojrzenie nie zadziała na mnie Marto - powiedział, widząc niepokojące ogniki w zielonych oczach dziewczyny, będącej coraz bliżej. - Jakie spojrzenie? - spytała, żadną miarą nie wyglądając na niewinną, nawet gdyby taki miała zamiar. Wciąż szła przed siebie, zmuszając go do cofania się. Popatrzyła na Tomka wzrokiem pełnym pożądania. Schyliła nieco głowę i uniosła brew - TO spojrzenie? - Tak, to spojrzenie... - zerknął tęsknie na kuchenne drzwi za plecami... Jej spojrzenie wywoływało w nim emocje, które w obecnej sytuacji wolałby trzymać na wodzy... Rozgrzane, spocone ciała, ręce... mnóstwo rąk i rozpalonych warg. "Nie mogę zapomnieć tych ust..." "NIE!" Zamknął oczy i potrząsnął głową z irytacją. - Przestań! - skarcił zarówno siebie jak i Pogromczynię. Gdy otworzył oczy, zobaczył bardzo blisko, podnieconą i w wyzywającej pozie kobietę - zbyt blisko - i sięgającą do jego uda. - Powiedziałem nie! Klap! Uderzył ją w rękę, odsunął się od niej i od krzesła. Ruszyła za nim i znów wyciągnęła dłoń. - Marta mówię poważnie. Klap! - Odejdź ode mnie! Klap! - To nie jest zabawne... Klap! - Twoi rodzice mogą nas zobaczyć przez okno! Klap! - Zatrzymaj się. Klap! - Nie dotykaj mnie. Klap! - Marta, nie! Klap! - Puść mnie! Klap!, klap! - Na wszystkie demony, nie patrz tak na mnie... Klap! - Jeśli obiecam, że przez tydzień nie będziesz chodzić na patrole, to przestaniesz? Klap! - Zgaduję, że nie... Klap! - Ile ty masz tych rąk?! Widząc, że tylko traci czas, Tomek zrobił użytek ze swoich nóg. Zaczął szybko okrążać stół, starając się zachować bezpieczny dystans pomiędzy sobą a przepełnioną żądzą Pogromczynią. Zaczął się poważnie zastanawiać czy nie skorzystać ze sposobu Nimry i nie znokautować dziewczyny... Ale musiałby ją dopuścić do siebie na wyciągnięcie rąk. Jej rąk! Marta nie spuszczając z niego wzroku, przystąpiła do kolejnego ataku. Sięgnęła powoli dłonią do górnej krawędzi zawilgoconego podkoszulka i odciągnęła ją lekko jednym palcem. - Czy tutaj jest tak gorąco czy to ja jestem rozpalona? - powiedziała gardłowym szeptem. Nad górną wargą Obserwatora zaczęły się pojawiać kropelki potu... - Och zdecydowanie to ja... - odparł bez zastanowienia, nie mogąc oderwać wzroku od miejsca, gdzie spoczywała dłoń dziewczyny. "Przestań!" - Skarcił się. Obserwował każdy ruch Marty i jak tylko ta usiłowała do niego podejść, ruszał w przeciwną stronę, dookoła stołu. - Odsuń się! - wycelował oskarżycielsko palec w polującą na niego dziewczynę - Powiedziałem ci, żebyś się odsunęła. - Tomek - z każdym krokiem, coraz bardziej odchylała materiał. - Tomaszu... - Głos Marty brzmiał drapieżnie. Jej ręka kontynuowała wędrówkę w poprzek piersi. - Chodź do mnie... - zrobiła krok w lewo, w kierunku chłopaka. - Nie! - tamten zrobił krok do tyłu, znów zwiększając odległość między nimi - Przestań! Opanuj się. Obserwator nerwowo przełknął ślinę, widząc, jak palec Marty zbliża się do sutka i zaczyna, powolnym ruchem, zataczać wokół niego kręgi. Zwilżył spierzchnięte wargi i wziął głęboki oddech. - Na wszystkie moce piekielna, Marta! - ponownie zerknął w stronę kuchni. Pogromczyni - doskonale zdając sobie sprawę z wrażenia, jakie robi jej uwodzenie na Tomku - okrążyła stół, tak, aż stanęła plecami do wejścia do kuchni. Uśmiechnęła się, widząc, jak rzuca rozpaczliwe spojrzenia raz na nią, raz w stronę drzwi, i dalej drażniła sutek. - Ooooo, ależ tu parno! - odchyliła głowę do tyłu, jeszcze bardziej eksponując rowek między piersiami. Na skórze błyszczały krople wilgoci... Wolną ręką przejechała w poprzek brzucha i zatrzymała ją na udzie. Tomek przygryzł dolną wargę. "Skoncentruj się, skoncentruj...". Jego wzrok spoczął na piersiach dziewczyny. "Nie na tym!" - Marto proszę... - Zaniechaj tego! - starał się, by jego słowa zabrzmiały bardziej stanowo. - Zmuś mnie! - zamknęła oczy, uśmiechnęła się i zamruczała miękko. - Marta! - odezwał się głosem tak spokojnym na jaki tylko go było stać. Na widok Pogromczyni zdejmującej dłoń ze stanika - odetchnął z ulgą. Zaraz jednak zamarł, widząc, jak jej ręka przesuwa się po brzuchu i zatrzymuje tuż nad paskiem. W tej samej chwili, drugą ręką zaczęła masować udo, w górę i w dół, i - ku przerażeniu Tomka - powoli kołysać biodrami. - O nie! - O taaaaaaaak! - przesuwała powoli dłoń po wewnętrznej stronie uda. Ruch bioder stał się szybszy. - Tak. Tak. Taaaaaak! - Nie. Nie. Nieeeeeee - zasłonił dłonią widok przed sobą, żeby nie widzieć co robi Marta - i potrząsnął przecząco głową. Zerknął na chwilę przez palce i szybko użył także drugiej ręki do zasłonięcia oczu. Jednakże dobiegające do niego odgłosy, jakie wydawała dziewczyna, sprawiły, że zaczął czuć gorąco rozlewające się w lędźwiach. Zacisnął oczy najmocniej, jak tylko się dało, rękami zakrył uszy i zaczął podśpiewywać. - Tralalala, bum, bum, lalalalalala, nic nie słyszę, nic nie widzę, lolololo, dzium, dzium, dzium. Marta słysząc to, otworzyła oczy. Nawet będąc tak silnie podnieconą, nie mogła się powstrzymać od zachichotania pod nosem, na widok tego co zobaczyła. Tomek stał z zamkniętymi oczami oraz z przyciśniętymi do uszu dłońmi i coś mamrotał. Najciszej jak tylko potrafiła obeszła stół. Stanęła Obserwatorowi za plecami i czekała... Nie czekała długo... Nie był w stanie opierać się wizjom, jakie podsuwała mu wyobraźnia. Miał nadzieję, że rzeczywista Marta jest wciąż ubrana, w przeciwieństwie do tej w jego umyśle. I, że stała... Ostrożnie otworzył jedno oko i za chwilę drugie. Nie widząc nigdzie Pogromczyni, opuścił ręce i westchnął z ulgą. Śmiech. Bardzo nieprzyzwoity śmiech... Obrócił się błyskawicznie... i znalazł się w mocy dwojga zielonych oczu, emanujących seksem. - Cholera! - Szarpnął się do tyłu i... wylądował, na plecach, na blacie stołu. Marta błyskawicznie rzuciła się do niego i złapała go w momencie kiedy usiłował uciec poza jej zasięg, cofając się i szorując plecami po stole. Opanowana pożądaniem, chwyciła Obserwatora za biodra i wbrew rozpaczliwym wysiłkom chłopaka, przyciągnęła z powrotem do siebie. - Chodź do mnie Tomeczku, Tomciu, Tomusiu. - Och nie! - wiedział czym pachną takie słowa i ton jakim zostały powiedziane. Czym prędzej zdwoił wysiłki, mające na celu uwolnienie go z miłosnego uścisku Marty, - Marta proszę cię, członkowie Rady... - ... niech znajdą sobie swoich własnych Obserwatorów - przerwała mu. Wciąż przytrzymując silnie jego biodra, przeniosła swój ciężar i z całej siły pociągnęła go do siebie. - Nie możemy tego zrobić - Tomek poczuł, że zsuwa się ze stołu. - Nie mo... - w dokończeniu zdania, przeszkodził mu para ognistych warg, zamykając usta, na długą chwilę... Chwycił krawędź stołu i usiłował odciągnąć się, od pięciu tysięcy rąk Pogromczyni Wampirów i innego tałatajstwa. Nagle stół się skończył, stracił oparcie i wylądowali na podłodze. Marta, ignorując stłumione protesty Tomka i wykorzystując przewagę jaką miała, usiadła na nim, unieruchomiła ręce i nie przerywała namiętnego pocałunku. Czuła, jak powoli topnieje opór Obserwatora... Ostania trzeźwa myśl zniknęła z umysłu Tomka, zmieciona rozszalałym pożądaniem. Czując wargi Marty na swoich, a na biodrach stanowczy nacisk jej ciała, zaczął powoli odpowiadać na namiętność Pogromczyni. Dziewczyna uwolniła mu ręce. Przyciągnął ją do siebie... Mało nie wyskoczył ze skóry, kiedy nagle coś zaczęło mu wibrować w spodniach. Rozległa się piąta Symfonia Beethovena. W jednej chwili zepchnął z siebie Martę - która wylądowała na podłodze z głuchym jękiem - i zerwał się z ziemi na równe nogi. Gorączkowo zaczął wydłubywać z kieszeni spodni brzęczącą wściekle komórkę. - Thomas słucham - odezwał się najbardziej opanowanym głosem na jaki mógł się zdobyć. Miał nadzieję, że nie słychać jaki jest zdyszany. - Tak, oczywiście. - Nieoczekiwanie, poczuł na swojej nodze dłoń, która zaczęła się posuwać w górę... - O której? - spytał głosem o jakąś oktawę wyższym niż normalnie, bo dłoń dotarła już niebezpiecznie wysoko. - Nie, nie, wszystko w porządku - Kaszlnął parę razy. -To tylko chwilowa niedyspozycja gardła. Szarpnął nogą, starając się gorączkowo uwolnić od ręki Marty. Udało mu się to dopiero za trzecim razem. Dziewczyna po tym na szczęście dała mu spokój i mógł kontynuować rozmowę. - Zrozumiałem, będę tam punktualnie. - zakończył i trzasnął klapką komórki. Rozejrzał się po pokoju w oczekiwaniu jakiejś kolejnej niespodzianki w wykonaniu Pogromczyni... To co zobaczył, rzeczywiście, przeszło jego oczekiwania. Marta leżała zwinięta w kłębek na dywanie i... spała jak dziecko. Zrezygnował z przeniesienia jej na łóżko - nie chciał, żeby się obudziła. Przykrył ją dokładnie warstwą kocy, pod głowę ostrożnie podłożył poduszkę. Marta zamruczała coś i umościła się wygodnie w tym prowizorycznym posłaniu. Leżała na grubym dywanie, nie obawiał się, że zmarznie. Było trochę po ósmej. Tylko godzina, a tyle wrażeń... Pokręcił głową. Nie, to zdecydowanie za wiele jak na jednego biednego Obserwatora. Sam usiadł na kanapie. Zdecydował, że pozwoli pospać Marcie godzinkę. Bez wpływu trucizny powinna zupełnie dojść do siebie. Potem odprowadzi ją do domu, zanim rodzice zaczną się poważnie zastanawiać jaka to biblioteka jest otwarta do tak późna... Ale miał zamiar czuwać i nie spuszczać dziewczyny z oka. Tak na wszelki wypadek. Pa Lilah </LILAH> <LUNA> to troszeczke sie wmieszam ul.Mostowska 58 Pokoj na pietrze -Jasmina kladzsie juz prawie polnoc. -Dobrze tylko doczytam strone do konca. -A co tam czytasz. -Nic ciekawego mamo. -To strona do konca i lulu. Jasmina spojrzala na mame karcaco. -Oj przeprszam coreczko ale ciagle jetse dla mnie mala dziewczynka. Z pojawieniem sie malego usmiechu zmikla chmurna mina: -Dobranoc. Dziewczyna odłorzyla ksiazkena stolik i poszla sie umyc. Tym czasemjej mama wyszla wyniesc smieci. Gdy doszla dokosza poczula czyjas reke na ramieniu. Nawet nie miala dosc czasu by krzyczec odrazu ulegla silnym ramionom wampira, ktory wyszedl na przekaske. Gdy skonczyl przekaske wzial jej cialo i zaniusl pod dom, ułorzył tak aby wygladalo jakby zasnela na schodach. Gdy Jasmina sie umyla zauwazyla ze na dole swieci sie swiatlo. -Mamo jestes tu. Sprawdzila czy nikogo nie ma na parterze i drzwi wyjsciowe. -Mamusiu znowu ich nie zamknelas.-zamruczala sama do siebie, lecz nie zauwazyla ciala matki lezacego na schodach, ktore spowijal mrok ani tez obserujacych ja oczu w krzakach, ktore szeptaly: -Na ciebie tez przydzie czas slicznotka.-usmiechna sie ironicznie pokazujac swe sniezno biale zeby. Chyba po prostu nie umiem pisac długich kawałkow.:) luna </LUNA> <IMPALER> Przez kilknaście minut Tomek upewniał się czy dziewczyna rzeczywiście śpi, czy może wyczekuje momentu, żeby znowu się na niego rzucić. Gdy nabrał pewności, że spokojny, równy oddech nie jest udawany podniósł się z kanapy i poszedł do kuchni. Z wiszącej nad zlewem szafki wyciągnął szklankę, by przygotować sobie herbatę. Ciężko przychodziło mu dostosować się do zwyczajów panujących w tym kraju, w którym herbatę najczęściej pito właśnie ze szklanek, a wybitni barbarzyńcy potrafili używać do tego kubków. Chwilę zajęło mu przygotowanie gorącego, bursztynowego płynu. Ze szklanką w dłoni wrócił do pokoju i, usiadłszy na fotelu, przyjrzał się śpiącej. Do tej pory nie zdawał sobie sprawy z tego, jaka była piękna. Gdyby oni faktycznie... Gwałtownie potrząsnął głową. "Co się z tobą dzieje?", skarcił się po cichu. "Tyle treningu, przygotowań i nagle cały obiektywizm szlag trafił". Próbując odciągnąć myśli od dziewczyny i, co najważniejsze, starając się zapomnieć o wydarzeniach sprzed kilkunastu minut przysunął sobie nad głowę lampę i zaczął czytać książkę. Poprzednia, nieprzespana z powodu wizyty Nimry noc, zaczynała dawać o sobie znać. Ziewnął raz i drugi, oczy zaczynały go piec. Zamrugał energicznie. Gdy to nie pomogło zamknął oczy i potarł ich kąciki. Kiedy je otworzył stwierdził, że Marta odrzuciła koce na bok i, oparta na łokciu, przygląda mu się drapieżnie. Mokry podkoszulek przylgnął do jej piersi odsłaniając każdy szczegół ich budowy. Tomek nerwowo przełknął ślinę, ale ani drgnął. Powoli wstała i przez długość pokoju ruszyła w jego stronę. Z każdym krokiem jej biodra kołysały się to w prawo, to w lewo. Im bardziej się do niego zbliżała tym bardziej czuł, że nie jest w stanie się jej oprzeć. Stanęła przed nim. Nieśpiesznie, jakby z namysłem, Marta wsunęła palec do ust, by potem przesunąć nim po szyi, pomiędzy piersiami, przez brzuch aż do guzika spodni. Kiedy go rozpięła, Obserwator poczuł, że pomimo usilnych prób zachowania kontroli zostanie zdradzony przez własne ciało. Nie umknęło to uwadze dziewczyny. - Podoba ci się? - zagadnęła z lekkim uśmiechem, ale zanim zdążył się odezwać sama odpowiedziała na swoje pytanie. - Taaaaaaaak, widzę, że ci się podoba. Ku przerażeniu Tomka powoli uniosła brzegi przemoczonej podkoszulki i zdjęła ją przez głowę. Odwrócił głowę, by nie patrzeć jak się obnaża. Drgnął gdy położyła dłoń na jego policzku i zmusiła go, by na nią spojrzał. Jego wzrok mimowolnie spoczął na jej nagim biuście. Sytuacja zaczynała go przerastać, czuł to. Nie to jednak było najgorsze. Jednocześnie bowiem czuł, że nie jest w stanie zrobić nic, by jej przeszkodzić w tym, co bezsprzecznie zamierzała zrobić. Okrakiem usiadła mu na kolanach. Kiedy zarzuciła mu ręce na szyję jej piersi znalazły się tuż przed jego twarzą. Spojrzała na niego z góry i uśmiechnęła się. Kiedy nie odwzajemnił uśmiechu pochyliła się i pocałowała go. Nagle poczuł, że jest wolny, że wyrwał się spod jej wpływu. - Chryste, Marta, co ty wyprawiasz? - chwycił ją za ramiona by odepchnąć, ale dłonie ześlizgnęły się po mokrej skórze i ostatecznie spoczęły na jej piersiach. Szarpnął ręce do siebie. - Daję ci to, na co tak długo czekałeś - odparła bez wahania. - Kogo chcesz oszukać? Oboje wiemy, czego chcesz. - Doprawdy? Wiemy? Ja nie jestem niczego pewien. To chyba sen. - Tak, kochanie - położyła rękę na jego kroczu. - I niech ten sen trwa wiecznie. O proszę - mruknęła z uznaniem. - A co my tu mamy? Reakcje Tomka były spowolnione, jakby był na prochach. Zanim zareagował poczuł dłoń wślizgującą się przez rozpięty rozporek pod spodnie. I jeszcze głębiej. Marta uśmiechnęła się szeroko. - Grzeczny chłopiec. Mimo, że był świadkiem kolejnych wydarzeń nie mógł uwierzyć swoim oczom. Tuż przed nim jego podopieczna, jego Pogromczyni, dziewczyna, którą przysiągł chronić i trenować, niewinna z pozoru istota zdejmowała z siebie resztki ubrania, by po chwili stanąć przed nim całkiem naga. Ponownie usiadła mu na kolanach. Teraz była dużo bardziej stanowcza, agresywna. Chwyciła go za szyję, niemal zgniatając mu krtań i mocno pocałowała. Chciał się oprzeć. Nie mógł. To było silniejsze. Musiał się oprzeć. Musiał. Nie. Nie musiał. Nie chciał. Objął nagie plecy dziewczyny i przycisnął do siebie. Czuł nacisk piersi na swoim torsie. To dodatkowo wzmogło jego pożądanie. Przesunął dłonie w dół, na pośladki i ścisnął je. Gdy Marta oderwała się od jego ust w jej oczach dostrzedł ogień pożądania. Lewą dłoń ponownie wsunęła mu pod spodnie, a prawą potrząsnęła go za ramię. - Tomek? Zamrugał gwałtownie. "Co jest?", przemknęło mu przez myśl. - Tomek. Obudź się. Kiedy po sekundzie doszedł do siebie rozpoznał głos i osobę, do której należał. Ujrzał Martę trzymającą dłoń na jego ramieniu i pochylającą się nad nim. Szarpnął się raptownie. Herbata z trzymanej w dłoni szklanki wylała mu się na spodnie. Odruchowo rzucił się do góry, tylko po to, by rąbnąć głową w metalowy klosz lampy, który odpowiedział dźwięcznym brzękiem. Straciwszy równowagę opadł na fotel i razem z nim poleciał do tyłu, wykonując przy okazji efektowne salto. Przeleciał przez głowę i ostatecznie zatrzymał się leżąc na podłodze. Dziewczyna ostrożnie wyjrzała zza przewróconego mebla. - Wszystko w porządku? - spytała niepewnie. - Tak, tak, w porządku - odparł gramoląc się z podłogi. - Coś taki nerwowy? Niezrozumiale burknął coś pod nosem. - Mamrotałeś coś przez sen. - Z powrotem ustawiła fotel. - Nic takiego. To tylko zły sen - szybko odwrócił się i wszedł przez do kuchni, nie chciał, by dziewczyna zauważyła wyraźne wybrzuszenie w jego spodniach. - Nie masz przypadkiem jakiejś koszulki? - dobiegło zza drzwi. - Nie wiem dlaczego, ale moja jest cała mokra. Tomek zamarł z papierowym ręcznikiem, którym wycierał herbatę ze spodni. - Co? - Pytam - wsadziła głowę przez szczelinę w uchylonych drzwiach - czy nie pożyczysz mi jakiejś koszulki. Chyba się czymś oblałam. - Nic nie pamiętasz? - przekrzywił głowę, przyglądając się jej podejrzliwie. - Pamiętam, że byłam w szkole. Chyba zemdlałam. - Zmarszczyła brwi. - Dlaczego właściwie jestem u ciebie? - Pamiętasz tą ranę na kostce? Sztylet chyba był zatruty. - Hm, dziwne - mruknęła. - Już mnie nie boli. Schyliła się i rozwinęła opatrunek. - No popatrz, jak nowa - wyprostowała się z szerokim uśmiechem. - Dobra jestem. - Wolałem nie mieszać do tego szpitala. Zawiadomiliby twoich rodziców i oboje mielibyśmy problem - wyjaśnił. - Ale jak widać wszystko skończyło się dobrze. - Najwyraźniej. To jak będzie z tą koszulką? - Zaraz coś ci poszukam. - Wychodząc z kuchni mruknął do siebie. - Tej coś daj, tamtej coś daj. Tak dalej pójdzie to niedługo zostanę bez ubrań. Po chwili wrócił niosąc w ręku czarny t-shirt. Na przedzie widniał wizerunek łba pitbulla zaś nad i pod nim napisy głosiły: "Top dawg" oraz "Breed of champions". - Niezła. Obiecuję oddać. - Jasne, nie ma sprawy. Słuchaj, mam dużo roboty, możemy odłożyć dzisiejszy trening? - Doooobra - odparła z wahaniem. - Na pewno wszystko w porządku? Jakoś dziwnie wyglądasz. - Jestem przemęczony. - Uśmiechnął się z przymusem. - Obserwatorski trening nie przygotowuje na pracę na takich obrotach. - Aha, jasne - wzruszyła ramionami. - To nawet dobrze, może się trochę prześpię. Lecę na twarz. - Tak zrób - przytaknął skwapliwie. Zapanowało kłopotliwe milczenie, Marta patrzyła na Obserwatora ze zmarszczonymi brwiami, Obserwator patrzył na swoje buty. - Oooooooooo-kej - odezwała się w końcu. - Wybitnie pan dzisiaj nierozmowny. Może jak się prześpisz to ci przejdzie. - Tak, z pewnością. - Lepiej zapierz te spodnie, po herbacie zostają plamy. Na razie. - Dzięki. Cześć. Gdy za Pogromczynią trzasnęły drzwi Tomek odetchnął głęboko i wróciwszy do pokoju zwalił się na kanapę. - Rany - mruknął, przykładając dłoń do czoła. Po paru sekundach przypomniał sobie, że miał ją odprowadzić, ale kiedy znalazł się przy drzwiach Marta była już po drugiej stronie ulicy. Eddie aka Impaler </IMPALER> <LILAH> - Agros na wściekłego Gregusa, co ty wyprawiasz?! - Nie odmówiła sobie przyjemności trzaśnięcia drzwiami do pokoju. Nawet tych dziesięciu wampirów, strzegących Tytana, nie powstrzymałoby jej przed skopaniem mu tyłka, ale na razie jeszcze trzymała się na wodzy. - Nie ucz ojca dzieci robić! - W tym przypadku właściwsze byłoby powiedzieć matkę, a tak w ogóle, o co ci chodzi kotku? - spokojnie upił łyk z kieliszka. - Ty mi tu nomen omen nie wykręcaj kota ogonem i nie łap za słówka Agri. Co to miało być to strucie małej? - O czym ty mówisz? - posłał jej lekko zdziwione spojrzenie. - O nożu, którym któryś z tych twoich kretynów zranił Pogromczynię. - Gdzie zranił? W brzuch, płuca, uszkodził tętnice?! - W kostkę... - No i co jej się stało od tej potwornej rany? - spytał kpiąco. - Słuchaj wreszcie co do ciebie mówię i przestań udawać idiotę! - Nie tym tonem! Uważaj, już nie jesteś taka niezniszczalna. - Ty też nie! Zmierzyli się wzrokiem. - Możliwe, ale jakoś nie widzę tutaj nikogo kto jest w stanie mi zagrozić. - odparł miękko. - To na co ci, ci wszyscy ochroniarze? - Pozory. I nie udaję idioty, dlaczego jesteś tak wściekła o głupie rozcięcie na kostce? W tych czasach zakażenie, chyba jej nie grozi? - Broń była zatruta. Niech to dotrze wreszcie do ciebie. - Wszyscy wyjść! - rozkaz w mgnieniu oka wymiótł całą dziesiątkę goryli za drzwi. - Pogromczyni zaczęła od tego łazić po ścianach. - podjęła Nimra. - Nie wiem o czym myślałeś, ale ledwo, ledwo udało mi się opanować jej mordercze instynkty i skierować je na inne tory. Gdyby nie to, to teraz miałbyś super psychopatkę zabijającą na lewo i prawo, która by pewnie zaraz skończyła z kulą w głowie. A tutaj nawet ty byś nic nie poradził. - Ja nie wydałem takiego rozkazu. Pogromczyni jest mi potrzebna żywa. Pozbawiona niepotrzebnego człowieczeństwa, ale żywa i całkowicie pod moją kontrolą. - Jeżeli nie ty, to kto? - uniosła pytająco brew. - Ja. Z cienia wyszedł paskudnomordy. Nie wyczuła zapachu magnezji. A więc musiał być tutaj cały czas. Najwyraźniej rozkaz opuszczenia sali jego nie dotyczył. Albo tak uważał.... - Wybacz mi panie - mimo służalczej postawy i przepraszającego tonu odniosła wrażenie, że wcale nie żałuje tego co zrobił. - Ukarz mnie, jeśli taka twoja wola. Twój niegodny sługa kierując się dobrem swego władcy, ośmielił się błędnie odgadnąć jego życzenie... - Dobra, skończ ten słowotok. - tłumiona wściekłość w głosie Agrosa ustąpiła miejsca irytacji i jakby ledwo skrywanej niechęci. - O karze pomówimy później. A teraz gadaj wreszcie po jaką cholerę ją trułeś?! - Panie, przypadkiem byłem świadkiem twojej rozmowy z obecną tutaj bachaii - nie zadał sobie nawet trudu skłonienia głowy w jej stronę. - Kiedy mówiła, że Pogromczyni jest silna.... Sądziłem, że w gorączce dziewczyna łatwiej podda się mocy tej... istoty. - I gorzej nie mogłeś się przysłużyć swemu Panu. - przerwała mu. - Nie masz pojęcia o moich umiejętnościach, o Pogromczyniach, więc uważaj, bo jak następnym razem wejdziesz mi w drogę, to sługa, nie sługa Agrosa, ale skręcę ci kark. Albo coś innego, co jest ci niezbędne do pozostania przy nędznym życiu. Jasne? - miała ochotę zetrzeć mu z gęby grymas, który chyba miał być krzywym uśmieszkiem. Nie była pewna, bo zdeformowanie twarzy tamtego mocno zaciemniało ocenę. - Słyszałeś co powiedziała? - odezwał się Agros. - Wierzę, że spełni swoją obietnicę, a ja jej w tym przypadku nie będę powstrzymywać. Nie życzę sobie, żebyś przeszkadzał jej w wykonaniu zadania. A jak nie raz sam powiedziałeś, spełnianie moich życzeń, jest celem twojego życia. Nie rozczarowuj więc mnie więcej. A następnym razem informuj o swoich pomysłach. - Tak Panie... - No właśnie, jak tam twoje zadanie tak w ogóle? - Tytan zwrócił się do Nimry. - Jakieś postępy? Czy znowu same problemy? Posłała mu przeciągłe spojrzenie:- Jest już pod moim wpływem. Musi jednak jeszcze minąć trochę czasu nim proces dobiegnie końca. I tylko ja jestem w stanie to właściwie kontrolować. - dodała znacząco. - Nie przepuścisz żadnej okazji, żeby pokazać jak mi nie ufasz? - Jego śmiech pozbawiony był choćby odrobiny wesołości. - To tak na wypadek, gdybyś uznał, że już mnie nie potrzebujesz. - Jasne. - Jego uśmiech stał się jeszcze bardziej zimny niż dotychczas. - Panie... - odezwał się nagle paskudnomordy. - Jeszcze tu jesteś? - Agros udał, że zupełnie zapomniał o obecności nieposłusznego sługi. - Panie, chciałem tylko przypomnieć o... - A tak. - Tytan nie pozwolił mu dokończyć. - Chcę ci pokazać jak bardzo zależy mi na tym, żeby nasza współpraca układała się jak najlepiej. Dlatego mam dla ciebie mały prezent. - Prezent? - Nimra zdwoiła czujność. - Tak. Mój niesforny sługa zasugerował mi, że powinnaś się trochę rozerwać. Przecież nie można żyć samą pracą, prawda? Kiedy ostatnio piłaś? - Jeszcze nie jestem głodna. - Ależ nie krępuj się. Zaszalej trochę. Ja stawiam. - zażartował. - Rozumiem, że to propozycja nie do odrzucenia? - spytała z sarkazmem. - Powiedzmy, że poczuję się urażony, jeżeli nie docenisz mojej gościnności. - To gdzie ten darmowy bufet? - rozejrzała się po pomieszczeniu. - Miałem na myśli coś lepszego niż mrożonki. - podszedł do niej. - Łowy. - Jego czarne oczy niemal przewiercały ją na wylot. Klasnął w dłonie. Do pokoju wszedł jeden z ochroniarzy. - Zaprowadź panią do mojej sypialni, aby mogła odpocząć przed wieczornym polowaniem. - wydał dyspozycję. - Miłej zabawy Nimro. Kiedy kobieta wyszła z pokoju, z postawy paskudnomordego zniknęła wszelka uniżoność. Usiadł na jednym ze skórzanych foteli. Agros spojrzał na niego w zamyśleniu. - Nosisz miano śmiałego w wydawaniu sądów. Skory też jesteś do udzielania rad. To też jest prawdą, jeśli chodzi o twoje imię. Nie zapominaj jednak o ostatnim znaczeniu - dajesz rękojmię za swe słowa. - odezwał się w gardłowym, o ostrych głoskach języku. - To tylko imię. - tamten uśmiechnął się krzywo. - Możliwe, ale w naszym świecie, zwykle to nie są puste wyrazy. - przypomniał mu Agros. - Po co te podchody? Podejrzewasz coś? - spytał, mając na myśli Nimrę. - Ja zawsze coś podejrzewam. Chcę sprawdzić jak się zachowa. Może to zwykła ciekawość, a może przeczucie... - Chyba nie wierzysz w to, że nie jest bachantką? Po tym co widziałeś. Zresztą jej wygląd... To nie jest śmiertelniczka. - Wiem, ale coś w niej nie daje mi spokoju. Kiedy ją widzę, mam wrażenie, że o czymś zapomniałem... - A może po prostu jej moc działa na ciebie? - Żądza i szaleństwo? Nie kpij Agrosie. W tej formie, to niemożliwe. - W tej formie może i tak, ale jak reaguje na nią twoja druga osobowość, pomyślałeś o tym? - Możliwe, że masz rację... Mam sprawdzić czy nie kłamała z przemianą? - Tylko nie rzucaj się w oczy. Nie byłoby bezpieczniej, żeby ktoś inny się tym zajął? - Zapewne, ale dziwnym trafem unika bez trudu wszelkich cieni, których za nią wysyłam. Jedyne co wiem, to że faktycznie wczoraj wieczorem była u Obserwatora. Wydaje mi się jednak, że wiem to tylko dlatego, że sama na to pozwoliła. To niebezpieczna istota... Naprawdę chcesz jej dać kość współżyjącej? - Pamiętam o tym cały czas. - skomentował pierwszą uwagę. - A jak myślisz? - Sam nie wiem. Lubisz być hazardzistą, ale nie jesteś głupcem... - Dobrze, że zdajesz sobie z tego sprawę. Dlatego nie popełniaj więcej takich błędów jak ten z trucizną. - z twarzy Agrosa zniknęły wszelkie pozory radości. - To co nasz łączy, nie jest zwykłą relacją pan i sługa. Wiem co ci zawdzięczam, ale znaj umiar. Nie żartowałem, kiedy mówiłem, że jej nie przeszkodzę w spełnieniu obietnicy. Paskudnomordy spojrzał na niego wzrokiem bez wyrazu. - Wypełniam tylko swoje obowiązki. To wszystko. - Nadgorliwość jest gorsza od faszyzmu. - Naprawdę? Mnie się tam podobało. - "sługa" nie wyglądał ani na trochę zbitego z tropu. - Ach, zapomniałem, ty te piękne czasy spędziłeś w najciemniejszym zadupiu Tartaru. Agros posłał mu złe spojrzenie, ale nie skomentował złośliwości. - Kogo z nią poślesz? - Davona. Bardzo chciał się spotkać z rodziną. - w oczach paskudnomordego pojawiło się coś bardzo mrocznego. - Dokąd idziemy? - spytała wysokiego wampira o jasnych włosach. Wyglądał na trzydzieści śmiertelnych lat. Nie potrafiła jednak określić jak długo był krwiopijcą. - Już niedaleko. Wypatruj kremowego bliźniaka z czerwonym dachem. Wzruszyła ramionami, dla niej te wszystkie domki wyglądały podobnie. Cholera jasna, ale paskudnomordy miał zajebisty pomysł. Pewnie moja droga soul mate uznałaby to za niezły żart. Ja i zgraja wampirów napadający na mieszkańców podmiejskiego osiedla. Wspomnienie blondwłosej jeszcze bardziej popsuło Nimrze humor. Nie tylko uznałaby to za świetny żart, ale sama z wielką chęcią wzięła udział w podobnej imprezie - pomyślała gorzko. Popołudnie spędziła cierpliwie w przymusowym areszcie w apartamentach Tytana. Nie protestowała też, kiedy trzyosobowa grupa z jasnowłosym na czele przyszli zabrać ją na miasto. Nie miała wyjścia. Wiedziała, że Agros ją sprawdza. Nie liczyło się nic poza Hamadryasos. Mniejsze zło... Wszystko rozegrało się błyskawicznie. Kobieta, która wyszła na ganek z workiem śmieci nie zdążyła nawet krzyknąć. - Mamusiu znowu ich nie zamknęłaś. - usłyszała głos nastolatki. Trzask zamka. Dziewczyna nie zauważyła ciała. Nimra spojrzała na jasnowłosego. Od zapachu świeżej krwi aż zakręciło jej się w głowie. - To wszystko? A co z dzieciakiem? - spytała. - Przecież nam nie ucieknie. A w domu obok mieszka cycata brunetka, nie chcesz jej spróbować? - wyszczerzył zębiska. - Nie zostawiam nie załatwionych spraw za plecami. - Podniosła się z krzaków. - Trafiła nam się pedofilka. - mruknął jeden z krwiopijców, pozostali zarechotali rozbawieni tym niewybrednym żartem. Trzasnęła go na odlew z pysk. - Uważaj na słowa. - rzuciła do leżącego na chodniku i plującego krwią z rozbitych ust. - Poczekajcie tu na mnie grzecznie. Ja się nią zajmę. Jeszcze tylko parę metrów.... Słyszała bicie serca... Blondwłosy podbiegł do niej i złapał za ramię. - Zostaw ją. Bo... - Wyszczerzyła zęby i lodowatym wzrokiem popatrzyła na jego rękę. Puścił ją jakby się sparzył. - Bo co? Nie dotykaj mnie bez pozwolenia blondasku. - warknęła. - Mieliście sprawdzić jak sobie radzę w wampirzym rzemiośle, czyż nie? No więc patrz i nie przeszkadzaj. - Dom jest zamknięty. Nie możemy wejść bez zaproszenia... - spróbował ostatni raz. - Ja mogę. Minęła go. Podeszła do kobiety leżącej bezwładnie na schodach. Bez wysiłku wzięła ją na ręce. Zasuwka ustąpiła z cichym pstryknięciem. Tak samo jak klamka, pod jej spojrzeniem. Gdy tylko drzwi zamknęły się za jej plecami pospiesznie przeszła do pokoju i położyła niesioną na wersalce. Zbadała puls. Był słaby, ale równomierny. Poczuła ukłucie bólu. Do diabła nie teraz! Mijał miesiąc, wiedziała o tym, że prywatny demon upomni się o swój haracz, ale mógłby poczekać jeszcze trochę... Przynajmniej, dopóki stąd nie wyjdzie. Ból. Żądza. Szept w jej głowie... Zatoczyła się do tyłu, wprost w smugę cienia rzucaną przez schody na piętro. Plask bosych stóp na parkiecie, szelest włosów ocierających się o ludzką skórę... - Mamo to ty? Drzwi trzasnęły. Dlaczego siedzisz po ciemku... Dziewczyna podeszła do wersalki. Jeszcze nie zauważyła nic niedobrego. Dotknęła ramienia kobiety. Nimra słyszała jak nabiera powietrza w płuca do krzyku... Marta dziarskim krokiem przemierzała osiedlowe uliczki. Tomek chciał jej towarzyszyć, ale przekonała go, że doskonale sama da sobie radę. Zresztą co jej się mogło stać? To nie cmentarz ani nawet park, tylko okoliczne domy. Takie same jak jej. Agata wyjechała na parę dni do rodziny razem z rodzicami. Nadzieje Marty na to, że pożyczy od niej zeszyty z lekcji, kiedy była ledwo przytomna, spełzły na niczym. Droga powrotna okazała się dłuższa niż zwykle, bo Marta zajęta własnymi myślami, nie patrzyła za bardzo, gdzie idzie. W rezultacie okazało się, że wybiera alejki, które raczej ją oddalały od własnego domu, niż przybliżały. Jej wzrok padł na tabliczkę z nazwą ulicy na jednym z domów. Brzmiało znajomo... Nagle ciszę nocną rozdarł krzyk. Marta poczuła jak cierpnie jej skóra na karku. Nie z powodu samego krzyku, ale tego w jaki sposób zamilkł... Pa Lilah </LILAH> <IMPALER> Mniej więcej w połowie ulicy Marta dostrzegła trzech mężczyzn stojących naprzeciwko kremowego bliźniaka. Może nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie ich zachowanie. W ich postawie wyraźnie widoczne było wyczekiwanie i niecierpliwość. Pogromczyni przezwyciężyła chęć rzucenia się biegiem w kierunku źródła krzyku, nauki Obserwatora zaczęły najwyraźniej przynosić efekty. Przekradając się z dala od plam bladego światła ulicznych latarni ostrożnie zbliżała się do grupki. Gdy była już nieopodal jeden z mężczyzn zapalił papierosa. Na krótką chwilę płomień zapałki oświetlił jego twarz. To Marcie wystarczyło, tej upiornej, demonicznej maski nie pomyliłaby z niczym innym na świecie. Wampiry. Sprawdziła wewnętrzną kieszeń kurtki. Kołek, który za radą Tomka nosiła ciągle przy sobie, tkwił na swoim miejscu. Skradała się dalej. Jakimś cudem udało jej się pozostać niezauważoną. Najwyraźniej wampiry bardziej zainteresowane były tym co dzieje się w domu, niż na ulicy. Marta chwyciła stojący przy krawężniku metalowy kosz na śmieci i gwizdnęła lekko. Trzy wampiry jak na komendę obróciły się w jej stronę. Młoda Pogromczyni rąbnęła koszem w głowę stojącego najbliżej. Zaatakowany zawirował wokół własnej osi i poleciał na ziemię. - Cześć - przywitała się Marta i cisnęła pojemnikiem w następnego krwiopijcę. Wampir bez trudu odtrącił pocisk i zaatakował. Skoczył na dziewczynę z wyprostowaną nogą celującą w jej brzuch. Zaskoczona gwałtownością ataku ledwie uniknęła ciosu. Wampir wylądował obok niej i nie zostawiając jej wiele czasu na reakcję uderzył łokciem, po czym obracając się wyprowadził kolejne uderzenie wierzchem zwiniętej w pięść dłoni, który to cios dosięgł celu posyłając dziewczynę na niewielki trawnik. - Cześć - odparł wampir, uśmiechając się okrutnie, po czym spojrzał na trzeciego demona, wyglądającego na młodego blondyna, który opierał się o słup latarni, uśmiechając się lekko. - To może być interesujące - rzekł blondyn. Drugi wampir, ten którego uderzyła koszem właśnie podnosił się z chodnika, potrząsając głową. Kiedy dostrzegł dziewczynę warknął coś niezrozumiale i rzucił się na nią. Przetoczyła się przez głowę, stanęła na nogi i stawiła czoła atakującemu. Jego wściekłość częściowo działała na jej korzyść. Ciosy były chaotyczne i nieskoordynowane, ale nie poprawiało to specjalnie jej położenia. Uderzenia były błyskawiczne, następowały jeden po drugim, a każdy zadawany był z miażdżącą siłą. Osłaniając się, blokując i unikając cofała się pod gradem ciosów, aż plecami oparła się o ścianę bliźniaka. Napastnik widząc, że jego ofiara nie ma już gdzie uciekać wyprowadził wykop skierowany w jej klatkę piersiową. Uskoczyła, a obuta w solidny, wojskowy trep noga wbiła sie z impetem w ceglaną ścianę. Marta oczami wyobraźni zobaczyła efekt, jaki ten cios wywarłby na jej ciele. Ta myśl jakby dodała jej mocy. Zwinęła dłoń w pięść i skupiając wszystkie siły uderzyła w wampirzą maskę twarzy przeciwnika, który zatoczył się do tyłu wyrywając z dziury w ścianie nogę wraz z kilkoma cegłami. Marta chwyciła jedną z nich i grzmotnęła nią wampira po głowie. Posypał się czerwony gruz, a wampir ponownie wylądował na ziemi. Nagle poczuła, że ktoś unosi ją z ziemi, wysoko nad głowę i bezpardonowo rzuca wprost w zaparkowanego przy krawężniku poloneza. Odbiła się od drzwi i wylądowała na chodniku. Uderzenie było boleśniejsze, niż sobie wyobrażała. Na szczęście w samochodzie nie było alarmu, który zwróciłby uwagę właściciela. Wampir skoczył, bez trudu pokonując dzielące ich kilka metrów i wystawił kolano, by lądując zmiażdżyć jej czaszkę. Przetoczyła się w bok unikając pewnej śmierci. Kiedy wampir podniósł się z przyklęku miejsce jego lądowania znaczył popękany krater w betonowej płycie. Ku zdumieniu lekko oszołomionej jeszcze Marty demon nie zaatakował od razu tylko wyprostował się z uśmiechem i kilkakrotnie podskoczył sprężyście. Gestem dał jej do zrozumienia, że może wstać. Skwapliwie skorzystała z możliwości i przybrawszy pozycję do walki oczekiwała natarcia. Wampir przestał podskakiwać, a zamiast tego zaczął obchodzić ją dookoła, więc dziewczyna, by mieć go cały czas na oku, kręciła się razem z nim. Nagle, w połowie drugiego okrążenia, zaatakował jak bokser, prawym prostym mierząc w jej głowę. Sparowała uderzenie lewym przedramieniem. Następny atak nastąpił z tego samego kierunku i ponownie Marta zasłoniła się lewą ręką. Wampir trzeci raz wyrzucił przed siebie prawą pięść, ale kiedy Pogromca ponownie wystawiła blok nieoczekiwanie uderzył ją lewą pięścią prosto w pierś. Marta poczuła się, jakby walnęła ją ciężarówka. Przed jej oczami pojawiły się białe plamki, a płuca gwałtownie domagały się nowej dostawy brutalnie usuniętego z nich powietrza. Próbując złapać oddech zgięła się w pół z szeroko otwartymi ustami. Kątem oka zauważyła, że wampir ponownie krąży wokół niej. Wtedy do niej dotarło: bawił się nią, jak kot świeżo złapaną myszą. Pozbierawszy się do kupy wyprostowała się, próbując ukryć grymas bólu na twarzy. Jej napastnik uśmiechnął się w odpowiedzi i kiwnął jej głową. Zacisnęła pięści i skoczyła na nieumarłego, jednak ten odsunął się na bok, złapał ją za ramiona i wbił kolano w jej żołądek. Ból był nie do zniesienia. Marta chwyciła się za brzuch i opadła na kolana. Gdy po chwili zdołała podnieść głowę na swego oprawcę stwierdziła, że ten w dalszym ciągu stoi nad nią i uśmiecha się idiotycznie. Najwyraźniej dobrze się bawił. - Zaraz popsuję ci humor - syknęła przez zaciśnięte zęby Marta, podnosząc się na nogi. Wtedy coś przyszło jej do głowy. Rozluźniła się i uśmiechnęła szeroko. Jeszcze raz odetchnęła głęboko i spokojnie podeszła do wampira. Stanęła tuż przed nim, spojrzała w tą jego bezczelną mordę i nieoczekiwanie, nie przestając się przy tym uśmiechać, z rozmachem kopnęła go w krocze. Uśmiech na twarzy demona zbladł, a on sam z jękiem osunął się na kolana. - Obiecałam - stwierdziła wyciągając z kieszeni kołek. Gdy uniosła broń by zadać cios coś gwałtownie zmiotło ją z chodnika na asfalt. Turlała się po czarnej, dziurawej nawierzchni próbując strząsnąć uczepionego jej pleców wampira, który przed chwilą otrząsnął się po uderzeniu cegłą. Z zadowoleniem stwiedziła, że kołek wciąż tkwi w jej dłoni. Wściekle uderzyła tyłem głowy w twarz wampira. Ciągłe bicie po głowie najwyraźniej odniosło skutek, gdyż uścisk zelżał. Marta wyzwoliła się z uchwytu, odtoczyła na bok, przyklęknęła i z całej siły wsadziła drzewce w serce demona. Wampir zdążył jeszcze chwycić nadgarstek jej zaciśniętej na kołku dłoni, po czym rozpadł się w proch. Nie zwracając uwagi na blondyna, Pogromczyni skierowała się ku drugiemu wampirowi, który wciąż trzymając się za krocze nienawistnie patrzył na nią spode łba. - Zapłacisz mi za to, dziwko - warknął. - Obiecanki-cacanki - wzruszyła ramionami. Zamachnęła się do ostatniego ciosu, ale w połowie ruchu wampir nagle odzyskał siły i chwycił nadgarstek dłoni trzymającej kołek. Błyskawicznym ruchem wyprostował się, a jego druga dłoń zacisnęła się na gardle Pogromczyni. Uchwyt na nadgarstku wzmógł się, zmuszając ją do wypuszczeniu kołka, który z klekotem potoczył się po chodniku. - Chcesz grać ostro? - cedził słowa akcentując każde z osobna. - No to zagrajmy ostro. Po tych słowach rzucił ją prosto w poloneza, z którym zapoznała się już wcześniej. Hartowane szkło rozprysło się na miliony kawałków, gdy dziewczyna uderzyła w przednią szybę samochodu. Wampir był tuż obok. Chwycił jej lewą nogę i wywlókł ją z zasypanego szklanymi odłamkami wnętrza na maskę. Gdy była już na zewnątrz złapał ją za klapy kurtki, podniósł nieco i trzasnął pięścią prosto w twarz. Marta poczuła cierpką ciecz napływającą do ust. Następne uderzenie. Głowa dziewczyny odskoczyła do tyłu, jakby ta była szmacianą lalką. Na skraju utraty przytomności stoczyła się bezwładnie z maski i znieruchomiała obok samochodu. Nieumarły spojrzał na nią i z namysłem kopnął ją w brzuch. Dziewczyna zwinęła się w pół. Całe jej ciało było jednym wielkim źródłem bólu. Prawie chciała, by to już się skończyło. Wtedy wampir przyklęknął obok niej, delikatnym ruchem odgarnął włosy z jej twarzy i wyraźnym głosem zaczął opisywać, co zamierza z nią zrobić. Marta zadrżała. Sama nie wiedziała, czy powodem tego była wizja, jaką roztoczył przed nią przeciwnik, czy chłód, bijący z jego głosu. - Możemy zrobić to boleśnie - zakończył wywód wampir, - albo bardzo boleśnie. Pozwolę ci wybrać. Starając się zachować resztki dumy splunęła mu w twarz. - Cóż - odparł podnosząc się, - miałem nadzieję, że to powiesz. Gdy zamierzył się, by kopnąć ją drugi raz, Marta, mobilizując wszystkie siły pozostałe w jej obolałym ciele, chwyciła stopę przeciwnika i brutalnym ruchem obróciła ją o sto osiemdziesiąt stopni. Z satysfakcją usłyszała chrzęst łamanych kości i wrzask wampira. Nie tracąc czasu na podniesienie się, z całej siły uderzyła w kolano drugiej nogi, które z trzaskiem wygięło się w tył. Demon jeszcze przez chwilę próbował utrzymać się w pozycji stojącej, ale okaleczone nogi nie były w stanie wykonać jego poleceń. Twardo runął na chodnik. Pogromca z trudem stanęła na nogach i ruszyła w kierunku leżącego przy krawężniku kołka. Gdy leżący na chodniku wampir chwycił ją za nogę, kopnęła go w twarz. Podniosła broń, klęknęła przy wampirze i wbiła mu kołek w plecy. Chmurę pyłu rozwiał nagły podmuch nocnego wiatru. Ciężko dysząc i opierając się o kołek, dziewczyna rzuciła blond wampirowi mordercze spojrzenie. Blondyn odepchnął się od słupa i powoli klasnął kilakrotnie. - Piękny pokaz - skomentował idąc w kierunku Marty. - Ciekawe, czy będziesz w stanie go powtórzyć. - Przekonamy się - wycedziła przez zaciśnięte z bólu zęby. - Stój! - nakazał nowy głos. Wampir zatrzymał się i spojrzał w kierunku źródła dźwięku. Pogromczyni nie wahała się ani sekundy. Ostatkiem sił zamachnęła się kołkiem i cisnęła nim w kierunku nieumarłego. Kawałek drewna wirując pomknął w kierunku celu. No i to na razie na tyle ode mnie. Eddie a.k.a. Impaler </IMPALER> <LAO & LILAH> Hejka Zastosuje retrospekcje :). Najpierw podesle to, bo mi sie wczesniej napisalo (do spolki ze znajoma, ktora twierdzi, ze nie moze sie zapisac na liste z powodu problemow technicznych, tak wiec NJ to calkowicie jej pomysl, nie moj, zeby nie bylo, ja dodalam tylko odrobine od siebie), a pozniej dopiero ciag dalszy wydarzen pod blizniakiem... Telefon dopadł ją w trakcie zebrania. Prowadzący lekko zachłysnął się, kiedy w skupionej ciszy zaświergotał delikatny sygnał. Zamamrotała pod nosem coś co można by uznać za przeproszenie i wyszła z sali. Dopiero na korytarzu popatrzyła na numer. Lekko drgnął elegancki łuk prawej brwi. Oddzwoniła i wysłuchała w skupieniu tego, co miał jej do powiedzenia człowiek po drugiej stronie linii. Zadała kilka rzeczowych pytań. Komuś patrzącemu z boku mogłoby się wydawać , że jest chłodna i pozbawiona emocji. Po prostu jeszcze jedna sekretarka - profesjonalistka, w eleganckim, ale nie rzucającym się w oczy kostiumie, jakich pełno w każdej korporacji. A w niej szalał ogień zadowolenia. Nareszcie. To jej szansa.. Nie wróciła już na salę, gdzie trwało zebranie rady nadzorczej spółki. Jej myślami bez reszty zawładnęły przygotowania. Dopiero gdy zamknęła za sobą drzwi gabinetu, zrzuciła maskę idealnie uporządkowanej i opanowanej kobiety interesu. Na ładnej twarzy atrakcyjnej trzydziestoletniej blondynki odbiła się cała gama uczuć. Zaczyna się. Włączyła komputer. Chwilę trwało nim system bezpieczeństwa umożliwił jej wreszcie wejście do bazy danych. Jej palce z wprawą wbijały ciągi liter i cyfr, podczas gdy wzrokiem przebiegała pojawiające się na monitorze informacje. Przygotowania to też bardzo ważny element każdego zadania. Połączenia, aktualna pogoda w kraju, kurs pieniądza, najbardziej charakterystyczne zachowania i obyczaje miejscowe. Dane z badań trwających od tamtego pamiętnego roku... Kiedy przesłuchiwano tę Pogromczynię o dziwnym imieniu na B oraz Obserwatora, który zawalił swoją robotę. Pozwolono mu wtedy odejść, a ona zaczęła szukać informacji... Odrobinę ją irytowało, że musi wykonywać pracę pierwszego lepszego asystenta, zamiast zająć się czymś, co bardziej odpowiada jej umiejętnościom. Przecież była kimś o wiele lepszym, a jej powołaniem na pewno nie było zajmowanie się tak przyziemnymi rzeczami jak, np. rezerwacja biletów... Wiedziała jednak, że nikt od niej samej nie wykona lepiej tego co należało zrobić w takich przypadkach. Ostatni raz upewniła się, że wszystkie dane zostały zapisane, a polecenia wydane komu trzeba i gdzie trzeba. Zdawała sobie sprawę, że nie można wszystkiego przewidzieć, ale ona pozostawiała losowi naprawdę niewielki margines możliwości... Godzina 8:00, następnego dnia po wydarzeniach na osiedlu... Tomek cicho klnąc, wybiegł do zielonego jeepa. Jeśli się nie pospieszy, to spóźni się na stację i Negocjator będzie musiał czekać. Z jednej strony cieszył się, że nie będzie musiał zmagać się z całą historią sam, ale z drugiej odczuwał lekki niepokój. Negocjatorzy byli owiani mgiełką tajemniczości. Było ich niewielu. Krążyły wręcz legendy o ich szkoleniu, umiejętnościach, wiedzy i władzy jaką dysponowali wewnątrz Rady. Pozbawieni emocji, strachu, subiektywizmu. Potrafią odróżnić iluzję od prawdy, nie działają na nich propozycje, kuszenie, manipulacje, nic ich nie pociąga, niczym nie można ich zainteresować i przeciągnąć na swoją stronę... Czyste ocenianie sytuacji - jak w szachach. Kierowanie się interesem Rady, ale bez osobistego zaangażowania... bo w końcu oni negocjowali przeważnie nie z ludźmi..., ale z różnymi bytami, z mieszkańcami innych wymiarów, z potworami, potrafiącymi wpływać na rozum, na to co widzi się oczami... Może były to tylko legendy, a może prawda... Pewne było jedynie to, że nie zostawało się nimi dziedzicznie. Rada uważnie obserwowała wszystkich potencjalnych kandydatów na członków organizacji i spośród nich typowała przyszłych negocjatorów. Nie mieli też nic wspólnego z Pogromczyniami, choć ich także poddawano specjalnemu treningowi i posiadali specyficzne umiejętności.... Cholera, czerwone! W ostatniej chwili zahamował. Wjechał jeepem na rozjeżdżony kawałek błotnistej ziemi, który tutaj nazywano trawnikami. Normalnie, nawet przez myśl by mu nie przeszło parkować na zieleni, ale objechał dwa razy cały teren i nawet Policjant, spytany o parking, ze wzruszeniem ramion wskazał mu właśnie to miejsce, jako właściwie do postoju. Co kraj to obyczaj... Na dworzec wbiegł w momencie, kiedy znudzona zapowiadaczka nosowym głosem gęgała do mikrofonu informacje o wjeżdżającym na peron nnnnnttty pociągu Intercity. Psiakość czy te baby nie mogły mówić wyraźniej? Tomek nerwowym wzrokiem przebiegł informacje wyświetlające się na tablicy z przyjazdami. Jest! Peron piąty, a żebyż to! Najdalszy! Rzucił się do tunelu prowadzącego na perony. Lawirując między tłumem wylewającym się z wcześniejszych peronów, unikając trafienia torbami, walizkami i tobołami, zderzenia ze sprzedawcami okularów przeciwsłonecznych, książek z czwartej, a nawet piątej ręki, gitarzystki, która przy wtórze swego kompletnie rozstrojonego instrumentu rzęziła przepitym głosem jakiś nierozpoznawalny utwór, dobiegł do schodów prowadzących na peron piąty. Wreszcie i sam peron. Wyciągając szyję, zaczął się rozglądać na wszystkie strony. Który to będzie ten Johanssdotter? Pociąg odjechał już w dalszą drogę, peron pustoszał w coraz szybszym tempie, a on dalej nie mógł wypatrzeć tego, jak domyślał się po nazwisku, Skandynawa. W końcu na peronie pozostali tylko miejscowi pijaczkowie, on... - Pardon... Usłyszał za plecami. Kiedy się odwrócił, zobaczył wysoką, elegancką, ładną... kobietę. Blondynka obdarzyła go ciepłym spojrzeniem jasnych oczu i skierowała się w jego stronę - ależ się rusza - przemknęło przez głowę Tomka. - Are You Thomas? The Watcher? - spytała z nienagannym brytyjskim akcentem. - Yes. Can I help you? - My name is Nadine. - wyciągnęła dłoń w jego stronę. Uścisnął ją odruchowo i dopiero potem zdał sobie sprawę, że może należało ją w nią ucałować... Kobieta jednak zaraz ją zabrała. Zapadła cisza. Tomek coraz bardziej zaczynał się denerwować. Gdzie ten Negocjator? Nie wiedział czy powinien zadać pierwszy pytanie, czy cierpliwie czekać, aż Nadine sama wyjaśni powód nieobecności jej przełożonego. Kobieta zauważyła jego ukradkowe spojrzenia rzucane gdzieś w przestrzeń za jej plecami. Odwróciła lekko głowę, sprawdzając czy rzeczywiście coś się tam dzieje godnego uwagi. Ale jedyne co zobaczyła to stadko brudnych gołębi kłębiących się wokół jakieś bliżej nieokreślonej mazi na asfalcie peronu. - Are we waiting for something? - spytała. - I think so... I'm waiting for Doctor Johanssdotter. I mean your boss... What happened to him? - Tomek wykorzystał nadarzającą się okazję, żeby spytać wreszcie co się stało. Nadine uniosła pytająco brew - Mojego szefa? - Negocjatora Rady. Otrzymałem polecenie odebrania go dzisiaj z tego peronu. Pani jako jego asystentka, zapewne może mi wyjaśnić co jest przyczyną jego spóźnienia? Zapewne zatrzymało go jakieś ważne zadanie w innym kraju? Kąciki ust kobiety drgnęły. - To ja jestem osobą, na którą czekasz Thomasie. Tomka lekko zatkało. Wpatrywał się osłupiały w stojącą przed nim blond seksbombę. - Pani to doktor Johanssdotter? Skinęła głową. - Doktor psychologii korporacyjnej? - upewnił się. Więc ten mityczny, owiany tajemnicą negocjator to babka, w dodatku taka pod trzydziestkę?! W dodatku taka... ładna? - Czy coś się stało? - spytała, przypatrując mu się uważnie. - Po prostu spodziewałem się... - Mężczyzny? - weszła mu w słowo. - Czy to, że jestem kobietą to jakiś problem dla ciebie Obserwatorze Thomasie? - wbrew jej nazwisku, w jej głosie w najmniejszym stopniu nie dawało się usłyszeć akcentu ludów dalekiej północy. Jej angielski był perfekcyjny i pewnie nie tylko w tym taka była. - Tak. To znaczy nie... - Tomek zająknął się. - Proszę wybaczyć. To nie tak... po prostu - nie wiem czemu - nastawiłem się, że to będzie Pan doktor, a nie Pani doktor, że kiedy zobaczyłem Panią... doktor, odruchowo pomyślałem, że mam do czynienia z podwładną... eee albo z córką Pana doktora... - Obserwator plątał się coraz bardziej. - Oczywiście, to, że Pani jest kobietą, to żaden problem. To się zdarza... - mało się nie udławił, kiedy dotarło do niego co powiedział. Gafa za gafą. Ten szowinistyczny kraj chyba rzuca mu się na mózg. - O przepraszam. Chodziło mi o to, że przecież w Radzie są kobiety, to normalne. W końcu Pogromczynie to kobiety... Sam powinien najlepiej wiedzieć, że tak właśnie jest... - umilkł, uśmiechając się nerwowo. Spocił się jak szara mysz pod jej spojrzeniem. Ten Negocjator zaraz go tu utłucze. Znaczy się Negocjatorka - poprawił się szybko w myślach. - Rozumiem. - odparła obojętnie, a jemu aż ciarki przeszły po plecach. - Możemy już iść? - i nie czekając na niego, ruszyła w stronę schodów. Najwyraźniej jej feminizm nie obejmował równouprawnienia kobiet i mężczyzn, jeżeli chodziło o dźwiganie ciężarów, tzn. bagaży. Tomek tłumiąc stęknięcie, podźwignął z ziemi dwie, sporych rozmiarów skórzane walizki, bo na zawodowego i uczciwego tragarza nie miał co liczyć w tym kraju, i udał się pospiesznie za Nadine. Wrzucił bagaże na tył jeepa. Już miał wsiąść do samochodu, kiedy zauważył, że kobieta spogląda na niego wyczekująco. Znów nawymyślał sobie w duchu i czym prędzej podbiegł i otworzył przed nią szarmancko drzwi do jego obdrapanego wehikułu. Poczekał, aż zapnie pasy i zaczął wyjeżdżać tyłem na ulicę. - W którym hotelu ma Pani rezerwację? - spytał, w ostatniej chwili rezygnując z włączenia się do ruchu przed maluchem, który dawał znać migaczem, że będzie skręcać w lewo. Okazało się, że trafnie ocenił sytuację, kierowca samochodu, nawet nie zwalniając przeleciał obok jeepa z ciągle mrygajacym światełkiem. Z każdym dniem Tomek nabierał coraz większej wprawy w intuicyjnym poruszaniu się po drogach, z pominięciem przepisów ruchu, co tutaj okazało się swojego rodzaju tradycją. W dodatku pozwalało mu to utrzymać na wysokim poziomie refleks, tak przecież niezbędny w pracy Obserwatora. - W żadnym. Zamieszkam razem z tobą. Nie widzę potrzeby narażania Rady na dodatkowe koszty, w momencie, kiedy posiada w tym mieście cały budynek. Tym razem to inni kierowcy mieli okazję wykazać się doskonałym refleksem, kiedy Tomek z wrażenia wdepnął w hamulec. Byli naprawdę dobrzy - żaden nawet go nie drasnął, a przecież ich pojazdy spokojnie miały przekroczoną 80 na licznikach. Nawet nie spróbował zareagować na parę niewybrednych wyzwisk, które dobiegły go z wnętrza srebrnej Toyoty, prowadzonej przez jakiegoś nieogolonego biznesmena w błękitnej, lekko zapoconej koszuli, gadającego równocześnie przez komórkę. - Oczywiście. - zdołał z siebie wydusić Obserwator. Przez jego spanikowany mózg przeleciała jeszcze jedna rozpaczliwa myśl - ta lasencja ma zamieszkać u mnie... Marta się wścieknie..... Pa Lao i Lilah <LAO & LILAH> // ---------------------------------------------------------------------------------------------------- // generated by RMK 06.06.2004, 17:52 (from buffy-pl by Lilah) // ---------------------------------------------------------------------------------------------------- "Buffy The Vampire Slayer" TM and © (or copyright) Fox and its related entities. All rights reserved. This web site, its operators and any content on this site relating to "Buffy The Vampire Slayer" are not authorized by Fox. |