~ No Place Like Home ~translated by Technopagan[Nie zmieniaj powyższych linii] Reżyseria: David Solomon Scenariusz: Douglas Petrie Spis postaci: Anya / Ben / Buffy / Dawn / Giles / Guard / Joyce / Man / Riley / Spike / Willow / Xander Nowe postaci: Biker Vampire / Glory / Monk / Night Watchman / Senior Monk Nie ma jak w domu(Dwa miesiące wcześniej. Czechy, klasztorny korytarz, noc. Widzimy dwóch mnichów biegnących korytarze, z przerażeniem spoglądają za siebie. W rękach trzymają księgi, świece i kadzidła. Jeden z mnichów potyka się i upuszcza kadzidło, drugi pomaga mu wstać. Po chwili zaczynają znowu uciekać. Przebiegają przez masywne, drewniane drzwi i zamykają je na wielką zasuwę. Jeden z mnichów krzyczy przerażony do drugiego.) MNICH#2: Nadchodzi. Zabije nas! MNICH: Nasze życie nie jest ważne, musimy ochornić Klucz. (Mnisi podchodzą do środka pokoju I dołączają do trzeciego, siadają na podłodze wokół zapalonych świec i talizmanów.) MNICH#3: Pomóżcie mi odprawić rytuał. (Mnisi łapią się za ręcę i intonują pieśń. Wyśpiewują jakąś starożytną pieśń, nagle rozlega się ogromny huk, jakby coś z potężną siłą uderzało w drzwi. Mnisi spoglądają z przerażeniem na drzwi.) MNICH#3: Spukcie się. (Rytuał jest kontynuuowany, przez pokój przechodzi podmuch powietrza, nadal słychać walenie do drzwi, zasuwaczyna pękać. Nagle jesne światło wydobywa się ze środka okręgu utworzonego przez mnichów, nagle nastaje ciemność, drzwi zostają wyłamane i wpadają z hukiem do środka pomieszczenia.) (Cięcie. Sunnydale dzisiaj, dzielnica przemysłowa, noc. Widzimy tabliczkę z napisem: "Nie wchodzić. Własność prywatna. Nagle Buffy ląduje na tabliczce, robi unik przed uderzeniem wampira. Wampir przypomina dużego, złego członka gangu motocyklistów.) WAMPIR: Zawsze chciałem zabić pogromczynię. BUFFY: A ja zawsze chciałam grać na pianinie. Każdy ma jakieś niespełnione marzenia. (Buffy wymierza wampirowi kilka uderzeń, ten odpowiada jej uderzeniem w twarz. Buffy blokuje jego kolejny cios, wykręca mu rękę do tyłu i przyciska go do siatki ogrodzenia.) BUFFY: Ale szczerze mówiąc, to ja sobie z tym radzę lepiej. Wiesz co... może znajdziesz sobie inny sposób na wyładowanie agresji... (Wampir uwalnia się z jej uścisku , ale Buffy z powrotem rzuca go w stronę ogrodzenia i wyciąga kołek.) BUFFY: Bo ja po prostu przebiję cię tym małym, kieszonkowym kołkiem. (Zanim wampir zdąża zareagować, Buffy zkołkowuje go i chowa kołek z powrotem do kurtki.) BUFFY: (do siebie) Pobiłam chyba własny rekord szybkości. MĘŻCZYZNA: Hej, ty! (Jasne światło latarki świeci prosto w oczy Buffy, kiedy ta odwraca się w kierunku fabryki, skąd dochodził głos mężczyzny, który okazuje się być strażnikiem.) STRAŻNIK: Jeśli chciałas się załapać na przyjęcie rave, to się spóźniłaś. Wczoraj wygoniłem stąd te dzieciaki. BUFFY: (udaje) Oh, tak. Niech to. Moi koledzy będą bardzo rozczarowani. Tym razem to ja miałam się zająć zaopatrzeniem. STRAŻNIK: Jeśli to by była moja hala, to moglibyście sobie robić co chcecie. Bo i tak nikt z niej nie korzysta. Ale i tak mi marnie płacą, więc kłócenie się z szefem nie... BUFFY: Nieważne! (Buffy odwraca się, strażnik ją zatrzymuje.) STRAŻNIK: Oh, hej! Poczekaj, zabierz swoje... cokolwiek to jest. (Strażnik schyla się I podnosi swiecącą żółtym światłem kulę. Podaje ją Buffy, która wygląda na odrobinę przerażoną.) BUFFY: Dziękuję. STRAŻNIK: Świecące kule, co? (śmieje się) Zupełnie nie rozumiem, waszego pokolenia. Co to jest? BUFFY: Powiem panu, jak tylko się dowiem. (Buffy odwraca się i odchodzi.) (Cięcie. Dom Buffy, kuchnia.) (Buffy przygotowuje śniadanie dla mamy. Dawn wchodzi do kuchni uśmiechnięta.) BUFFY Dawn, niczego nie dotykaj. DAWN: A kto niby zrobił cię głównym kucharzem? BUFFY: Posłuchaj, mama jest chora i zorbiłam jej śniadanie i nie potrzebuję, żebyś... (Dawn przewraca dzbanek z różyczką, stojący na tacy.) DAWN: Uups! BUFFY: ... coś zepsuła. (Do kuchni wchodzi Joyce w szlafroku, uśmiecha się.) JOYCE: Oh! Rozpieszczacie mnie. (do Dawn) Razem to zrobiłyście? DAWN Oh, Buffy mi pomagała. (Buffy nie może uwierzyć w to, co właśnie usłyszała.) BUFFY: (oburzona) Wcale nie... JOYCE: Jestem pewna, że tak. (siada) Żadna z was nie jest wciąży, nie oblała szkoły, ani nie popełniła przestępstwa? (Buffy i Dawn spoglądają na nią zdziwione) Tylko się upewniałam. BUFFY: Wiedziałyśmy, że nie czujesz się najlepiej... JOYCE: Tak, powiedzieli, że bóle głowy miną, ale one wróciły i to z podwójną siłą. BUFFY: A co powiedział na to lekarz? JOYCE: Oh, proszę brać cztery tabletki dzienie i zgłosić się na badania. BUFFY: I nie wiedzą, co ci jest? JOYCE: Jeszcze nie. BUFFY: Sądzę, że powinnyśmy zasięgnąć opini innego lekarza. JOYCE: Kochanie, najpierw musimy usłyszeć opinię tego. BUFFY: Dobrze, chodźmy do niego. JOYCE: Buffy, wiem, że się niepokoisz. Ale niepotrzebnie, nadal jestem waszą mamą, co oznacza, że to ja się powinna o was martwić. Ty jesteś pogromcą wampirów (sadza sobie Dawn na kolanach) a ty... jesteś moim maleństwem. DAWN: (zawstydzona) Oh, mama! Nie mów tak na mnie. JOYCE: Już jesteś na to za duża? (Buffy spogląda na to jak dobry kontakt Joyce ma z Dawn i czuje się pominięta.) BUFFY: A mnie nigdy jakoś nie nazywałaś? JOYCE: Nie... ty zawsze byłaś Buffy. DAWN: Ja mam dla ciebie kilka przezwisk... (Buffy wygląda na zranioną. Joyce nagle sobie coś przypomina.) JOYCE: (do Buffy) Co ty tutaj jeszcze tobisz? Czy to nie jest wielki dzień Giles'a? BUFFY: Oh! Nawet największy z największych. Dzisiaj jest wielkie otwarcie. JOYCE: Więc idź. Przynieś mi... nie wiem... latająca miotłę, albo coś. DAWN: One nigdy nie działają. JOYCE: Nieważne. Masz dzisiaj spotkanie klubu książki ? DAWN: Uh-huh. BUFFY: Macie klub ksiązki?... dobra, już idę, wrócę pózno. (do Joyce) O której masz spotkanie z lekarzem? (Joyce posyła jej niezadowolone spojrzenie) tylko chciałam wiedzeć... spokojnie. Chcę żebyć sobie odpoczęła, poleżała, pooglądała telewizor. DAWN: No i możesz sprawdzić moje wypracowanie o lasach deszczowych, no i mamy pełno statych gier planszowych- (Buffy łapie Dawn za rękę i wyciąga z domu.) DAWN: Hej! Mówiłaś, że nie mogę iść z tobą. BUFFY: Zmieniłam zdanie. (Cięcie. Wnętrze sklepu z artykułami magicznymi. Buffy wchodzi do środka przyglądając się dzwonkowi zawieszonemu nad drzwiami. Buffy rozgląda się po sklepie, w którym jest cicho i spokojnie. Na środku stoi Giles ubrany w strój czarownika z materiału w gwiazdki i w sporej wielkości szpiczastej czapce. Giles uśmiecha się do Buffy, która nie może od niego oderwać wzroku. W końcu Giles ściąga z siebie strój, dokładnie w momencie, gdy przez drzwi wpada zdyszana Dawn.) DAWN: (do Buffy) Mówiłam, że mnie nie zgubisz! (rozgląda się) Wow...panie Giles! To miejsce wygląda...wow. I tyle tu rzeczy. GILES: Mamy nowy slogan... DAWN: A kiedy otwarcie? No dla klientów? GILES: Było dzisiaj o dziewiątej rano. BUFFY: Dawn. Idź. Pooglądaj sobie. I pamiętaj- DAWN: "Jak coś zbijesz, musisz zapłacić." Mówiłaś to już sześć razy. (Dawn odchodzi na bok.) GILES: (do Buffy) Nie ma się czym martwić. Mam dobrze przeczucia, jeśli chodzi o to miejsce. Jest na uboczu, ale pomyśl tylko, to Sunnydale... potwory... podaż i popyt. Już niedługo powinni się zjawić klienci. BUFFY: Tak. Już niedługo. (nagle łapie się na rękę) A to przecież dobrze. GILES: Nic cie nie jest? Wyglądasz jakby cię coś trapiło BUFFY: Mama jest nadal chora i nie wiemy co jej dokładnie jest. GILES: Jest pod opieką lekarzy? BUFFY: Tak. Mamy pełno wysoko wykwalifikowanych specjalistów, który nic nie wiedzą. GILES: Przeykro mi. Musisz poczekać i być cierpliwa... (Nagle dzwoni dzwoneczek przy drzwiach, do środka wchodzi Willow i Riley. Willow wbiega do środka podekscytowana.) WILLOW: Giles! Gdzie masz czapkę i pelerynę? RILEY: Tak, Willow narobiła wokół tego zamieszania. DAWN: (do Willow) Willow! Musisz to zobaczyć. Mają najwspanialesze talizmany, jakie- BUFFY: (przerywa jej) Najpierw mam do ciebie pewną sprawę. (Buffy sięga do torby i wyciąga świecącą kulę.) BUFFY: Zapytam się piewsza: co to do diabła jest? GILES: To jest coś... paranormalnego. WILLOW: Niby dlaczego? GILES: Cóż, świeci. BUFFY: Znalazłam na patrolu. (podaje kulę Giles'owi) RILEY: Może jest tego więcej. Pójdziemy tak, gdzie to znalazłaś jeszcze raz. BUFFY: Um... tak. DAWN: (do Riley) Buffy powiedziała, że nie możesz chodzić na patrole. BUFFY: Nieprawda. DAWN: Nie pamiętasz? Powiedziałaś, że byłoby ci łatwiej, gdybyś nie musiała na nikogo uważać. BUFFY: (nerwowo) Nie mówiła o Riley'u. RILEY: Nie przejmuj się. DAWN: Oh, powiedziała jeszcze, że wyglądasz słodko jak jesteś bezbronny i będzie chodzić sama, żeby ci się nic nie stało. Więc, witaj w klubie, mnie też nigdy nie chce zabrać ze sobą. (Buffy wygląda na zażenowaną i wściekłą. Giles, Willow i Riley czując się nieswojo i rozglądają dookoła. Dawn w końcu przerywa niezręczną ciszę.) DAWN: Co? No co? RILEY: Giles, sala do ćwiczeń jest na zapleczu? Czuję, że muszę się gdzieś wyżyć. (Giles podaje kulę Willow.) GILES: (do Riley'a) Tak, oczywiście. (do Willow) Jeśli przyszliby klienci- WILLOW: Obsłuże ich. BUFFY: Dawn, wychodzimy. (Dawn już przeczuwa, że ma kłopoty. Willow zatrzymuje Buffy przed wyjściem.) WILLOW: Buffy, zaczekaj. Nie bądź dla niej zbyt surowa. BUFFY: Dlaczego? WILLOW: Nic na to nie poradzę. Czuję do niej wielką sympatię. (Cała frustracja, jaka zebrała się w Buffy, wybucha.) BUFFY: Ona jest wkurzająca, zwłaszcza teraz, kiedy mama jest chora. Dawn cały czas siedzi przy niej, a ja muszę udawać dorosłą, a one się bawią. Dlaczego to ja nie mogę być maleństwem? WILLOW: Nie wiem o co chodziło z maleństwem, ale powiem tylko tyle: Dawn jest nie tylko młodsza, jest jeszcze dzieckiem może właśnie tego potrzebuje twoja mama. BUFFY: Dawn nie wie co moja mama... (zatrzymuje się) Nawet nie wiesz, jak bardzo chciałabym być jedynaczką. (Nagle słyszymy odgłos tłukącego się szkła.) DAWN: (słyszymy jej głos) Uups! (Buffy spogląda na Willow.) (Dom Buffy. Buffy i Dawn wchodzą, Dawn nadal mówi o wypadku w sklepie.) DAWN We can't all be born with big, fancy, Chosen One reflexes, you know. BUFFY: Shh! Mamo? (Cichy jęk dochodzi z sypialni.) (Cięcie. Salon. Buffy i Dawn podbiegają do Joyce, która leży na kanapie.) BUFFY: Mamo! DAWN: Co się dzieje? JOYCE: (cicho) To tylko moja głowa. BUFFY: Zabieram cię do lekarza. JOYCE: Nie, kochanie. Nic mi nie jest BUFFY: Tego nie wiem, nic nie wiemy. Jedziemy do lekarza. JOYCE: Potrzebuje tylko mojego lekarstwa, dobrze? (Buffy wstaje i podnosi receptę.) BUFFY: Apteka przy szpitalu jest otwarta? JOYCE: Mmm-hmm. BUFFY: Wrócę za dziesięć minut. (wychodzi) (Cięcie. Szpital w Sunnydale, apteka. Aptekarz daje Buffy fiolkę z tabletkami, Buffy przyglądając się fiolce wychodzi z apteki. Po dordze mija dwóch sanitariuszy i siostrę, którzy wiozą pacjenta na łóżku. Jednym z sanitariuszy jest Ben.) BEN: Hey! Jesteś Buffy, prawda? (Buffy spogląda na niego zdezorientowana.) BEN: Ben... ale możesz na mnie mówić męska pilęgniaka, jak większość. (Nagle pacjent wyrywa się z pasów przytrzymujących go i siada. Mężczyzna okazuje się być strażnikiem nocym, którego Buffy spotkła poprzedniej nocy.) STRAŻNIK: Nie powinno mnie tu być. Mam ważną misję. Wy faszyści! (Ben usiłuje unieruchomić pacjenta.) BEN: Nie może pan się tak szamotać, chcemy panu pomóc (do pielęgniarki) proszę mu podać dziewięc mililitrów Phenobarbital'u- (Buffy podchodzi do wózka i jedną ręką przytrzymuje strażnika.) BEN: (zszokowany) Albo i nie. (do sanitariuszy) Zwiąrzcie go. (do pacjenta) To dla pana dobra. (do Buffy) Nie żebym wyszedł na seksistę, ale masz niezłe muskuły jak na dziewczynę. BUFFY: Ja... um... BEN: Ugryzł cię radioaktywny pając. BUFFY: Skąd wiesz? BEN: Jestem lekarzem- no prawie. (Strażnik zauważa fiolkę, którą trzyma Buffy.) STRAŻNIK: To nie pomoże. To absolutnie nic nie zmieni! BUFFY: (do Ben'a) Znam tego mężczyzne. Jest nocnym ochroniarzem. Nie jest wariatem. BEN: Jeśli tak twierdzisz... STRAŻNIK: (do Buffy) Przyjdą do ciebie. Nie sądź, że cię to nie spotka. Przyjdą do ciebie przez rodzinę. Są w twojej rodzinie! BUFFY: Mojej rodzinie? Co masz na myśli? (Strażnik puszcza rękę Buffy, fiolka z lekarstwem upada na podłogę.) BEN: (do pielęgniarza) Zabierz go do jednyki. (Buffy patrzy za odwożonym ochroniarzem. Ben podnosi fiolkę i podaję ją Buffy.) BEN: Bardzo cię za to przepraszam. Proszę. To dla twojej mamy? BUFFY: Tak, dzięki. BEN: Nie czuje się lepiej? BUFFY: Jeszcze nie. Ale chyba zaczynam rozumieć co się dzieje. (Cięcie. Fabryka w której ochraniarz znalazł świecąca kulę. Słychać odbite echo głosów mówiących po czesku.) MNICH: Boże pomóz mi! (Zbliżenie na mnicha, którego widzielismy już na początku odcinka w czeskim klasztorze, teraz z nowu siedzi na podłodze wśród podobnych symboli i zapalonych świec, zaznacza coś na mapie Sunnydale. Nagle słychac potężny odgłos uderzenia, mnich spogląda z przerażeniem na wielkie stalowe drzwi, które wyginają się po potężnymi uderzeniami.) MNICH: Bestia! (Nagle stalowe drzwi przelatują przez pomieszczenie, razem z nimi wybity zostaje spory kawałek ściany. Kiedy opada kurz, dostrzegamy bestie-Glory, atrakcyjną blondynkę w czerwonej sukience. Glory wchodzi do pomieszczenia i uśmiecha się zadowolona do trzęsącego się ze strachu mnicha.) GLORY: Tutaj jesteś. Wszędzie cię szukałam. (Cięcie. Sklep Giles'a, dzień. Giles podaje jakiejś parze ich zakupy) GILES: (uśmiechając się) Dziękuję za skorzystanie z usług naszego sklepu. (Willow stoi przy kasie, przeglądając jakąs starą książkę. Giles czeka aż para wyjdzie ze sklepu, po czym zadowolony pochodzi do Willow.) GILES: Widziałaś? Klienci! Prawdziwi, żywi klienci! Przyszli, wybrali pare rzeczy, zapłacili i wyszli! To wspaniałe! (wraca do kasy i wkłada do niej pieniądze) WILLOW: Moje gratulacje. Zostałeś pełnoprawnym kapitalistą. Ale jesli chodzi o... to okrągłe, to nic o tym nie znalazłam. GILES: Cóż, musimy próbować dalej. (Grupa klientów wchodzi do sklepu.) GILES: Jeśli potrzebują państwo pomocy, proszę mnie zawołać. (Jedną z klientek jest Anya, która zatrzymuje się przy stoliku i podnosi woreczek z jakimś pyłem i podchodzi z nim do Giles'a.) ANYA: Ten magiczny proszek ma zdecydowanie zawyżoną cenę. GILES: Anya... ANYA: Przepraszam. Tyle, że nie mam już prawie pieniędzy i to mnie złości. Zawsze było mnie na wszystko stać. GILES: To spora zmiania. A to nie jest tanie. ANYA: Ktoś z ciebie zdziera. Mogłabym cię zapoznać z trolem, który to produkuje. (Do sklepu wbiega poddenerwowana Buffy.) BUFFY: Giles, chyba wiem, dlaczego moja mama jest chora. GILES: Rozmawiałaś z lekarzami? BUFFY: Oni nic nie znajdą. To co jej dolega spowodowały nadnaturalne siły. (podnosi kulę) Pamiętacie strażnika, który to znalazł? Cóż, dzień po tym...oszalał. (Willow, Giles i Anya odsuwają się od Buffy i kuli.) BUFFY: To nam nic nie zrobi. Była u mnie całą noc. Ale ten mężczyzna coś zobaczył... i mi powiedział. GILES: Co takiego? BUFFY: Że przyjdą do mnie przez moją rodzinę. GILES: Kto taki? BUFFY: Jeszcze nie wiem. Ale cokolwiek mu się stało, uzyskał dar widzenia. Wiedział, że ktoś skrzywdził moją mamę i że chce się do mnie dostać. GILES: To całkiem możliwe, ale to tylko bredzenie wariata. BUFFY: Tak, ale to jakiś punkt wyjścia. Musimy się dowiedzieć kto powoduje chorobę mojej mamy i w jaki sposób to robi. WILLOW: I co wtedy? BUFFY: Wtedy ich wytropię...znajdę... i zabiję. (Cięcie. Fabryka. Widzimy przywiązanego do krzesła i zakneblowanego mnicha, widać, że został dość poważnie pobity. Glory chodzi dookoła mnicha.) GLORY: Wiesz, jak o tym pomyśleć, to ja tu jestem ofiarę. Po pierwsze, to ja w ogóle niechciałabym tu być, i nie mówię tylko o tym pokoju, tym mieście, tym stanie, czy nawet planecie. Mówię o tym całym świecie śmiertelników. Jest odrażający! Jedzenie...ubrania...ludzie. Mogłabym stwrzyć lepszy byt niż to. Ale... cóż, jeśli to było zbyt osobiste, nie wstydź się i powiedz mi o tym, bo podobno mam z tym problem! Ale to ty zachowujesz się samolubnie, a przecież nie zawsze chodzi tylko o ciebie. Ja tylko chcę dostać Klucz! Dlaczego? Dlaczego nie chcesz mi powiedzieć gdzie jest Klucz? (uświadamia sobie, że usta mnicha są zaklejone taśmą izolacyjną) Oh! Przepraszam...mniszku. Czasami po prostu... kiedy jestem zdenerwowana, to jakby coś we mnie się budziło i powodowało, że wariuję! I zapomiałam, że masz zaklejone usta! (brutalnie zdziera taśmę z ust mnicha, po czym uśmiecha się do mnicha, jednym słowem widać po niej, że jest wariatką) A teraz powiedz mi gdzie jest Klucz. (wkłada mnichowi palce w oczy) Albo ci je wydłubię. (przytrzumuje mnicha przez chwilę, po czym puszcza go) Już dobrze, już dobrze! Jąkanie jest bardzo seksy, no dalej. (Mnich przez chwilę wpatruje się w Golry, po czym szepce po czesku.) MONK: Zabij mnie... zabij mnie. (Glory podnosi się rozwścieczona, odpowiada mu po czesku.) GLORY: Jesteśmy Jesteśmy Nowym Świecie, na miłość boską (już po angielsku) mów jak Amerykanin! MONK: Nie powiem...ci... nic. (Mnich spogląda na nią przerażony, ale zdeterminowany. Glory wzdycha i nagle w jej oczach pojawiają się łzy.) GLORY: Dobrze. Wiesz czego bym chciała? Żebyś mógł poczuć to, co ja teraz czuję. (Glory odsuwa się do mnicha, teraz dostrzegamy ochroniarza przykutego do stlowej rurki za Glory. Przerażony ochroniarz samoce się.) OCHRONIARZ: Nie wiem kim panie jest... ani czego chce, ale proszę. GLORY: (ignoruje go) I nie wiem ile jeszcze wytrzymam. OCHRONIARZ: Mam żonę, Jennifer i dwie córki. (Glory nie zwraca na niego uwagi.) GLORY: (do mnicha) To pewnie sprawia ci przyjemność, prawda? Powiedz mi, dlaczego? To nie należy do ciebie, a ja tego chcę, potrzebuję, muszę go mieć, a ty nie chcesz mi powiedzieć, gdzie jest Klucz! (Glory zachowuje się ja wariatka z rozszczepieniem osobowości) To typowe! Wszyscy są tu przesiąknięci smrodem żółci, potu i białka. Tak, chodzi mi o ludzi! Nie teraz, teraz ja mówię! Jest ich pełno, łażą, szamocą się, tłoczą, hałasują, cały czas, przez calusieńki czas, aż ktoś w końcu ktoś powstrzyma ich od dalszego rozmnażania! (prawie płacząc Glory kładzie dłonie po dwóch stronach czaszki strażnika, nagle pojawia się białe światło. Oczy ochroniarza otwierają się szeroko, ochraniarz upada a podłogę. Glory bierze głęboki oddech i wstaje) Ahh... tak jest zdecywoanie lepiej. (Cięcie. Sklep magiczny, który jest aktualnie pełen klientów. Anya zapisuje sprzedane towary, Buffy i Willow stoją za kasą. Klient podchodzi do Willow niosąc starą klepsydrę.) KLIENT: Pakujecie towary? WILLOW: Tak! (do Anji) Prawda? (Anya przytakuje) Oh! Tak. Potrzebuje pomocy... (Giles desperako usiłuje odpowiedzieć na masę pytań, jakimi zasypują go klienci.) GILES: Nie, nie. Mielone kopyta są przecenione o 30%. Całe są bez zniżki. (odwraca się) To nie są cukierki! (Giles odczuwa ulge, gdy do sklepu wchodzi Xander.) Xander! Jest ich za dużo... za dużo ludzi! I wszyscy chcą coś kupić. XANDER: Rozumiem. Zachowaj zimną brytyjską krew, przeżyjesz. (mija Giles'a i podchodzi do Anji) Bezcenne spojrzenie, nie chciałbym go zobczyć na żadnym innym facecie, zwłaszcza w sklepie. (Anya wręcza kobiecie torbę z zakupami.) ANYA: (do kobiety) Proszę, idź. (Kobieta odchodzi z dezaprobatą potrząsają głową.) XANDER: Anya, właśnie dzwonił do mnie dział obsługi kilenta, mam ci powiedzieć, że "proszę, idź" zotało zamienione na "miłego dnia". ANYA: Ale dostałam już pieniądze. Co mnie obchodzi jaki będą mieli? XANDER: Nie, to jest tylko od dawna kultywowana tradycja nieszczerości. Ciesz się nią. ANYA: (krzyczy za klientem) Hej, ty! Miłego dnia. XANDER: I o to chodziło! (Anya dumnie się uśmiecha, a Xander podchodzi do Buffy. W tle widzimy Willow męczącą się z opakowaniem klepsydry.) XANDER: (do Buffy) Czy kiedykolwiek spodziewałaś się, że zatęsknię za szkolną biblioteką? BUFFY: Ktoś rzucił na moją mamę zaklęcie, aby zachorowała. XANDER: Tego jeszcze nie było. Są jacyś podejrzani? BUFFY: Cóż, zawęziłam ich listę do jakiejś nieskończoności. (Willow przynosi klepsydrę Anji, kawałek papieru zwisa luźno.) WILLOW: Dobrze ro wygląda? ANYA: Tak, jeśli opakowywałaś to stopami. (Anya bierze od niej klepsydrę i zaczyna ją pakować od nowa. Willow marszczy brwi i odchodzi.) ANYA: Wiesz, Buffy, w XVI wieku był we Francji taki czarownik, nie pamiętam jak się nazywał- GILES: Cloutier? ANYA: Wyglądał ślicznie w samej bieliźnie. Miał takie zaklęcie, którego nie znosiły demony tirer la couture". BUFFY: "Stwórz wiele smakołyków"? WILLOW: "Podnieś kurtynę". ANYA: To było zaklęcie, żeby zobaczyć zaklęcie...to znaczy, wpadało się w trans i widziało zmiany po rzuconym zaklęciu, ale mogłabyś spróbować. BUFFY: Jak zobaczyć zaklęcie? GILES: Cóż, każde zaklęcie pozostawia po sobie ślad, tyle, że nie ludzkie oko go nie dostrzega. To mógłby być kształt ręki duszącej twoją mamę. ANYA: Albo chmura młgy ja otaczająca. WILLOW: Albo kształt demona, który rzuca zaklęcie? GILES: Tak, to możliwe. (Anya zadowolona z siebie podnosi do góry idealnie zapaowaną klepsydrę.) BUFFY: Dobra, czyli rzucę zaklecie Pana Ładnie Wyglądam w Bieliźnie, pójdę do domu i odkryję co powoduje chorobę mojej mamy. WILLOW: No nie wiem, Buffy. Tu chodzi o wpadnięcie w trans? GILES: Tak, Buffy, czarnoksiężnik Cloutier był znakomity. A jego zdolności do osiągania wyższych stanów świadomości były- BUFFY: Lepsze od moich? (so Willow) Wiedziałam, że to powie. (do Giles'a) Ćwiczyłam koncentrację. GILES: (poważnie) Czujesz, że jesteś gotowa? BUFFY: Tu chodzi o moją mamę. (do Willow) Czego będę potrzebować? (Cięcie. Pokój Buffy. Buffy siedzi na środku pokoju, wyjmuje z torby magiczne proszki i talizmany.) BUFFY: Dzięki, że przyszedłeś. Przyda mi się pomoc. (Riley pojawia się w kadrze.) RILEY: Nie ma za co. Co mam robić? BUFFY: Sporo, głównie odgłosy, sporo odgłosów, to chodzi o- RILEY: Coś nowego? BUFFY: Modlitwy. Dobra, trzeba zapalić kadzidło... I już masz jakieś zajęcie. I trzeba to rozsypać dookoła mnie, zgodnie z ruchem wskazówek zegara- RILEY: Czyli mam zapalić kadzidło i rozsypać piasek? BUFFY: Magiczne kadzidło... I dziwny piasek... no i rytuał- RILEY: Dasz radę to zrobić sama. Czy ty aby nie próbujesz tylko mnie przekonać, że nie jest jak to określiłaś milutki i słaby ja kociątko? BUFFY: Kotek. RILEY: Racja. To bardziej męskie.Posłuchaj... na prawdę dobrze się czuję. BUFFY: Wiem. RILEY: Nie jestem już jak Supermen, a to i tak nie były moje moce, kiedyś i tak musiałbym z nich zrezygnować. BUFFY: Wiem, że sobie poradzisz. Tylko nie chciałam, żeby coś ci się stało. RILEY: Może ty nie tylko będziesz się opiekować mną, tylko będziemy się opiekować sobą nawzajem. Dobra? (Buffy uśmiecha się i przytakuje.) BUFFY: Dobra. (wstje i podaje rekę Riley'owi. Riley pochyla się całuje ją w czoło.) RILEY: To na szczęście. (Riley odwraca się, ale Buffy przyciąga go z powrotem.) BUFFY: Hej, potrzebne mi będzie więcej szczęścia. (Riley uśmiecha się i całuje ją.) RILEY: Miłej podróży. (Rile wychodzi, Buffy zamyka za nim drzwi.) (Cięcie. Buffy przygotowuje się do rytuału, kadzidło jest już zapalone, na dywanie dookoła niej jest rozsypany proszek. Buffy siedzi w środku okręgu po turecku, dłonie trzyma na kolanach, powoli zamyka oczy. Nagle ciszę przerywa pukanie do drzwi.) DAWN: (głos zza drzwi) Co robisz? BUFFY: (zrozpaczona) Jestem z Riley'em, idź sobie. DAWN: Kłamiesz. Odprawiasz czary? BUFFY: Nie! (Cięcie. Korytarz przed drzwiami do pokoju Buffy.) DAWN: Mogę popatrzeć? (Cięcie. Pokój Buffy.) BUFFY: Nie, nie możesz! DAWN: No Buffy! Proszę, proszę, tak bardzo bardzo proszę. (Cięcie. Korytarz. Dawn usiłuje otworzyć drzwi. Buffy zatrzaskuje je tuż przed twarzą Dawn.) DAWN: Tak, a wiesz, że to twoje kadzidło czuć aż na korytarzu. I twoje ciuchy będą nim cuchnąć. A jeśli rzucasz zaklęcia, to wszystko powiem. (Cięcie. Pokój Buffy. Buffy zwija ręcznik i podkłada go pod drzwi.) BUFFY: Świetnie! Idź! Idź I powiedz! Idź I rób co tylko chcesz, ale już idź! (Cięcie. Korytarz. Dawn wygląda na zranioną, odwraca się i idzie do swojego pokoju, zatrzaskuje za sobą drzwi.) (Cięcie. Pokój Buffy. Buffy wraca do okręgu, siada i kontynuuje medytacje.) (Cięcie. Pokój Buffy, noc. Buffy nadal siedzi na podłodze, zaczyna wpadać coraz głębiej w trans. Nagle jej oczy się otwierają, Buffy wstaje i wychodzi z pokoju. To co dostrzega jest zmienione, cały dom jest szarawy, a kolory dziwne. Buffy zchodzi w dół po schodach, wnętrze domu wydaje się być dziwnie nowe. Do Buffy dochodzi odległy głos Joyce, Buffy odwraca się i dostrzega Joyce ubraną, zakładającą płaszcz.) JOYCE: Buffy? BUFFY: Mama? Wychodzisz? (Buffy dokładnie przygląda się mamie, ale nie dostrzega niczego niezwykłego.) JOYCE: Cóż, chyba lekarstow zadziałało. Wychodzę na kilka godzin. BUFFY: Nic... JOYCE: Hmm? BUFFY: Nic nie ma. (Buffy nadal przygląda się Joyce próbując znaleźć coś odbiegającego od normy. Nagle jej uwagę przykuwa zdjęcie wiszące na ścianie. Jest na nim on, Joyce i Dawn. Ale postać Dawn pulsuje na zdjęciu, pojawia się i po chwili znika.) JOYCE: Dobrze się czujesz? Wyglądasz dziwnie. Hej... Buffy? BUFFY: (dochodzi do niej to co powiedziała Joyce) Tak. Nic mi nie jest, to był długi dzień. Idź, baw się dobrze. (Joyce uśmiecha się). JOYCE: Jesteś już taka duża. (Joyce odwraca się i wychodzi. Buffy natychmiast znajduje kolejne zdjęcie, na którym także postać Dawn pojawia się i znika.) (Cięcie. Buffy idzie do pokoju Dawn i otwiera drzwi. Dawn nie ma w środku, Buffy powoli wchodzi do środka. Cały pokój pulsuje zmienia się raz w zwykły pokój Dawn, raz w ciemny składzik pełen pudeł i starych rzeczy. Do Buffy dochodzi odległy głos Dawn.) DAWN: Buffy? Buffy. (Buffy odwraca się do Dawn, która wygląda na wściekłą. Jednak postać Dawn pojawia się i znika wraz z jej pokojem.) DAWN: Kto ci pozwolił wejść do mnie do pokoju? (Buffy zdaje sobie sprawę z tego co się dzieje.) BUFFY: (zimno) Nie jesteś moją siostrą. (Cięcie. Buffy spogląda zmino na Dawn.) DAWN: Tak!? A myślisz, że ja chciałabym być spokrewniona z taką podłą- (Buffy podchodzi do Dawn i łapie ją za ramiona.) DAWN: Ał! Co ty wyrabiasz? BUFFY: Kim ty jesteś? DAWN: Zostaw mnie! BUFFY: Chcesz mi coś zrobić? DAWN: Póść mnie wariatko! BUFFY: Będziesz miała ze mną doczynienia. DAWN: Powiem mamie! BUFFY: Trzymaj się z daleka od mojej mamy! (Buffy odpycha Dawn, tak, że ta ląduje na ścianie. Dawn spogląda zszokowana na Buffy.) (Cięcie. Słychać dzwonek telefonu.) (Cięcie. Salon. Buffy odbiera telefon.) BUFFY: CO? (Cięcie. Sklep. Giles usiłuje przekrzyczeć chmarę klientów.) GILES: Buffy? Oh, cieszę się, że cię zastałem. Chyba nie docenialiśmy, z kim mamy doczynienia. (Cięcie. Salon. Buffy rozgląda się, żeby sprawdzić, czy Dawn nie jest gdzieś pobliżu.) BUFFY: Mów. GILES: Dowiedzielismy się więcej niż mogliśmy oczekiwać o tej kuli. Nazywa się Smocza kula, a jej historia sięga kilku stuleci wstecz. BUFFY: Co ona powoduje? GILES: Chorni przed pradawnym złe. BUFFY: A nie napisali jak to zło wygląda? GILES: Niestety, nie. Tu- (do kienta) Przepraszam. (do Buffy) Tu zapiski stają się niejsne. Odkryliśmy tylko, ze kula została sworzona dla odparcia zła, które nie może zostać opisane. BUFFY: Wybiorę się do fabryki, w której to znalazłam. Ktokolwiek to miał, może na udzielić kilku odpowiedzi. GILES: Buffy, mówiłem to już, ale bądź ostrożna. Wszystko, co nie może być nazwane, określa zazwyczaj obiekt kultu lub wielkiego strachu, ale oba. Zakończyłaś zaklecie? Wiesz, co dolega twojej mamie? BUFFY: Nie jestem pewna... Widziałam- (Buffy przerywa, wyczuwa, że Dawn stoi za nią.) GILES: Tak? BUFFY: Nic. Nie zadziałało. (odkłada słuchawkę i staje twarzą w twarz z Dawn) DAWN: O czym rozmawialiście? BUFFY: O sprawach pogromcy. Wychodzę. (Buffy kieruje się w stronę drzwi.) DAWN: Sądzisz, że obchodzi mnie to, że jesteś Pogromcą? (Buffy zatrzymuje się i odwraca.) BUFFY: Co to miało znaczyć? (Dawn obrzuca ją zminym spojrzeniem.) BUFFY: Wrócę za godzinę. DAWN: Mama niedługo wróci. BUFFY: (ostro) Ja wrócę pierwsza. (łapie swoją kurtkę i wychodzi) (Cięcie. Przed domem Buffy. Buffy zchodzi ze schodków, nagle zatrzymuje się, jakby dostrzegając coś, sięga za pobliskie drzewo i wyciąga zza niego Spike'a.) BUFFY: Spike. SPIKE: Cześć, Buffy. BUFFY: Nie zrozum mnie źle, ale... (wymierza mu uderzenie w nos) SPIKE: Ał! BUFFY: Co ty tutaj robisz? W pięciu słowach. (Spike wylicza słowa na palcach.) SPIKE: Wyszedłem...sobie...na...spacer...zdziro. BUFFY: Na spacer, w środku nocy, koło mojego domu? Nikt nie ma na to czasu, William'ie. SPIKE: Dla twojej satysfakcji powiem, że twój dom przypadkiem stoi dokładnie pomiędzy tą częścią miasta...a inną częścią. I chętnie przechodziłbym tędy w dzień, ale to źle by wpłynęło na moją cerę. BUFFY: Dobra. Chodź sobie. SPIKE: Oh, tak. Świetnie, niech zgadnę...nie zabijesz mnie? Uuu...czyli nic ciekawego, zwykła codzienna rutyna, cóż za oryginalność. Wiesz, tylko tędy przechodziłem. Zadowolona? Mam nadzieję, że tak. Bo wszyscy wiedzą, że ci się to przyda, bo twój superman już ci nie daje rady, a tak w ogóle, to nigdy cię nie lubiłem i... i masz beznadziejną fryzurę. (Spike odwraca się i odchodzi, Buffy jest zaskoczona jest głupim zachowaniem, zauważa też stertę wypalonych papierosów koło drzewa. Jednak nie zostaje tam ani chwili dłużej i udaje się prosto do fabryki, nie zauważa, że Dawn przyglądała się jej z okien drugiego piętra.) (Cięcie. Fabryka, noc. Buffy zrywa łańcuch z bramy do fabryki i wchodzi do środka. Zaświeca latarkę i zaczyna poruszać się ciemnym korytarzem. W końcu przechodzi przez wielką dziurę wyrwaną w ścianie.) (Cięcie. Dom Buffy. Joyce wchodzi do domu.) JOYCE: Buffy? Dziewczynki? (nikt jej nie odpowiada) Gdzie są wszyscy? (sprawdza salon i jadalnię, nagle Danw pojawia się za nią trzymając w ręku filiżankę herbaty) DAWN: Cześć, mamo. JOYCE: Oh! Dawn. Gdzie jest Buffy? DAWN: Nie musisz się o niż martwić. JOYCE: Pewnie masz rację. Przecież już tyle razy była na patrolu. W każdym razie czułam się jak to określają w medycynie? paskudnie i dowołałam wielki wieczór. DAWN: Chcesz heraty, mamo? Zrobiłam ją dla ciebie. (Cięcie. Fabryka. Buffy świeci latarką w głąb pokoju i dostrzega mnicha przywiązanego do krzesła.) BUFFY: No tak. (podbiega do niego i zaczyna go rozwiązywać) To ty zostawiłeś tu Smoczą kulę, prawda? Mam ją. Nie martw się, jestem silniejsza niż wyglądam. (Glory po cichu podchodzi do Buffy) Mam już spore doświadczenie. No i... (Łapie Glory za gardło) nie jestem głupia. (Glory obrzuca Buffy zdziwionym spojrzeniem, ściąga rękę Buffy ze swojego gardła i jednym uderzeniem posyła pogromczynię na drugi koniec pomieszczenia. Buffy spada na podłogę, podnosi się i zaskoczona siłą Glory spogląda na nią.) GLORY: Jesteś tego pewna? (Cięcie. Sklep magiczny. Dzwoneczek na drzwich sygnalizuje, że ostatni klient wyszedł. Giles, Xander i Willow siedzą dookoła okrągłego stolika, wykończeni. Anya stoi przy kasie i liczy pieniądze.) GILES: Czy ktoś mógłby zerwać ten przeklęty dzwonek? XANDER: Czy do tego trzeba się poruszyć? WILLOW: Mam zdrętwiałe stopy. XANDER: Ja też, ale do tego dochodzi jeszcze straszny ból pleców. GILES: Chyba już wolę, jak wpadają tu demony i rozwalają cały sklep, to o wiele łatwiejsze do przeżycia. ANYA: Skończyły się kryształowe kule. Są strasznie popularne wśród amatorów. Proponuję podniesienie ceny o 10%, albo o 15. GILES: Anya... ANYA: No i masz za małą kasę. GILES: Anya... ANYA: No i potrzeba będzie kilku innych rzeczy. Poza tym można by wprowadzić siedmiodniowy okres- GILES: Anya! (zrezygnowany) Chcesz tu pracować? ANYA: Dobra. GILES: Świetnie. Możemy porozmawiać o tym jutro. ANYA: (uśmiecha się) Dobra...szefie. WILLOW: Hej, były jakieś wieści od Buffy, jak jej wyszło zaklęcie? GILES: Powiedziała, że nie zadziałało. Teraz stara się dowiedzieć, kto zgubił Smoczą Kulę. XANDER: Chyba nie martwisz się o naszą przodowniczkę gromienia, o wielki G? GILES: Nie, nie. Mam tylko nadzieję, że nie zrobi czegoś głupiego. (Cięcie. Buffy po raz kolejny uderza w ścianę, tym razem laduje na niej twarzą. Ściana ulega sporemu uszkodzeniu. Glory podchodzi do niej i łapie ją za ramię.) GLORY: I jescze coś? Chcę, żebyś wiedziała...(rzuca Buffy o filar) czas jaki marnuję, na zabicie cię, jest dla mnie bardzo cenny i już go nie odzyskam. (Buffy usiłuje oddać Glory uderzenie, Glory łapie ja za ręcę i powstrzymuje, Buffy krzyczy z bólu) Zaczekaj, zawsze chciałam tego spróbować. Jak masz robaka i przerwiesz go na pół, to masz wtedy już dwa robaki. Sądzisz, że tak samo będzie z tobą? (Buffy uderza Glory z głowki i uwalnia ręcę. Glory jest slums szoku.) Uderzyłaś mnie! Zwariowałaś, czy co? (Buffy kontunuuje atak, Glory pod siłą uderzeń cofa się, ale ciosy Buffy bardziej ją denerwują niż ranią) Nie możesz tak bić ludzi. Coś ty się w stodole urodziła? Ale dobrze, sama chciałaś. (Glory z łatwościa blokuje uderzenia Buffy i rzucą ją o ścianę. Glory podnosi Buffy za gardło do góry) Właśnie coś zauważyłam. Masz super moce, to fajne. Umiesz latać? (Rzuca Buffy przez pokój, Buffy ląduje obok ledwo żywego mnicha, Buffy podnosi się z zamiare zaatakowania Glory, ale uświadamia sobie, że najważniejsze jest wyprowadzenie stąd mnicha.) Hej! Precz z rekami od mojego mnicha! (Buffy pomaga wstać mnichowi mnichowi biegnie z nim w stronę okna. Glory zdaje sobie sprawę z tego, co chce zrobić Buffy i rusza za nimi, nie zdąża. Buffy wyskakuje przez okno. Glory zatrzymuje się, gdy łamie się jej obcas.) (Cięcie. Buffy pomaga mnichowi biec.) (Cięcie. Glory ściąga buta i rzuca nim przez pokój, po czym tupi nogą w podłogę, uderzenie jest tak silne, że filary zaczynają się chwiać, Glory spogląda w górę, w chwili, gdy sufit zaczyn spadać na nią.) GLORY: Oh, cho- (Cięcie. Chmura pyłu unosi się z okien, Buffy pomaga iść poważnie rannemu mnichowi.) MNICH: Zatrzymaj się, proszę. BUFFY: Nie. Musimy iść. (Zatrzymują się przy ogrodzeniu z siatki, mnich oddycha ciężko, siada przy ogrodzeniu.) MNICH: Sądzę, że moja podróż się zakończyła. BUFFY: Nie stosuj mi tu metafor. Idziemy. (Buffy usiłuje mu pomóc wstać, mnich ją powstrzymuje.) MNICH: Musisz... Klucz. Musisz chronić Klucz. BUFFY: Dobrze. Możemy razem chronić Klucz, dobra, byle jak najdalej najdalej stąd. MNICH: Wielu zginie, jeśli go nie ochornisz. BUFFY: Czego? Czym on jest? MNICH: Klucz jest energią. Portal, on otwiera drzwi... BUFFY: Smocza kula? MNICH: Nie. Przez stulecia nie mał formy. Moi bracia go chronili, ale nas znaleźli. Musieliśmy ukryć Klucz, nadać mu formę. Zrobiliśmy go człowiekiem człowiekiem wysłaliśmy do ciebie. (Buffy wpatruje się w niego z przerażeniem.) BUFFY: Dawn... MNICH: Ona jest Kluczem. BUFFY: Umieściliście ją w moim domu? MNICH: Wiedzieliśmy, że pogromczyni ja ochroni. BUFFY: Moje wspomnienia... mojej mamy? MNICH: Stworzyliśmy je. BUFFY: (zła) To je zniszczcie! To jest moje życie- (Mnich zaczyna kaszleć.) MNICH: Nie możesz jej odrzucić. BUFFY: Nie prosiłam się o to! Nawet nie wiem... czym ona jest? MNICH: Człowiekiem... teraz człowiekiem, bezbronnym. Proszę... ona jest niewinna. Ona cię potrzebuje. BUFFY: Czyli Dawn nie jest moja siostrą? MNICH: Ona o tym nie wie. (Mnich łapie ostatni oddech i umiera. Buffy jest zszokowana jej życie właśnie wywróciło się dogóry nogami.) (Cięcie. Dom Buffy. Buffy wchodzi do domu, znajduje Dawn i Joyce siedzace razem na kanapie.) JOYCE: Już wróciłaś. (Dawn wstaje i wychodzi z pokoju.) DAWN: Wcale jej nie męczyłam. JOYCE: O co chodzi? BUFFY: O nic. Siostrzana sprzeczka. (Buffy odwraca się i idzie za Dawn po schodach.) (Cięcie. Buffy puka do pokoju Dawn.) DAWN: Odejdź. (Cięcie. Pokój Dawn. Buffy otwiera drzwi i staje w progu. Dawn siedzi na swoim łóżku.) BUFFY: Przepraszam. DAWN: To bolało. BUFFY: Wiem. DAWN: Głupol. BUFFY: Naprawdę przepraszam. DAWN: Wiesz co, mam teorię. Że to ty nie jesteś moją siostrę, a mama cię zaadoptowała z przytułku dla małp i nie powiedziała ci o tym, żeby nie zranić twoich uczuć. (Buffy wchodzi do pokoju.) BUFFY: To twoja teoria? DAWN: To by wyjaśniało twój gust i zapach. BUFFY: (szczerze) Przeprasza. DAWN: Płyta chyba ci się zacięła. BUFFY: Nie potrafisz nawte przyjąc przeprosin. Zawsze tak robisz, od kiedy tylko - (Buffy powstrzymuje się i siada koło Dawn.) BUFFY: Miałam paskudny dzień. DAWN: Witaj w klubir. BUFFY: Mogę być przewodniczącą? DAWN: Ja jestem przewodniczącą. Ty możesz być woźnym. BUFFY: (uśmiecha się) Dobrze. (Buffy zaczyna czesać włosy Dawn.) DAWN: Buffy? BUFFY: Tak? DAWN: Co dolega mamie? BUFFY: Nie wiem. (Buffy i Dawn wymieniają zaniepokojone spojrzenia. Buffy kontynuuje czesanie włosów Dawn.) Autor tłumaczenia: Technopagan "Buffy The Vampire Slayer" TM and © (or copyright) Fox and its related entities. All rights reserved. This web site, its operators and any content on this site relating to "Buffy The Vampire Slayer" are not authorized by Fox. |